Dusza mieszka kiedy indziej

1
Przydałoby się coś tu w końcu wrzucić - pomyślałem. Tematyka będzie pasowała - pomyślałem.

------------------------

Dusza mieszka kiedy indziej

WWWPracował na pół etatu w Hyde Parku. Nie był ani przechadzającym się wolnym krokiem strażnikiem miejskim w jaskrawożółtej kamizelce, ani wylegującym się na ogrzewanej przez słońce ławce smsującym ogrodnikiem, któremu polecono wypielić dwa metry kwadratowe kwietnika (taka dzienna norma), ani tym bardziej kolekcjonującym bilety autobusowe sprzątaczem, który znalazł tych podziurawionych papierków całe mnóstwo tuż przy bramie wejściowej (a każdy z nich miał inny numer - gratka dla hobbysty). Nie, jemu nie odpowiadałaby żadna z tych prac. On czuł się artystą i także zarabiał sześć funtów i osiemnaście pensów na godzinę.

WWWWbrew temu, co może sądzić większość, życie człowieka natchnionego jest dość zwyczajne. Trevor posiadał strój roboczy, wytyczony zakres obowiązków i ustalone godziny pracy; od dziesiątej nad ranem do dwunastej, potem godzina przerwy, i znów od pierwszej do trzeciej po południu. Nie ma co poradzić; pracodawca zatrudnia, pracodawca wymaga. I tak w każdy wtorek, czwartek i piątek.

WWWPozostałe dni należały dla różnego rodzaju pomyleńców. Co chwilę przepowiadano tu przecież koniec świata, a raz w tygodniu, jeśli się miało szczęście, można było posłuchać teorii zaskakująco błyskotliwej i odkrywczej w porównaniu z tym, co na uniwersytetach zajmowało najtęższe umysły. Aż nabierało się w końcu wątpliwości czy prezentująca ją osoba rozumie w najmniejszym chociaż stopniu słowa, które z taką dumą i zapałem z siebie wyrzuca.

WWWTrevor wolał trzymać się z daleka od takich ludzi. Myślał, że jest kimś więcej, stojącym jakby szczebel wyżej. Zdarzało mu się nawet przyjść tutaj w dzień wolny i posłuchać czegoś innego, świeżego. Sam nie potrafił zdecydować, co wtedy czuł. Raz podziw, raz złość, innym razem radość. Zawsze jednak kończyło się na tym, iż wbrew jego woli wypływał mu na twarz drwiący uśmieszek, kryjący pod maską wesołości mieszaninę litości z irytacją. Jak to z podobnymi przemówieniami bywa, autor wygłaszał w końcu sądy i tezy tak ekstremalne, że Trevorowi nigdy nie udawało się wziąć ich autora na poważnie.

WWWTo jest jak ze sceptycyzmem. Niby istnieje możliwość, że w każdym aspekcie postrzegania świata jesteśmy zwodzeni przez Wielkiego, Złego Demona. Ale kto tak naprawdę w to wierzy? Bo co to znaczy wierzyć w tak abstrakcyjną rzecz? Jak może się objawiać takie przekonanie w ludzkim zachowaniu? Przecież jeść trzeba i tak. Czy istniał ktoś, kto po obejrzeniu Matrixa zaczął głodówkę, żeby nie dostarczać energii maszynom?

WWWTak, właśnie tacy ludzie występują tu w pierwszy, trzeci i szósty dzień tygodnia. Oni uwierzyli w coś tak silnie, że w zamian za to przekonanie złożyli w ofierze kawałek swojego człowieczeństwa. Jest coś potwornego w osobie proroka.

WWWTrevor zastanawiał się czasem, czy Mojżesz był szalony, czy tylko natchniony.

WWWI znów myśl ta przetoczyła się przez jego głowę. Było to w momencie, kiedy stojący teraz na metalowej barierce młody człowiek wypowiedział pięć pierwszych zdań. Alternatywna chronologia, spisek ciągnący się już parę pokoleń, tajemnicza siła historii. I to wszystko w zamknięte w parudziesięciu sekundach! I jak tu się nie uśmiechać?

*

WWWW wolnym czasie Trevor był niepraktykującym pisarzem. Kiedy zaś pracował, opowiadał o wszystkich tych dziełach, które nigdy nie powstaną. Mówił o czym by napisał, gdyby pisał. I za to mu płacili. Pieniądze szły z funduszu na rozwijanie kultury w przestrzeni publicznej.

