Meaz i Ruug Rozdział 1

1
WULGARYZMY

Elf i krasnolud
Pieprzony deszcz! Kurwa! Już trzeci dzień tak leje! Mój płaszcz jesz przesiąknięty do ostatniej, pieprzonej niteczki. Zardzewieję na tym deszczu! Chociaż deszcz to jeszcze wytrzymam, ale błoto? Brudne, śmierdzące błoto! Całe spodnie w nim ujebane!
-Kurwa mać – mruczę pod nosem. Może i jestem wulgarny, ale jakże pięknie brzmią wszelkie przekleństwa wypowiadane przez elfa, dlatego powtarzam jeszcze raz. – Kurwa mać!
-Czego chcesz pojebie? – słyszę głos z dołu. Tak jak w ustach elfa przekleństwa brzmią pięknie, tak samo brzmią naturalnie brzmią one z ust krasnoluda.
-Wkurwia mnie ten deszcz! – odpowiadam tak, jakby dzięki temu miało przestać padać.
-Wiedziałeś, iż tutaj zawsze pada deszcz. Zawsze... Kurwa… Pada… Jebany… Deszcz! – krasnolud wypowiada każde słowo coraz głośniej i z coraz większymi przerwami, jakby delektował się nimi.
Nie odpowiadam. Wzdycham jedynie tęsknie, za pięknym i ciepłym słońcem. I za delikatnym powiewem wiatru. Elfy nie przywykły do deszczy.
Przekładam miecz do drugiej ręki. Tak, noszę schowany miecz w rękach. Nigdy nie będę mógł już przypiąć go do pasa, a bynajmniej nigdy nie mam zamiaru tego zrobić! Pokazuję przez to, że jestem wygnańcem. Wygnańcem z jebanego lasu Feranty! I jestem z tego cholernie dumny! Z tego, że jestem szarym elfem, wyjebanym z własnego domu! A niech gniją skurwysyny pod swoimi drzewkami.
Jedyne co mi zostało z życia, to błąkanie się po świecie z wulgarnym krasnoludem i zbieranie każdego pieniążka jaki wpadnie nam w dłonie. Nie mam co liczyć na miłość, chwałę, życie w spokoju. Jestem pieprzonym wygnańcem i jedyne co mi zostało to bogactwo! No i… jeszcze krasnolud u mojego boku.
Meaz i Ruug. Elf i krasnolud. Najbardziej wulgarny duet wśród dwunastu królestw Artji. Dwóch wygnańców. Dwóch wojowników. Naszym jedynym celem jest bogactwo. Ogromne ilości złota i klejnotów. Kiedyś będziemy najbogatszymi wygnańcami w całej Artji. Jednak najpierw to bogactwo musimy zdobyć.
Moja znajomość z Ruugiem zaczęła się niecałe trzy miesiące temu. Wcześniej wędrowałem sam, najmując się do każdej płatnej pracy. Głównie to walki z bandytami, ochranianie farmerów. Nigdy nic opłacalnego. Pewnego razu, w pewnej karczmie wydawałem ostatnie pieniądze na wino. Tam poznałem Ruuga, Krasnoluda wygnańca z Wielotwierdzy Maldua. Krasnolud próbował zatrudnić się jako najemnik. Pamiętam jak przeklinał w pięciu różnych językach, groził toporem, ale jego pracodawca odmawiał, mówiąc, że potrzebuje dwóch ludzi. Stwierdziłem, że może to być moja szansa na zarobienie paru groszy. Dołączyłem się do Ruuga i od tamtej pory pracujemy razem.
-Będziemy przechodzić przez jakąś gospodę? – pytam, chociaż domyślam się już odpowiedzi.
-Co ja kurwa mapa jestem? – spodziewałem się tego. – Jak zobaczysz jakąś gospodę, to będzie, a jak nie to znaczy, że jej tutaj nie ma.!
-Chciałbym ci przypomnieć, że to był twój pomysł iść przez tą krainę. Spodziewałem się, że…
