Ekerheart

1
Mogą wystąpić wulgaryzmy.

Są to dwa fragmenty pochodzące z jednego wątku, który wchodzi w skład większej całości.



WWWPustynia. Płaska połać ziemi niczyjej, ciągnącej się po horyzont i tylko gdzieniegdzie poprzetykana wbitymi w ziemię zabarwionymi na czerwono monolitami. Owiane przez pustynny, niosący ze sobą drobinki wszech obecnego piasku i pyłu układały się w monumentalne formacje skalne, które obrastały zdrewniałe i wysuszone krzewy o karłowatym kształcie. Wszystko to skały, pobrużdżone krzewy, kępy ostrej i twardej trawy, a także spękana ziemie pokryta była pyłem, który barwił całą pustynię na brunatny kolor. Żar, który lał się z nieba rozgrzewał nie poruszane nawet najmniejszym powiewem wiatru, powietrzem, które wdzierało się do gardła wysuszając je i powalając w przeciągu kilku dni pozbawiając życia największych nawet bohaterów i poszukiwaczy przygód.
WWWEkerheart nie należał do tego typu ludzi. Jego wzrok przesuwał się po horyzoncie zmrużonymi oczami lustrując okolicę. Klęcząc tuż obok kępy ostów i ciernistych krzewów w przybrudzonym czerwonym pyłem płaszczu i zasłoniętej przez fałdy ochronnego turbana twarzy upodabniał się do samotnego głazu jakich bezliku było w okolicy. Trwając w bezruchu oddychał powoli przez suchą już chustę. Zamoczył ją wcześniej w wodzie z bukłaka, którą zaczerpnął z ostatniej na wschód ukrytej studni nomadów. Pustynia przemawiała do niego głosem, który tylko ktoś kto wychował się na pustyni mógł zauważyć i zrozumieć. Słyszał odległe, niosące się przez płaski teren odgłosy przemierzających stepy wielkie stada bawołów. Słyszał chrobotanie niewielkich zwierzątek, które ukryte w cieniach swych rozbudowanych tuneli przygotowywały się do nadejścia zbawczej nory, nocy, podczas której pustynia ożywała. Za dnia wymarła, dla niewprawnego oka, żyła życiem spokojnym, ale gdy zapadała noc łowcy wyruszali, a pustynia ukazywała swoje prawdziwe oblicze. Ekerheart oddychał powoli kątem oka dostrzegając nikły błysk na blado błękitnym niebie, a na spękanych wargach mężczyzny pojawił się delikatny uśmiech. Sokół. Lubił sokoły. Były takie wolne i potężne na swoich skrzydłach, przemierzały pustynie, a swoje gniazda wiły w najbardziej niedostępnych odstępach.
WWWMężczyzna westchnąwszy przesunął dłonią po spękanym i gruncie, a ręka w delikatnej cielęcej rękawiczce wyczuła chropowatą powierzchnię pełną drobnych kamyczków. Ekerheart złamał w palcach suchy patyczek i powoli uniósł się, nieprzerwanie lustrując horyzont, zaczął wycofywać się w kierunku niewielkiej niecki w zagłębieniu, której ukrył swój plecak. Zdrętwiałe mięśnie zaprotestowały stanowczo, ale szybko krew ponownie zaczęła krążyć w jego żyłach. Żar lejący się z nieba palił jego plecy wywołując irytację. Nigdy nie będzie taki jak oni. Twardzi i wytrzymali o organizmach dostosowanych do surowych pustynnych warunków. Ludzie, którzy godzinami bez żadnego widocznego objawu mogli przebywać na palącym południowym słońcu, ale on nie był jednym z nich. Zawsze czuł się jak ktoś obcy, myślał zarzucając na ramiona ciężki plecak. Ta trapiąca i paląca gorzej od ogromnego czerwonego słońca złość była nieznośna i przeżerała go od samego pnia do spalonych i wysuszonych zakończeń listków.
WWWŚwiat pędząc do przodu niekiedy zapomina o kilku drobinkach, które podobne do maleńkich kropelek wody, wyrzuconych przez wartko płynącą rzekę padły na kamienie i pozostały samotne aż wyparowały. Nurt płynął dalej, nic się nie zmieniło, ale pozostał nieco uboższy o te kilka niewielkich kropelek. Tak samo było z nim. Z nim i jego przodkami, którzy od wieków wyrzuceni przez nurt rzeki i wydarzeń trwali w spiekocie południowego słońca próbując przetrwać. Trwali tak długo, że pamięć o tym iż kiedyś płynęli razem z rzeką zatarła się w ich pamięci...wyparowała. Wszystko co im pozostało to Plemię Górskiego Wiatru oraz poczucie inności, które potęgowane było subtelnym, ale nie dającym o sobie zapomnieć niczym drzazga tkwiąca w palcu, zachowaniem towarzyszy. Szepty przetykane uśmiechami i życzliwościami oraz obrzędy, w których żadne z nich nie