I stało się! Czas aresztu mojego posta minął więc mogę ponownie zamieścić go w tym dziale. Przepraszam za tego babola ale już taki ze mnie raptus. Jest pomysł i szast prast! momentalnie przechodzę do czynu. Często mam przez to sporo kłopotów. Chciałem też podziękować moderatorowi o nicku Grimzon za pomoc i cierpliwość.
Info:
To mój pierwszy tekst który ujrzy światło dzienne. Zależy mi aby ktoś określił moje predyspozycje do pisania, czy jest sens brnąć w to dalej czy tez poszukać innego hobby:)
Mój znajomy który całkiem nieźle rysuje zaproponował abym do jego prac pisał krótkie opowiadania. Właśnie pierwsze z nich pragnę zaprezentować.
- Mamy jeszcze chwile Barry… Opowiesz mi coś? Nie martw się, czasu jest w bród. Swoją drogą wiesz ze czas jest ściśle związany z grawitacją? Niesamowite, prawda?
Starszy mężczyzna w idealnie skrojonym garniturze uśmiechnął się smutno. Rzadkie siwe włosy jawiły się nieśmiało jedynie na skroniach. Szkliste, mądre oczy tkwiły w Barrym tak stabilnie że był pewien iż starzec nie jest ciekaw opowieści. On ja doskonale zna. Szara, ziemista cera zaorana bruzdami czasu, nader skutecznie maskowała każdą emocje. I zapach, ten zapach. Mogło by się wydawać że człowiek tak zaawansowany wiekowo jak towarzysz Barrego, będzie pachniał specyficznie. Nic bardziej mylnego. Delikatna woń, lub też jej przesiany powietrzem mały kawałek brzmiał znajomo. O tak! Porucznik O’Neil znał ją doskonale. A ściślej mówiąc znał JE doskonale. Starzec pachniał biblioteką ojca Barrego, niedzielnym popołudniem w kuchni kiedy to młody Barry starał się zwędzić nadprzydziałowy kawałek placka z truskawkami. Pachniał łąką za domem, drogą do szkoły. Pachniał jak kokpit pierwszego Fairchild’a PT-19. Jednakże wśród tej niesamowitej tęczy zapachów najsilniej brzmiał zapach Alice.
Porucznik Barry O’Neil zacisnął gwałtownie powieki i potrząsnął na boki głową. Jednoosobowa kabina myśliwca Vought F4U Corsair nie była zdolna pomieścić więcej niż jednego członka załogi.
Pilot delikatnie skierował dziób samolotu w dół. Kilkadziesiąt metrów przed nim niewielki myśliwiec wroga desperacko wykonywał manewry mylące. 2300 koni mechanicznych ryknęło straszliwie. Diabelskie serce Corsair`a R-2800-32W Double Wasp zdolne było przesuwać góry.
Wskazujący palec Barego delikatnie muskał czerwony spust. Jeszcze chwilkę, jeszcze moment…
TERAZ! Spust w mgnieniu oka przywarł do drążka. Trzy pary miotaczy śmierci Browning płodziły deszcz pocisków. Przeciwnik nie miał szans…
Barry sprawdził zegary i na krótką chwilę wzrok zatrzymał na zbiornikach paliwa. Wyrównał lot, zmniejszył prędkość. Wskazówka paliwa zagościła na czerwonym polu.
- Zawsze to kochałeś Barry. Wiem o tym. To bardzo ważne robić to co się kocha. Niewielu jest takich jak Ty. As Myśliwski, kawaler Krzyża Walecznych – piękny dorobek. Co prawda nigdy nie mogłem zrozumieć dlaczego to robicie, honorujecie się za odbieranie życia. Ale cóż, macie własne zasady i swoje kodeksy w których JA już dawno się pogubiłem.
Pilot zaciągnął gogle na czoło. Wywiniętym, futrzanym mankietem skórzanej kurtki, przetarł zmęczone oczy.
- Zaczynaj Barry, wiem co chcesz powiedzieć. Zależy mi jednak na tym żebyś to Ty powiedział.
Nie musisz używać słów. Odpocznij, czasu wystarczy , zapewniam cię.
Pilot na ułamek sekundy zamknął oczy. W ich kącikach, tuż przy skroniach zakwitły linie zmarszczek.