-To żeś się kurwa przeliczył! – przerywa mi krasnolud, wyżymając swoją rudą brodę z wody.
-Taki mały, a taki pyskaty – śmieję się z niego.
Krasnolud spogląda na mnie spod swojego spiczastego hełmu. Dostrzegam na jego brodatej twarzy coś na podobieństwo uśmiechu.
-Rzeczywiście mogliby postawić tu gdzieś jakąś pieprzoną oberżę.
-Kurwicy można dostać od tego deszczu! – komentuję ostatecznie i słyszę uderzenie pioruna.
-Ale jebło!
I tak cały czas. Idziemy i nie ma nic po za jebanym deszczem, trawą i silnym wiatrem. Kiedy usłyszałem, że udajemy się do krain deszczy, to myślałem, że to tylko artystyczna nazwa. Myślałem, że będzie to coś w stylu pięknych lasów tropikalnych, z wysokimi, zielonymi drzewami, egzotycznymi zwierzętami. Natomiast deszcze miały być delikatną mżawką, towarzyszącą dusznej pogodzie. A tu kurwa całkiem co innego. Nic tylko napierdala z nieba. Czasem tylko jebnie piorunem i nic więcej. Jak ludzie mogą żyć w takim miejscu? Chociaż do tej pory jeszcze nikogo nie spotkaliśmy. Chujowa pogoda. Czy w tych krainach wychodzi czasem słońce? Aż ciężko mi uwierzyć, że wyruszyłem w tę podróż ni znając nawet jej celu.
-Karle, co niby takiego wartościowego mamy tutaj znaleźć? – pytam.
-Ile kurwa razy mam mówić, żebyś nie mówił do mnie karle?!
-Gówno mnie obchodzi ile. Pytam co mamy tu znaleźć?
-Idziemy do Rainford. Do pieprzonej twierdzy wśród chmur.
-Po co?
-Kurwa! Coś się taki zrobił dociekliwy? Corfa yahefole! – przekleństwa we wspólnej mowie Artji wśród krasnoludów są często spotykane, ale jeśli krasnolud zaczyna kląć we własnym języku oznacza to, że naprawdę jest wkurwiony.
-Po prostu szukam sensu w chodzeniu po kostki w błocie, że o spaniu w kałużach już nie wspomnę.
-Dobrze, że przynajmniej jak srasz to nie narzekasz! – krzyczy krasnolud wpadając w błotną dziurę.
-Nie ma co narzekać na sranie. Wszyscy srają. Ludzie, krasnoludy, elfy również. Orkowie także srają – mówię przeskakując nad nim.
-I tak każdy temat sprowadzany jest do gówna… Mam nadzieję, że się opłaci.
-Ja mam nadzieję, że się dowiem, co się opłaci.
-Iść do Rainford! – krasnolud zmienia ton na bardziej uroczysty. Jak zawsze gdy chce powiedzieć coś ważnego. – Natomiast tam… - krasnolud przerywa.
-Co?
-Kurwa! Jak dojdziemy to się dowiemy!
-Ja pierdole! Więc idziemy w ten pierdolony deszcz i nawet kurwa nie wiemy po co? Skąd ten pomysł? Skąd ten jebany pomysł!
-No wiesz… Wielcy krasnoludzcy wygnańcy często zaczynali od Rainford – krasnolud mówi takim tonem jakby nie było to nic dziwnego. Teraz to naprawdę jestem wkurwiony.
-Że co kurwa?!
-Mój pradziad opowiadał mi jak byłem mały o…
-No kurwa! Chyba zaraz ci jebnę w ten brodaty ryj! Zaufać kurwa pierwszemu, lepszemu krasnoludowi, napotkanemu w karczmie. Ja pierdolę, kurwa mać! Jak mamy być bogaci, skoro odnosimy się do jebanych bajek?!
-Żartuję elficki szmaciarzu! – krasnolud zaczyna się bezczelnie śmiać – Czy ty naprawdę w to uwierzyłeś? W Rainford organizowany jest turniej rycerski, w którym bierzemy udział!
-Chyba o czymś zapomniałeś karle. O jednym drobnym szczególe – mówię wciąż wkurwiony. - Nie jesteśmy rycerzami.