uczestniczyło. Mimo, że żenili się z pięknymi smukłymi kobietami i twardymi jak pustynna skała mężczyznami zawsze pozostawali z boku, a ich dzieci dziedziczyły brzemię swoich przodków. Wszystko to kazało im pielęgnować tradycję swojego pochodzenia, ale w świecie gdzie tradycja była jedynie słowem było to trudne i przez wieki rozmywało się i traciło na prawdziwości. Ekerheart wiedział, że jego przodkowie trafili do plemienia przed wiekami i zamieszkali tu. Nie wiedział jednak czemu tak się stało i dlaczego nietolerujący obcych nomadzi pozwolili im zamieszkać wśród nich. Nosił nazwisko „syna piasku”. Nazwisko nadawane komuś bez domu i bez pochodzenia, a nikt nie potrafił podać jego prawdziwego miana. Sandson. Tylko tyle. Ekerheart Sandson. Mężczyzna wychował się na pustyni i na pustyni się urodził, ale nie mogło to w żaden sposób przesądzić o tym kim był. Nie znał historii swojej rodziny przed ich zamieszkaniem wśród nomadów. Wiedział jedynie, że jego rodzicami był biały mężczyzna i smagła pustynna kobieta, która natychmiast po jego urodzeniu i wychowaniu oddała go ojcu sama znikając tak, że Ekerheart nigdy nie mógł jej poznać. Pamięć ojca także szybko zacierała się w jego pamięci. Pamiętał jego ogorzałą twarz, pobrużdżoną licznymi zmarszczkami i spękaną od palącego słońca. Siwe włosy, wypłowiałe i silne, ale czułe dłonie, którymi wyruszający na wyprawę ojciec głaskał jego czuprynę. Zostawał wtedy sam, a dzieci choć chciały nie mogły się z nim jawnie bawić. Zabraniano im tego. Z resztą surowy tryb życia nomadów nie pozostawiał wiele czasu na zabawę czy odpoczynek. Niekończąca się wędrówka po wiecznie zmiennej i niestałej pustyni. Jednego miesiąca wydmy potrafiły się przesunąć wiele kilometrów odsłaniając zupełnie inny krajobraz, a z drugiej strony tonami piasku przysypując ten, zdawać by się mogło, dobrze znany. A oni wędrowali. W poszukiwaniu pożywienia i wody oraz nowego miejsca na ziemi. Nie znali domu. Ich domem była Pustynia i tylko to się liczyło. Ekerheart wpleciony w ten niekończący się węzeł wędrował ramię w ramie ze swoim ojcem na swoich ramionach dźwigając cały ich dobytek, który mieścił się zaledwie w dwóch plecakach. Potem przychodził czas na rozkładanie obozu. Budowa prymitywnych domków z gałęzi i kawałków jasnego płótna przychodziła szybko i już po chwili zaimprowizowana wioska była gotowa. Jednak nawet wtedy życie nomadów ani na chwile nie przystawało w miejscu. Kobiety czerpały wodę w najbliższych studniach głębinowych, których pochodzenie nikomu nie było znane i nikt tej wiedzy nie potrzebował. Ważne było to gdzie takie studnie można znaleźć. Gdy kobiety zajmowały się dziećmi i obozowymi ogniskami mężczyźni ruszali na łowy. Razem z nimi zawsze ruszał ich ojciec, a wielu spośród nich nigdy nie wracało. Nie płynęła wtedy ani jedna łza, a ból i stratę ukrywano głęboko w sercu. Ekerheart starał się, ale nie potrafił zatamować płynących z jego oczu łez gdy jego ojciec nie wrócił z jednej z wypraw. Widział szydercze spojrzenia chłopców, jego rówieśników, pełne pogardy spojrzenia kobiet, żon i matek wielu poległych wojowników, oraz dezaprobatę w oczach mężczyzn. Świat jednak toczył się dalej, a czas ani na chwilę nie zwolnił biegu. Łzy wyschły, a Ekerheart już nie płakał i sam zaczął wyruszać na wyprawy.
WWWRzemienie obładowanego plecaka wpijały się w jego ciało piekąc boleśnie, ale mężczyzna nie zwalniał kroku. Jego postać powoli z miarowego marszu przeszła w trucht, zmieniając jego postać w widmową zjawę, lub kłąb piasku zwiastujący burzę. Ekerheart przymrużył oczy i poprawił zasłaniająca twarz chustę. Rękojeść miecza wystawała znad jego ramienia, a dłoń młodzieńca powędrowała tam w poszukiwaniu pocieszenia, które przynosiła wiecznie chłodna, obleczona skórą łuskowatego gada, rękojeść ojcowskiego miecza. Uśmiech zagościł w kącikach ust mężczyzny, który przeskoczywszy nad tarasującym mu drogę kamieniem upadł miękko na kolano i kontynuował mozolny bieg w kierunku obozu plemienia Górskiego Wiatru. Czekała go jeszcze długa droga, a słońce paliło jego plecy zmuszając do jeszcze szybszego biegu.

