Przejścia

1
Przejścia

Zaprosiłem psa na spacer. Łamiąc wszelkie prawa i obyczaje, łeb przywarł do podłogi, ogon przestał się poruszać a całość wyglądała jakby pragnęła zapaść się pod lekko zabrudzoną wykładzinę. - No cóż, prosić dłużej nie będę - pomyślałem – fakt, pogoda jest zgniła, ale żeby aż tak? Dziwne, tego jeszcze nie było.
Wyszedłem więc sam. Stare wille, wąska ulica, pas ziemi mającej być trawnikiem, popękane chodnikowe płyty, wyniosłe, bezlistne teraz drzewa podpierające ciemnoszare chmury z których jakimś cudem nic nie padało, gdzieniegdzie resztki przyczernionego śniegu, nieprawidłowo zaparkowane samochody, kilka srok, gołębie. Szedłem powoli, machinalnie, nie myśląc o niczym i na nic nie zwracając specjalnej uwagi, ot tak, aby zaliczyć choć pół godziny ruchu. I nagle usłyszałem. Głos.
- Pomóż. - Rozejrzałem się, wokół nie było nikogo.
- Pomóż. - Głos, gdzieś wewnątrz czaszki, brzmiał natarczywie. Zatrzymałem się, rozejrzawszy się raz jeszcze, uważniej. Pusto.
- Pomóż. - Wreszcie go zauważyłem. Niedowierzanie, zdziwienie, niepewność.
- To ty? Ty do mnie mówisz? - Otwarte usta, ale dźwięk z nich nie wypłynął. Mięśnie i struny głosowe pojęły szybciej od zdezorientowanej i lekko wystraszonej świadomości, że są zbędne. Myśl dotarła do adresata bez ich pomocy.
- Tak. Zgubiłem się. Chcę do domu. - Małe ślepka patrzyły prosząco.
- A gdzie jest twój dom?
- Nie wiem, tu jest tak dziwnie. Straszno trochę. Boję się.
- Nie trzeba. - Kucnąłem, aby go lepiej słyszeć i widzieć, choć było to zbędne. Rozmowa odbywała się bezdźwięcznie a wzrok miałem niezły. Ale tak był mi bliższy. Wszystko nabrało już odcienia nierealności, nawet drzewo jakby odsunęło się nieco, aby zrobić mi więcej miejsca. Złudzenia. Idący drugą stroną ulicy terier zaszczekał nerwowo i jednak bardzo realnie, nie wiadomo wprawdzie na którego z nas, ale szybko się oddalił ciągnięty przez smycz swojej pani.
- O widzisz, on też się bał i dlatego szczekał, bał się mnie i ciebie trochę też. - Powiedział prawie z wyrzutem wpatrując się we mnie uporczywie, prawie hipnotycznie.
- Skąd wiesz?
- Rozmawiałem z nim, bardzo krótko, ale to mi przekazał. Uspokoiłem, że jestem niegroźny, nie ukłuję. Ty też.
- No tak. - Nie bardzo wiedziałem co powiedzieć.
- Czy tu wszyscy się boją? Ten kot za tobą też się boi, ciebie, chciałby przejść przez jezdnię, ale się boi. Tu wszędzie pełza strach. Co to za świat?
Obejrzałem się. Pręgowane kocisko, mierzyło mnie żółtozielonym, nieżyczliwym, a nawet nienawistnym spojrzeniem.
- Nie zrobisz mu krzywdy? Nie, ty lubisz koty. Powiem mu, żeby przeszedł.
Obejrzałem się raz jeszcze. Kot spokojnie przemaszerował kilka kroków za moimi plecami nie zaszczyciwszy mnie nawet spojrzeniem, zwróconym teraz w przeciwną stronę i po krótkiej chwili zniknął za ogrodzeniem po drugiej stronie ulicy.
- No, przynajmniej on się już nie boi. Chwilowo. - Potarł łapką pyszczek. - A dlaczego ty się boisz?
- Ja? Skąd.
- Ależ tak, boisz się wielu, tak wielu rzeczy, ojej, nie będę wyliczał. Boisz się nawet do tego przyznać. Ale to nie twoja wina. Twój świat jest taki, pojmuję już, opiera się na strachu, to on jest podstawą jego działania, wszystkie wasze zasady, religie, prawa. Fundament taki macie.
