Wcale tego nie chciałem

1
Wszelkie uwagi mile widziane. Jeśli znudziło Ci się czytanie po pierwszym akapicie śmiało możesz to napisać. Interesują mnie przede wszystkim Wasze wskazówki dotyczące treści/kontekstu i Waszych przemyśleń niż wskazywanie powtórzeń, błędów stylistycznych itp. chociaż każdy feedback jest przydatny

Nigdy wcześniej nie miałem styczności z białaczką i nowotworami i niespecjalnie mnie to interesowało. Jeden z kuzynów mojej mamy zmarł na raka, ale nawet nie przychodziło mi do głowy, że takie choroby mogłyby mnie kiedyś dotknąć. O tym czym jest białaczka dowiedziałem się podczas dnia dawcy szpiku odbywającego się w moim rodzinnym miasteczku. Zostałem zaproszony, aby poprzez uczestnictwo promować ideę przeszczepu szpiku kostnego i zachęcić ludzi do rejestrowania się w międzynarodowej bazie dawców szpiku kostnego. Mimo młodego wieku byłem już jednym z najbardziej utytułowanych sportowców w powiecie, więc organizatorom zależało abym pomógł w promocji imprezy. Polegało to zazwyczaj na tym, że miałem się szeroko do wszystkich uśmiechać, odpowiadać wciąż na te same pytania i być może udzielić jakiegoś wywiadu. Nie lubiłem takich spotkań i wymuszonej uprzejmości, która królowała podczas tego typu spotkań, ale był to szansa na znalezienie nowych sponsorów, których do tej pory nie miałem wielu.
W ratuszu czekał już na mnie trener. Wspólnie udzieliliśmy dwóch krótkich wywiadów dla lokalnych gazet. Potem miało już być z górki, ale musiałem jeszcze szeroko uśmiechać się w obecności pani poseł, która nie była dla mnie zbyt miła. Chciałem od niej uciec i tak znalazłem się na znajdującym się obok wejścia stoisku fundacji zajmującej się przeszczepami szpiku. Można było tam porozmawiać z dawcami szpiku, oraz chorymi, którym przeszczep uratował życie. Usiadłem więc przy jednym ze stolików i pytając jak odbywa się przeszczep szpiku, zacząłem rozmowę z młodą dziewczyną w czerwonej koszulce z napisem wolontariusz. Bardzo miło nam się rozmawiało, ale nagle to co ona mówiła stało się zupełnie nieistotne. Poczułem coś jakby paraliż. Ciarki przeszły mnie po plecach, zacząłem się niemal trząść z zimna a ręce nagle się spociły. Do naszego stolika dosiadła się druga wolontariuszka. Popatrzyła na mnie oblewając mnie ciepłym spojrzeniem swoich wielkich, niebieskich oczu. W ułamku sekundy rzuciła na mnie urok, który był tak ciepły i miły, że nie sposób było mu się oprzeć. Nie mogłem nic powiedzieć, ani się ruszyć, czułem gęsią skórkę na rękach i z trudem ukrywałem drżenie. Usiadła po lewej stronie koleżanki, która nawet na chwilę nie przerwała opowiadać. Czułem się jakbym spotkał kogoś naprawdę wyjątkowego, kogoś namaszczonego przez Boga. Bałem się do niej odezwać i zupełnie nie wiedziałem co mógłbym powiedzieć. W końcu wolontariuszka przestała mówić i przedstawiła mi swoją niezwykłą koleżankę. Miała na imię Karolina. Zupełnie nie wiedziałem co mam jej powiedzieć, ale ona nie miała takiego problemu. Opowiadała o sobie, o tym dlaczego została wolontariuszką, o białaczce i o tym jak oddała swój szpik kostny. Pomimo, że byłem zdenerwowany, to bardzo przyjemnie mijał nam czas.
W końcu przyszedł po mnie trener, abyśmy wreszcie wypełnili wszystkie niezbędne dokumenty i zarejestrowali się jako dawcy. Nie chciałem opuszczać Karoliny, więc zaproponowałem jej żeby mi towarzyszyła, ale nie mogła opuścić swojego miejsca. Przeszliśmy z Grzegorzem do drugiej Sali, gdzie starałem się najszybciej jak to możliwe wypełnić dokumenty i oddać materiał genetyczny do badań. Musieliśmy jednak odczekać na swoją kolej, na końcu jeszcze zostaliśmy poproszeni o pozowanie do kilku zdjęć, w ten sposób minęła godzina.
Gdy wróciłem do stolika przy którym siedziała sympatyczna blondynka, jej już nie było. Musiała wrócić do domu i zostawiła koleżankę samą. Opadłem z sił. Nie byłem zły, czułem żal i smutek, że nie zdążyłem się z nią nawet pożegnać. Chciałem utrzymać z nią kontakt, ale przepadła bez wieści. Próbowałem wyciągnąć do niej numer telefonu od wolontariuszek, ale żadna z nich nie chciała mi pomóc. Udało mi się zaledwie wyciągnąć nazwisko Karoliny od jednej z dziewczyn.