***

WWWNiewielkie skupisko lichych chałupek z patyków i falującej na wietrze tkaniny przyciśnięte było do zbocza ogromnego kamiennego ostańca. Olbrzymi głaz, który przypominał górę otoczony był niewielkimi wzgórzami i karłowatymi krzakami, które szukając cienia i wody w pobliżu giganta przycupnęły w jego pobliżu. Samotny ostaniec przypominał formą ogromny grzyb, który niczym porzucony przez olbrzymów sterczał przechylony nad pustynią. W zasięgu wzroku można było dostrzec więcej tego typu formacji skalnych o czerwonawym zabarwieniu, które w praktyce dawały cień, a pod ziemią znaleźć można było pokłady zimnej ożywczej wody, która przyciągała w te okolice całe stada zwierząt. Nie było lepszego miejsca na obóz dla nomadów.
WWWCentralne ognisko obłożone kamieniami otaczało buchający płomień, który w błyskawicznym tempie spalał dokładane przez smagłe kobiety suche gałęzie i patyki. Złożone w zgrabny stosik i uzupełniane przez zupełnie inne kobiety pozyskiwane były z całej okolicy, a do ich zbierania co dzień trzeba było odrobinę dalej odchodzić od obozu. Tworzył się wtedy półokrąg, czystej, nie porośniętej zupełnie niczym ziemi niczyjej, który otaczał obóz. Tym co odgradzało go jednak realnie od czających się nocą zagrożeń był częstokół zbudowany z kęp ostów i kolczastych krzewów, które ostrymi igłami i kolcami broniły ludzi przed drapieżnikami, których nigdy na pustyni, a w szczególności w pobliżu Kamieni nie brakowało. Dodatkową obronę stanowili strażnicy rozsiani w ukrytych i zamaskowanych miejscach skąd wypatrywali zagrożenia i odpowiednio wcześniej informowali o nim mieszkańców prowizorycznej wioski. Chatki, przytulone do siebie, otaczały ognisko chroniąc osobisty dobytek rodzinny, a kobiety wraz z malutkimi dziećmi krzątały się między nimi, a różnorakimi pracami od napraw odzieży, a na produkcji strzał kończąc. Kolejną grupę stanowili dzieci, które ćwiczyły walkę mieczem pod okiem jednego z dorosłych mężczyzn. Broń, miecz, był w życiu nomada wszystkim. To w nim była ukryta jego duma, a stal przechodziła z ojca na syna często pamiętająca całe stulecia. Odpowiednia konserwacja i dbałość o bezcenną na pustyni broń pozwalała plemieniu Górskiego Wiatru na bezpieczne podróżowanie po niebezpiecznych, zdawać by się mogło, odstępach. Nie były one jednak w żadnym razie puste i opustoszałe. Nie dość, że nocni drapieżcy pragnący ludzkiego, słodkiego mięsa niekiedy całymi stadami nastawali na życie nomadów to kranoludowie i poszukiwacze skarbów i najemnicy nie ułatwiali im życia. Ekspedycje, które zasadniczo wymierzane we Wzgórza Krasnoludów, zawsze odbijały się także na zdrowiu i życiu wielu nomadów, którzy nie pozostawszy dłużni odpłacali się ludziom północy, jak ich nazywali, oraz karłom, z nawiązką. Plemiona także choć wywodzące się z jednego pnia, nie bywały zgodne i waśnie nie były niczym nadzwyczajnym, ale to zawsze stal zwyciężała nad kamieniem i drewnem jakie mogli wystawić jedynie wojownicy innych plemion. Liczne kontakty z rzemieślnikami ze Wzgórz pozwalały członkom plemienia Górskiego Wiatru uzupełniać zapasy grotów i naprawiać uszkodzoną broń sprzedając to co znaleźli oni na pustyni, a nie było im do niczego potrzebne. I tak zbrojni w stal mężczyźni uczyli władać mieczem swoje dzieci osiągając mistrzostwo stając się nen-therion – mistrzami miecza. Nie było równych w tańcu z mieczem w dłoni dzieciom pustyni, którzy pielęgnowali swą sztukę z należytym pietyzmem i dbałością o szczegóły. Wszelkie niedociągnięcie były karane i niedopuszczalne. Obryzgana zawsze świeżą krwią rózga dzierżona w dłoni mistrza raz po raz orała plecy i ramiona młodych wojowników znacząc je krwawymi śladami. Matki wolały nie przychodzić i nie spoglądać w miejsce gdzie ich synowie pod czujnym wzrokiem ich ojców ćwiczyli i byli zmuszani do perfekcji. Kobiety nomadów były twarde jak skała, ale nikt nie mógł złagodzić matczynego bólu na widok skrwawionego syna, który skatowany bez sił padł na siennik w kruchej chatce z gałęzi. Starców wśród nomadów nie było. Nikt nie troszczył się o zniedołężniałych, którzy tylko straciwszy siły udawali się samotnie na pustynię by dokonać żywota i obrócić się w piach, z którego jak wierzyli wszystko powstało i wszystko na koniec się zmieni.
WWWW ten harmonijny jak się wydawało świat, bez barier innych niż te niepisane tradycyjne, które w rzeczywistości były nie do pokonania trwały niewidzialne pomiędzy wszystkim i wszystkim wkradła się kropla, szkarłatna kropla, która powoli rozlała się na dwie, a potem trzy, pędzące znad horyzontu i wzbudzające chaos i trwogę. Pierwsi jeźdźców zobaczyli strażnicy. Tuman kurzu unoszący się nad horyzontem i metaliczny błysk w ostrodze, mieczu lub hełmie szybko zwróciły ich uwagę by po chwili orientacji rozpoznać pędzących w ich stronę trzech nieznajomych. Panika była tylko pozorna. Kobiety łapały w ręce swoje dzieci i szybko biegły z nimi jak najdalej w cień, a zaalarmowani mężczyźni w pośpiechu wciągali na siebie prymitywne pancerze, a w dłoń szare, stalowe miecze. Chłopcy, którzy jeszcze przed chwilą ćwiczyli z zazdrością spoglądali na wybiegających przez ostrokół wojowników, a rany na ich plecach piekły odrobinę mniej, jakby widok tak wspaniały jak ten był dla nich cudownym balsamem. Tymczasem trzech jeźdźców dotarło już na odległość mogącą pozwolić na dokładniejszą lustrację. Dosiadali spotniałych i wymęczonych długą, morderczą jazdą wielbłądów, a ubrani byli w długie i powiewające za ich plecami powłóczyste czerwone niczym krew szaty. Pierś błyszczała splotami metalowych oczek, a u ich boku zwisały długie zakrzywione na kształt szabli miecze.