WWWA ludzie gwizdali, bo poznawali fabuły, które im przedstawiał. Najnowsze filmy, książki i teatralne sztuki – to o nich wypowiadał się ten mężczyzna tak, jakby zostały przez niego pomyślane. Nic więc dziwnego, że się oburzali. Każdy byłby niezadowolony słysząc takie bzdury. Nawet Trevor, gdyby nie był Trevorem. Teraz jednak znajdował się już po drugiej stronie - wiedział, że to wszystko prawda. I nie mógł zrobić nic, żeby ludzie mu uwierzyli.

WWWWłaśnie dlatego był nieszczęśliwy. Próbował jakoś to wszystko naprawić. Wrócić do siebie, do swojego czasu. Wertował grube tomiszcza pełne zweryfikowanej, i z tegoż powodu nieprzydatnej, wiedzy. Jak psychologia, to statystyka. Jak matematyka, to symbole. Jak historia, to daty. Na ich podstawie nie było można poznać istoty życia, a co dopiero znaleźć odpowiedzi na interesujące go pytania. W wyniku coraz intensywniejszego uczucia desperacji zaczął już nawet zastanawiać się, czy nie pójść do wróżki lub nie napisać do któregoś z dostępnych na rynku ezoterycznych czasopism. Opanował się w porę – ohydnymi wydawały mu się podobne praktyki. Gdyby ludzie, którzy tam pracują, znali jakąś tajemnicę, wyższą prawdę, cokolwiek, wcale by tam nie pracowali. Pewnie w ogóle by nie zarabiali. Tylko chodziliby do Hyde Parku w poniedziałek, środę lub sobotę.

WWWNo i nie miał gdzie Trevor zasięgnąć porady. Zaczynał już tracić nadzieję i przyzwyczajać się do wyzwisk i pogardliwych uśmiechów ze strony swojej publiczności.

WWW– Słuchajcie ludzie, bo pochodzę z przeszłości! – stał na metalowej, pomalowanej na czarno barierce i krzyczał tak, żeby słyszeli go także ci, którzy znajdowali się dość daleko. – Aktualnie jestem pisarzem, ale nigdy nic nie napisałem. Moje życie było najzwyklejszym życiem, jakie można sobie tylko wyobrazić. Chodziłem, do szkoły, miałem dziewczynę, jakieś ambicje. Ale wymyśliłem sobie pewnego dnia, że podniosę pióro. Za nic w życiu nie zrobiłbym tego ponownie. Ile razy już modliłem się o cofnięcie do tamtej chwili? Bóg jednak mnie nie słucha. Widocznie to nieprawda, że jest ponadczasowy. Pozostał w przeszłości. – Trevor zrobił przerwę, aby to, co właśnie powiedział zapadło głębiej w dusze słuchaczy. Po chwili kontynuował, a głos zaczął mu drżeć. Jak zawsze w tym momencie: – Wyobraźcie sobie, drodzy państwo, że mój dom jest dwa lata stąd. Temu. (Nawet nie wiem jak to wypowiedzieć.) Nie należę do waszego czasu. Nie wiem, jak to się stało, ale widocznie jakaś tajemnicza siła pchnęła moje ciało w przyszłość, zapominając najwidoczniej o całej reszcie; popędy, myśli, uczucia pozostały tam, skąd przybyłem. Nie to jest jednak najstraszniejsze. Jeśli poczujecie ból osoby o wielkim talencie, która za każdym razem, kiedy wpadnie na jakiś pomysł, traci do niego prawa – poczujecie mój ból. A ja jeszcze na dodatek widzę, że to wszystko, co wymyśliłem i co wydawało mi się genialne, jest takie w istocie. Wystarczy, że wyjrzę przez okno i zobaczę plakat filmowy, pójdę do teatru lub księgarni. Wszędzie tam znajduję moje idee sprzed dwóch lat w pełni już rozkwitłe. Przejrzałe nawet. To znaczy, wpadam na nie w teraźniejszości, ale potem okazuje się, że każda jest już w obiegu od równych dwudziestu czterech miesięcy. Ci sami bohaterowie, zwroty akcji, zakończenia. Próbowałem już wszystkiego! Wymyślałem tak osobliwe światy, tak dziwacznych bohaterów, na jakich tylko stać mój umysł. Ale to na nic, każdy nowy pomysł staje się hitem z przeszłości. Jestem skazany na plagiatowanie samego siebie.