Po przyjściu do domu szukałem jej na portalach społecznościowych w internecie, ale nie znalazłem. Niemal zupełnie straciłem nadzieję, że jeszcze kiedyś ją zobaczę. Wpadłem jeszcze na pomysł, aby sprawdzić czy uda mi się ją znaleźć przez fundację w której się udziela. Jednak następnego dnia stało się coś niezwykłego. Karolina znalazła mnie na facebooku i wysłała zaproszenie abym dołączył do jej listy znajomych. Jak się później okazało, wiedziała jak się nazywam i odnalezienie mojego profilu nie było dla niej dużym problemem. Zaczęliśmy do siebie pisać, chciałem się z nią nawet umówić, ale zacząłem przygotowania do sezonu i wyjechałem na obóz. Starałem się utrzymywać z nią kontakt, ale to co pisaliśmy do siebie po pewnym czasie zrobiło się takie puste i obojętne. Nie mieliśmy o czym pisać ze sobą, w moim życiu istniały tylko treningi i zbyt wiele się nie działo, a ona nie ufała mi na tyle żeby zwierzać się przez internet.
W końcu wróciłem do domu i mogliśmy się spotkać. Bardzo się bałem, że nam nie wyjdzie, ale chciałem z nią porozmawiać. Poszliśmy razem na spacer i mimo, że na początku trochę się krępowałem, to było wspaniale. Czułem się w jej towarzystwie szczęśliwy, oboje bardzo dobrze się rozumieliśmy i bardzo się zaprzyjaźniliśmy. Od tego momentu widywaliśmy się prawie codziennie i otwieraliśmy się przed sobą coraz bardziej i nasza przyjaźń kwitła. Po każdym spotkaniu niecierpliwie czekałem na następne i następne.
Moje życie już nie kręciło się wyłącznie wokół treningów i zawodów. Karolina stała się dla mnie najważniejszą osobą. Była dla mnie największym skarbem, którego bałem się stracić. W jej towarzystwie czułem się jak ktoś wyjątkowy. Doskonale rozumiała jak ciężko pracuję i była gotowa zaakceptować moje częste wyjazdy na obozy. Kiedyś też uprawiała lekką atletykę, biegała w liceum na średnich dystansach. Opowiadałem jej o moich planach zdobycia minimum olimpijskiego na maratonie w Berlinie i walki o medal na igrzyskach olimpijskich. A ona mówiła, że będzie mnie wspierać i kibicować. Chodziliśmy razem do kina, na spacery i zakupy. Ja ją odprowadzałem do szkoły, a ona towarzyszyła mi na treningach jeżdżąc za mną rowerem. Pewnego razu ją pocałowałem. Tak bez powodu, w usta, a ona się do mnie mocno przytuliła, zamknęła oczy i zbliżyła usta abym jeszcze raz to zrobił. Byłem szczęśliwy, że jestem z nią, a ona, że jest ze mną.
Gdy na dobre zacząłem przygotowania do maratonu berlińskiego nie widzieliśmy się, z powodu moich obozów, przez ponad dwa miesiące. Na początku bardzo tęskniłem, rozmawialiśmy przez skype, pisaliśmy na facebooku, czasami do siebie dzwoniliśmy, ale brakowało mi jej zapachu, dotyku delikatnych dłoni, gładkich policzków i ciepłych ust. Podczas treningów miałem bardzo dużo czasu na rozmyślanie. Tak bardzo chciałem być z nią, chciałem aby wiedziała co do niej czułem, chciałem aby choć przez chwilę mogła zajrzeć do mojego umysłu i poznać moje myśli i najgłębsze tajemnice. Nikomu jeszcze nie ufałem tak bardzo jak jej, ale ona była daleko. Przed moim wyjazdem przesiadywaliśmy godzinami w trakcie których nie rozmawialiśmy, tyko napełnialiśmy nasze dusze dobrą energią wtulając się w siebie. Przez internet mogliśmy co najwyżej rozmawiać. Początkowo spędzaliśmy tak wiele godzin, ale po trzech tygodniach nie mieliśmy już nowych tematów do rozmów i nasze pogawędki dość szybko się kończyły. Po treningach byłem wyczerpany i wieczorami nie miałem siły siedzieć przed komputerem. Oczy mi się kleiły i zamiast skupić się na tym co mówi Karolina walczyłem ze snem. Im bardziej zbliżał się moment startu, tym mniej miałem czasu dla Karoliny. Kilka dni przed samy startem w Berlinie wpadłem do domu. Ale na mojej głowie było tyle rzeczy, że widzieliśmy się tylko dwa razy, na rodzinnej kolacji z moimi dziadkami i podczas zakupów.

Bałem się startu w Berlinie, jeszcze nigdy nie czułem takiej presji na wynik. Rano przed startem myślałem tylko o tym co ja w ogóle chce zrobić i po co w ogóle zawracam sobie tym głowę. Tyram przez pół roku po to, żeby w ciągu dwóch godzin okazało się, czy jestem dostatecznie dobry, czy nie. Potem znów kilka miesięcy harówki i sprawdzian. Gdy wystartowałem w głowie miałem tylko kilka słów „Co ja tu robie?”. Przez ponad dwie godziny od linii mety do startu w kółko powtarzałem w głowie to zdanie. Było mi bardzo ciężko, ale ostatecznie osiągnąłem rewelacyjny wynik. Wiele miesięcy ciężkiej pracy opłaciły się. Pokonując Maraton Berliński w czasie dwóch godzin, sześciu minut i dwudziestu sześciu sekund uzyskałem kwalifikację na letnie igrzyska olimpijskie. Był to dla mnie najtrudniejszy sprawdzian w życiu, jednak dzięki niemu moje marzenie w końcu się ziściło. Wywalczyłem bilet na olimpiadę, jeden z najpiękniejszych prezentów jakie można sobie wymarzyć. Byłem tak bardzo szczęśliwy. Miałem wszystko czego w życiu pragnąłem.

Po maratonie w końcu wróciłem do domu. Mogłem nacieszyć się obecnością Karoliny przez ponad miesiąc czasu. Prawie wszystko robiliśmy razem. Pomagałem jej w czynnościach dnia codziennego. Zazwyczaj ich unikałem, zwłaszcza zakupów, które robiłem przez Internet. Z Karoliną jednak wszystko było inne, bo miałem najlepsze towarzystwo. Muszę się przyznać, że czasem mnie to męczyło, ale nagroda w postaci uśmiechu mojej dziewczyny wszystko mi wynagradzała. Było nam prawie jak dawniej, ale nasz związek trochę dojrzał. Coraz bardziej się poznawaliśmy. Byliśmy coraz bardziej świadomi naszych wad. Wcześniej nie miałem okazji dowiedzieć się, że Karolina jest wybuchowa. Gdy się zdenerwuje, to krzyczy, a kiedy ktoś powie jej coś przykrego, to płacze, ale nie chce żeby ją wtedy przytulać. Było nam jednak ze sobą dobrze.