WWWAbdel-ibn Ahad przyglądał im się mrużąc oczy i wyszukując jednocześnie swoich wojowników, którzy szerokim kręgiem otaczali i odcinali przybyszy tak by nie mogli oni wycofać się bez ich pozwolenia. Niskie i karłowate kępy krzewów i krzaków doskonale maskowały bezszelestnie poruszających się mężczyzn, którzy w burych płaszczach byli niemal nie widoczni. Tymczasem jeźdźcy dotarli już na odległość blisko stu kroków zatrzymując gwałtownie zmęczone pustynne wierzchowce. Cisza, która zapanowała zaraz po ucichnięciu tentenu kopyt uderzających o spękaną ziemię, wciskała się do uszu nieprzyjemnym, wiercącym poczuciem, które nie zwiastowało niczego dobrego. Obie grupy spoglądały na siebie czujnie i śledząc każdy nawet najmniejszy ruch. Napięcie było niemal namacalne. Abdel rozejrzał się i stwierdziwszy, że jego wojownicy zajęli już miejsce wyszedł przed szereg jasno zaznaczając swoją dominację. Jego biała szata, oblamowana srebrną nicią opinała fałdami szeroką pierś i potężne ramiona. Odrzucony kaptur odsłaniał kwadratową, porośniętą króciutką szczecinką zarostu, szczękę smagłego łysielca o lśniących niebieskim blaskiem oczach. Rezerwa z jaką się poruszał, ruchy, które doskonale wyważone zdradzały doskonałego wojownika, który świadom jest swojego najmniejszego gestu.
WWWPrzybysze spoglądali na nomadów, a ich pustynne wierzchowce wyczuwając panujące pomiędzy ludźmi napięcie truchtały niespokojnie w miejscu i prychały tupiąc racicami w grunt. Dosiadający brązowego potężnego wielbłąda mężczyzna nie był uzbrojony inaczej niż jego towarzysze. Jego szata także była inna, jedwabna i szkarłatna niczym świeża krew o kroju identycznym jak tradycyjne szaty nomadów, które doskonale chroniły przed palącym słońcem pustyni. Mężczyzna był wysoki, ale chudy, jego ubiór nie pozwalał na dalsze obserwacje dotyczące jego postury, a i kaptur i szal przysłaniał jego twarz, z której widać było tylko szklące się szare oczy o beznamiętnym nie zdradzającym zdenerwowania wyrazem.
WWWMężczyzna odrzucił kaptur i Abdel mógł wreszcie zobaczyć twarz przybysza. Chude, tajemnicze i szlachetne oblicze mężczyzny, którego szare oczy stanowiły dominujące dwa punkty w jego twarzy, zdradzały wyniosłość i utwierdzały wodza, że bez wątpienia jest on dowódcą tego maleńkiego oddziału. Głos jaki wydobył się z ust przybysza był przeszywający na wskroś przez pierś każdego kto słuchał tego głębokiego i aksamitnego głosu. Niósł ze sobą przekonanie, że każde słowo wypowiadane przez jego właściciela jest prawdziwe i godne poparcia. Abdel zadrżał mimo tego, że za jego plecami stała cała wioska mężnych i wojowniczych ludzi, którzy byli wirtuozami miecza, a Abdel był pewien kto zwyciężyłby w jak najbardziej prawdopodobnym starciu.
WWW- Przynoszę pozdrowienia od Velraxasa Śmiałego, króla Slawii, protektora Trójmiasta i władcę magicznego Jeziora Białej Pani dla Abdela-ibn Ahada wodza plemienia Górskiego Wiatru.
WWW- Pozdrowienia dla Velraxasa – odezwał się Abdel wymawiając z trudem wcześniej nigdy nie słyszane przez imię, jego wspólny brzmiał pokracznie w porównaniu z głosem emisariusza, który brzmiał idealnie i szlachetnie – Jak już wiesz szlachetny panie jestem Abdel-ibn Ahad, wódz tego plemienia. Z czym przybywasz od swego władcy? Jakie jest twoje imię przybyszu?
WWW- Jestem Fergin Troyes. Przybywamy na ziemię Nomadów szukając białego człowieka, który mógłby mieszkać wśród was. Dotarły i do naszego kraju opowieści o obcym, którego widziano z nomadami. Wiedzeni pradawną legendą, z rozkazu miłościwie nam panującego króla Verlaxasa chcieli byśmy poznać tego człowieka. Może on jest tym, którego od pokoleń szukają królowie i władcy wielu królestw. -
WWWGdy tylko emisariusz umilkł, a waga jego słów dotarła do wszystkich zgromadzonych wywołała falę poruszenia, która wznieciła ożywione dyskusje w gardłowym języku nomadów. Wystarczyło jednak tylko jedno ostre spojrzenie wodza by wszystkie rozmowy ucichły i ponownie zapanował spokój. Abdel gotował się w środku. Nigdy nie lubił ani młodzieńca ani jego ojca, a to, iż mieszkali oni z nimi traktował jak nakaz tradycji, której nie wolno było zmieniać. Dawni wodzowie pozwolili im zamieszkać wśród nich, a słowa przodków wciąż były silne w ich plemieniu i świadomości nomadów. Nigdy postanowienia dawnych wodzów nie były łamane. Zdarzało się tak, że wola wodza przeżywała pokolenia i choć jego imię ginęło w mrokach pamięci jego wola żyła w umysłach nomadów, taka była tradycja. Teraz Abdel także pozostał w zgodzie ze starymi zasadami.
WWW- My, synowie pustyni, nie tolerujemy obcych wśród nas. - odpowiedział stanowczym głosem, w którym dźwięczała stal, ale także i zwątpienie. Tą niewyraźną nutę emisariusz od razu rozpoznał, ale jego twarz nie zdradzała wciąż niczego. Smagły mężczyzna musiał trzymać swoje nerwy na wodzy. Mógłby gdyby chciał wydać rozkaz, a po przybyszach nie pozostały by strzępy, ale był na to za inteligentny. Wiedział, że jeśli oni ich znaleźli to inni też ich znajdą, a Abdel nie miał ochoty na odgrywanie stada, uciekających przed myśliwcami, zwierząt.
WWW- Rozumiem – odpowiedział Fergin spokojnym cichym głosem, który jednak sprawił, że nieustraszony wódz plemienia Górskiego Wiatru zadrżał, a po jego plecach przebiegł zimny dreszcz mimo panującego w około gorąca pustyni. - Jeśli więc go nie ma wśród was nic tu po nas. - skończywszy skłonił się z szacunkiem i dosiadł swojego wierzchowca odbierając wodze od towarzyszącego mu żołnierza. Nie oglądając się nawet na oszołomionego Abdela ruszył, a za nim podążyli pozostali dwaj. Wódz patrzył jak odjeżdżają podobni do czerwonych kropel na rozgrzanym piasku pustyni. Ich szaty powiewały za nimi, aż w końcu zlały się w jedno, zbladły i zniknęły za kolejnym wzgórzem. Wojownicy spoglądali na swojego wodza, który milczący próbował poukładać sobie w głowie wszystkie fakty.
WWWNagle podniósł głowę i spojrzał rozbieganym wzrokiem po zatroskanych twarzach swoich towarzyszy. Widział dobrze znane mu oblicza, które szukały u niego słów, które mogły by wyjaśnić tą sytuację. Nawet strażnicy w maskujących strojach zeszli ze swoich stanowisk i zebrali się w około wodza. Ten patrzył na nich, gdy nagle jego twarz wykrzywił straszliwy wyraz, którego znaczenia nikt nie mógł odczytać.
WWW- Gdzie jest do cholery Ekerheart?
Ostatnio zmieniony wt 25 lut 2014, 06:42 przez Valamacil, łącznie zmieniany 2 razy.
"I wanted to tell her that sometimes, in my long sleep, I dreamt of her."
-Dragons of Summer Flame

