Treść zawiera wulgaryzmy
I ledwie przyłożę głowę do poduszki, wstaję. Coraz ciemniej rano. Po omacku się obijam, kawę se robię, fajkę se robię, kreski se na zapuchniętych powiekach maluję. Szaro i ponuro. Zaraz wyjdę i dostanę w pysk deszczem, dostanę w pysk wiatrem, parasol się wygnie w szmatę, obluzowana płytka w chodniku obrzyga znienacka nogi aż do kolan.
Tkwię, tkwię, stoję. Dym klei mi się do rąk, do mankietów, przywiera do twarzy w tej wilgoci.Pokrywa mnie całą szarym pyłem, szarą powłoką, cobym elegancko pasowała do otoczenia. Klnę w duchu Leeds i deszcz, i autobus co zapewne przerwę se zrobił na kawę ze starbaka i gazetkę metro w cieple czyta, a ty stój, deszczem w pysk, wiatrem w ryj.
Przyjechał wreszcie. Chcę wsiadać, książkę wyjąć, ukraść te jeszcze trochę czasu, ale nie. Przede mną każdy po kolei bilet miesięczny kupuje. Kierowca liczy po pensie, potem drukuje, odkleja, nalepia, język wysunął, najważniejsze jego zadanie na dzisiaj, coby równo z brzegiem bilet nakleić na papier.
Do chuja pana, myślę, kiedy wreszcie przychodzi moja kolej, i macham biletem zawczasu kupionym. Siadam i od razu podskakuję, bo na siedzenie ewidentnie ktoś nalał. Nie wiem czego i sprawdzać nie będę, znów czyjś smród będę cały dzień ciągła za sobą. Siadam wreszcie, okna zaparowane, wali wszędzie starą szmatą, dziecory sie drą w wózkach. Niewiele starsze od nich matki o czerwonych włosach żują gumę i patrzą w okno. Też patrzę.
Dojeżdżam, wysiadam. Idę przez senne miasto na drugi przystanek. Codziennie w tym samym miejscu mija mnie maleńki człowieczek z ogromną, łysą głową. Ma za dużą kurtkę i dodaje mi odwagi, gdy tak dzielnie idzie co rano na spotkanie światu. Powtarzam akcję z autobusem i już nawet siedzę wygodnie, gdy nagle gdzieś na peryferiach widzenia miga mi nagle dobrze znajoma czerwona czapka. Momentalnie wciskam się głębiej w siedzenie, znikam, coraz szybciej czytam, chociaż wiem, że wszystko na próżno. Już po chwili słuchawka zostaje brutalnie wyszarpnięta z mojego ucha. Zrezygnowana odwracam głowę.
- Dobry - szczerzy się dobroduszna, pryszczata twarz. - A ty wiesz, ja wczoraj autobus!
- Cześć, Gileta. Autobus - odpowiadam tonem raczej twierdzącym.
Gileta ma 15 lat i jest tu od roku.
- Autobus, i moja mama! Iść! My do sklep, i idzie pani, i ona bum! Autobus, ona, bum!
- A tobie nic się nie stało?
- My nie, pani bum, autobus stop. O jaaa - kręci głową Gileta i przez resztę drogi zostaję zmuszona do wysłuchania hitowej składanki litewskiego disco.
Wysiadamy obie. Uśmiecham się uprzejmie i kiwam głową, ale jednak sałatka słowna Gilety to jak na tę porę dnia dla mnie trochę za dużo. Wieje tu jeszcze bardziej niż wszędzie. Jedną ręką kaptur naciągam na głowę, drugą parasol ustawiam pomiędzy swoją twarzą a światem, trzecią wypadałoby fajkę sobie odpalić. Niebo ledwie co przejrzało. Księżyc wisi jeszcze, troszkę go widać spod szczelnej pokrywy chmur. Żyjemy tu jak pod kocem, szarym kocem z demobilu, pod nasiąkniętą płachtą z namiotu harcerzy. Koloniści idą równo, koloniści idą równo, nieraz któryś wdepnie w błoto, ale się nie martwi o to. Lato jest co roku. Przez jeden weekend. W maju. Ulice zapełniają się wtedy gołymi do pasa chłopami i całe Leeds leży plackiem po trawnikach.