Gdy odpocząłem po starcie w Berlinie zacząłem przygotowania do startu na igrzyskach. Dzięki dobrym wynikom otrzymałem dofinansowanie z Ministerstwa Sportu, zatem największa przeszkoda w realizacji planów treningowych znikła. Chciałem być cały czas przy Karolinie, ale jeśli miałem osiągnąć dobry wynik na olimpiadzie, to musiałem jeździć na obozy. Nasz związek bardzo przez to ucierpiał. Co prawda rozmawialiśmy ze sobą codziennie przez Skype, ale nie wiedziałem co mam jej mówić. Każdy mój dzień wyglądał tak samo, tylko pogoda się zmieniała. Znów tęskniłem i chciałem się do niej tulić.
Na treningach dawałem z siebie wszystko. Gdy jednego dnia wróciłem z bieżni na ekranie mojego telefonu wyświetlała się informacja o dwóch nieodebranych rozmowach. Nie znałem wcześniej ego numeru i oddzwoniłem. Odebrała kobieta, która przedstawiła się jako Cecylia Targosz. Wiedziała kto dzwoni i poinformowała mnie, że pracuje w fundacji poszukującej dawców szpiku kostnego i spytała się, czy podtrzymuję chęć ofiarowania szpiku. Oczywiście potwierdziłem, więc kontynuowała. Mogłem uratować człowiekowi życie. Choremu, który cierpi na białaczkę i jest moim genetycznym bliźniakiem. Ustaliłem z kobietą, że spotkamy się aby porozmawiać o przeszczepie i pobrać moją krew w celu potwierdzenia zgodności genetycznej. W trakcie rozmowy nie byłem w stanie wskazać konkretnego dnia w którym moglibyśmy się spotkać, więc powiedziałem, że w ciągu dwóch tygodni zadzwonię aby się umówić. Cecylia nalegała aby wykonać badanie szybciej, jednak ja nie mogłem w trakcie obozu wrócić do domu.

Opowiedziałem o wszystkim Karolinie i bardzo się ucieszyła. Przez kilka dni rozmawialiśmy na skype tylko o tym. Po powrocie do domu Karolina czekała razem ze mną na wizytę Cecylii. Kobieta przyprowadziła ze sobą lekarza, Tomasza Wolskiego, który miał mnie przygotować do przeszczepu. Oboje byli bardzo mili i dobrze nam się rozmawiało. Goście skrupulatnie tłumaczyli mi jak wygląda przeszczep i czego mogę się spodziewać. Wyjaśniłem lekarzowi, że najważniejszy był dla mnie start na igrzyskach olimpijskich. Obawiałem się, że jeśli przeszczep nadmiernie obciążył mój organizm, wówczas przed olimpiadą nie będę mógł oddać szpiku. Lekarz spokojnie wyjaśniał mi, że komórki krwiotwórcze można pobrać od dawcy dwoma sposobami z krwi i ze szpiku kostnego. W moim przypadku możliwe było pobranie komórek macierzystych z krwi, co wiąże się z niewielką ingerencją w funkcjonowanie organizmu. Procedura zabiegu wygląda w ten sposób, że przed zabiegiem otrzymam specjalny preparat, czynnik wzrostu krwi, który umożliwi wytworzenie komórek krwiotwórczych. Gdy ich liczba będzie odpowiednio duża, wówczas do moich żył zostaną podłączone dwa przewody. Przez jeden z nich moja krew będzie pobierana w celu wyselekcjonowaniu komórek krwiotwórczych, po czym zostaje zwrócona do organizmu. W trakcie przeszczepu nie powinienem stracić ani kropli krwi, przez co organizm nie jest forsowany. Zabieg nie zapowiadał się ciężko, więc kolejny raz potwierdziłem, że chcę zostać dawcą. Przed wyjściem Cecylia przystąpiła do pobierania krwi, aby potwierdzić zgodność tkankową między mną a biorcą.
Po kilkunastu dniach Cecylia znów do mnie zadzwoniła, aby poinformować mnie, że wynik badania krwi jest pozytywny i wstępnie poinformowała, że za kilka tygodni zostanę poddany specjalistycznym badaniom lekarskim, aby potwierdzić brak przeciwwskazań medycznych żebym został dawcom. W okresie przygotowawczym do igrzysk byłem wielokrotnie poddawany różnym badaniom, więc jedno więcej nie robiło mi żadnej różnicy. Ciężko było nam ustalić termin testów, bo do igrzysk zostały już tylko trzy miesiące i nie miałem czasu, aby przyjechać do szpitala. Praktycznie do samego startu planowałem trenować na obozach. Uzgodniliśmy zatem, że w jeden z luźniejszych dni urwę się ze Szklarskiej Poręby do Wrocławia na badania. Wówczas wiedziałem już, że do samego startu na igrzyskach będę poza domem. Karolina była daleko ode mnie i mogliśmy kontaktować się jedynie przez Internet, albo gdy byłem w Polsce telefon. Nasze wirtualne rozmowy nie były też tak częste jak kiedyś, bo ona znalazła pracę i nie zawsze oboje byliśmy dostępni w tym samym czasie. Poza tym w miejscach w których trenowałem przebywali też inni sportowcy i z braku miejsca w hotelach spałem z trenerem w pokoju. Nie chciałem, żeby Grzegorz słuchał o czym rozmawiam z Karoliną, więc musiałem trochę kombinować.
W końcu przyszedł dzień w którym miałem stawić się na badania. Grzegorz nie chciał żebym jechał do Wrocławia, myślał że mam się tam zobaczyć z Karoliną. Do szpitala trafiłem dość szybko. Czekał już tam na mnie Tomasz. Bez żadnych kolejek zostałem zaprowadzony do gabinetu lekarza. Same testy nie trwały długo, ale po nich jeszcze Tomasz pokazał mi salę w której odbędzie się zabieg. Maszyny wyglądały przerażająco, ale bałem się do tego przyznać. Lekarz wyjaśnił mi szczegółowo wszystkie procedury i pokazał co i jak działa. Na końcu spotkania zapytałem o dokładny termin zabiegu, jednak jeszcze nie był on znany, za to dokonaliśmy jeszcze drobnej formalności – podpisałem zgodę na zabieg. Szybkie ustalenie daty przeszczepu było dla mnie bardzo ważne. Muszę poinformować o nim trenera, aby dopasował do przeszczepu plany treningowe. Poprosiłem lekarza, aby ustalono datę najpóźniej w ciągu dwóch tygodni. Tomasz próbował się wymigiwać, ale przymusiłem go, bo bardzo mi na tym zależało. Zgodnie z umową zadzwonił do mnie aby poinformować w jaki dzień odbędzie się zabieg. Poprosiłem go, aby wziął jeszcze pod uwagę, że muszę ten termin uzgodnić z trenerem, więc może się on przesunąć o dzień lub dwa.