Ciepły maj, to była niedziela. Pamiętam to doskonale, kilka mil za kościołem rzeka przecinająca mały lasek z polanką pośrodku. William i Betty O’Neil w towarzystwie kilkorga sąsiadów żywo dyskutowali o czymś z pastorem Murrey’em. Młodziutki Barry ubrany jedynie w szorty wspiął się na przybrzeżną skałkę. Spojrzał w głębię rzeki. Nie było to łatwe, bał się strasznie ale musiał to zrobić. Musiał bo patrzyła ONA. Stanął na krawędzi skały, dotknął dłońmi palców u stóp i skoczył. Mknął w stronę tafli wody jak jastrząb goniący zdobycz… Mokro…Ciemno…Po krótkiej chwili wydostał się na brzeg. Sięgnął po ręcznik ale…W stronę Barrego szła ONA, dwa lata młodsza Alice. Piękna i zwiewna, w białej sukience i sandałkach. Podeszła, ich wzrok spotkał się i splątał na dłuższą chwile. Nie mówili nic. Barry chciał coś powiedzieć lecz słowa grzęzły w gardle. Alice na wyciągniętej dłoni podała mu jabłko, Piękne czerwone jabłko, po czym odwróciła się i pomaszerowała w stronę rodziców.
Kilka lat później, wrzesień. Złote liście opadają z drzew, trawy w dzikich sadach pełne są podgniłych jabłek. Polna droga z miasteczka. Barry i Alice wracają ze szkoły.
- Sam to zrobiłeś? Alice z podziwem i wyraźnym zaciekawieniem oglądała model samolotu. – To chyba trudne, tak? Czy on lata?
- Trochę tata mi pomógł. Widzisz szkielet samolotu? To bardzo delikatne drewno ale i lekkie zarazem. Musi być takie żeby mógł latać. Oczywiście ze lata – Barry z dumą prezenował model. Szczęśliwy jak nigdy gdyż zależało mu najbardziej by zwrócić JEJ uwagę.
- Chcesz zobaczyć jak szybuje? Musimy go puścić z wysokości. Potrzymaj, wdrapie się na pierwsze gałęzie tego drzewa i podasz mi go, dobrze?
Młody chłopak raz dwa uporał się ze wspinaczką i wyciągnął rękę po samolot. Kilka gałęzi wyżej przystanął żeby tekturowym śmigiełkiem nakręcić gumę aptekarską pełniącą rolę napędu.
- Jak go nazwałeś? – Alice obserwowała każdy jego ruch.
- To samolot, nie musi mieć nazwy. Uważaj! Leci! Wypuścił model a śmigiełko zaturkotało cicho. Leciał swobodnie jak ptak niesiony wiatrem. Barry skłamał, samolot miał imię zanim został zbudowany. Imię najpiękniejsze na świecie…
Dwadzieścia jeden lat, deszczowy marzec.
- Uważaj O’Neil! Zwrot w lewo! Za ostro! Łagodnie! Ile razy mam powtarzać? – Kapitan Sullivan kręcił się nerwowo w fotelu instruktora tuż za fotelem Barrego.
- O’Neil ja cie za jaja powieszę! Kawę przez twoje wybryki rozlałem!
- Kapitanie taki manewr pozwoliłby mi zejść z linii nie tracąc energii. W razie potrzeby mógłbym później wykonać szybki nawrót.
- To nie jest kurwa kółko dyskusyjne O’Neil! Masz robić to co ci każe, a ja ci każe wykonać manewr łagodnie! Zrozumiano?!?!?
- Tak jest kapitanie!
- O’Neil teraz mnie słuchaj. Jutro latasz z grupą. Tylko nie zadzieraj nosa, nie pamiętam już kiedy to ostatni raz pozwoliliśmy pierwszororocznenu latać w grupie. Masz talent chłopcze. Kraj i rodzice będą z ciebie dumni synu! I ja nie pozwolę żebyś to spierdolił, zrozumiano?
- Tak jest!
- No to zawracaj do bazy….
Deszczowy październik, dwa lata później. Mały kościółek w rodzinnej miejscowości. Wnętrze wypełnione ludźmi po brzegi. Barry wraz z matką stali przy pierwszych ławach. Matka szlochała…
- A światłość wiekuista niechaj mu świeci na wieki wieków…..Amen. – Pastor Murray wlepił oczy w ołtarz. Dłuższa pauza wydawała się być niezmierzalna.