-Wiem kurwa! I dlatego idziemy do Rainford. Jest tam pewien rycerz. Niemała z niego pizda. Historie o jego tchórzostwie mogą sięgać aż bram Ogh-Gash. Jeśli się nie mylę, możemy reprezentować go na tym turnieju. Więc wygrywamy turniej, a pizdzioszek okrywa się sławą, my natomiast zgarniamy nagrodę, kupujemy konie i ruszamy w dalszą drogę.
-Skąd wiesz o tej piździe? Czemu to akurat my mamy go reprezentować?
-Niecały tydzień temu, wtedy co byliśmy w Teafor, spotkałem pewnego młodego skurwysyna. Był tak zdesperowany, że gówno przeciekało mu przez nogawki. Szukał kogoś kto będzie reprezentował jego pana na turnieju. Opowiadał o tym, że jego pan nie może brać udziału w turnieju. Takie tam dziecięce pierdolenie. Od razu się domyśliłem, że jego pan to pizda, ale chłopak oferował sporą nagrodę. Obiecałem mu, że kogoś znajdę, ale za drobną opłatą.
-Więc uznałeś, że jestem najlepszym kandydatem, prawda?
-Właśnie tak!
-A wiesz coś jeszcze o tym rycerzu? – pytam. – Po za tym, że jest tchórzem?
-Właściwie to nic o nim nie wiem, ale skoro wyręcza się dzieciakiem jednoznacznie znaczy, że jest pizdą.
-Niech ci będzie – mówię ziewając. Oddałbym wszystko za promyczek słońca.
-Patrz szmaciarzu! Karczma! – słyszę krzyk krasnoluda. Przez chwilę myślę, że to kolejny słaby żart krasnoluda, ale po chwili dostrzegam spory budynek. W jego oknach jarzy się delikatne światło. Nareszcie!
-Jak zauważyłeś ją przede mną? – dziwię się. Elfy mają o wiele lepszy wzrok od krasnoludów.
-Wyczułbym zapach piwa z dziesięciu kilometrów, nawet przez ten deszcz! Rusz dupę szmaciarzu! Ma już dość tego pierdolonego deszczu!
Otwieramy drzwi, które niemiłosiernie skrzypią. Wnętrze jest dość skromne. W kącie znajduje się rozpadający się kominek, w którym ledwo co pali się ogień. Drewniane ściany są spróchniałe i pełne dziur. W wielu miejscach przez dach leje się woda. Stoły i ławy są krzywe i stare. W powietrzu zaś unosi się ohydny zapach. Jednak lepsze to niż ten deszcz.
Siadamy jak najbliżej komina. Kładę swój miecz delikatnie na stole, zaś krasnolud rzuca toporem w kąt. Ostrze wbija się w spróchniałą ścianę. Zdejmuję mokry płaszcz i wieszam go nad kominkiem. Rozglądam się po karczmie. Niedużo w niej ludzi. Spoglądają na nas podejrzliwie. Nic dziwnego. Wątpię, aby widzieli kiedykolwiek szarego elfa.
-Podać coś? – pyta kelnerka. Jest młoda, ale niezwykle brzydka. Włosy ma brudne zlepione ze sobą. Ubiór chyba ma podkreślać jej kształty, które są obszerne. Za bardzo obszerne.
-Kufel piwa dla mnie! – krzyczy Ruug. – Za tą piękną oberżę jeszcze jeden kufel, dwa kufle za mnie i mojego towarzysza, jeden za lepszą pogodę i może jeszcze jeden za ciebie droga panno.
Kelnerka pokazuje krzywe zęby w uśmiechu.
-Dla mnie wystarczy wino – mówię starając się na nią nie patrzeć.
-Nie mamy wina – odpowiada jakby chciała jak najdłużej stać nad nami.
-To coś wino podobnego! – krzyczę licząc na to, że sobie pójdzie.
Kelnerka skłania się i odchodzi, nareszcie.