Czułem, że nasze relacje z Karoliną zaczęły się psuć. Coraz rzadziej łączyliśmy się ze sobą, a nawet gdy nam się udawało, to nie wiedziałem o czym mam z nią rozmawiać. Prawie za każdym razem opowiadałem jej o moich treningach, a ona narzekała na swoją pracę i na tym kończyliśmy. Czasami wspominała też, że ciężko jej beze mnie, ale nie robiła tego tak jak kiedyś, kiedy tęskniła. To były raczej pretensje o to, że ją zostawiałem na tak długo i czuła się samotna. Ja też tak się czułem. Byliśmy razem, ale żyliśmy zupełnie osobno. Obu nam brakowało fizycznego kontaktu ze sobą. Rozmowa przez kamerę to zupełnie co innego niż przebywanie ze sobą. Mogliśmy się zobaczyć i usłyszeć, ale nie mogłem jej dotknąć, poczuć jej zapachu, ani smaku jej ust. Jednego dnia posprzeczaliśmy się trochę. Karolina zaczęła mi zarzucać, że nie angażuję się dostatecznie w nasz związek i ciężko jej, gdy mnie nie ma i zamiast spróbować wszystko wyjaśnić ona po prostu się rozłączyła. Wysyłałem jej wiadomości, dzwoniłem, pisałem, ale przez kilka dni w ogóle nie odpowiadała. W końcu wysłała mi sms „Nie wiem czy chcę być e takim związku”. Coś jej odpisałem, ale nie mogłem rzucić wszystkiego i wrócić do domu. Postanowiłem przeczekać i zawalczyć o nią po igrzyskach.
Bardzo się wszystkimi problemami stresowałem, także tym, że w końcu o przeszczepie musiałem porozmawiać z trenerem. Wiedziałem, że on nie będzie zadowolony i odwlekałem rozmowę. Nie mogłem jednak tego robić w nieskończoność, bo musiałem potwierdzić, czy wskazany dzień zabiegu nie będzie kolidować z treningiem. W końcu udało mi się znaleźć odpowiedni moment. Gdy wróciłem z treningu do pokoju na poobiednią drzemkę Grzegorz akurat nie był zajęty więc zacząłem:
- Musimy porozmawiać. Przed igrzyskami zjadę na dwa dni do domu. Chcę abyśmy ustalili kiedy nie będzie to kolidować z treningami- zacząłem.
- Jak to? Co się stało?
- Pamiętasz jak kiedyś zarejestrowaliśmy się, w bazie dawców szpiku? Zostałem wytypowany jako dawca. Ktoś potrzebuje mojej pomocy i muszę mu pomóc.
- Wiesz, że nie możesz tego zrobić przed igrzyskami. Przecież to zrujnuje wszystko nad czym pracujemy.
- Jak zjedziemy do Spały na początku lipca, wtedy to zrobię. Wyskoczę do domu na dwa dni i…
- Chyba jesteś chory – przerwał mu trener. - Jeśli myślisz, że kilka tygodni przed najważniejszym startem możesz zrobić coś takiego, to jesteś w błędzie.
- To nie tak jak myślisz. Ja nie będę oddawać szpiku. Ja tylko oddam krew. Nie! Nawet nie krew, tylko komórki macierzyste z krwi. Będę mógł trenować, to w niczym nie przeszkodzi, tylko muszę zjechać na dwa dni do Wrocławia.
- Chłopie, czy ty sam siebie słyszysz? Nie po to przez ostatnie lata zasuwałeś dwa treningi dziennie, żeby na kilka tygodni przed startem spuszczać sobie krew. Czy ty wiesz jak bardzo cię to osłabi. Przecież w ogóle nie ma sensu żebyś gdziekolwiek startował po czymś takim. Najlepiej od razu powiadomić o tym Związek Lekkiej Atletyki i zrezygnować z igrzysk.
- Rozmawiałem na ten temat z lekarzem, który powiedział, że to nie będzie mieć wpływu na moją dyspozycję.
- Lekarz się gówno zna na treningu! Jak jest taki mądry to niech cię przygotuje do igrzysk. W dłuższym czasie organizm zregeneruje taki zabieg, zwłaszcza gdy nie jest poddawany żadnym obciążeniom. Gdybyś zrobił to z dwa miesiące temu, to jeszcze moglibyśmy jakoś się przygotować, ale teraz już nic nie wyjdzie. Ja widzę tylko jedno wyjście, musisz zrobić to po igrzyskach.
- Ale biorca nie może tak długo czekać. On może umrzeć do tego czasu.
- Wycofaj się z tego jak najszybciej! Albo chcesz się ścigać, albo nie. Jeśli zostaniesz dawcom, to szkoda marnować czas i energię na trening.
- Nie da się już wycofać. Wszystko już jest ustalone, jedynie mogę jeszcze przesunąć datę przeszczepu o kilka dni.
- Jak to ustalone? Przecież wiesz dobrze, że tego typu rzeczy masz uzgadniać ze mną.
- Ale Ty byś mi na to nie pozwolił.
- No właśnie, ktoś musi pilnować, żebyś nie robił głupot.
- Ja nie robię głupot, ja mogę uratować komuś życie.
- Uratować życie. Zastanów się jakim kosztem. Stracisz wszystko nad czym pracowaliśmy przez ostatnich kilka lat. Ty naprawdę nie zdajesz sobie z tego sprawy!
- Lekarz zapewniał mnie, że nie będę wolniej biegać po przeszczepie.
- A tłumaczył ci jakie są konsekwencje zażywania czynnika wzrostu komórek macierzystych? Przecież to osłabia organizm. Poza tym przetaczanie krwi wymaga podania środków przeciwzakrzepowych, które zmniejszają hematokryt. Dla przeciętnego człowieka to nie jest problem, ale ty nie będziesz przez to regenerować treningów.
- Już nie przesadzaj, przecież czytałem o tym.
- To weź telefon, zadzwoń sobie do tych wszystkich lekarzy od przeszczepu i zapytaj się o hematokryt. Twoja krew po zabiegu będzie jak woda. Przecież oni nie mają pojęcia o treningu wytrzymałościowym.
- Ale ja już się nie mogę wycofać.
- Musisz to zrobić, inaczej możemy już teraz pakować walizki i wracać do domu.
- Ale ja naprawdę nie mogę.
- Musisz to załatwić, jak nie ty, to ja z nimi porozmawiam. Nie pozwolę ci się kłuć przed najważniejszym startem w karierze. Jak będzie trzeba, to pójdę z tym do związku.
- Ale ten chory może przez to umrzeć.
- Trzeba było o tym wcześniej pomyśleć. Albo chcesz walczyć o medal, albo nie?
- Chcę.
- To nie będzie żadnego przeszczepu. Musisz skontaktować się z kimś z tej fundacji i wszystko odwołać, albo przełożyć.
- Ale ja nawet nie wiem z kim mógłbym tam o tym porozmawiać.
- Jak zwykle naważyłeś piwa, które ja muszę wypić. Daj mi namiary do kogoś z tej fundacji. Najlepiej do lekarza, który prowadzi twój przeszczep.
- On nazywa się Tomasz Wolski, zapisz sobie: pięćset trzynaście, dwieście trzydzieści, zero piętnaście.