- Skąd ty to możesz wiedzieć, jesteś tylko małym...
- Wiem, wiem – przerwał mi – ale ja jestem, no, jakby to powiedzieć, hm, z innej rzeczywistości.
- A jak tu trafiłeś?
- W tym drzewie jest przejście. - Odwrócił się i podreptał szybko w stronę grubego pnia, obejrzał go uważnie, trącił noskiem, otarł się igłami, uniósł na zadnie łapki, opadł z powrotem i powoli wrócił do mnie.
- Widzisz? Zamknięte. - Dawno nie odczułem tak wielkiej ilości żalu. - I co teraz będzie?
Nie miałem pojęcia. Ale coś trzeba było wymyślić.
- Mogę cię zabrać do swojego domu, tylko lepiej zwiń się w kulkę.
- Oj tak, do domu - ucieszył się. - Do domu. A masz może jabłka? Trochę zgłodniałem, a ślimaki i owady jeszcze śpią.
- Mam. - Nie chcąc ryzykować gdyż przenosiłem już takich jak on, wyjąłem z kieszeni długopis i z jego pomocą wtoczyłem zwierzątko na rozpostartą dłoń, na której znieruchomiało.
Ruszyłem w stronę mojej bramy. Kilkadziesiąt metrów. Naprężona skóra dłoni nie jest aż tak wrażliwa, aby czuć rozkładający się na jej powierzchni ciężar tylu kolców. Sąsiad z przeciwka przechodząc obok rzucił – Cześć, ale fajny – i oddalił się szybkim krokiem.
- Widzisz – usłyszałem – on też się boi, boi się, że się spóźni, że autobus ucieknie, że nie zastanie tej osoby do której się wybiera, tyle w tym momencie, ale poza tym boi się tysięcy rzeczy. Jak wy z tym możecie żyć?
- Jakoś możemy, albo musimy - mruknąłem i to na głos, trochę podrażniony jego wścibstwem – może po prostu o tym nie myślimy.
- Tak, na pewno tak – zgodził się.
Miałem kłopot z wyjęciem pęku kluczy i otwarciem zamków jedną ręką. Bałem się położyć go na kostce przed drzwiami, bo... Właściwie nie wiedziałem dlaczego, ale tak, bałem się, takim niewielkim, szarym cieniem, może aby go nie zranić, może żeby nie uciekł, sam nie wiem. - Ma rację z tym strachem – przemknęło mi przez myśl.
Wszedłem na schody, pies udał, że mnie nie widzi. W pokoju położyłem kulkę na stole. Rozwinął się błyskawicznie, podniósł łebek, ciekawie rozglądając się wokół.
- Wspaniale! - dało się odczuć niekłamany entuzjazm – tyle masz przejść, będę mógł wrócić!
- Przejść? Gdzie?
- No jak to, nie widzisz? - zdziwił się – ach tak, ty ich nie widzisz, rozumiem, podświadomie boisz się je zobaczyć. Nie szkodzi, pokażę ci. Spójrz, spójrz na te obrazy. Twoje?
- Tak.
- Popatrz, sam malujesz przejścia i o tym nie wiesz, boisz się prawdy. Wszędzie słońca, namalowane słońca, promienieją, lśnią warstwami laserunku, żółcią, czerwienią, a co jest ich desygnatem? Prawdziwe Słońce, och wiem, dziś przykrywają je chmury, szarość, ale u ciebie jest i świeci, żyje, emanuje światło i to nie jedno, bo przecież widziałeś je, czułeś jego ciepło, puls, rytm, dotykało twej twarzy, rąk, i odbiłeś je swym wzrokiem, myślą, pamięcią, zakląłeś barwami na tym płótnie, prostokątnym wycinku dwóch wymiarów wszechświata i uchwyciłeś a właściwe stworzyłeś odrobinę prawdy, a przecież jej najmniejsza, ukryta nawet część jest dzieckiem całości i przerodzi się w pełnię i na pewno wiesz, że prawdy poznać nie można, można nią tylko się stać?
- No tak, ale nie przesadzasz? - Trochę zaskoczyła mnie ta przemowa, choć w świetle ostatnich wydarzeń raczej nie powinna.