„Dokonam tego. Poza tym nić się w moim życiu nie liczy. Poza tą chwilą nie istnieje inna w moim życiu. Oto chwila moich narodzin, a jeśli poniosę klęskę, także chwila mojej śmierci.”

3
Nie mam takiego rysunku, nigdy takiej broni także nie widziałem, a jest to mój wymysł.
Zasadniczo chodziło o szablę z przedłużoną rękojeścią bez osłony, a z klasycznym jelcem klasycznego miecza. Broń dłuższa (coś w okolicy szabli husarskiej), ale szersza i masywniejsza.
Mój pomysł, autorski, że tak powiem - co do funkcjonalności: cięższa, masywniejsza pozwala na walkę z opancerzonymi wojownikami, wytrzymała i bez ryzyka złamań w starciu z mieczem, możliwość wyprowadzania sztychów i cięć (jak wiemy miecz rycerski był gorzej ostrzony od szabli).
"I wanted to tell her that sometimes, in my long sleep, I dreamt of her."
-Dragons of Summer Flame

„Dokonam tego. Poza tym nić się w moim życiu nie liczy. Poza tą chwilą nie istnieje inna w moim życiu. Oto chwila moich narodzin, a jeśli poniosę klęskę, także chwila mojej śmierci.”

4
Znaczy coś takiego :)

Rysunek
cięższa, masywniejsza pozwala na walkę z opancerzonymi wojownikami,
A pozwala na walkę z opancerzonymi przeciwnikami bo?
wytrzymała i bez ryzyka złamań w starciu z mieczem,
To nie do końca zależy od grubości i masywności broni.
Valamacil pisze:(jak wiemy miecz rycerski był gorzej ostrzony od szabli).
A to ciekawa teoria. Że tak zapytam skąd ta pewność?
Wszechnica Szermiercza Zaprasza!!!