-Zadowolony szmaciarzu?
-Lepsze to niż ten deszcz, choć nie zatrzymywałbym się tu na długo.
-Ja też. Strasznie tu jebie.
Kelnerka przynosi sześć kufli pełnych piwa i stawia je przed krasnoludem. Mi podaje butelkę z czerwonym płynem w środku, po czym szybko odbiega. Biorę łyk tego napoju. Jest obrzydliwy, ale lepszy niż woda.
-Za twoje szmaciane uszy skurwysynie! – krasnolud wznosi toast i dwoma łykami wypija cały kufel piwa. – Smakuje jak psie szczyny!
-A jednak je pijesz.
-Psie szczyny? To najlepsze co może być. Za lepszą pogodę i żeby jebany deszcz się w końcu odpierdolił! – wznosi kolejny toast krasnolud. Ludzie spoglądają na niego ze zdziwieniem. – Tak sobie myślę, elfi szmaciarzu, jak to się stało, że wygnali cię z tego twojego lasu.
-Skąd to nagłe zainteresowanie? – pytam popijając wino podobne coś.
-Pradziad zawsze opowiadał, że wygnanie jest najgorszą możliwą karą za zbrodnie. U was elfów też tak jest?
-Pewnie wszędzie tak jest. Naprawdę chcesz usłyszeć tą historię?
-A czy bym się kurwa pytał, jakbym nie chciał?
-Elfy nigdy nie skazują nikogo na wygnanie. Uważają, że szarym elfem jest się zawsze. Wygnańcy z lasów Feranty naprawdę rzadko się trafiają. Głównym powodem jest to, że sami skazują się na wygnanie. Odpinają wtedy miecz od pasa i niosą go w ręku, aby pokazać, że nie należą już do leśnej wspólnoty. Nie mogą również nigdy chwycić za łuk. Nikt w lesie Feranty nie spodziewał się, że odepnę miecz, chociaż później wszyscy stwierdzili, że to dla mnie lepiej. Wiesz kim byłem zanim zostałem wygnańcem?
-Ciemnowłosym dupodajem – mówi krasnolud wypijając ostatni kufel piwa.
-Nie. Byłem Ta’fali. To coś w stylu królewskiego strażnika. Byłem strażnikiem Pat’fatha. Najwyższego spośród szarych. Byłem mu wierny pod każdym względem, aż do pewnego dnia. Tego dnia najwyższy skazał moją siostrę na śmierć. Uznał ją za zdrajczynię. Że niby spiskuje przeciw niemu. Przykro mi to stwierdzić, ale to była prawda. Nie mogłem się jednak pogodzić z jej śmiercią. Po tym jak wbito jej sztylet w serce, odpiąłem swój miecz od pasa. Jeszcze tej samej nocy wszedłem do komnat Par’fatha, przebijając się przez innych Ta’fali, tak jak strzała przebija jabłko. Wyrzuciłem Par’fatha przez okno. Na szczęście nie było ono wysoko, więc prawie nic mu się nie stało. Wyskoczyłem za nim i rzuciłem mu miecz. Kazałem mu ze mną walczyć w środku nocy, mając za świadków księżyce i gwiazdy. Cały czas wytrącałem mu miecz z ręki i cały czas kazałem mu go podnosić. Gdy nie chciał tego robić biłem go, aż w końcu nie dał rady go podnieść, więc odciąłem mu rękę i w jej miejscu wcisnąłem mu miecz. Wtedy rzucił się prosto na mój miecz. Następnego dnia stałem się oficjalnie elfim wygnańcem.
-Wzruszająca historia szmaciarzu – mówi krasnolud ziewając. Nie spodziewałem się innej reakcji.
-Może ty opowiesz jak stałeś się wygnańcem? – pytam.
-Może kiedyś szmaciarzu. Może kiedyś.