- Namalowane Słońce jest nie tylko obrazem, wizją, surogatem, ono... aha mówiłeś, że masz jabłka, więc gdy na nie patrzymy, gdy istnieje w naszej przestrzeni, to wciela się w nasze jestestwo, staje się nami, a przecież wy wszyscy, cała ziemia istniejecie dzięki niemu. I powstaje potężna siła, która może wszystko pokonać i wszystko zrodzić w każdym z przyległych światów, może je też połączyć, zbliżyć, otworzyć drogi pomiędzy nimi.
Poszedłem do kuchni po jabłko. Wziąłem też nóż i talerzyk, żeby nie wypadło prostacko.
- Może pokroić, będzie ci łatwiej? - zapytałem.
- Dziękuję, jeśli możesz, łatwiej może nie, ale szybciej, miło tu u ciebie, ale tęsknię za domem.
Pokroiłem. Jadł w pośpiechu, zręcznie posługując się wszystkimi czterema łapkami i wciąż wpatrując się w wiszące na ścianie słońca. Nie przerywałem tej niepojętnie dziwnej chwili. Zjadł ponad połowę, musiał być naprawdę głodny. Cisnęło mi się mnóstwo pytań, ale jakoś tak nie wypadało z nimi się wyrywać, wszystkie kręciły się wokół trywialnej logiki, kurczowo czepiając się znanego schematu tej jednej ograniczonej rzeczywistości, choć na wiele mogłem już sam sobie odpowiedzieć.
- Dzięki – miałem wrażenie, że się uśmiechnął, choć budowa jego pyszczka nie pozwalała na to – będę się zbierał, podsadzisz mnie go tego żółtego, najjaśniejszego? Jest takie piękne, będę najszybciej.
- Nie boisz się takiej podróży? - wyrwało mi się jakoś.
- Nie, wspaniale uchwyciłeś kręgi rozchodzącego się światła – odpowiedział, jakby to wyjaśniało cokolwiek.
Kulka uformowała się ponownie, tym razem na stole. Uniosłem ją delikatnie i podszedłem do przejścia, które kiedyś, przed laty namalowało moje dawne ja.
- Jutro w to nie uwierzę – pomyślałem. Spiczasta mordka wysunęła się z kolczastej bryły.
- Odetnij nożyczkami u nasady jeden z moich kolców a kiedy poczujesz, że cię dopada zwątpienie, niewiara lub, co najgorsze, strach, ukłuj się porządnie, a powróci ci pamięć i już niczego nie będziesz się bać. Może już nigdy.
Zrobiłem jak powiedział. Kolec ułożyłem starannie na talerzyku obok resztek jabłka. Jeszcze raz ująłem go i zbliżyłem do Słońca. Ciepły podmuch owionął moje ciało i umysł. W ułamku sekundy zalśniły miliardy słońc, przemknęły miliardy promieni, rozbłysły niezliczone odcienie barw. Głuchy grom przetoczył się gdzieś u szczytu czaszki. Pokój zadrżał, na korytarzu szczeknęło stare psisko a potem już wszystko było jak dawniej. Stałem, ogarnięty niedowierzaniem. Jak to poukładać, jak żyć z takim wspomnieniem, komu opowiedzieć, może opisać, któż uwierzy, wiedziałem, z czasem sam będę wątpił. Odruchowo wziąłem do ust pozostawiony kawałek jabłka. Niezłe. Wzrok mój padł na kolec. - Właśnie zjadam jeden dowód – przemknęła zabawna myśl – a czy kolec jeża może być potwierdzeniem prawdziwości takiej historii? Chociażby dla mnie samego?
Powodowany nagłym impulsem, bez wahania ująłem go i ukłułem się mocno w środkowy palec. Resztki strachu zapadły w otchłań niepamięci. W zamyśleniu patrzyłem na kroplę żółtej krwi, powoli płynącej po rozpostartej, pustej dłoni.
Ostatnio zmieniony wt 13 maja 2014, 18:43 przez Gorgiasz, łącznie zmieniany 2 razy.