Gdy tylko skończył wprowadzać numer do telefonu odwrócił się do mnie plecami i wyszedł z pokoju trzaskając drzwiami. Nie rozmawialiśmy już więcej tego dnia. Mimo to jeszcze zgodnie z rozpiską którą mi wcześniej przygotował poszedłem wieczorem na trening. Musiał być na mnie bardzo zły, bo nie przyszedł do stołówki na kolację, a gdy szedłem spać on jeszcze nie wrócił do pokoju. Nie wiem kiedy przyszedł, ale gdy obudziłem się rano on już był na nogach. Bałem się do niego odezwać, nie dlatego, ze mógł na mnie krzyczeć, ale bałem się tego co ustalił z Wolskim i konsekwencji tego całego zamieszania. Pochwaliłem się, że byłem na treningu, żeby mógł wpisać go w dziennik i na tym skończyła się nasza rozmowa. W milczeniu poszliśmy razem na śniadanie udając, że nic się nie stało. Na szczęście dosiedli się do nas kolarze górscy z których dobry humor nie opusza Gdyby nie oni, to pewnie byśmy z trenerem jedli w milczeniu. Nie znoszę momentów w których może wybuchnąć kłótnia pod byle pretekstem. Wtedy lepiej nie odzywać się niepotrzebnie, żeby nie wywołać iskry od której eksplodują negatywne emocje. Próbowałem o tym porozmawiać przez Internet z Karoliną, ale ciężko mi było się przed nią otworzyć zwłaszcza, że ona powtarzała mi, że nie mogę zrezygnować z przeszczepu. Mówiła, że mogę w ten sposób zabić chorego. Było mi bardzo źle, czułem, że zostałem sam.
W kolejnych dniach skupiliśmy się z trenerem na naszej pracy, zupełnie jakby tematu przeszczepu nigdy nie było. Wylewałem kolejne krople potu, ale nie wiedziałem co mnie czeka. W końcu musiałem przerwać impas i wrócić do unikanego tematu. Zrobiłem to w takim momencie, żeby Grzegorz nie mógł od niego uciec – gdy byliśmy sami, przed spaniem.
- Rozmawiałeś z lekarzem o przeszczepie? – Zaczepiłem trenera.
- Tak, rozmawiałem z Wolskim i z innymi też – westchnął - wszystko jest załatwione. Będą czekać za tobą do igrzysk. Nie było łatwo wszystko przesunąć. Musiałem prosić związek, żeby się wstawił za tobą, bo lekarze nie chcieli się zgodzić.
- Co będzie z biorcą?
- Ty masz zasuwać i się tym nie przejmować. Biorca zaczeka a zadaniem lekarza będzie go przygotować w taki sposób, żeby mógł przyjąć przeszczep pod koniec sierpnia. Mamy uzgodnione, że zaraz po starcie zaczniesz przyjmować czynnik wzrostu i kilka dni później odbędzie się zabieg.
- Dlaczego mi wcześniej tego nie powiedziałeś?
- Bo jeszcze nie wszystko jest dograne. Trwają ustalenia kiedy dokładnie odbędzie się zabieg. Poza tym masz się skupić na treningu.
- Mogłeś chociaż powiedzieć, że przenieśliście przeszczep.
- Powiedziałbym ci w swoim czasie, teraz masz się skupić się na przygotowaniach i iść spać, bo jutro będziesz marudzić, że jesteś niewyspany.
- No dobra, już dobra – położyłem się do łóżka a Grzegorz zgasił światło w pokoju.
Mój trener to dobry człowiek. Oprócz przygotowania mnie do zawodów często pomagał mi w innych sprawach i załatwiał mi rzeczy na które nie zawsze mam siłę. Planował dokładnie każdy sezon i podpowiadał przy ustalaniu priorytetów i najważniejszych startów. Bez niego nie osiągnąłbym tak wiele jak mi się udało. Czasami się sprzeczamy, ale ufam mu i wiem, że chce abym wygrywał ja i osiągał coraz lepsze rezultaty tak samo jak ja. To działa w obie strony, jeśli ja nie będę miał wyników, to on straci pracę, więc oboje jedziemy na tym samym wózku.

Bardzo chciałem przed igrzyskami zobaczyć się jeszcze z Karoliną. Porozmawiać, może udałoby nam się odnaleźć to co straciliśmy. Po starcie znów moglibyśmy się codziennie widywać i być razem. Jednak nie miałem już żadnego wpływu na to jak wyglądały ostatnie tygodnie przed startem. Nie byłem też na otwarciu igrzysk, do wioski olimpijskiej przyjechaliśmy trzy dni przed startem. Na miejscu nie było gdzie trenować, cała wioska olimpijska była zamknięta a bieganie w kółko po zatłoczonym stadionie jest bardzo niewygodne.