WWWJuż pojawiły się na twarzach zebranych nienawistne grymasy. Trevor nie przejął się zbytnio. Nie jest tak przecież, że będzie kiedyś w stanie wymyślić coś nowego. Nie ma wyjścia innego, jak przychodzić tutaj trzy razy w tygodniu (a dni mu się po prostu pomyliły) i opowiadać w kółko tę samą historię.

WWWTylko nie wiedział, czy najpierw ją wymyślił, czy w nią uwierzył.
Ostatnio zmieniony wt 10 cze 2014, 17:58 przez Erythrocebus, łącznie zmieniany 2 razy.

2
Przeczytawszy po raz pierwszy tytuł tekstu pomyślałem sobie, że jest tam błąd - imię Mieszko z małej litery ;) - stąd od razu pomyślałem podróżujących w czasie pierwszych Piastach :o

Po tym pochopnym, błędnym nastawieniu się na coś innego, tym przyjemniej zaskoczyła mnie rzeczywista treść tekstu. Ciekawy pomysł, umiejętnie i lekko napisane, widać, że pisanie Ci leży. Odrobina sympatycznej lektury, która umiliła mi część czasu zmarnowanego w urzędowej kolejce :)

3
Erythrocebus pisze:Dusza mieszka kiedy indziej
i fraza - perełka powtórzona w opowiadaniu
mój dom jest dwa lata stąd. Temu.
to moim zdaniem klucz do myśli i klimatu refleksji miniatury.

Nota bene uwaga Anakoluta jest ważna z uwagi na niechcianą homonimię w tytule, która odwróciła uwagę czytającego.
Erythrocebus pisze:Nie był ani przechadzającym się wolnym krokiem strażnikiem miejskim w jaskrawożółtej kamizelce, ani wylegującym się na ogrzewanej przez słońce ławce smsującym ogrodnikiem, któremu polecono wypielić dwa metry kwadratowe kwietnika (taka dzienna norma), ani tym bardziej kolekcjonującym bilety autobusowe sprzątaczem, który znalazł tych podziurawionych papierków całe mnóstwo tuż przy bramie wejściowej (a każdy z nich miał inny numer - gratka dla hobbysty).
jak ja rozumiem taką składniową barokową ekwilibrystykę! Z reguły czytający marszczy się na nieprzejrzysty obraz.
Ale
w analizie interpretacyjnej zdanie jest istotne, nośne w sensy. Odnalazłam w nim bardzo wiele znaków, począwszy od czegoś, co skojarzyło mi opowiadanie z Gombrowiczowską ideą formy i gęby. Zabrzmiało też Mickiewiczowskim "o temże dumać na paryskim bruku" i przywodzi na myśl ideę "obczyzny". Nie chodzi mi o problematykę emigracyjną sensu stricte, ale o tę duszę, co mieszka kiedy indziej i pewien rodzaj czucia duchowego, które tkwi w "Panu Tadeuszu".
To ciekawe (i konsekwentne na wszystkich poziomach) budowanie obrazu świata "nie-tego". Koncepcja artysty w wątku autotematycznym jest też zresztą jest romantyczna, choć ironicznie i anachronicznie romantyczna. I dlatego myślałam Mickiewiczo-Gombrowiczem, kiedy uderzyła mnie komplikacja składniowa zdania rozpoczętego "NIE BYŁ". Zresztą - moim zdaniem - zaakceptowanie nieprzezroczystości stylistycznej jako środka artystycznego, jako świadomej gry z "pisz zrozumiale" - jest ważniejsze od rozpoznania , kim JEST bohater.
Bohater mnie urzekł! Niespełniony geniusz-artysta - prekursor, który był epigonem (albo odwrotnie) - ofiara rogu obfitości i puszki Pandory czasów postnowoczesnych.