Ale daleko stąd do letniego weekendu, daleko jak na Marsa w ten tu listopadowy poniedziałek, w tą ósmą po godzinnej podróży rano, na tym tu wygwizdowiu, na tym betonowym placu w nieciekawej dzielnicy.
Liczę do dziesięciu i wchodzę do szkoły.
''Zamknij się, zdziro!'' Wita mnie ochryply wrzask. Odruchowo się cofam, szukam wzrokiem kogoś z krótkofalówką, podczas gdy te dwie dresiary już szarpią się za krawaty. Nie mam ochoty z samego rana rzucać się pomiędzy drapiące ciała, przemawiać uspokajającym tonem i dać się kopać po goleniach i chlastać po twarzy za damski chuj. Zresztą widzę, że już tu idzie dwumetrowy Gavin, wywracamy więc tylko do siebie oczami i idę dalej w swoją stronę. Rzucam torbę, nastawiam kolejną kawę, sprawdzam telefon. Piętnaście po ósmej, siedem nieodebranych połączeń od rodziców. Sto razy mówiłam, listy oficjalne wysyłałam, że kontaktować się można od 11, bo wcześniej uczę, wszystko jak krew w piach. Już w dwa tygodnie po rozpoczęciu pracy przestałam zabierać służbowy telefon do domu. Dzwonić potrafią o 10 wieczorem w niedzielę, halo, tu maminka Milanka, maminka Eriki, Milanek zle się coś czuje, pojedzie pani z nim do szpitala? Pismo odnośnie Eriki przyszło z hausingu, musi pani tam zaraz jechać mi to przetłumaczyć. O dziesiątej wieczorem nigdzie jechała nie będę. To jutro, ale zaraz z rana, bo to muszę do poniedziałku odesłać, inaczej zabiorą mi zasiłek! Jutro idę do pracy, jak pani doskonale wie. To po pracy, pani wpadnie do mnie, ja pani dam to pismo, to pani mi zajedzie. Do hausingu, a potem do jobcentru, wszystko mi to pani załatwi, do widzenia. Nie, nie, pani przyjdzie do szkoły, o drugiej, rzucę okiem na to pismo i przetłumaczę co trzeba. O drugiej to ja nie mogę, obiad tu gotuję, zaraz przyjdzie ze szkoły Milanek, Misza, Honza i Vanessa z parku zmęczona, ja muszę Sarę i Natalię z podstawówki odebrać, rękę w zeszłym miesiącu złamałam i nie mogę tak daleko chodzić, w ciąży jestem z siódmym. To córkę pani poprosi, już dorosła, siedemnaście lat skończyła, ja naprawdę nie dam rady. Córka w ciąży z drugim! To ja pani napiszę smsem, co i jak, sama to pani załatwi bez problemu. Sama??!! Ja nie możu, ja rękę złamałam, ja nie mluvim anglicky, halo!
Dziewiąta rano. Całe Leeds we mgle. Pierwszy dzień szkoły po czterodniowym urlopie piecze jak liść na twarz. Piecze zmarznięty nos, piecze niedospany żołądek. Piecze ten cały poniedziałek, poranek ciągący się jak glut z nosa dzieciakom na pierwszej lekcji. Patrzę po swojej klasie wyrzutków. Nikt nie wiedział, co z nimi zrobić, przydzielono więc ich mnie. Egzaminów nie zdadzą, splendorów żadnych szkole nie przyniosą, krajowych średnich podnieść nie dadzą rady. Przynoszą nam za to kasę, dużo, dużo kasy od państwa, na pomoce naukowe, na asystentów, ktorzy zgodnie z prawem muszą pomagać im w nauce. Szkoła więc przyjmuje ich chętnie, a potem równie chętnie przekazuje mnie. Masz, pani Kebab, ty ich tu teraz wszystkich naucz, oni z obcych ziem pochodzą, tak jak ty, różne takie mają problemy, z głową, z rodziną, w szkole, w domu, to się dogadacie, to się tu możecie wszyscy razem ładnie bawić. Poza tym to jedenasta już klasa, długo nie pobędą, to co ci szkodzi trochę ich pouczyć. Tylko trzymaj się ściśle programu, te tu różne artykuły z Guardiana z nimi przerób, naucz ich pisać piękne wypracowania na tematy społeczne. Tylko szybko, bo przyjdzie dyrektorka na obserwację, Kuratorium przyjdzie, czy romaite formularze już wypełniłaś? Czy na komputerze w tabelkach już powpisywałaś, jakie postępy w tym miesiącu zrobili? Zawsze mam ochotę się zbuntować i prawdę w tabelkę wpisać : Anya użyła w czwartek wielkiej litery, w piątek już wszystko zapomniała. Adrian na artykuł z Guardiana spojrzał, owszem, po czym otworzył usta i tak siedział. Deborze udało się nie zasnąć na lekcji po całym dniu opieki nad czwórką młodszego rodzeństwa. Amy, jako jedyna Brytyjka, napisała pięć poprawnych zdań przy pomocy swojej asystentki. Brawo dla mnie.