Pośrodku kościółka, tuż przed ołtarzem stała trumna. William O’Neil wyglądał jakby dopiero co zasnął. Barry pomógł szlochającej matce podejść do ojca. Betty uchylając czarną woalkę, pochyliła się i złożyła ostatni pocałunek na policzku męża. Barry nie mógł na to patrzeć, ukradkiem przymykał oczy lub odwracał spojrzenie. Coś ściskało go za krtań i tarmosiło bezlitośnie. Nagle poczuł jak ktoś bierze jego dłoń w swoją i ściska mocno. Alice. Dziękuje Alice…
- Te maszyny dadzą nam przewagę. Tylko najlepsi z was dostąpią zaszczytu pilotażu, jasne?
- Tak jest! Rozbrzmiało zbiorowo.
- Pamiętajcie! to nie są zabawki! Każdy z nich kosztuje mnóstwo pieniędzy! Dlatego też proszę z nimi delikatnie! Delikatniej niż z własną babą, jasne?
-Tak jest!
- Berger, Smith i Ryan – grupa pierwsza. McLoone, Rogers i Kozinsky – grupa druga. Leeman, Hassey i … żołnierzu przypomnijcie proszę..
- Creewey Sir!
- …i Creewey to grupa trzecia. O,Neil obejmiesz dowództwo. Wpadnij do mnie po odprawie, zapoznam Cię ze szczegółami.
- Tak jest!
Kropelki deszczu zaczęły wygrywać smutną sonatę na szybie kabiny Corsair’a. – Jaki dziwny podział rytmiczny – Barry pierwszy raz taki słyszał choć oprócz jazzu lubił tez muzykę klasyczną.
– Piękna historia Barry, niestety czasu nie zostało wiele. Spójrz na zegary, widzisz? Ta wskazówka odmierzała twój czas. Jej podróż dobiegła końca.
Silnik Pratt&Whitney zarzęził nagle, prychnął kilka razy i ucichł. Śmigło zwalniało swój cykl z każdą sekundą.
- Jesteś mordercą Barry, każdy z Was nim jest i niewiele rzeczy jest to w stanie usprawiedliwić. Macie wolną wolę, tak Wam zostało dane, a wy na siłę szukacie niewoli. Czym to wytłumaczyć? Szukacie usprawiedliwienia dla własnych wyborów? Chcecie obwiniać cały świat za swoje czyny?
Tego nie wiem i obawiam się że wiedzieć nie chcę. – Starzec strzepnął pyłek z klapy marynarki.
Śmigło zamarło w bezruchu. Corsair nabierając prędkości ruszył na spotkanie z nieuniknionym.
– Nie przegrałeś Barry, wiesz? Nie wygrałeś też, nie bój się, pomogę Ci, zawsze Ci pomagałem. Wiesz co mnie zachwyciło? Twoje życie. Tak synu, twoje życie. Pełne sukcesów i powodów do dumy. Pełne chwały i glorii. Mogłeś mi o tych rzeczach opowiedzieć, nakreślić swoją wspaniałość, wywołać uczucie podziwu ale… Twoja historia powiedziała mi o Tobie więcej niż wszystkie medale, rangi i pochwały które w życiu dostałeś. Jedna wydawało by się niewielka a jakże potężna rzecz była wątkiem głównym. Za to Cie kocham. Wiesz o Czym mówię, prawda?
- Teraz synu, podaj mi rękę, nie zwlekaj zbyt długo! – Dziwny towarzysz Barrego wyciągnął starą zmęczoną dłoń w jego stronę.
Porucznik O’Neil spojrzał na nią, po chwili rzucił okiem przed siebie. Na tym pułapie strach blokował ciało. Za chwile czubki świerków dotkną kadłuba. Barry zrozumiał, zdjął rekawicę i podał dłoń staruszkowi.
- Jestem z Ciebie dumny synu, nie będzie bolało. – Mężczyzna zacisnął kościste palce na dłoni Barrego. Porucznik O’Neil stracił przytomność.
W dole, pośród drzew płonął wrak samolotu. Płomienie pnąc się w górę łakomie lizały kadłub.
Już tylko resztka ogona zachowała swoją pierwotną formę. Ogon na którym jeszcze można było odczytać biały napis: Alice
Koniec
Proszę o łagodny wymiar kary
Podaj mi rękę. [obyczaj wojenny] - WULGARYZMY!
1
Ostatnio zmieniony sob 07 cze 2014, 11:49 przez Rastyna, łącznie zmieniany 2 razy.