Oglądałem zmagania sportowców w telewizji i nasza reprezentacja nie zdobyła wielu medali. W mediach bardzo negatywnie mówiono o postawie zawodników o tym, że łatwo się poddają i nie walczą do końca, więc atmosfera w wiosce olimpijskiej była zła. Bieg maratońskich jest jedną z ostatnich konkurencji, przez to co chwilę słyszałem niepochlebne komentarze na temat naszej reprezentacji. Dziennikarze zaczepiali nas bardzo często i zadawali tak głupie pytania jak „czy jest sens aby wysyłać kogoś, kto nie ma szans na medal?”, albo „czy podoba nam się wycieczka za publiczne pieniądze?”. Czuliśmy się przez to podłamani i poddani jeszcze większą presję.
Bardzo stresowałem się startem i prawie nie spałem w poprzedzającą go noc. Z samego rana zjadłem lekkie śniadanie i pojechałem podstawionym dla zawodników autobusem na start. Było prawie tak jak zawsze na zawodach, z tym jednak wyjątkiem, że nie musiałem przebijać się przez tłum ludzi na start. Konkurentów nie było wielu, ale za to wszyscy prezentowali bardzo wysoki poziom o czym przekonałem się zaraz po starcie. Zaczęliśmy jedną dużą grupą z której, z biegiem czasu, odpadało coraz więcej osób. Na początku biegło mi się dobrze, ale za każdym razem gdy próbowałem zjeść żelka energetycznego łapała mnie kolka. Około dziesięć kilometrów przed metą miałem niecałą minutę straty do prowadzącej trójki. W końcu ból brzucha minął, więc próbowałem gonić, ale pojawiły się skurcze mięśni. Z tyłu mnie nikt nie doganiał a dwóch zawodników z czołówki osłabło, przez co zbliżyłem nie do nich. Próbowałem ich wyprzedzić, ale usiedli mi na plecy i biegli za mną. Bałem się, że jeśli przyspieszę to nie wytrzymam tempa i osłabnę na ostatnim kilometrze. Ruszyłem więc dopiero dwa kilometry przed końcem. Nie pamiętam już tego co działo się później, miałem wrażenie, że oni są cały czas mnie trzymali. Biegłem na sto procent. Zupełnie nie pamiętam momentu kiedy przekroczyłem linię mety. Ocknąłem się dopiero w karetce, podłączony do aparatury z tlenem i kroplówki. Udało się, dobiegłem na drugim miejscu zdobywając srebrny medal.

Zaledwie dwie godziny i kilka minut wystarczyło abym stał się znanym człowiekiem. Przed igrzyskami byłem znany tylko w okolicach rodzinnego miasteczka, po dobiegnięciu na metę moją twarz wyświetlano na wszystkich informacyjnych kanałach telewizyjnych. Nigdy nie powiedziałbym, że jeden dzień może tak wiele zmienić w moim życiu. Nagle pojawiło się wokół mnie wiele osób udających przyjaciół. Stałem się znany i ludzie bardzo często zaczepiali mnie na ulicach. Dostałem także kilka zaproszeń do telewizyjnych talk-show. Pewnie bym z nich skorzystał, gdyż na pewno ułatwiłyby pozyskanie nowych sponsorów. Jednak zważywszy na to co stało się w trakcie igrzysk olimpijskich i informacje jakie przeciekły do mediów nie miałem ochoty rozmawiać z dziennikarzami.
Wieczorem, jeszcze przed dekoracją zwycięzców miałem okazję porozmawiać z trenerem na osobności. Spytałem go o preparat który miałem brać zanim zostanę dawcom szpiku. On popatrzył się na mnie przez chwilę i bardzo spokojnym głosem powiedział mi, że nie ma sensu abym go brał, bo biorca zmarł dwa dni wcześniej. Nie wiedziałem co mam odpowiedzieć. Rozpłakałem się i nie chciałem odbierać medalu. Prawie zostałem wypchnięty na podium, ale gdy srebrny krążek zawisł na mojej szyi poczułem dumę. Jednak gdy światła jupiterów zwróciły się w stronę gasnącego ognia olimpijskiego znów zacząłem myśleć o tym co się stało.
Gdy wróciłem do domu ludzie witali mnie jak bohatera. Zauważyłem jednak, że nie wszyscy. Gdziekolwiek się pojawiłem zawsze było kilka wrogo nastawionych do mnie osób. Informacja o nieudanym przeszczepie trafiła do mediów i wiele osób winiło mnie za śmierć biorcy. Nikt nie wiedział kim on był, ale to się w ogóle nie liczyło. Karolina w ogóle nie chciała ze mną rozmawiać, więc wyjechałem na miesiąc za granicę aby zaznać trochę spokoju i ułożyć sobie wszystko na nowo.
Niecałe dwa tygodnie później dowiedziałem się o oświadczeniu
***
Związek Lekkiej Atletyki pragnie zdementować nieprawdziwe informacje, które pojawiły się w ostatnim czasie w mediach na temat okoliczności startu Pana Tadeusza Piętki na ostatnich Igrzyskach Olimpijskich. Zarząd, ani działacze Związku Lekkiej Atletyki nigdy nie żądały od Pana Tadeusza Piętki, aby zrezygnował z poddania się zabiegowi przeszczepu szpiku kostnego i komórek macierzystych. Jedynym działaniem jakie podjęło kilku pracowników związku bez porozumienia z Zarządem było wystosowanie zapytania do Dolnośląskiego Centrum Onkologii o możliwość przeniesienia zabiegu na termin niekolidujący z występem Pana Tadeusza Piętki na Igrzyskach Olimpijskich. Powyższe zapytanie zostało przesłane głównie w trosce o chorego, gdyż treningi, które są przeprowadzane między innymi w środowisku ubogim w tlen powodują zmianę składu krwi zawodnika. Co może skutkować komplikacjami w trakcie przeszczepu.
Pragniemy także poinformować, że zawodnik powiadomił nasz związek o zamiarze poddania się zabiegowi przeszczepu w momencie, gdy zatwierdzono już plan przygotowania zawodnika do igrzysk, a powinien był uczynić to dużo wcześniej. Wówczas Związek Lekkiej Atletyki rozdysponowałby środki przeznaczone na szkolenie Pana Tadeusza Piętki na innych zawodników. Oddanie szpiku kostnego nie jest zabiegiem bardzo inwazyjnym, jednak jego wpływ na organizm dawcy jest na tyle duży, że uniemożliwiłby uzyskanie wyniku plasującego zawodnika na czołowych miejscach w zwodach. Zatem zawodnik Związek Lekkiej Atletyki nie wnioskowałby do Komitetu Olimpijskiego o powołanie Pana Tadeusza Piętki do kadry olimpijskiej.
Jednocześnie Zarząd Związku Lekkiej Atletyki pragnie wyrazić najgłębsze ubolewania Państwu Wiśniewskim z powodu straty syna. Łączymy się z Państwem w nieotulonym smutku i modlitwie za duszę zmarłego. Wieczny odpoczynek racz mu dać Panie.

Władysław Komar
Prezes Związku Lekkiej Atletyki
Ostatnio zmieniony pt 14 mar 2014, 14:35 przez jazzownik, łącznie zmieniany 2 razy.