2
Bardzo sympatyczna opowieść Gorgiaszu. Podobało mi się bardzo. Taka pokrzepiająca i niezwykła. Masz więcej? Bo fajne.
Zaprosiłem psa na spacer. Łamiąc wszelkie prawa i obyczaje, łeb przywarł do podłogi, ogon przestał się poruszać a całość wyglądała jakby pragnęła zapaść się pod lekko zabrudzoną wykładzinę
Przejście między jednym a drugim zdaniem trochę nie gra.
I tutaj, ta smycz co odciąga - też jakoś zgrzytnęło.
szybko się oddalił ciągnięty przez smycz swojej pani.
Ale to takie drobiazgi, potem czytałam z zaciekawieniem i uśmiechem.
Lubię bajki.
gosia

„Szczęście nie polega na tym, że możesz robić, co chcesz, ale na tym, że chcesz tego, co robisz.” (Lew Tołstoj).

Obrazek

3
Hej! Najpierw parę uwag, które mi się nasunęły podczas czytania – niezobowiązujących, bo to nie klasyczne błędy:
- Pomóż. - Wreszcie go zauważyłem. Niedowierzanie, zdziwienie,niepewność.
Trochę mi zgrzytnęła ta wyliczanka. Może „Pochyliłem się zdziwiony, z niedowierzaniem.”?
- To ty? Ty do mnie mówisz? - Otwarte usta, ale dźwięk z nich nie wypłynął.
Tu też. Jesteś narratorem i jakby z zewnątrz opisujesz własne otwarte usta, przez chwilę myślałam, że mowa jest o tym drugim, który potem okazał się być jeżem. Dałabym raczej „Chciałem powiedzieć, ale z ust nie popłynął żaden dźwięk”
- Popatrz, sam malujesz przejścia i o tym nie wiesz, boisz się prawdy. Wszędzie słońca, namalowane słońca, promienieją, lśnią warstwami laserunku, żółcią, czerwienią, a co jest ich desygnatem?
Tu też mi zgrzytnęło. Wiem, że w jeżyku jest wiele oprócz jeża, ale postać, która zaczęła rozmowę od zwykłego „straszno trochę. Boję się.” zaczyna się wypowiadać jak uczony. Bardziej pasuje do niego prosta forma, nawet gdy przekazuje wiele treści.
Odstają tylko „laserunek” i „desygnat”, a potem "surogat" reszta mi się podoba.
W zamyśleniu patrzyłem na kroplę żółtej krwi, powoli płynącej po rozpostartej, pustej dłoni.
Pewnie ma to jakieś znaczenie, ale nie zgadłam – czemu krew jest żółta?

Bardzo mi się podobało, szczególnie część opisująca strach i zdziwienie, że można się bać. Akapit o kocie jest cudny! Odczucia jeżyka są niewinne, pierwotne, dlatego bardzo pasuje prosty, nieco dziecięcy styl. Przemowa o słońcach nie zrobiła już na mnie takiego wrażenia. Ale udało Ci się złapać promyk czystej, bajkowej pogody w szarym mieście i wywołać uśmiech na twarzy. Za to duży plus. Też chętnie poczytam więcej :)

4
Tu też mi zgrzytnęło. Wiem, że w jeżyku jest wiele oprócz jeża, ale postać, która zaczęła rozmowę od zwykłego „straszno trochę. Boję się.” zaczyna się wypowiadać jak uczony. Bardziej pasuje do niego prosta forma, nawet gdy przekazuje wiele treści.
Odstają tylko „laserunek” i „desygnat”, a potem "surogat"
Tak, masz rację.
Pewnie ma to jakieś znaczenie, ale nie zgadłam – czemu krew jest żółta?
To, co wydaje się złudzeniem, fantazją, a także fikcją literacką – choć rzecz jasna w innym układzie odniesienia – staje się rzeczywistością (nawiązanie do żółci Słońca na obrazie).

5
Bardzo to fajne. Czytało mi się z przyjemnością i zaciekawieniem. Chętnie przeczytałbym sobie zbiór takich krótkich opowieści z morałem. Dawno nic takiego nie wpadło mi w ręce, a szkoda. Tutaj miałem okazję poczuć ten bajkowy klimat prostych i trafiających w serce mądrości. No i postać jeżyka naprawdę mnie ujęła. :)
Strona autorska: http://mateuszskrzynski.wordpress.com

6
Takie...ładne pisanie, fajniusie, staranne, wypolerowane. Sympatyczne.

Łap, łap, łapaneczka :-)

Zaprosiłem psa na spacer. Łamiąc wszelkie prawa i obyczaje, łeb przywarł do podłogi, ogon przestał się poruszać a całość wyglądała jakby pragnęła zapaść się pod lekko zabrudzoną wykładzinę.

Rany Julek. Co to jest za zdanie, to drugie. Siedziałem, siedziałem i oprócz mglistego pomysłu, że tu nastąpiła jakaś dziwna, ryksztosująca podmiana podmiotu, nijak nie mogłem wymyślić, co trzeba poprawić, żeby nie kłuło w oczy. Wyszło mi w końcu tak:
„Wbrew wszelkim prawom i przyjętym obyczajom, psi łeb przywarł do podłogi, ogon przestał się poruszać, a całość zwierzaka wyglądała tak, jakby pragnęła się zapaść pod lekko zabrudzoną wykładzinę.”
Psiakostka, no sam nie wiem...Ale nic lepszego nie dałem rady wykoncypować.