Pióro mocniejsze jest od miecza. Szczególnie pióro szabli.
:ulan:

5
O coś takiego ;) nie wiem dokładnie jak to się nazywa o ile ma to jakąś nazwę. Z prostej przyczyny: szabla miała ciąć a miecz przebijać. Jedynie katowskie miecze były diabelnie dobrze ostrzone. A co do wytrzymałości: wiem, że to nie zawsze od tego zależy, ważne jest kucie i cały proces tworzenia głowni. Nie jestem w tej dziedzinie specjalistą. Skłaniam głowę jeśli wiesz więcej i coś będziesz mógł mi podpowiedzieć.
"I wanted to tell her that sometimes, in my long sleep, I dreamt of her."
-Dragons of Summer Flame

„Dokonam tego. Poza tym nić się w moim życiu nie liczy. Poza tą chwilą nie istnieje inna w moim życiu. Oto chwila moich narodzin, a jeśli poniosę klęskę, także chwila mojej śmierci.”

6
Valamacil pisze:O coś takiego ;) nie wiem dokładnie jak to się nazywa o ile ma to jakąś nazwę.
To akurat jest gross messer z rodziny messerów czyli na nasze tasaków (noży bojowych).

Tutaj jeszcze inne ujęcie.

zdjęcie
Valamacil pisze:Z prostej przyczyny: szabla miała ciąć a miecz przebijać.


Właśnie zaprzeczyłeś około 1500 lat tradycji miecza jako broni siecznej. Przez długi czas sztych miecza był zaokrąglony. Dopiero pod koniec średniowiecza wykształca się miecz kolny, jednakże dług aż do czasów całkowitego przekształcenia w rapier kolny, posiada możliwość skutecznego cięcia.
Wszechnica Szermiercza Zaprasza!!!

Pióro mocniejsze jest od miecza. Szczególnie pióro szabli.
:ulan:

7
Zauważ jednak, że zawsze istniała jakaś forma pancerza. Skóra, warstwy materiału, stal, cokolwiek. Przeciąć coś takiego nie jest łatwo. Z tego co wiem cięcia zadawane w boju łamały kości i rozdzierały skórę. Gładkie cięcia mieczy widzimy tylko na filmach.
"I wanted to tell her that sometimes, in my long sleep, I dreamt of her."
-Dragons of Summer Flame

„Dokonam tego. Poza tym nić się w moim życiu nie liczy. Poza tą chwilą nie istnieje inna w moim życiu. Oto chwila moich narodzin, a jeśli poniosę klęskę, także chwila mojej śmierci.”

9
Potwierdzasz tam to co powiedziałem - miecz nie jest skuteczną bronią do wyprowadzania cięć. Można nim pochlastać wieśniaków, ale nie drugiego żołnierza.
"I wanted to tell her that sometimes, in my long sleep, I dreamt of her."
-Dragons of Summer Flame

„Dokonam tego. Poza tym nić się w moim życiu nie liczy. Poza tą chwilą nie istnieje inna w moim życiu. Oto chwila moich narodzin, a jeśli poniosę klęskę, także chwila mojej śmierci.”

10
I żadną bronią sieczną nie pokonasz dobrego pancerza. Bez znaczenia czy to miecz czy szabla, czy nawet cios sieczną częścia halabardy lub w co nawet ciężko niektórym uwierzyć nawet katany. Dlatego broń sieczna nie była bronią przeważająca w boju gdzie w grę wchodziło uzbrojenie ochronne. Dlatego nie ma różnicy pomiędzy szablą i mieczem w ostrzeniu.
Wszechnica Szermiercza Zaprasza!!!

Pióro mocniejsze jest od miecza. Szczególnie pióro szabli.
:ulan:

11
Jest. Oczywiście zgadzam się z Tobą w tej kwestii, że nie mają szans z dobrym pancerzem, ale skuteczność szabli w starciu z materiałem jest większa od miecza. Z resztą to chyba nie miejsce na tego typu dysputę. Zakończmy ją.
"I wanted to tell her that sometimes, in my long sleep, I dreamt of her."
-Dragons of Summer Flame

„Dokonam tego. Poza tym nić się w moim życiu nie liczy. Poza tą chwilą nie istnieje inna w moim życiu. Oto chwila moich narodzin, a jeśli poniosę klęskę, także chwila mojej śmierci.”

13
Przeczytałam dwa razy. I po przerwie znowu. Chciałam wiedzieć, co mnie uwiera i dlaczego nie mogę "popłynąć" przez ten tekst. Otóż, moim zdaniem się "zamulony", brak mi w nim przestrzeni: powrzucałeś w niego drobinek - ziarenek, patyczków, krzaczków, kropelek, na które z mozołem nizamy wyobrażenia. Ta "orzeszkowowszczyzna post-nadniemeńska" w tym fragmencie jest tym nieznośniejsza, że akcja dzieje się wzdłuż i wszerz na pustyni, do tego wzdłuż i wszerz czasu na tej pustyni.

[ Dodano: Sro 29 Sty, 2014 ]
aha - to dotyczy pierwszego fragmentu!