2
jazzownik pisze:Jeśli znudziło Ci się czytanie po pierwszym akapicie śmiało możesz to napisać.
mnie znudziło po pierwszych trzech zdaniach, doczytałem do połowy pierwszego akapitu,

niestety, tyle w tym tekście wartości literackich, ile wartości odżywczych w styropianie

3
Pomysł miałeś fajny, ale trochę nieprzemyślany w szczegółach. A styl tekstu kompletnie to wszystko dobił. Tekst jest prosty, stylistycznie nieciekawy, w zasadzie brakuje tylko "Drogi pamiętniczku..." na początku - znaczy się, wygląda tak, jakby nie był pisany do czytania przez osoby trzecie, tylko to taki jakby nieprzeredagowany stenogram myśli bohatera.

Sporo tu błędów różnego rodzaju - od prostych literówek, przez powtórzenia (szpik kostny to, szpik kostny tamto... ble) aż po orty:
Jeśli zostaniesz dawcom, to szkoda marnować czas i energię na trening.
No ale skoro nie zależy Ci, żeby je wytykać, to pozostanę przy tym tylko przykładzie.

Co do samego pomysłu:
Przede wszystkim, wszelkie donacje organów (i szpiku) są zawsze anonimowe - przynajmniej na początku. Ma to zapobiec wywieraniu presji na dawcę, który zawsze może się wycofać. Jeśli się nie mylę, reguluje to jakaś ustawa. Dlatego ta cała afera i wytykanie palcami, oraz końcowy list od prezesa PZL w ogóle nie ma racji bytu.a
Poza tym, będąc czynnym sportowcem (i to osiągającym dobre wyniki, jak sam twierdzisz, czyli z perspektywą na zawody rangi światowej) bohater powinien bardziej przemyśleć swoją decyzję o rejestracji w bazie potencjalnych dawców. Sądzę, że jeśli istnieją jakiekolwiek przesłanki, że osoba po zarejestrowaniu się jako dawca, nie będzie mogła oddać szpiku, nie powinna się w ogóle rejestrować - z mojego punktu widzenia, wycofanie się z oddania szpiku, kiedy potwierdzono wstępnie zgodność dawcy i biorcy, to trochę jak wydanie wyroku na biorcę. Trzeba być tego świadomym podczas rejestracji - z resztą o takich rzeczach pisze się w broszurach dotyczących przeszczepów, a także wolontariusze powinni ludzi uświadamiać w tej kwestii.
Sam wahałem się przez kilka tygodni przed rejestracją, bo akurat na świat przychodził mój syn - miałem milion wątpliwości, czy jeśli kiedyś padnie na mnie, to przypadkiem nie będę potrzeby gdzie indziej. W końcu się zdecydowałem i teraz już się nie wycofam (chyba, że zdrowie mi nie pozwoli - to jedyne dopuszczalne usprawiedliwienie). A sportowiec, czyli ktoś, kto de facto "zarabia własnym ciałem" powinien taki krok przemyśleć o wiele bardziej skrupulatnie niż zwykły człowiek.

[ Dodano: Pią 14 Lut, 2014 ]
PS. Oczywiście rozumiem, że to nie bohater starał się o przesunięcie terminu i zrobiono to za jego plecami, ale mimo wszystko sam fakt, że się zarejestrował uważam za lekkomyślność. Wiem, że teoretycznie im więcej potencjalnych dawców tym lepiej, ale tacy, którzy są wątpliwi, to w sumie tylko puste pola w bazie dawców - fałszywa nadzieja dla biorcy.
-- Paweł K.

To nie zabawa / Stara wiara / Niewdzięczność historii / Artysta

4
Twoim podstawowym błędem jest, że zdajesz się na opinie kompletnych amatorów i literackich samozwańców. Styl nie jest zły, tylko brakuje jakiegoś ciekawego pomysłu, przy którym można by go użyć. Jak dla mnie - nie najgorzej.


Ithi edit: Darkpoet68, proszę, komentuj i wyrażaj opinie o tekście, a nie komentujących.
Ostatnio zmieniony pt 14 lut 2014, 13:23 przez Darkpoet68, łącznie zmieniany 1 raz.

5
Sama sobie udzieliłam reprymendy za jednowyrazowego "miszcza"!
Przepraszam. Poniosło mnie samozwańczo.


Ithi edit: Natasza to teraz napisz coś o tym tekście, ok?


[ Dodano: Pią 14 Lut, 2014 ]
Nie mam dobrych wieści:

myślę, że z tej opowieści jest materiał tematyczny, nawet problem. Ale to nie jest dobrze opowiedziane.

Powinieneś zwrócić uwagę na to, co jest tworzywem literatury
1. fabułę: zdarzenia muszą się układać w jakimś dynamicznym porządku. Nie ma fabuły - jest spis zdarzeń "jak leci"
2. bohaterów: tu praktycznie nie ma portretów, charakteryzowania literackiego, relacji pomiędzy bohaterami
3. brak tła zdarzeń (opisy), klimatu, emocji
4. brak stylu literackiego - jest napisany językiem nieporadnym i drętwym - jakby był notatką, sprawozdaniem, zapiskami językiem szkolnym, nieliterackim. Jest trudny do przebrnięcia, nudny.
Ostatnio zmieniony pt 14 lut 2014, 14:32 przez Natasza, łącznie zmieniany 1 raz.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

6
Emocje - w tekście trochę za mało.
Relacje bohaterów - drętwe.
To i reszta - tak samo, jak napisała Natasza.

Ale nie rezygnuj z pomysłu, bo da się z niego coś wykrzesać. :)


Darkpoet68 - och, jak to dobrze, że tak nas wszystkich znasz. Jestem pod wrażeniem. Z resztą, pisarz pisze dla czytelnika (a czytelnikiem może być górnik, biznesmen, albo gimnazjalista), więc nasze "kwalifikacje" nie mają tu nic do rzeczy.

ithi edit: bez wycieczek, po co?
Ostatnio zmieniony pt 14 lut 2014, 19:30 przez Karmela, łącznie zmieniany 1 raz.
2+2=17