Zerkam w okno. We mgle przesuwa się kilka postaci. Skaczą przez płot, na wolność, na wagary. Aż mi żal.
Wszyscy kładą się po ławkach, po zeszytach. Debora znów zapewne nie zjadła śniadania, bo nic w domu nie było. Jej czarna skóra jest dziś wręcz szara, wypukłe oczy uciekają co chwila pod ciężkie powieki. Przysypia nad wypracowaniem 'Moje największe marzenie'. Zaglądam jej przez ramię. 'Moje największe marzenie to żeby na święta mieć obiad, choinkę i prezent jak normalni ludzie'.
Anya próbuje bezskutecznie opanować tajniki stawiania kropek po każdym zdaniu. Siadam przy niej, nie, nie tak, przeczytaj to na głos, wstawimy kropki tam, gdzie bierzesz wdech. Czyta. Dwie strony przeczytała i patrzy na mnie.
Ani jednego oddechu skubana nie wzięła.
Amy z wywalonym językiem patrzy tępo w ścianę. Dziś z samego rana powzięła postanowienie, że nic robić nie będzie, i twardo się tego trzyma. Mogę ją wysłać do izolatki lub zatrzymać po szkole. Mogę też zadzwonić do jej matki alkoholiczki, halo, dzień dobry, tu ja wielce ze szkoły nauczycielka, Amy nie chce wypracowania pisać, ratunku. Z tym że Amy od siódmej klasy nie zrobiła absolutnie żadnych postępów w nauce i dzisiajszy poranek raczej niewiele w tym temacie zmieni. FAS ma na twarzy wypisany jak polowa uczniów tej szkoły, wiele tygodni się zastanawiałam z początku, czego oni tu wszyscy tacy podobni, chów wsobny na terenie trzech dzielnic uprawiają czy jak? Teraz już wiem, zresztą szkolne statystyki mówią same za siebie. Jedna trzecia uczniów z rozmaitym stopniem upośledzenia, prawie połowa to imigranci. Kuratorium siedzi nam na dupie od lat, grożąc zamknięciem. W szkole rezyduje na stałe policjant, biuro swoje ma na parterze i nie nudzi mu sie bynajmniej. Właśnie widzę go przez okno, jak trzech jakichś delikwentów prowadzi ze znudzoną miną. Mgła się rozrzedza i widzę Beeston w całej krasie, długie rzędy szeregowców z czerwonej cegły, rachityczne drzewka, śmieci na podwórkach które potargał wiatr.
Dzwoni dzwonek i ze ściśniętym sercem oraz pośladkami idę na drugą lekcję.
I się zaczyna.
Bo oto punkt kulminacyjny mojego poranka, radość żywota mego zasranego. To na tej chwili poczet już od wczoraj trzęsą się kolana moje i podjeżdża mi pod podniebienie żołądek. Klasa ósma, grupa 'Zaangażowanie'. Zaangażowanie, to jakbyście nie wiedzieli, jest kod na 'Ostatni przystanek przed poprawczakiem' a także na 'Wszyscy nauczyciele zbiorowo odmówili wpuszczenia ich do swoich klas, wezcie ich i zróbcie coś z nimi'. No więc mnie przypadł w udziale zaszczyt robienia z nimi czegoś, a tym czymś jest angielski. 'Pani Kebab - rzekła do mnie szefowa - Oto jest twoja wielka szansa. Dajemy ci wielką szansę, możesz się wykazać, możesz udowodnić swe kwalifikacje z obcego jakiegoś nieprawdziwego kraju, co w nie nie wierzymy wcale, co jakieś dziwne są, nie nasze, wcale nie angielskie jakieś. Tu chodz i zróbże z nimi coś, tylko pamiętaj żeby materiał cały co do słowa zrealizować. Trzech tylko tam pisać i czytać nie umie wcale, to se dasz radę. Fajni są, mili, fajnie ci się będzie uczyło, chodz!