[ Dodano: Sro 29 Sty, 2014 ]
Valamacil pisze:Pustynia. Płaska połać ziemi niczyjej, ciągnącej się po horyzont (przecinek)i tylko gdzieniegdzie poprzetykana wbitymi w ziemię zabarwionymi na czerwono monolitami.(1) Owiane przez pustynny, niosący ze sobą drobinki wszech obecnego piasku i pyłu układały się w monumentalne formacje skalne, które obrastały zdrewniałe i wysuszone krzewy o karłowatym kształcie (2). Wszystko to skały, pobrużdżone krzewy, kępy ostrej i twardej trawy, a także spękana ziemie pokryta była pyłem, który barwił całą pustynię na brunatny kolor.(3) Żar, który lał się z nieba (przecinek) rozgrzewał nie (razem)poruszane nawet najmniejszym powiewem wiatru, powietrzem, które wdzierało się do gardła wysuszając je i powalając w przeciągu kilku dni pozbawiając życia największych nawet bohaterów i poszukiwaczy przygód. (4)
Przyjrzałam się zamuleniom:

1. Zdanie rozpoczyna obrazowanie pustyni:

Płaska połać czy ziemia niczyja sięgnęła się po horyzont?

pustynia jest płaską połacią - aliteracja "podbija" epitet "płaska" to fajnie, ale co z tą "ziemią niczyją" w tym kontekście?

ciągnącej się, potem poprzetykana wbitymi i potem zabarwionymi - brzmi jak powtórka z imiesłowów

poprzetykana monolitami - jakoś niezręczne to przetykanie



2. Drugie zdanie zajmuje się monolitami i kontynuuje "przetykanie"

otóż... poprzetykana jest monumentalnym formacjami skalnymi - a więc nie płaska?

obrastały zdrewniałe i wysuszone krzewy o karłowatym kształcie - no i nie wiadomo, co kogo obrastało - formacje skalne (monumentalne!) były porośnięte przez krzewy (karłowate!), czy odwrotnie.

na czerwono - kolejna lekcja z imiesłowów

drobinki piasku i pyłu - tautologiczny nadmiar


3. Zdanie ogólnie do chrzanu - gramatycznie, a przy tym w poetyce w koło Macieju.


4. A to zdanie jest jeszcze bardziej do chrzanu, na granicy bełkotliwości

schodkowo natrętnie które... które

i wszech imiesłowy!!!
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

14
Uwaga ogólna: za dużo grzybów w tym barszczu, czyli co za dużo to i świnia nie chce, znaczy chciałam powiedzieć, że upychasz za wiele info w pojedynczych zdaniach, które są wielokrotnie złożone.

Zrozumiałeś coś z tego? Czy za wiele na raz i do tego niezbyt składnie? To niemal tak, jak u Ciebie. Popatrz na poniższe zdania:
Valamacil pisze:Jego wzrok przesuwał się po horyzoncie zmrużonymi oczami lustrując okolicę.
Czym/kim jest wzrok, że przesuwa się po horyzoncie zmrużonymi oczami?
Spróbuj: Przesuwał wzrokiem/zmrużonymi oczami po horyzoncie. LUB Zmrużonymi oczami lustrował okolicę.
Valamacil pisze:Klęcząc tuż obok kępy ostów i ciernistych krzewów w przybrudzonym czerwonym pyłem płaszczu i zasłoniętej przez fałdy ochronnego turbana twarzy upodabniał się do samotnego głazu jakich bezliku było w okolicy.
Panna Ortografia mówi: bez liku
Panna Interpunkcja mówi: Wstaw przecinki!
Klęcząc tuż obok kępy ostów i ciernistych krzewów przecinek w przybrudzonym czerwonym pyłem płaszczu i zasłoniętej przez fałdy ochronnego turbana twarzy przecinek upodabniał się do samotnego głazu przecinek jakich bez liku było w okolicy.
Wydziel zdanie wtrącone, łatwiej wtedy pojąć o co biega.
Panna Składnia mówi: Dlaczego ten facet klęczy w płaszczu i twarzy?
Propozycja przebudowy: w płaszczu przybrudzonym czerwonym pyłem, z twarzą zasłoniętą przez fałdy ochronnego turbana
Valamacil pisze:Jego wzrok przesuwał się po horyzoncie zmrużonymi oczami lustrując okolicę. Klęcząc tuż obok kępy ostów i ciernistych krzewów w przybrudzonym czerwonym pyłem płaszczu i zasłoniętej przez fałdy ochronnego turbana twarzy upodabniał się do samotnego głazu jakich bezliku było w okolicy. Trwając w bezruchu oddychał powoli przez suchą już chustę.
- Za wiele imiesłowów? - zapytał autor.
- Za wiele - odparł Kawaler Imiesłów. - Nie lubimy tłoku.
Valamacil pisze:Zamoczył ją wcześniej w wodzie z bukłaka, którą zaczerpnął z ostatniej na wschód ukrytej studni nomadów.
Zobacz ile informacji:
- zmoczył chustę,
- zmoczył wodą,
- woda była w bukłaku,
- wodę zaczerpnął ze studni,
- studnia była ostatnią na wschodzie,
- studnia była ukryta,
- studnia należała do nomadów.
Dla akcji ma znaczenie, że miał na twarzy chustę, którą jakiś czas temu zmoczył. Czy ważne jest w tej chwili, skąd miał wodę? Po co wciskasz na siłę informacje o studni, wschodzie i nomadach? Może gdybyś pokazał znudzonego bohatera, który od godziny tkwi w jednym miejscu, to sensowne będzie, żeby sobie rozmyślał o studni (pewnie chce pić), nomadach (jest sam, może marzy o jakikolwiek kompanie, a może boi się nomadów) albo bukłaku (który całkiem bez sensu zostawił gdzieś na pustyni i jeśli znajdzie wodę, to nie będzie miał jej w co nabrać) dla zabicia czasu.