7
O tym czym jest białaczka dowiedziałem się podczas dnia dawcy szpiku odbywającego się w moim rodzinnym miasteczku. Zostałem zaproszony, aby poprzez uczestnictwo promować ideę przeszczepu szpiku kostnego i zachęcić ludzi do rejestrowania się w międzynarodowej bazie dawców szpiku kostnego.
W dwóch zdaniach szpik kostny powtarza się trzykrotnie. Nie do przyjęcia.
Chciałem od niej uciec i tak znalazłem się na znajdującym się obok wejścia stoisku fundacji zajmującej się przeszczepami szpiku. Można było tam porozmawiać z dawcami szpiku, oraz chorymi, którym przeszczep uratował życie. Usiadłem więc przy jednym ze stolików i pytając jak odbywa się przeszczep szpiku, zacząłem rozmowę z młodą dziewczyną w czerwonej koszulce z napisem wolontariusz.
Trzy zdania i w każdym z nich ten „szpik”. Tak nie można pisać. Sądzę, że tym momencie chyba każdy z czytelników ma dosyć wszystkiego, co wiąże się z tym pojęciem. Skutecznie zniechęcasz do tego tematu.
Poczułem coś jakby paraliż.
To nie jest dobre ujęcie.
Ciarki przeszły mnie po plecach, zacząłem się niemal trząść z zimna a ręce nagle się spociły.
Przed „a” z reguły pojawiaj się przecinki.
Popatrzyła na mnie oblewając mnie ciepłym spojrzeniem swoich wielkich, niebieskich oczu.
„Popatrzyła na mnie” - przecinek. Drugie „mnie” niepotrzebne.
która nawet na chwilę nie przerwała opowiadać.
Złe sformułowanie.
Bałem się do niej odezwać i zupełnie nie wiedziałem co mógłbym powiedzieć.
No to bałeś się odezwać, czy nie wiedziałeś co powiedzieć? Gdybyż zamienił kolejność, to by jeszcze od biedy uszło, a tak, to jest po prostu nielogiczne. Trzeba zwracać uwagę na takie niuanse.
Zupełnie nie wiedziałem co mam jej powiedzieć,
Przed chwilą to już było – całkowicie zbędne powtórzenie.
W końcu wróciłem do domu i mogliśmy się spotkać. Bardzo się bałem, że nam nie wyjdzie, ale chciałem z nią porozmawiać. Poszliśmy razem na spacer i mimo, że na początku trochę się krępowałem, to było wspaniale. Czułem się w jej towarzystwie szczęśliwy, oboje bardzo dobrze się rozumieliśmy i bardzo się zaprzyjaźniliśmy. Od tego momentu widywaliśmy się prawie codziennie i otwieraliśmy się przed sobą coraz bardziej i nasza przyjaźń kwitła. Po każdym spotkaniu niecierpliwie czekałem na następne i następne
.
Banalna, schematyczna i nudna treść, ujęta nieciekawym opisem.
Rano przed startem myślałem tylko o tym co ja w ogóle chce zrobić i po co w ogóle zawracam sobie tym głowę.
Po „o tym” przecinek.
„Co ja tu robie?”.
„robię”
Przez ponad dwie godziny od linii mety do startu w kółko powtarzałem w głowie to zdanie.
Po „do startu” przecinek.
Było nam prawie jak dawniej, ale nasz związek trochę dojrzał. Coraz bardziej się poznawaliśmy. Byliśmy coraz bardziej świadomi naszych wad.
Trzy zdania w tej samej kwestii. Zrób z nich jedno.
Gdy jednego dnia wróciłem z bieżni na ekranie mojego telefonu wyświetlała się informacja o dwóch nieodebranych rozmowach.
Po „z bieżni” - przecinek.
i spytała się, czy podtrzymuję chęć ofiarowania szpiku. Oczywiście potwierdziłem,
Zdaje się, że nie było nic o zgłaszaniu takiej chęci, skąd więc to potwierdzenie?

Nużące, specjalistyczne, medyczne opisy, nie mające nic wspólnego z literaturą.
albo gdy byłem w Polsce telefon.

Chyba zjadłeś „przez”.
podpisałem zgodę na zabieg. Szybkie ustalenie daty przeszczepu było dla mnie bardzo ważne. Muszę poinformować o nim trenera, aby dopasował do przeszczepu plany treningowe.
Najpierw podpisujesz zgodę na zabieg, a potem łaskawie informujesz o tym trenera, który ma się do tego jeszcze dopasować? Na jego miejscu natychmiast wyrzuciłbym cię z reprezentacji.
To były raczej pretensje o to, że ją zostawiałem na tak długo i czuła się samotna. Ja też tak się czułem. Byliśmy razem, ale żyliśmy zupełnie osobno.
Twoja hierarchia wartości: zabieg – sport – dziewczyna. Hm.

Opis relacji z Karoliną schematyczny, nieciekawy, pozbawiony jakiegokolwiek polotu czy artyzmu.
W dłuższym czasie organizm
„Po dłuższym czasie” lub „W ciągu (Na przestrzeni) dłuższego czasu”.
Gdybyś zrobił to z dwa miesiące temu
„ze dwa miesiące temu”
- Ale biorca nie może tak długo czekać. On może umrzeć do tego czasu.
Nic nie pisałeś o konkretnym biorcy. On w opowiadaniu nie istnieje (a powinien), w związku z czy zresztą decyzja narratora może być wyjaśniona tylko tym, że podobała mu się Cecylia (a ciąg dalszy potencjalnego romansu został skrzętnie pominięty). I w konsekwencji oczywiście oszukiwał swoją dziewczynę i siebie na dokładkę.
Jeśli zostaniesz dawcom,
„dawcą”
- On nazywa się Tomasz Wolski, zapisz sobie: pięćset trzynaście, dwieście trzydzieści, zero piętnaście.
Po co podajesz jakiś numer?! Lepiej by było na przykład tak:
- On nazywa się Tomasz Wolski, zapisz sobie – podałem numer.
Mimo to jeszcze zgodnie z rozpiską którą mi wcześniej przygotował poszedłem wieczorem na trening.
Przecinek przed „którą”. (w dalszym ciągu nie będę zwracał uwagi na interpunkcję).
Czasami się sprzeczamy, ale ufam mu
Nieprawda. Nie ufasz. Gdybyś ufał chociażby w minimalnym stopniu, nigdy byś nie podejmował takiej decyzji za jego plecami.
i zadawali tak głupie pytania jak
Taka fraza jest nie do przyjęcia.
Czuliśmy się przez to podłamani i poddani jeszcze większą presję.
Koniec zdania niegramatyczny.
pojechałem podstawionym dla zawodników autobusem na start. Było prawie tak jak zawsze na zawodach, z tym jednak wyjątkiem, że nie musiałem przebijać się przez tłum ludzi na start.
Dwa identyczne zakończenia kolejnych zdań.

Wypunktowałem część Twoich błędów. Nie jest dobrze; aby się nie powtarzać, mogę tylko dołączyć do przedstawionej wyżej opini Nataszy.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”