Come here, they said. It will be fun, they said.
No więc właśnie drzwi na wdechu otwieram, na tę całą zabawę gotowa. Trzech asysytentów już tam siedzi, twarze mają o dwadzieścia lat postarzałe, choć to dopiero dziesiąta. Oni tam już od rana wysłuchują, a czego, to podpowiedz jest w słowie ukryta.
- Pani Kebab, pani Kebab, powiedz 'kebab'!
Mówię 'kebab'. Już się nauczyłam, że tylko tak da mi spokój.
- Hahahahaha, pani Kebab, jak pani śmiesznie mówi kebab, ja pierdolę, ja nie mogę!
-Dzień dobry i tobie, Patrick.
Żeby nie zaczynać od kar, udaję że nie słyszę i odwracam się na chwilę, żeby sprawdzić obecność, a ci tam do siebie fakują. Wyobrażam sobie, że jestem w swoim szczęśliwym miejscu, nie ma mnie tutaj, wszędzie zresztą mogę być, ale tu nie chcę. Ni chuja nie chcę.
No i lecimy:
- Johny!
- Dziwka. (Johny wykazuje się ostatnio niespotykanym talentem językowym)
- Matt !
- Matta wczoraj wyrzucili na tydzień, policja tu po niego była!
Wzruszam ramionami. Nie jest to nic nowego.
- Liam!
Nic.
- Liam?
Nic.
. Liam!!!
- Co kurwa, jestem przecież, nie??
- Liam, ostrzeżenie. - Zaznaczam na tablicy ostrzeżenie.
- Za co kurwa, ostrzeżenie? Dopiero przyszłem!
Wyjaśniam za co i dodaję drugie.
- To ja to pierdolę, kurwa! - informuje mnie Liam, zabiera plecak i wybiega z klasy, po drodze waląc z całej siły pięścią w ścianę. Asystentka za nim, biedna kobita. Mi gul skacze, ale się opanowuję. Łagodnym głosem tłumaczę zasady zachowania wśród ludzi.
Nikt mnie nie słucha.
Co tam słucha, nikt mnie nie słyszy nawet, bo nikt nie zwraca na mnie najmniejszej uwagi. Mogłabym się tu do goła rozebrać albo benzyną oblać i podpalić. Rozważam to przez chwilę, a potem na autopilocie rozdaję zeszyty. Patrick momentalnie rysuje na swoim cycki, Johny się do nich zaczyna ślinić, reszta biega po klasie, otwiera na przestrzał ogromne okno i się wychyla, co mnie serce się ściska i oblewa zimny pot. Zgarniamy ich jakoś we trójkę z asystentami i po dwudziestu minutach mogę zacząć lekcję, a przykładowa wygląda tak:
Więc w tej lekturze, którą przerabiamy, Johny wracaj na miejsce, autor mówi o młodzieży takiej jak wy, Patrick uspokój się i usiądz, o specjalnej klasie, Johny, ten gest jest obrazliwy, ostrzezenie, AAAAAAA! Pani on mnie kopnął, nie kop go, ostrzeżenie, i mówi też o potrzebie edukacji, przeczytamy teraz ten fragment, Johny zacznij proszę, Johny zacznij proszę, Johny zacznij proszę, Johny ostrzeżenie, mówię do ciebie, Johny proszę zacznij, Johny ostrzeżenie, jak to za co, ignorujesz mnie i nie słuchasz jak do ciebie mówię, czytamy ten fragment, Patrick ty zacznij, odłóż to, nie baw się tym teraz, Patrick zacznij, nie mówi się że coś jest gay bo to obrazliwe, czytamy ten fragment odtąd (zerkam na zegar, dwadzieścia minut lekcji mi zostało), ten fragment czytamy, Luke i drugi Luke, przestańcie się bić, wracać na miejsca, tu nie ma nic do oglądania, tu odtąd czytamy. Zignoruj go, tu odtąd czytamy. Johny wyjdz z klasy, Luke to twoje trzecie ostrzeżenie i też wyjdziesz zaraz, proszę bardzo, ten tu fragment odtąd czytamy. Gdzie czytamy? Kurwa w dupie czytamy!!!!