Wrócę tu. Bardzo mi się podobało, bo zostawiło przestrzeń dla dialogu. I jak znam siebie będę wracać, bo będę szukać odpowiedzi na pytania, które zadaje opowiadanie.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

4
Erythrocebus pisze:Co chwilę przepowiadano tu przecież koniec świata,
czemu "przecież"? to reguła, że tu? w innych miejscach także
Erythrocebus pisze:Trevor wolał trzymać się z daleka od takich ludzi...Zdarzało mu się nawet przyjść tutaj w dzień wolny i posłuchać czegoś innego, świeżego.
Tego nie rozumiem, skoro nie słuchał myślicieli, to kogo?
Tyle zgrzytów, a teraz treść: wciągajaca, do przemyślenia i pozostawienia w pamięci. Dobre to!
Jak wydam, to rzecz będzie dobra . H. Sienkiewicz

5
Pozwolę sobie wyjaśnić, bo przecież wszyscy dążymy do wielkiego, wspaniałego zrozumienia. Zrozumienia. Ekhm.
gebilis pisze:czemu "przecież"? to reguła, że tu? w innych miejscach także
Słówko "przecież" ma to do siebie, że często odnosi się do poprzedniego zdania. O:
Pozostałe dni należały dla różnego rodzaju pomyleńców. Co chwilę przepowiadano tu przecież koniec świata,
Czyli w skrócie: Pomyleńcy, bo co chwilę przepowiadają koniec świata. Może ono powinno być na początku zdania? Chyba tak.
No i ja mam słabość do "przecież". <3
gebilis pisze:Tego nie rozumiem, skoro nie słuchał myślicieli, to kogo?
Nie rozumiem Twojego nierozumienia. :D
Chodziło po prostu o to, że łaził tam kiedy miał wolne. Tak dla rozrywki. Bo chciał posłuchać ciekawych rzeczy.
No i jeszcze zauważ, że na końcu okazuje się, że pomyliły mu się dni (albo sam źle ocenił znaczeniowość swoich wystąpień), więc tak naprawdę chodził i słuchał podobnych sobie.
gebilis pisze: Dobre to!
Dziękuję bardzo. Cieszę się, że się podobało. ;)
www.huble.pl - planszówki w klimacie zen!

6
Znalazła mi się jeszcze jedna sierotka warta pochylenia. A zapodziała się pewnie dlatego, że przyszła Natasza, rozwaliła się w pierwszym rzędzie i dalejże oprawiać te swoje leksykalno-filozoficzne rytuały. Kto by się odważył chociaż jeden półdupek usadzić przy WeryWyroczni? Zdanie jakie wydukać?
Mnie tu nie było. Sobie tylko przechodziłem, niechcący zupełnie. Całkowicie przypadkowo. I zupełnie niechcący, z drugiego rzędu taką prościutką, zgrzebną, weryfkę uszyłem. Może dzięki temu, Ery, nie będziesz hodował odleżyn w czyśćcu nie-całkiem-ocenionych?
No to hajda!

„…ani wylegującym się na ogrzewanej przez słońce ławce (i esemesującym) smsującym ogrodnikiem, któremu polecono wypielić dwa metry kwadratowe kwietnika (taka dzienna norma), ani tym bardziej kolekcjonującym bilety autobusowe sprzątaczem, który (co) znalazł tych podziurawionych papierków całe mnóstwo tuż przy bramie wejściowej (a każdy z nich miał inny numer - gratka dla hobbysty).”

Takie drobiazgi. Dodałbym „i” bo wysyłanie SMS-ów i wylegiwanie się to są dwie różne aktywności (bierności?) nieprzypisane z definicji bezwarunkowo do siebie, a samą czynność zapisałbym w inny sposób. Proponowałbym też ominięcie drugiego „który”, żeby nie powtarzać.

„Nie, jemu nie odpowiadałaby żadna z tych prac. On czuł się artystą i także zarabiał sześć funtów i osiemnaście pensów na godzinę.

No właśnie, kimś lepszym, z wyższej półki. A więc „….choć także zarabiał sześć funtów…” żeby przeciwstawić artyzm pospolitej robocie.

”Nie ma co poradzić; pracodawca zatrudnia, pracodawca wymaga. I tak w każdy wtorek, czwartek i piątek.”

Filozoficzna :-) uwaga o naturze stosunków pracodawca – pracownik jest troszkę zdrewniała, bo niezbyt zręczne odwołuje się do którejś z krótkich formułek typu: ”płacę i wymagam” czy „klient nasz pan”. Może tak:
„Cóż poradzić – zatrudnili, to i wymagają”?
Albo:
„Nic się nie poradzi - taka praca i takie wymagania”?
Albo:
„Nie było rady; takie wymagania miał pracodawca”?

”Pozostałe dni ( w Hyde Parku) należały dla (DO!) różnego rodzaju pomyleńców.”

Pewnie w pierwszej wersji było „przeznaczone dla” i się nałożyło.

„Co chwilę przepowiadano tu przecież koniec świata, a raz w tygodniu, jeśli się miało szczęście, można było posłuchać teorii zaskakująco błyskotliwej i odkrywczej w porównaniu z tym, co na uniwersytetach zajmowało najtęższe umysły. Aż nabierało się w końcu wątpliwości czy prezentująca ją osoba rozumie w najmniejszym chociaż stopniu słowa, które z taką dumą i zapałem z siebie wyrzuca.”

Trochę bym poprzerabiał ten akapit. Mogę?
1.Szyk pierwszego zdania. „Przecież co chwilę przepowiadano tu koniec świata….”żeby zgrabnie nawiązać do przyczyny, dla której mówców można uznać za pomyleńców.
2. „…a PRZECIĘTNIE raz w tygodniu”…dzięki użyciu tego słowa można uciec od nieprawnie narzuconej przez narratora matematycznej regularności i zaakcentować nieco ironiczny stosunek Trevora do parkowych Mesjaszy.
3. Poszalałbym z powtórzeniem w ostatnim zdaniu, żeby było dobitniej. …”Tak błyskotliwej i odkrywczej, że nabierało się w końcu wątpliwości, czy prezentująca…”

„Myślał, że jest kimś więcej, stojącym jakby szczebel wyżej.”

„Myślał, że”…jest trochę bezbarwne. „Był przekonany” ma odpowiednią temperaturę – no przecież artysta!

„Zdarzało mu się nawet przyjść tutaj w dzień wolny i posłuchać czegoś innego, świeżego.”

Tutaj mi zgrzyta. Jasne, są ludzie uzależnieni od swojej pracy, ale wydaje mi się, że w przypadku Trevora psychologicznie trafniejszą motywacją byłoby odwiedzanie Hyde Parku w celu utwierdzenia się we własnej wyjątkowości przez porównanie głębi własnego nieszczęścia z powierzchownością szaleństwa innych.
Wówczas wysłuchiwałby przemówień parkowych proroków z przyjętym założeniem, odczuwając satysfakcję w wielkim finale, gdzie pojawiają się wspomniane ekstremalne wnioski i tezy.

„To jest jak ze sceptycyzmem.”

Ale co? Zdanie, które miało być łącznikiem między opowieścią a rozważaniami narratora, wisi trochę w powietrzu, nie budując kładki. Jakoś by je zakotwiczyć…
Bo – o ile dobrze kombinuję – chodzi o przykład manowców, na jakie może nas (i przedstawionych mówców) wyprowadzić oderwane od realnego świata myślenie nad, zdawałoby się, oczywistymi pojęciami. I sugestia o genezie i mechanizmie szaleństwa mówców.
Może tak?:
Weźmy taki sceptycyzm.
Albo:
Bo na przykład sceptycyzm.
Albo (z małym rozwinięciem).
Słuchając ich Trevor zawsze myślał, jak to jest ze sceptycyzmem (tu już Trevor, nie narrator).

„Niby istnieje możliwość, że w każdym aspekcie postrzegania świata jesteśmy zwodzeni przez Wielkiego, Złego Demona. Ale kto tak naprawdę w to wierzy? Bo co to znaczy wierzyć w tak abstrakcyjną rzecz?”

Tu jest chyba troszkę źle. Z powodu wieloznaczności słowa „wiara”. No bo w sensie metafizycznym wiara w kompletny abstrakt (i to jeszcze pod postacią demona) jest całkiem usprawiedliwiona.

„Jak może się objawiać takie przekonanie w ludzkim zachowaniu? Przecież jeść trzeba i tak. Czy istniał ktoś, kto po obejrzeniu Matrixa zaczął głodówkę, żeby nie dostarczać energii maszynom?”