- No cóż, prosić dłużej nie będę - pomyślałem – fakt, pogoda jest zgniła, ale żeby aż tak? Dziwne, tego jeszcze nie było.

Tu jest drobiazg, co skreczuje. Chodzi o zaimek „tego” w drugim zdaniu.
„Tak jeszcze nie było” ma naturalną melodię. Ale „tak” kończy zdanie poprzedzające.
Całkiem dobrze, choć kolokwialnie byłoby „Dziwne, tego jeszcze nie grali”.
Może zdanie poprzedzające przemeblować, żeby się „tak” wyrobił?
„- No cóż, prosić dłużej nie będę - pomyślałem – fakt, pogoda jest zgniła, ale skąd ta niechęć do współpracy?”
Dajmy na to.

Stare wille, wąska ulica, pas ziemi mającej być trawnikiem, popękane chodnikowe płyty, wyniosłe, bezlistne teraz drzewa podpierające ciemnoszare chmury z których jakimś cudem nic nie padało, gdzieniegdzie resztki przyczernionego śniegu, nieprawidłowo zaparkowane samochody, kilka srok, gołębie. Szedłem powoli, machinalnie, nie myśląc o niczym i na nic nie zwracając specjalnej uwagi, ot tak, aby zaliczyć choć pół godziny ruchu.

Narrator szedł, nie zwracał uwagi, ale wyliczankę zrobił. Czyli jednak wzrok zaangażował. Albo z pamięci leciał. No to pozwólmy mu w drugim zdaniu jakoś się do tej wyliczanki odnieść. Na przykład:
„Wyliczanka tamtaramtam – mój wzrok beznamiętnie rejestrował to wszystko. Szedłem powoli...itd..”
Albo:
„Wyliczanka tamtaramtam – nie musiałem się przypatrywać, to wszystko znałem na pamięć, codziennie pokonywana droga nie kryła żadnych niespodzianek.”
Czy jakoś tamtaramtam :-).

Pomóż.(wykrzyknik).

- Rozejrzałem się, wokół nie było nikogo.

To jest takie oszukane zdanie, ostatnio mój konik i drobniutka obsesja :-)
Spójnik by się przydał, na przykład - „lecz”.


Zatrzymałem się, rozejrzawszy się raz jeszcze, uważniej. Pusto.

A nie lepiej na okrętkę? „Zatrzymawszy się, rozejrzałem się raz jeszcze, uważniej”.
No a jeśli tak, jak jest, to może z poprawką: „Zatrzymałem się, rozejrzawszy uprzednio raz jeszcze, uważniej”. Przy okazji podejrzenie „siękozy” przestanie być groźne.

Niedowierzanie, zdziwienie, niepewność.

Tak, o tym już zdaje się było. Równoważnik, który sobie swobodnie powiewa bez związku. Przyczepić ladaco jakoś?

- To ty? Ty do mnie mówisz? - Otwarte usta, ale dźwięk z nich nie wypłynął.

„Otworzyłem” a nie „otwarte” jakoś wydaje mi się lepiej pasować.

Wszystko nabrało już odcienia nierealności, nawet drzewo jakby odsunęło się nieco, aby zrobić mi więcej miejsca. Złudzenia.

A tu by może poszaleć z formą :-) Dałbym pytajnik. „Złudzenie?”

I teraz:
„Jednak idący drugą stroną ulicy...”

Idący drugą stroną ulicy terier zaszczekał nerwowo i jednak bardzo realnie, nie wiadomo wprawdzie na którego z nas, ale szybko się oddalił ciągnięty przez smycz swojej pani.

No a to zdanie ma coś ze składnią. Trochę tak, jakby pani również była na smyczy ;-) I też takie - „ranyjulkowe”, trudne do poprawki.
„Jednak idący drugą stroną ulicy terier zaszczekał nerwowo i bardzo realnie - nie wiadomo na którego z nas - ale szybko się oddalił, pociągnięty smyczą przez spieszącą się gdzieś swoją panią.”
„Ąkoza” wyszła. Ale chyba ciut lepiej. Można pewnie jeszcze pokombinować.

 - O widzisz, on też się bał i dlatego szczekał, bał się mnie i ciebie trochę też. - Powiedział prawie z wyrzutem wpatrując się we mnie uporczywie, prawie hipnotycznie.

„...też – powiedział prawie....” Się mi jakoś wydaje.