Uwaga druga od Panny Składni: Co to za konstrukcja: zaczerpnął z ostatniej na wschód ukrytej studni nomadów? A ta: w wodzie z bukłaka, którą zaczerpnął z ostatniej na wschód ukrytej studni nomadów.?
Valamacil pisze:Pustynia przemawiała do niego głosem, który tylko ktoś kto wychował się na pustyni mógł zauważyć i zrozumieć.
Pustynia przemawiała do niego głosem, który zrozumieć mógł tylko ktoś, kto wychował się na jej piaskach.
Czy można zauważyć głos?
Valamacil pisze:Słyszał odległe, niosące się przez płaski teren odgłosy przemierzających stepy wielkie stada bawołów.
Jakby to ugryźć...
Zacznijmy od stepu. SJP definiuje step: «bezdrzewny obszar równinny pokryty trawą». Więc nie pustynia.
Przejdźmy do przemierzających stepy wielkie stada bawołów. Coś tu nie gra. Może tak: Słyszał odległe/.../odgłosy /.../wielkich stad bawołów.

Muszę iść, ale wrócę. :twisted:
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf

15
Valamacil pisze:Słyszał chrobotanie niewielkich zwierzątek, które ukryte w cieniach swych rozbudowanych tuneli przygotowywały się do nadejścia zbawczej nory, nocy, podczas której pustynia ożywała.
To jest zdanie dla czujnych. Zdanie z podpuchą. Bo co było zbawcze? Nory czy noce?
Powalczyłabym z przecinkami, ale jakoś mi się odechciało. Czy poprawiałeś ten tekst po napisaniu?
Valamacil pisze:Za dnia wymarła, dla niewprawnego oka, żyła życiem spokojnym, ale gdy zapadała noc łowcy wyruszali, a pustynia ukazywała swoje prawdziwe oblicze.
Jak coś wymarłe może żyć życiem?
Pustynia za dnia była jak wymarła, jednak gdy zapadała noc, ukazywała swoje prawdziwe oblicze - drapieżcy wyruszali na łowy.
Valamacil pisze:Ekerheart oddychał powoli kątem oka dostrzegając nikły błysk na blado błękitnym niebie, a na spękanych wargach mężczyzny pojawił się delikatny uśmiech.
Stawiaj przecinki, bo czytam: Ekerheart oddychał powoli kątem oka...
Znowu za dużo w jednym zdaniu:
- oddychał powoli,
- kątem oka dostrzegł błysk na niebie,
- uśmiech się pojawił.
Rozbij to na dwa zdania.
Ekerheart oddychał powoli, kątem oka dostrzegając nikły błysk na bladobłękitnym niebie. Na spękanych wargach mężczyzny pojawił się delikatny uśmiech.
A może wyrzuć "oddychał powoli" i imiesłów?
Ekerheart kątem oka dostrzegł nikły błysk na bladobłękitnym niebie i na spękanych wargach mężczyzny pojawił się delikatny uśmiech.
Panna Ortografia tupie ze złości nóżką: Bladoniebieski! Jasnożółty!
Valamacil pisze:Były takie wolne i potężne na swoich skrzydłach, przemierzały pustynie, a swoje gniazda wiły w najbardziej niedostępnych odstępach.
powtóreczka i ortograf - pustyniĘ
Valamacil pisze:Ekerheart nie należał do tego typu ludzi. Jego wzrok przesuwał się po horyzoncie zmrużonymi oczami lustrując okolicę. Klęcząc tuż obok kępy ostów i ciernistych krzewów w przybrudzonym czerwonym pyłem płaszczu i zasłoniętej przez fałdy ochronnego turbana twarzy upodabniał się do samotnego głazu jakich bezliku było w okolicy. Trwając w bezruchu oddychał powoli przez suchą już chustę. Zamoczył ją wcześniej w wodzie z bukłaka, którą zaczerpnął z ostatniej na wschód ukrytej studni nomadów. Pustynia przemawiała do niego głosem, który tylko ktoś kto wychował się na pustyni mógł zauważyć i zrozumieć. Słyszał odległe, niosące się przez płaski teren odgłosy przemierzających stepy wielkie stada bawołów. Słyszał chrobotanie niewielkich zwierzątek, które ukryte w cieniach swych rozbudowanych tuneli przygotowywały się do nadejścia zbawczej nory, nocy, podczas której pustynia ożywała. Za dnia wymarła, dla niewprawnego oka, żyła życiem spokojnym, ale gdy zapadała noc łowcy wyruszali, a pustynia ukazywała swoje prawdziwe oblicze. Ekerheart oddychał powoli kątem oka dostrzegając nikły błysk na blado błękitnym niebie, a na spękanych wargach mężczyzny pojawił się delikatny uśmiech. Sokół. Lubił sokoły. Były takie wolne i potężne na swoich skrzydłach, przemierzały pustynie, a swoje gniazda wiły w najbardziej niedostępnych odstępach.
Z całego akapitu nie zmasakrowałam Ci tylko trzech zdań. Mam mówić dalej?

:wp:
Ostatnio zmieniony śr 29 sty 2014, 18:26 przez dorapa, łącznie zmieniany 1 raz.
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron