Patrz jak znika

1
WWWPo raz pierwszy anioł zszedł z poddasza w tydzień po pogrzebie mojej narzeczonej, wieczorem, na parę godzin przed pojawieniem się jej ducha w ogrodzie. Ignorując mnie, podszedł do okna z widokiem na ogród. Zastygł w bezruchu i nawet bełkotliwymi obelgami nie byłem stanie wyrwać go z letargu. Rzucona przeze mnie butelka po wódce przeleciała przez świetlisty nimb nad jego głową i rozbiła się o ścianę. Nie poruszył się. Drgnął dopiero po kilku godzinach, bez żadnej widocznej przyczyny. Przywołał mnie skinieniem ręki. Z najwyższym trudem wstałem od stołu. Krzesło z trzaskiem upadło na podłogę, butelki potoczyły się, spadły i rozbiły, lecz ja nie zwracałem na to uwagi. Pełzłem przy ścianie, jak ktoś, kto próbuje wydostać się z płonącego mieszkania. Piłem całą noc, ledwo trzymałem się na nogach. Mimo tego szedłem. Zrywałem firany, przewracałem graty i gówno mnie to obchodziło. Gdy woła cię deliryczna iluzja, należy sprawdzić czego chce.
WWWSkinął na okno. Odsunął firankę. Księżyc oblekał ogród srebrzystymi nićmi, nadawał mu jakiejś magii. Wszystko zdawało się przebudzone, prawdziwsze. Drzewka iglaste falowały na wietrze, róże zmieniły kolor na czerwono-srebrny. Właśnie wtedy ścienny zegar zaczął bić. Nie nastawiałem go, lecz mimo tego ciche bim-bom obwieszczało północ.
WWWSpojrzałem przez okno i zauważyłem ją. Była naga. Wyłoniła się zza jabłoni i rozpoczęła balet w ogrodzie. Nie musiałem szukać ciemnego znamienia w okolicach łona, by wiedzieć kim jest tancerka. W blasku pełnego księżyca widziałem ją wyraźnie.
WWWŚwiadomość uszła ze mnie, nim moja martwa narzeczona skończyła taniec. Nazajutrz obudziłem się łóżku. Moje ubranie znaczyły twarde smugi zaschniętej farby. W kilku miejscach plamy przybrały kształt dłoni.
WWWUznałem to za początek choroby umysłowej. Domyśliłem się, że to co zobaczyłem, wywołane zostało (przynajmniej w pewnej mierze) alkoholem. Upiłem się ponownie, w nadziei, że znów ją zobaczę.
WWWPojawiła się.
WWWRobiła to jeszcze wiele razy, punktualnie o północy, a jej nadejście zawsze zwiastował anioł.
***
WWWJeśli chodzi o nią, to chyba wolała tworzyć, niż się ze mną kochać. Oczywiście na początku wcale nie wychodziliśmy z sypialni, ale później nasza miłość dojrzała. Dojrzała i spadła na ziemię jak jabłko z drzewa w ogrodzie, kiedy przychodzi na to czas. Nie mogliśmy mieć do siebie pretensji. Tak się po prostu dzieje, kiedy kocha się mocno. Pierwsze pięć lat było jak niekontrolowany pożar, później nasza miłość przypominała dogorywanie zwęglonych szczątków. Przypuszczam, że są pary, u których przebiega to inaczej. Ich uczucie przypomina wielką świeczkę, którą mały płomień trawi powoli. Nie wiem co gorsze.
WWWCoraz rzadziej uprawialiśmy seks. Zaczęła wymykać się z łóżka na poddasze, żeby malować anioły. Zawsze tylko anioły. Twierdziła, że jeden z nich uratował jej życie. Z jakiegoś powodu wzbraniała się przed opowiedzeniem tej historii. Miała rację jeśli myślała, że nie uwierzę. Jestem jednak przekonany, że chodziło o coś innego. Jej związek z aniołami był zbyt intymny. Nie miałem do niego wstępu.
Opowiedziała mi tę historię dopiero, kiedy wróciliśmy pijani z jakiejś rodzinnej imprezy, gdzie, jak to często bywa, dyskusja zeszła na temat życia pozagrobowego. Zakrapiana, toczona podniesionymi głosami dyskusja trwała zbyt długo, a uczestnicy byli zbyt uparci. W końcu zrobiło się nieprzyjemnie, powstały urazy i niemal doszło do rękoczynów. Opuściliśmy towarzystwo najszybciej jak się dało.
WWWPrzypominam sobie, że kiedy jedni przekonywali drugich co do istnienia, bądź nieistnienia życia po życiu, ona wierciła się nieustannie. Wyraźnie chciała coś powiedzieć. Dopiero wróciwszy do domu, dała upust swej wiedzy. Jej opowieść nie była niczym spektakularnym i, szczerze mówiąc, rozczarowała mnie. Zwyczajna historyjka, którą można usłyszeć na rekolekcjach. Moja narzeczona twierdziła, że weszła na przejście dla pieszych (miała zielone światło) prosto pod samochód pędzący z dużą prędkością. Samochód był zbyt blisko, nie miała czasu zareagować. Zginęłaby tam, lecz ktoś chwycił ją za kurtkę i pociągnął z powrotem na chodnik. Odwróciła się, żeby podziękować temu komuś… w pobliży nie było nikogo. Doszła do wniosku, że uratował ją anioł stróż. Od tego czasu spłacała dług w obrazach.
WWWWtedy nie wierzyłem, że to opatrzność ją ocaliła. Teraz też nie wierzę, mimo, że słyszę kroki na poddaszu – to skrzydlaty przechadza się po galerii. O północy schodzi na dół. Stajemy wtedy przed oknem z widokiem na ogród i czekamy aż pojawi się ona. Nie podoba mi się, że dzielę z nim widok jej nagiego ciała.
Zbliża się północ, więc wkrótce to znów się wydarzy. Anioł też o tym wie, kroki na poddaszu są coraz szybsze. Jest zniecierpliwiony.
WWWNigdy ze mną nie rozmawiał. Kiedy spróbowałem go o coś zapytać, objął mnie ramieniem, zostawiając na moim ubraniu ślady farby o tym samym jasnoniebieskim kolorze co jego szata. Domyśliłem się wtedy, że nie jest posłańcem Boga. Pewnego wieczoru zebrałem się na odwagę i odwiedziłem go na poddaszu. Siedział skulony w rogu. Na mój widok wstał, zostawiając na podłodze jasnoniebieską kałużę. Zauważyłem wtedy, że cała podłoga jest ubrudzona farbą, zaś jedno z płócien, na którym kiedyś widniał wizerunek anioła, biło w oczy dziewiczą bielą. Anioł, który je opuścił, wpatrywał się we mnie z drugiego końca pomieszczenia.
Wtedy przestałem się bać.
***
WWWNim przebrzmiało pierwsze ciche bim-bom, bose stopy anioła pojawiły się na trzeszczących schodach. Następnie niebieska szata przewiązana złotym sznurkiem, później niesymetryczna twarz i skrzydła. Do skrzydeł miała talent. Namalowała je ogromne, dbając o to, by sprawiały wrażenie jednocześnie delikatnych i groźnych. Gładkie, jakby zanurzone w płynnym wosku pióra wyglądały na zdolne ciąć metal. Schodząc, anioł pochylił się, skrzydła podkurczył do ciała. Musiałbym powyrzucać wszystkie meble z salonu, żeby mógł je rozprostować.
WWWZerknął na mnie i chyba tylko mi się zdawało, że lekko skinął głową. Ignorując to wrażenie, podszedłem do okna. Milczałem w obawie, że anioł znów obejmie mnie ramieniem. Chociaż tolerowałem jego obecność to nie zniósłbym dotyku. Zgodnie ze swoim zwyczajem stanął obok. Pióra w jego skrzydłach szeleściły delikatnie, jakby w ekscytacji.
WWWOblizuję spierzchnięte wargi i…
WWWCałkiem naga wyłania się zza jabłoni. Jest bledsza niż była za życia, kolor skóry kontrastuje z brązem sutków i czernią włosów. Wzgórek łonowy pokrywa czarny meszek. Zdążył zgęstnieć, odkąd umarła. Zaczyna swój powolny taniec, pełen płynnych piruetów i wyskoków. Pewnie jakoś się nazywają, lecz ja nie znam się na balecie. Ona też się nie znała.
WWWZaczyna przy krzewie dzikich róż. Muska dłonią czerwono-srebrzyste płatki, zrywa różę i wkłada ją w gąszcz czerwonych loków, po czym przeskakuje dalej, lekka i ulotna, jakby miał porwać ją silniejszy podmuch wiatru. Siada na brzegu studni, przeciąga się, wyrzucając ręce ponad głowę i przejeżdżając stopą po łydce, jakby wiedziała, że ją obserwuję i chciała wzbudzić moje pożądanie. Udaje jej się, przypominam sobie dobre wieczory spędzone razem, lecz jednocześnie martwieję z przerażenia, gdy widzę, jak niebezpiecznie przechyla się nad mroczną czeluścią. Nie chcę stracić jej po raz drugi. W sekundę podskakuje, drwiąc z niebezpieczeństwa i wypada na sam środek ogródka. Kręci się i wiruje do jakiejś niesłyszalnej przeze mnie, księżycowej muzyki. Tańczy. W oddali zaczynają szczekanie psy, na piętrze u sąsiadów zapala się światło, a ona tańczy. Naga i piękna. Jestem szczęśliwy, że mogę chłonąć te wspaniałości. Jestem wdzięczny sobie, że nie piłem i moje zmysły nie są znieczulone. Obserwuję każdy jej ruch. Jak zwykle mam ochotę wyjść do ogrodu i wziąć narzeczoną w ramiona, lecz boję się, że wtedy czar pryśnie.
WWWZerkam na anioła, który na tym etapie tańca zwykł wracać na poddasze lecz teraz nie opuszcza miejsca przy moim boku. Dziwi mnie to, podobnie jak fakt, że moja ukochana zbliża się do okna, za którym stoję, zamiast wrócić za jabłoń i tam rozmyć się w nicość. Jest już tak blisko, że musi widzieć moją twarz po drugiej stronie szyby. Ogarnia mnie strach, nie przez bliskość zjawy, lecz przez nieoczekiwany dalszy ciąg scenariusza, przeraża mnie odstępstwo od rutyny.
WWWAnioł przestępuje z nogi na nogę. Porusza skrzydłami, wyraźnie zniecierpliwiony. Gdyby nosił zegarek, sprawdziłby, która godzina. Zaraz coś się wydarzy.
WWWMoja narzeczona dostrzega mnie, przestaje tańczyć. Jest tuż o krok. Próbuje dotknąć mojej twarzy, lecz dłoń natrafia na szybę. W jej wzroku wyczytuję wyznanie miłości i żal. Oboje żałujemy tej naszej kłótni, po której wybiegła z domu, przebiegła ogródek i, wyłaniając się zza żywopłotu, zaskoczyła kierowcę wyjeżdżającego zza zakrętu samochodu. Oboje nie zdążyli zareagować, a w pobliżu nie było żadnego anioła.
WWWPrzykładam dłoń do szyby. Od dotyku dzielą nas tylko milimetry szkła, lecz anioł nie pozwala na więcej. Po chwili odsuwa mnie. Jego pastelowe oczy zezują gdzieś przez moje ciało. Uderzam go, bezskutecznie. Jego niewzruszona postawa paraliżuje moje członki bezradnością. Przypomina cierpliwego wykidajłę, beznamiętnie wykonującego swoją pracę. Nie wiem, kto może być jego szefem, ale wiem, że zapadły jakieś decyzje i nic nie mogę na to poradzić.
WWWWykidajło przenika przez ścianę i okno. Obejmuje moją narzeczoną w pasie i otacza ją ogromnym skrzydłem.
WWWZa nim podążają kolejni aniołowie. Dopiero teraz zauważam, że wszystkie prace opuściły płótna i wypełniły salon. Mijają mnie i przenikają przez szybę, podążając za tym, który pojawił się pierwszy. W ogrodzie prostują skrzydła, malując trawę w białe pasy. Ci w złotych zbrojach dzierżą płonące w ciszy miecze i mają surowe twarze, całkiem odmienne od pucołowatych oblicz cherubinów. Wszyscy ociekają farbą.
Wykidajło ujmuje dłoń mojej narzeczonej. Ona obdarza mnie pożegnalnym spojrzeniem. Anioł bierze ją na ręce. Przez chwilę wydaje mi się, że twarz narzeczonej przesłania weselny welon… Przecieram łzy i welon znika.
WWWAnioł prostuje skrzydła, rozchlapując białą farbę. Podrywa się do lotu. Przyciskam nos do szyby i patrzę, jak rozpływają się w kłąb kolorowego dymu. Podobnie dzieje się z pozostałymi aniołami. Samotny, w pachnącym farbą pokoju, patrzę jak znikają.
***
WWWWszystkie anioły odeszły, płótna zbielały. Upijam się w pustej pracowni, którą nawet duchy opuściły, pusto tu i cicho. Czuję się tak, jakby uciekł mi ważny pociąg. Ciągle czekam na peronie, w nadziei, że wróci.
WWWZacząłem wychodzić z domu, robię zakupy i jem jak normalny człowiek. Bliscy mówią, że wreszcie się pozbierałem. To nieprawda. W sekrecie zamierzam popełnić samobójstwo. Boję się, że pewnego dnia moje wspomnienia o niej wyblakną jak płótna na poddaszu.
WWWWiele myślę. Staram się ułożyć to wszystko w logiczną całość, zanurzyć ręce w tej historii i znaleźć jej szkielet. Ufam, że gdzieś tam jest. To wszystko musi mieć jakieś racjonalne podstawy, jakąś szaloną logikę, która obrosła magiczną tkanką.
Na poddaszu myśli mi się dobrze, wyobraźnia, niesiona falami wódki dryfuje daleko. Snuję teorie i po jakimś czasie wiem już co muszę zrobić.
WWWZaczynam tworzyć obrazy. Z początku pomagam sobie zdjęciami, wyciągam je z ramek i przybijam do płótna. Wychodzą śmieci. Drę płótna i kupuję nowe, do tego poradniki, kursy i inne takie. Po roku jest już lepiej. Kobieta na obrazach zaczyna przypominać moją narzeczoną. Czasami masturbuję się do jej nagiego ciała uchwyconego w tańcu. O północy schodzę na parter i przez okno z widokiem na ogród wpatruję się w kolorową trawę. Stoję tam, myślę o pociągu, który odjechał i nasłuchuję skrzypienia schodów za plecami. Czekam na nią. Czekam, aż zstąpi do mnie z któregoś z płócien. Śnieg przysypuje trawę, słońce ją spala, zmieniam kalendarze, a ona nie przychodzi.
Niedługo rzucę się pod samochód. Myślę, że to jedyny sposób, by ożywić moją ukochaną. Podobnie jak ona, muszę wierzyć. Kiedy dostrzegła maskę samochodu, zbliżającą się zbyt szybko, by dać jej szansę ucieczki, musiała myśleć o aniołach i o ratunku, który – jak uważała – już raz nadszedł w podobnej sytuacji. Wiara – oto recepta na cuda, szkielet tych wydarzeń.
WWWNadchodzi północ. Samochody szumią po znienawidzonym zakręcie, jednakże zostało mi jeszcze kilka pustych płócien. Patrzę na trawę, wdycham zapach farby, który wsiąkł w ściany, nasłuchuję nieistniejących kroków i zastanawiam się, co zrobić.
Ostatnio zmieniony sob 01 mar 2014, 16:00 przez Chabanina, łącznie zmieniany 2 razy.

4
WWWMoim zdaniem to dobry tekst. Piszesz tak, jakbyś to przeżył a przede wszystkim odczuł. Płynie z niego jakiś spokój, głębokie spojrzenie i zrozumienie tych trudnych spraw z pogranicza życia i śmierci a w szczególności ich percepcji przez tych, co zostali.

Takie drobiazgi mi się nasunęły:
W oddali zaczynają szczekanie psy,
Nie za dobrze to brzmi. Chyba lepiej by było „szczekać”; albo jakoś to przeredagować.
Ogarnia mnie strach, nie przez bliskość zjawy, lecz przez nieoczekiwany dalszy ciąg scenariusza, przeraża mnie odstępstwo od rutyny.
To „przez” to tak nie za bardzo. Może lepiej by było „spowodowany nie bliskością zjawy, lecz nieoczekiwanym dalszym ciągiem scenariusza”.
Wykidajło ujmuje dłoń mojej narzeczonej. Ona obdarza mnie pożegnalnym spojrzeniem. Anioł bierze ją na ręce. Przez chwilę wydaje mi się, że twarz narzeczonej przesłania weselny welon…
Zbyt blisko „narzeczonej”. W rugim przypadku lepiej byłoby „jej twarz”.
i zastanawiam się, co zrobić.
Sądzę, że te słowa są zbędne. To, że bohater jest zagubiony i nie wie jak ma się odnaleźć w tym świecie nie powinno być tak jednoznacznie i – przepraszam – trywialnie określone, zwłaszcza w ostatnim słowie – pokazałeś to treścią, opisem. Zastąpiłbym je jakimś zwrotem, korespondującym z resztą tego zdania albo nawet zakończył całość na „kroków”.

5
Dzięki za tak pochlebne komentarze, naprawdę wiele dla mnie znaczą ;]
Zadziwiające jak wiele niedociągnięć dostrzegam dopiero teraz, po tym jak wrzuciłem tutaj opowiadanie. Przeleżało na moim dysku twardym tyle czasu, że powinienem zauważyć takie babole jak: "Upijam się w pustej pracowni, którą nawet duchy opuściły, pusto tu i cicho".
No dobra czekam na słowa krytyki. Niech ktoś pociśnie;]

[ Dodano: Sob 08 Lut, 2014 ]
i zastanawiam się, co zrobić.
Sądzę, że te słowa są zbędne. To, że bohater jest zagubiony i nie wie jak ma się odnaleźć w tym świecie nie powinno być tak jednoznacznie i – przepraszam – trywialnie określone, zwłaszcza w ostatnim słowie – pokazałeś to treścią, opisem. Zastąpiłbym je jakimś zwrotem, korespondującym z resztą tego zdania albo nawet zakończył całość na „kroków”.
Dzięki, o takie uwagi mi chodzi. Pomyślę nad tym. Co do reszty uwag rację masz niewątpliwie rację.

6
Nieźle. Pierwsze skojarzenie: Marquez i "Bardzo stary pan z ogromnymi skrzydłami". Choć wydaje mi się, że realizm magiczny w Twoim wykonaniu - to jednak przewaga magii nad realizmem (to nie zarzut, tylko luźna uwaga).

Myślę, że warto uważnie przyjrzeć się temu opowiadaniu pod kątem dopowiedzeń, które nie są konieczne. Przykłady:
Chabanina pisze:Przywołał mnie skinieniem ręki.
Wcześniej drgnął. A może zachować tę oszczędność w ruchach i niech on tylko kiwnie palcem, zamiast konkretnego, przywołującego gestu całą ręką?
Chabanina pisze:Gdy woła cię deliryczna iluzja, należy sprawdzić czego chce.

Bardzo ładna myśl i ładne zdanie, tylko zabrakło przecinka po sprawdzić.
Chabanina pisze:Skinął na okno. Odsunął firankę.
Znowu się rusza. Konkretnie. Intencjonalnie. Zrozumiale. Po co? Traci w ten sposób tajemniczość. Niech sobie do niego bohater pełznie bez pewności, czy naprawdę się ruszył, czy to przywidzenie. Zostawiłabym to w niedopowiedzeniu i zaczęła akapit od widoku ogrodu.
Chabanina pisze:Nie nastawiałem go, lecz mimo tego ciche bim-bom obwieszczało północ.
Dlaczego tu jest czas niedokonany obwieszczało? Chcesz wydłużyć chwilę? Jeśli tak, to przeniosłabym tutaj właśnie z poprzedniego zdania: Wtedy ścienny zegar zaczął bić. Nie nastawiałem go, lecz mimo tego ciche bim-bom właśnie obwieszczało północ.
Chabanina pisze:Nie musiałem szukać ciemnego znamienia w okolicach łona, by wiedzieć kim jest tancerka.
Dlaczego nie miałby jej poznać po twarzy, po włosach, po sylwetce, po ruchach, tylko akurat po znamieniu w okolicach łona (które przecież nie może być duże, a on patrzy z pewnej odległości i do tego w świetle księżyca)? To zdanie nie jest potrzebne, on i tak zaraz powie wprost, kto to był. W tym akapicie dowiadujemy się, że widział ją wyraźnie, i że ją poznał. I wystarczy, nie ma potrzeby mówić, po czym poznał.
Chabanina pisze: Domyśliłem się, że to co zobaczyłem, wywołane zostało (przynajmniej w pewnej mierze) alkoholem.
To też niepotrzebne. Uznał za początek choroby umysłowej i upił się ponownie, żeby znów ją zobaczyć (pamiętamy, że wcześniej podążył za deliryczną iluzją - wszystko jest jasne, rozumiemy, nie trzeba łopatologii, że wywołane alkoholem.
Chabanina pisze:nasza miłość dojrzała. Dojrzała i spadła na ziemię jak jabłko z drzewa w ogrodzie, kiedy przychodzi na to czas. Nie mogliśmy mieć do siebie pretensji. Tak się po prostu dzieje, kiedy kocha się mocno. Pierwsze pięć lat było jak niekontrolowany pożar, później nasza miłość przypominała dogorywanie zwęglonych szczątków. Przypuszczam, że są pary, u których przebiega to inaczej. Ich uczucie przypomina wielką świeczkę, którą mały płomień trawi powoli.
A gdyby troszkę pociąć i pokleić:
nasza miłość dojrzała i spadła na ziemię, tak jak jabłko spada z drzewa, kiedy przychodzi czas. Nie mieliśmy do siebie o to pretensji. Tak się po prostu dzieje, kiedy kocha się mocno. Pierwsze pięć lat naszej miłości było jak niekontrolowany pożar, reszta - jak dogorywanie zwęglonych szczątków. Przypuszczam, że są pary, u których przebiega to inaczej. Ich uczucie przypomina wielką świeczkę, którą mały płomień trawi powoli.

I tak dalej - trzeba przejrzeć cały tekst, dokładnie, zdanie po zdaniu, powyrzucać wszystko, co nie jest konieczne, co się niepotrzebnie powtarza. Zacieśnić ściegi, podomykać opowieść na poziomie zdań.

Materiał jest świetny, tylko wykończyć, wycyzelować, wygładzić, poobcinać wystające nitki.

Pozdrowienia

Zatwierdzam jako weryfikację. dorapa ;*
Ostatnio zmieniony śr 12 lut 2014, 08:51 przez Thana, łącznie zmieniany 1 raz.
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium

Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka

7
Thana, "Bardzo starego pana..." wcześniej nie czytałem. Jedyną inspiracją był utwór Waitsa:

Zachowanie przez anioła tajemniczości to chyba dobry pomysł. Tym sposobem można by wycisnąć z niego trochę więcej magii.

Z tym znamieniem to jest tak:
1)miało kotwiczyć w umyśle czytelnika obraz nagiej tancerki
2) miało pokazać intymną relację między bohaterami

Oczywiście ludzi nie poznaje się jedynie po znamionach. Można je uznać za stuprocentowy gwarant poprawnej identyfikacji, ale sama identyfikacja przebiega raczej szybko, chyba trochę nieświadomie i na podstawie całokształtu.

Jestem w kropce. Dochodzę do wniosku, że albo powinienem to rozwinąć, albo wywalić.

Pozdrawiam.

8
Chabanina pisze:"Bardzo starego pana..." wcześniej nie czytałem. Jedyną inspiracją był utwór Waitsa:
Ech, nie wiem dlaczego wszyscy tak reagują, kiedy mówię o skojarzeniach, podobieństwach. Jakbym im plagiat zarzucała czy coś. ;) Nic z tych rzeczy, widać, że to jest Twoje własne dzieło, jest tu indywidualny sposób patrzenia, myślenia, odczuwania. Wszystko OK. Przywołałam Marqueza raczej na zasadzie: zerknij, bo może Ci się podobać. Poczytaj, bo może znajdziesz tam jakieś fajne tropy, inspiracje, metody.
Chabanina pisze:Jestem w kropce. Dochodzę do wniosku, że albo powinienem to rozwinąć, albo wywalić.
Masz na myśli kwestię znamienia czy cały tekst? Znamię bym wywaliła, natomiast całego tekstu - w żadnym wypadku. Tekst jest do bardzo uważnego, mądrego wyczyszczenia. I po takiej operacji będzie w stanie uderzać jak młot pneumatyczny, a o to właśnie chodzi. Tylko jeszcze z końcówką trzeba coś zrobić, bo nie trzyma poziomu całości. Brakuje ostatniego uderzenia - tego, które kładzie odbiorcę na łopatki. Ale przypuszczam, że dokładne czyszczenie i pozostawienie tylko tego, co niezbędne, pokaże, co powinno być w końcówce. Czysto zagrana melodia sama sprowokuje swój ostatni akord.
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium

Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka

9
Tylko jeszcze z końcówką trzeba coś zrobić, bo nie trzyma poziomu całości. Brakuje ostatniego uderzenia - tego, które kładzie odbiorcę na łopatki.
O to, to! Miałem napisać to samo, tylko jakoś mi umknęło. Takie mozartowskie Reqiuem, będące ukoronowaniem jego twórczości, a w tym wypadku mocny, wieńczący dzieło, akord.
Jeśli słuchasz czasem muzyki klasycznej to przypomnij sobie zakończenie ostatniej części II symfonii Sibeliusa.

10
Thana, Wiem, że nie zarzucałaś mi plagiatu;] Po Twoim pierwszym poście przeczytałem "Starszego pana..." i nawet się spodobał. Na razie Marqueza zdolny jestem przyjąć tylko w formie opowiadań, przy stu latach samotności poległem. Może kiedyś spróbuję jeszcze raz. O Waitsie wspomniałem nie po to, żeby się usprawiedliwić, ale żeby polecić;]

Gorgiasz, Posłucham w wolnej chwili. Może natchnie. Póki co - sesja.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”