- Czy tu wszyscy się boją? Ten kot za tobą też się boi, ciebie, chciałby przejść przez jezdnię, ale się boi.

Nie za dużo bojania?
„Ten kot za tobą też się boi, ciebie, chciałby przejść przez jezdnię, ale nie może.”

Obejrzałem się. Pręgowane kocisko, (bez przecinka) mierzyło mnie żółtozielonym, nieżyczliwym, a (ba,) nawet nienawistnym spojrzeniem.

Obejrzałem się raz jeszcze. Kot spokojnie przemaszerował kilka kroków za moimi plecami nie zaszczyciwszy mnie nawet spojrzeniem, zwróconym teraz w przeciwną stronę i po krótkiej chwili zniknął za ogrodzeniem po drugiej stronie ulicy.

Tu jest za dużo powtórzeń. „Obejrzałem się” obleci, niech będzie, że dla rytmu. Ale wartałoby wyeliminować „spojrzenia” i „strony”.
„Kot spokojnie przemaszerował kilka kroków za moimi plecami nie zaszczyciwszy mnie uwagą, zwróconą teraz zupełnie gdzie indziej, a po krótkiej chwili zniknął za ogrodzeniem po drugiej stronie ulicy.”

Twój świat jest taki, pojmuję już, opiera się na strachu, to on jest podstawą jego działania, wszystkie wasze zasady, religie, prawa. Fundament taki macie.

Ojej. Trochę zaimkozy i trochę nie tak ułożone. Spróbujmy uładzić:
„Najwyraźniej twój świat jest taki, pojmuję już, opiera się na strachu, dzięki niemu świat działa, jest podstawą wszystkich waszych zasad, religii, praw. Taki macie fundament.”
Tak sobie kombinuję...

- Widzisz? Zamknięte. - Dawno nie odczułem tak wielkiej ilości żalu. - I co teraz będzie?

„Wielka ilość żalu”. Kiepsko brzmi. „Dawno nie miałem do czynienia z tak wielką żałością.” Powiedzmy. Jeśli chodzi o zapośredniczony żal Przybysza. A zupełnie prościutko „Dawno nie czułem takiego żalu” jeśli miałoby bezpośrednio opisywać emocje narratora. Na przykład, oczywiście.

Nie miałem pojęcia. Ale coś trzeba było wymyślić.

Mam wrażenie pójścia na skróty. Potrzebna jest jeszcze jedna myśl między tym akapitem, a następnym, gdyż albowiem pomysł zabrania jeża do domu powinien mieć jakiegoś rodzica.
Czyli po mojemu tak:
„Nie miałem pojęcia. Coś trzeba było wymyślić Ale na pewno nie tu, w tym miejscu.”

- Nie chcąc ryzykować gdyż przenosiłem już takich jak on (zdarzało mi się przenosić jemu podobnych; jego kolegów), wyjąłem z kieszeni długopis i z jego pomocą wtoczyłem zwierzątko na rozpostartą dłoń, na której znieruchomiało.

- Jakoś możemy, albo musimy - mruknąłem i to na głos, trochę podrażniony jego wścibstwem – może po prostu o tym nie myślimy.

Ja bym trochę przemeblował zdanie podług logiki dialogu. Przeniósłbym rozdrażnienie na początek atrybucji, no bo się narrator odszczekuje, trochę już zmęczony przytykami ze strony gościa.
Czyli tak:
„ – Jakoś możemy – mruknąłem i to na głos, trochę podrażniony jego wścibstwem – może musimy, a może po prostu nie myślimy o tym”.

Wszedłem na schody, pies udał, że mnie nie widzi.

Tu znowu drobne oszustwo, ale niech tam, może to akurat nie razi.

- Popatrz, sam malujesz przejścia i o tym nie wiesz, boisz się prawdy.

Wystarczy, wystarczy, znowu bojania za dużo. Sekwencja nic nie straci na treści, kiedy „boisz się prawdy” zostanie odrąbane. Za to zyska na urodzie.

- No tak, ale nie przesadzasz? - Trochę zaskoczyła mnie ta przemowa, choć w świetle ostatnich wydarzeń raczej nie powinna.

Reakcja narratora wydaje mi się trochę nieadekwatna, zważywszy na to, że został poczęstowany długim wywodem na jednym oddechu, zakończonym jeszcze do tego pytaniem natury zasadniczej.
Z długiej przemowy pamięta się początek i koniec, sądzę, że narrator – no przecież to jest niezłe zaklęśnięcie rzeczywistości, taki gadający do głowy zwierz, a tu jeszcze trzeba myśleć, o co chodzi z tym przejściem – mógłby być nieco zawirowany i raczej bąkałby coś.
„- Hmmm, słońce, no rozumiem, ale nie przesadzasz z tym stawaniem się prawdą?” Albo: ".....że jak mówisz jest z tą prawdą?”

Cisnęło mi się mnóstwo pytań, ale jakoś tak nie wypadało z nimi się wyrywać, wszystkie kręciły się wokół trywialnej logiki, kurczowo czepiając się znanego schematu tej jednej ograniczonej rzeczywistości, choć (zresztą) na wiele mogłem już sam sobie odpowiedzieć.

- Dzięki – miałem wrażenie, że się uśmiechnął, choć budowa jego pyszczka nie pozwalała na to (nie bardzo na to pozwalała) – będę się zbierał, podsadzisz mnie go (do) tego żółtego, najjaśniejszego? –

- Nie boisz się takiej (tej, swojej – bo powtórzenie) podróży? - wyrwało mi się jakoś.

Kulka uformowała się ponownie, tym razem na stole.

? Zgubiłem coś? Pan Jeż nie był na stole cały czas, kiedy nauczał i wtrajał jabłuszko?
„Z powrotem zwinął się w kulkę”. Albo : „Ponownie zwinął się w kulkę” Może tak będzie lepiej.

Uniosłem ją delikatnie i podszedłem do przejścia, które kiedyś, przed laty namalowało moje dawne ja.

Hm. Czy chodzi o to, że od tej chwili narrator już nie będzie tym, kim był przed spotkaniem z Przybyszem? To taka myśl mogłaby mu przemknąć przez głowę, „dawne ja” nie byłoby takie oderwane. Jeśli zaś „dawne ja” jest dodatkową informacją o narratorze, to nie – nie warto dokładać takiego ozdobnika. „…które kiedyś, przed laty namalowałem”.

Jeszcze raz ująłem go (uwaga, ten zaimek sugeruje unoszenie kolca – trza coś wymyślić, ha- wiem, że trudne, bo próbowałem) i zbliżyłem do Słońca.

W ułamku sekundy zalśniły miliardy słońc (uwaga, powtórzenie, może zamiast słońc – „galaktyki”, „wszechświaty”?), przemknęły miliardy promieni, rozbłysły niezliczone odcienie barw.

Głuchy grom przetoczył się gdzieś u szczytu czaszki.

Biedna czaszka…Dostaje za swoje. „Prawie ogłuchłem od głuchego gromu, który przetoczył się gdzieś przez moją głowę”. Mogłoby być tak?

Co mi trochę…nie, nie przeszkadza, zastanawia po którejś lekturze? Drobiazgi, oczywiście.

1. Nic nowego nie wymyślam – za dużo mądrych wyrazów. Psują tekst. Trzeba znaleźć w ich miejsce inne, prostsze, nawet gdyby trzeba było użyć naokolnych opisów. Nie o to chodzi, że Pan Jeż nie mógłby ich użyć, a narrator zrozumieć, chodzi o to, że nie pasują do stylu i estetyki.
2. Przybysz okazał się nieco powierzchownym obserwatorem. Nie zauważył konstruktywnego aspektu emocji, jaką jest strach. On nie tylko burzy, destabilizuje, w swojej podstawowej funkcji jest motorem przetrwania ludzkości. Narrator mógłby się na ten temat choćby zająknąć. Ale – nie przesadzajmy, to jest bajka i może nieco upraszczać, żeby uwypuklić.
3. Ślimaki i owady? A one nie boją się być zjedzone? A jakby Pan Jeż chciał wp..apusiać Pszczółkę Maję? Jejku…

Plusy, chodźcie do mnie, blisko, najbliżej…:-)
Mówiłem, że starannie napisane? Nawet przecinki z grubsza są na swoich miejscach, w każdym razie korektor się może pobawić, profanowi ten poziom wydaje się znacznie, znacznie powyżej stanów średnich..

Nienachalnie daje do myślenia.

Bardzo ślyczna – skromnym zdaniem mem – pointa.

Niezwykle przyjemnie się czyta, narracja zabiera nawet starych koni w krainę dziecinnego postrzegania świata, w którym brak brutalnej prozy życia czy negatywnych odczuć, za to pełno cudów, które ogląda się oczami jak spodki, a jakich potem już się nie przeżywa.

Opowieść jest miękka, ciepła, wzruszająca, bez popadania w sentymentalizm. Duża sztuka.

...No i właśnie dlatego na Wery rumoru wielkiego nie zrobi.

Gdybyż iglasta powłoka była tylko przebraniem, w które wciśnięte jest jakieś obcoświatowe strrrraszne jestestwo, koniecznie – z ociekającym zielonym glutem odwłokiem, obrośniętymi sztywnym włosem odnóżami w liczbie co najmniej sześciu, wyłupiastymi oczami wielkości piłek do tenisa emanującymi hipnotyczną grozą - i paszczą uzębioną jak u rekina!

Gdybyż słonecznym przejściem wparadowało stado zombie, z powolną systematycznością rozrywające na strzępy Bogu ducha winnych staruszków stojących w malowniczej grupie przed nieotwartym jeszcze marketem zapowiadającym nową promocję…

Albo rycerz świetlany w towarzystwie zastępu bitnych krasnoludów z młotami i toporami, najlepiej niewłaściwej długości i z trzonkami ze zbyt miękkiego drewna, do tego w niewłaściwym szyku, ech, wtedy czytelnicy szeroką ławą ruszyliby zakręcić licznikiem odsłon...

Bój się Boga, Gorg, alternatywy Ci się zachciało? Undergroundu? Awangardy?!
Odważnie...

Podsumowanie?
Jakby fantastyczno-filozoficzny Pan Maluśkiewicz prozą. Cute. Really.


Natasza: z przyjemnością zatwierdzam jak weryfikację
Ostatnio zmieniony pt 28 lut 2014, 22:59 przez Leszek Pipka, łącznie zmieniany 1 raz.

7
Ad. Chilipouder

Dzięki. W imieniu własnym i jeżyka. Bardzo nam miło, że się Ci się podobało. ;D

[ Dodano: Nie 16 Lut, 2014 ]
Ad. Leszek Pipka

Jestem Ci niezmiernie wdzięczny za tak obszerną i szczegółową weryfikację. Doceniam i podziwiam ogrom pracy, który w nią włożyłeś. Teraz ja będę miał zajęcie w gruntowym przeanalizowaniu Twoich uwag i dokonaniu stosownych poprawek. I oczywiście bardzo się cieszę, że ogólnie tekst zyskał Twoją akceptację.

8
- Czy tu wszyscy się boją? Ten kot za tobą też się boi, ciebie, chciałby przejść przez jezdnię, ale się boi.
Naliczyłem już dwóch, którzy lubią powtórzenia :), z tym, że ja bym poszedł dalej... jeszcze lepiej brzmiałoby:

- Czy tu wszyscy się boją? Ten kot za tobą też się boi, ciebie się boi, chciałby przejść przez jezdnię, ale się boi.

Klimat się robi infantylny w pozytywnym tego słowa znaczeniu, wyrazisty i uzyskany oszczędnymi metodami... ale Leszek ma rację. Nadmiar "bać" nieco przeszkadza. Kiedy ciąłem "Poetę" (likwidowałem nadmiar powtórzeń) to nie brałem pod uwagę konkretnych uwag tylko starałem się wyrzucić to, co "nie robiło nastroju" ewentualnie rywalizowało w "robieniu nastroju" z innymi środkami... sposób jeżeli nie dobry, to przynajmniej bezpieczny.


Piszesz o ludziach, o tym że się boją, a tymczasem nikt nikogo nie zabija.

Nietypowe...

...ale może nie jesteśmy tacy źli ;) . Tak czy inaczej dobrze było przeczytać ów tekst przed zaśnięciem.

9
Cieszy mnie z wyrażona przez Ciebie opinia.
I rzeczywiście; zwracasz uwagę na pewien dylemat, dylemat formy – czy ważniejszą kwestią jest stworzenie zamierzonego nastroju skutkującego często wspomnianym infantylizmem, przesadnym patosem a nawet zwyczajnym bełkotem, czy też zadbanie o oczekiwaną poprawność, w swej najbardziej szlachetnej formie określanej jako kultura literacka i poziom artystyczny.
Zapewne należy uwzględnić oba te aspekty. Sądzę jednak, że nadmierny i chyba oczekiwany kompromis, nie jest najlepszym rozwiązaniem, a przynajmniej nie prowadzi do pełnej realizacji, niektórych przynajmniej, założeń. Wchodzimy tu pomału w dość tajemniczą sferę roli języka i możliwości jego wykorzystania, co oczywiście może być tematem szerszej dyskusji.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”