Taka to i szansa moja na w obcym kraju zabłyśnięcie.
Dyżur na przerwie, witamy w piekle.
Postawili mnie przy głównych drzwiach, cerbera metr pięćdziesiąt, i pilnuj se. Rzuć się jak Rejtan w przejściu albo se nie wiem co zrób, kostium se pozoranta ubierz, i stój. Zatrzymaj tę rzekę, co wrzeszcząc wali na ciebie. Oprzesz się o drzwi, to z drugiej strony kopy ci sadzą po nerach. Z boku staniesz, to na bezczela się przepchną, wiedzą, że ich gonić nie będę, jak tu posterunku muszę pilnować.
Na dworze jeszcze gorzej, bo w dodatku trzeba niby karać palących. Wyjdziesz, a oni już dawno po okolicznym lasku, po krzorach siedzą, i co, i drzyj po błocie pod górę, a oni pięć razy zdążą uciec, zanim dolezę. A większość to się nawet nie czai i w dupie ma, czy ich nazwiska - co ich nie znam oczywiście, bo uczniów 1200 - w moim supernotesiku zapiszę. Jak oni palą od ósmego roku życia to się nagle pod mym magicznym wpływem nie zrehabilitują. Efekt jest taki, że nauczyciele palą daleko poza terenem szkoły, i jeszcze się muszą po choinkach kryć, a uczniowie - centralnie pod oknem dyrektorce. Łazisz więc po tym wietrze, po tej mżawie, i udajesz, że masz władzę. Zgaś to, bo cię zapiszę. Nie bij koleżanki pięścią w twarz, bo pójdę po pana, a on cię zapisze. Brzydki pan przyjdzie i cię weźmie do wora. Nie kop pana, co przyszedł, bo się spocisz.
- Karę mama zapłaci, jak cię trzy razy złapiemy, pięćdziesiąt funtów.
Patrzy spod czapki z daszkiem, spluwa.
- Ciekawe kurwa z czego.
- No właśnie, to po co jej dodawać zmartwień.
- I tak nie zapłaci, idź se stąd.
Coś tam pod nosem fanfronię, ale idę, no bo co? Zanim kogo z nauczycieli znajdę, to się przerwa skończy. Nazwiska nie znam, klasy nie znam, mogłabym szukać po zdjęciu w rejestrze, co jest od roku nieaktualny. Mam czas tysiąc dwieście zdjęć przeglądać? Nie mam czasu. Matka karę zapłaci? Nie zapłaci. Piętnastoletni byk po wyroku palić przestanie? Nie przestanie. To po chuj tu stoję i leje na mnie, i od gówniarzy wysłuchuję? Jak to po chuj, w scenopisie jest napisane, że masz stać!
Na błogosławiony dźwięk dzwonka momentalnie robię w tył zwrot z posterunku i chyłkiem uciekam przez bramę w choinki. Przylatuję zdyszana, bo to jednak kawał. Stoją tam już tacy jak ja, co też mieli dyżur. Pod krzakiem stoją, woda z nich kapie, fajki gasną, ręce im drżą z zimna. I zapewne też z wrażeń, jak przypuszczam. Nikt nie ma siły wiele mówić do siebie.
- Spóźnisz się?
- No.
- Ale ja nie wytrzymam tak tyle godzin bez fajki. Przecieżbym zabił kogoś.
- No ja też.
A piętnastoletni byk po wyroku wytrzyma?
Nie wytrzyma.
Pani Kebab, pamiętnik nauczycielki na wesoło
1
Ostatnio zmieniony pn 09 cze 2014, 08:57 przez sztojabudu, łącznie zmieniany 1 raz.