Nagle dochodzi mnie krzyk niewiasty. To ta brzydka kelnerka. Ktoś klepną ją w tyłek. Rozglądam się za nią i dostrzegam trójkę uzbrojonych ludzi, Najemnicy, albo jacyś dezerterzy. Na wojskowych nie wyglądają. Łapią kelnerkę i rzucają ją na stół. Jeden z nich zrywa z niej szaty. Na wierzch wychodzą ogromne piersi.
-Powinniśmy coś zrobić! – krzyczę do krasnoluda.
-To działaj szlachetny panie. Jakbyś nie dawał rady to mnie zawołaj.
Wstaję i biorę miecz. Podchodzę do najemników. Dwóch z nich trzyma kelnerkę, zaś trzeci męczy się ze swoimi spodniami. Odwracam go jednym ruchem.
-Czego do kurwy nędzy?! – krzyczy.
-Daję ci jedenaście sekund, abyście opuścili to miejsce.
-Pierdol się kłapouchy! – krzyczy. – Życie ci nie miłe?
-Spierdalać stąd, ino chyżo – mówię w miarę grzecznie.
-Bo co popłaczesz się? – krzyczy jeden ze skurwieli.
Wysuwam lekko miecz. Błękitne ostrze jasno błyszczy.
-Spójrzcie. To miecz wykuty z gąłiwca. Wy pewnie nawet nie słyszeliście co to takiego. Ta stal porozcina wam gardła i nawet nie zabarwi się na czerwono – chowam z powrotem miecz. – Więc powtórzę jeszcze raz. Wypierdalać!
-Ten frajer chyba nie wie z kim ma do czynienia! – krzyczy najemnik sięgając po miecz. Pozostała dwójka puszcza kelnerkę i robi to samo. Sama kelnerka chowa się pod stołem.
Pierwszy cios leci z góry. Wystarczyło się odchylić by go uniknąć. Drugi najemnik doskakuje szybko atakując prostym cięciem. Trzeci wyprowadza pchnięcie. Ani jeden nie trafia. Nie wyciągając miecza uderzam z dołu. Trafiam pod mostek. Najemnik zwija się z bólu. Kolejne dwa ciosy. Nawet nie musiałem blokować. Nagle dostrzegam, że zostałem otoczony. Ciekawe położenie. Wymijam pchnięcie jednego z najemników i schylam się nisko. Podcinam któregoś z nich. Podnosząc się trafiam jednego z najemników w skroń. Wyciągam miecz, przecinając prawie jednemu gardło. Czas zacząć taniec. Lewa stopa schodzi za prawą nogę. Szybki obrót. Ten najemnik, którego wcześniej podciąłem natrafia na mój miecz. Krew wytryskuje z tętnicy. Ten, który wcześniej dostał w głowę, zostaje trafiony twardym końcem pochwy w to samo miejsce. Upada jęcząc. Dokańczam obrót wbijając w brzuch miecz temu, któremu przeciąłem tętnicę. Rozrywam mu pół brzucha wyciągając go. Uderzam z góry trzeciego najemnika ciężką pochwą. Ten odskakuje w tył i wpada na stół. Desperacko wyprowadza cięcie. Przebijam mu serce powolnym pchnięciem. Trzymam miecz w jego środku, dopóki nie wypuszcza swojego. Zostaje ostatni najemnik. Ten, który dostał dwa razy w skroń. Jedną ręką trzyma się za głowę, drugą nerwowo ściska miecz. Doskakuję do niego udaję, że chcę zadać cios mieczem, obracam w ręku pochwą i kopię go w piszczel. Ten upada na twarz. Wbijam mu miecz w kark. Cała trójka leży martwa. Wyciągam miecz z trupa. Nie ma na nim nawet jednej kropli krwi.
-Uratowałeś mi życie! – krzyczy kelnerka wyskakując spod stołu.
-Gówno mnie to obchodzi – odpowiadam kierując się w stronę stołu. Dopijam resztki napoju i zakładam płaszcz. – Wstawaj karle. Spierdalamy stąd.
-Prosto do Rainford! Jeszcze niecałe dwa dni drogi! W drogę skurwysyny! Czas na jakąś bohaterską pieśń! Ooo! Złocistyy napooooju…

Rubia: przypominam fragment regulaminu Weryfikatorium: § 3. Jeżeli tekst zawiera wulgaryzmy lub treści nieodpowiednie dla niepełnoletnich, należy koniecznie napisać to tuż nad samym tekstem, podczas umieszczania go na forum. Wzmiankę o tym (w samym temacie) należy pogrubić i zaznaczyć na CZERWONO (przed wysłaniem postu). W Twoim przypadku zdecydowałam się użyć bolda.
Ostatnio zmieniony wt 10 cze 2014, 19:25 przez tygrrrysek, łącznie zmieniany 3 razy.

2
Borys, Ty uczęszczasz do szkoły, gdzie każą chodzić w mundurkach? Mama Cię okłada linijką po łapach, kiedy Ci się "dupa" wymknie, gdy opowiadasz, jak minął dzień?

To Twoje pisanie wygląda tak, jakbyś brał pomstę na rzeczywistości, zapełniając brulion przy biurku w swoim pokoju. Kolejny grzeczny kolo z pomysłem na - "odrażający, brudni, źli".

Nie tak przebija się osiągnięcia gatunku. Jestem ostatnim, który zaprotestuje przeciw stosowaniu celnego wulgaryzmu, ale to, co pokazujesz to dziecinada.
Nie dałem rady przeczytać do końca.
Z tego, co zdążyłem zauważyć wynika, że nie jest wcale tragicznie, uciągnąłbyś swoimi umiejętnościami coś sensownego, a tak dorobiłeś się u mnie etykiety kolejnego naśladowcy Mistrza S. z trzepakową dojrzałością literacką i mentalną.

Weź no się ogarnij, można inaczej, serio.

3
tygrrrysek pisze:A tu kurwa całkiem co innego. Nic tylko napierdala z nieba. Czasem tylko jebnie piorunem i nic więcej.
Oplułam monitor - te trzy zdania razem brzmią komicznie :D

Generalnie - był taki film polski...
Za mało ku***a, ku***a!
Ostatnio zmieniony wt 13 maja 2014, 16:12 przez Augusta, łącznie zmieniany 1 raz.

4
Mój płaszcz jesz przesiąknięty do ostatniej, pieprzonej niteczki.
„jest”
tak samo brzmią naturalnie brzmią one z ust krasnoluda.
Błąd. Powtórzone „brzmią”.
Głównie to walki z bandytami,
Chyba „do”.
a jak nie to znaczy, że jej tutaj nie ma.!
Kropka i wykrzyknik – to zbyt wiele.
Idziemy i nie ma nic po za jebanym deszczem
„poza”

Kiedy usłyszałem, że udajemy się do krain deszczy, to myślałem, że to tylko artystyczna nazwa.
Wyrzuć pierwsze „to”.
Aż ciężko mi uwierzyć, że wyruszyłem w tę podróż ni znając nawet jej celu.
„nie”
Szukał kogoś kto będzie reprezentował jego pana na turnieju.
Przecinek po „kogoś”.
Po za tym, że jest tchórzem?
Poza...
-Patrz szmaciarzu! Karczma! – słyszę krzyk krasnoluda. Przez chwilę myślę, że to kolejny słaby żart krasnoluda,
Niepotrzebnie powtarzasz „krasnoluda”.
W kącie znajduje się rozpadający się kominek, w którym ledwo co pali się ogień. Drewniane ściany są spróchniałe i pełne dziur. W wielu miejscach przez dach leje się woda. Stoły i ławy są krzywe i stare. W powietrzu zaś unosi się ohydny zapach. Jednak lepsze to niż ten deszcz.
Zbyt dużo „się”. Trzeba przeredagować.
Naprawdę chcesz usłyszeć tą historię?
„tę historię”

Literówki itp. świadczą o niechlujstwie i lekceważącym podejściu do własnej pracy. Jak się coś wrzuca do sieci, to wypada sprawdzić raz i drugi takie rzeczy.
Nadmierne, niepotrzebne i często bezsensowne używanie wulgaryzmów (na dokładkę mało zróżnicowanych – mógłbyś się wykazać większą fantazją), przesłania wszystko i nawet trudno to dokładniej ocenić, bo nie mam ochoty czytać po raz wtóry. Ale pomijając je, tekst nie jest źle napisany, rzeczywiście są miejsca celnego humoru, odpowiednie do sytuacji dialogi, zabawne uwagi, dobry opis bitwy w karczmie. Gdybyś ograniczył te słowa i użył je w kilku starannie dobranych miejscach, mogłoby się to okazać zupełnie niezłe. Proponuje przemyśleć, poprawić, odczekać regulaminowe dwa tygodnie i zaprezentować raz jeszcze, albo napisać w nowej konwencji ciąg dalszy, gdyż na razie treść jest trochę standardowym początkiem, wstępem do większej całości.

5
tygrrrysek, tak barzo nafaszerowałeś tekst bluzgami, że zrobił się śmieszny. Chciałeś napisać komedię?

Kilka spostrzeżeń.
tygrrrysek pisze:-Dla mnie wystarczy wino – mówię PRZECINEK starając się na nią nie patrzeć.
-Nie mamy wina – odpowiada PRZECINEK jakby chciała jak najdłużej stać nad nami.
-To coś wino podobnego! – krzyczę PRZECINEK licząc na to, że sobie pójdzie.
tygrrrysek pisze: Rozglądam się za nią i dostrzegam trójkę uzbrojonych ludzi, Najemnicy, BEZ PRZECINKA albo jacyś dezerterzy.
Walczysz z Panną Interpunkcją, a ona taka miła, taka układna. Umów się z nią, poznaj bliżej.
tygrrrysek pisze:Przekładam miecz do drugiej ręki. Tak, noszę schowany miecz w rękach. Nigdy nie będę mógł już przypiąć go do pasa, a bynajmniej nigdy nie mam zamiaru tego zrobić!
A ja bynajmniej nic z tego nie rozumiem. Co on robi z mieczem? Nosi schowany w rękach? Znaczy, że jak?

W zwrocie a bynajmniej a zamień na i.
tygrrrysek pisze: Pokazuję przez to, że jestem wygnańcem. Wygnańcem z jebanego lasu Feranty! I jestem z tego cholernie dumny! Z tego, że jestem szarym elfem, wyjebanym z własnego domu! A niech gniją skurwysyny pod swoimi drzewkami.
Jedyne co mi zostało z życia, to błąkanie się po świecie z wulgarnym krasnoludem i zbieranie każdego pieniążka jaki wpadnie nam w dłonie. Nie mam co liczyć na miłość, chwałę, życie w spokoju. Jestem pieprzonym wygnańcem i jedyne co mi zostało to bogactwo! No i… jeszcze krasnolud u mojego boku.
Meaz i Ruug. Elf i krasnolud. Najbardziej wulgarny duet wśród dwunastu królestw Artji. Dwóch wygnańców. Dwóch wojowników. Naszym jedynym celem jest bogactwo. Ogromne ilości złota i klejnotów. Kiedyś będziemy najbogatszymi wygnańcami w całej Artji. Jednak najpierw to bogactwo musimy zdobyć.
Już wiemy, że z elfem coś jest nie tak, w końcu, kto używa aż tylu wulgaryzmów. Jednakowoż narrator nieco się rozpędził. Ile razy będzie powtarzał, że elf to wygnaniec i zależy mu tylko na j*** bogactwie?
tygrrrysek pisze:Dołączyłem się do Ruuga i od tamtej pory pracujemy razem.
się bynajmniej niepotrzebne.
tygrrrysek pisze:-Będziemy przechodzić przez jakąś gospodę? – pytam, chociaż domyślam się już odpowiedzi.
Raczej obok gospody.
tygrrrysek pisze:W kącie znajduje się rozpadający się kominek, w którym ledwo co pali się ogień. Drewniane ściany spróchniałe i pełne dziur. W wielu miejscach przez dach leje się woda. Stoły i ławy krzywe i stare. W powietrzu zaś unosi się ohydny zapach.
W tym fragmencie dominują sąsię. Pozbądź się kilku się, przebuduj zdania tak, by zniknęły.
tygrrrysek pisze:Pierwszy cios leci z góry. Wystarczyło się odchylić PRZECINEK by go uniknąć. Drugi najemnik doskakuje szybko PRZECINEK atakując prostym cięciem. Trzeci wyprowadza pchnięcie. Ani jeden nie trafia. Nie wyciągając miecza PRZECINEK uderzam z dołu. CZYM UDERZA? Trafiam pod mostek. Najemnik zwija się z bólu. Kolejne dwa ciosy. CZYJE? Nawet nie musiałem blokować. Nagle dostrzegam, że zostałem otoczony. MISTRZ NIE ZAUWAŻYŁ? Ciekawe położenie. Wymijam pchnięcie jednego z najemników i schylam się nisko. A MOŻNA WYSOKO? Podcinam któregoś z nich. Podnosząc się PRZECINEK trafiam jednego z najemników w skroń. Wyciągam miecz, przecinając prawie jednemu gardło. PRAWIE PRZECINA CZY PRAWIE JEDNEMU? Czas zacząć taniec. DO TEJ PORY SIĘ ROZGRZEWAŁ? Lewa stopa schodzi za prawą nogę. Szybki obrót. Ten najemnik, którego wcześniej podciąłem PRZECINEK natrafia na mój miecz. Krew wytryskuje z tętnicy. Ten, który wcześniej dostał w głowę, zostaje trafiony twardym końcem pochwy w to samo miejsce.SKĄD TA POCHWA? Upada jęcząc. Dokańczam obrót PRZECINEK wbijając w brzuch miecz temu, któremu przeciąłem tętnicę. Rozrywam mu pół brzucha PRZECINEK wyciągając go. KOGO? Uderzam z góry trzeciego najemnika ciężką pochwą. ZMIEŃ SZYK! Ten odskakuje w tył i wpada na stół. Desperacko wyprowadza cięcie. Przebijam mu serce powolnym pchnięciem. Trzymam miecz w jego środku, dopóki nie wypuszcza swojego. TRZYMA MIECZ W ŚRODKU? JAKOŚ INACZEJ... Zostaje ostatni najemnik. Ten, który dostał dwa razy w skroń. Jedną ręką trzyma się za głowę, drugą nerwowo ściska miecz. Doskakuję do niego PRZECINEK udaję, że chcę zadać cios mieczem, obracam w ręku pochwą i kopię go w piszczel. Ten upada na twarz. Wbijam mu miecz w kark. Cała trójka leży martwa. Wyciągam miecz z trupa. Nie ma na nim nawet jednej kropli krwi.


Podsumowując - tygrrysku, mimo pewnej mizerii językowej, przeczytałam do końca. Może to zasługa oklętych bohaterów? Takie nagromadzenie wulgaryzmów rozwala tekst. Usuń dziewięćdziesiąt procent. Zostaw może w dialogach, bo oddają stosunek bohaterów do świata i do siebie.

Jesteś na początku drogi. Deszcz leje, najemnicy grasują na gościńcu. Dobrze, że schroniłeś się na Wery. Mamy tu całkiem miłe towarzystwo. Tylko nie przeklinaj! :D
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”