Wydaje mi się, że warto podjąć ryzyko zapisania powyższych rozważań w formie twierdzącej. Na przykład tak:
„Niby istnieje możliwość, że w każdym aspekcie postrzegania świata jesteśmy zwodzeni przez Wielkiego, Złego Demona, jednak ze świecą szukać kogoś, kto naprawdę w to wierzy. Bo człowiekowi bliższe jest to, czego doświadcza zmysłami, niż jakieś wymyślone abstrakcje. Zresztą - jeść trzeba i tak.”
I teraz: „Czy istniał ktoś, kto po obejrzeniu Matrixa zaczął głodówkę, żeby nie dostarczać energii maszynom?” - pytanie z dużą dawką egzystencjalnego humoru, puentujące wywód, zalśni pełnym blaskiem.

„Tak, właśnie tacy ludzie występują tu w pierwszy, trzeci i szósty dzień tygodnia.”

Coś ten czas teraźniejszy mnie uwiera. Gdyby to była myśl Trevora wyróżniona kursywą, (czy jakoś inaczej) uwierałby mniej.

„Oni uwierzyli w coś tak silnie,…”

Tu rusycyzmem trąci. Chyba „mocno”.

„…że w zamian za to przekonanie…”

tę wiarę? Przekonanie jest słabsze, niewarte ofiary.

„Trevor zastanawiał się czasem, czy Mojżesz był szalony, czy tylko natchniony.”

A tu się gdzieś zgubiła prorocza potworność, skądinąd słusznie przywołana. Przez to zrywa się płynność narracji. Swoją drogą refleksja o „potworności” Mojżesza i jego dzieła byłaby ciekawa.

„I znów myśl ta przetoczyła się przez jego głowę. Było to w momencie, kiedy stojący teraz na metalowej barierce…”

Co jest z tą barierką? Z tyłu głowy mam obraz mówcy stojącego na skrzynce po margarynie, że pamięci nie dowierzam wlazłem na jutuba i tam nie widziałem nikogo, kto w Speaker’s Corner ryzykowałby barierkową ekwilibrystykę.

„I to wszystko w zamknięte w parudziesięciu sekundach! I jak tu się nie uśmiechać?”

O jedno „i” za daleko :-)

”W wolnym czasie Trevor był niepraktykującym pisarzem. Kiedy zaś pracował, opowiadał o wszystkich tych dziełach, które nigdy nie powstaną. Mówił o czym by napisał, gdyby pisał. I za to mu płacili. Pieniądze szły z funduszu na rozwijanie kultury w przestrzeni publicznej.”

Niby zgrabne – ale mi się rozjeżdża. Co może być celowym zabiegiem Autora, absolutnie przemyślanym.. W każdym razie narrator z pozycji, nazwijmy to, lekko życzliwego dystansu przechodzi w zjadliwą kpinę. Mnie to przeszkadza, rozprasza, rozmywa sedno. Gra w trójkącie, choć formalnie jest bardziej wyrafinowana, mnie się nie podoba. Cierpi opowieść.

„A ludzie gwizdali, bo poznawali fabuły, które im przedstawiał. Najnowsze filmy, książki i teatralne sztuki – to o nich wypowiadał się ten mężczyzna tak, jakby zostały przez niego pomyślane.”

No nie, nie najnowsze. Są w obiegu dwa lata, więc raczej są dobrze znane. Najnowsze są dla Trevora, bo dopiero co wymyślone. Chyba?!

„Teraz jednak znajdował się już po drugiej stronie - wiedział, że to wszystko prawda.”

Po drugiej stronie prawdy, czy po drugiej stronie barierki (przekazu)? Zlikwidowanie myślnika, opuszczenie „już”, oraz dodanie spójnika „i” moim zdaniem zawrze obydwa sensy. Czyli:

„Teraz jednak znajdował się po drugiej stronie i wiedział, że to wszystko prawda.”

„Właśnie dlatego był nieszczęśliwy. Próbował jakoś to wszystko naprawić. Wrócić do siebie, do swojego czasu. Wertował grube tomiszcza pełne zweryfikowanej, i z tegoż powodu nieprzydatnej, wiedzy. Jak psychologia, to statystyka. Jak matematyka, to symbole. Jak historia, to daty. Na ich podstawie nie było można poznać istoty życia, a co dopiero znaleźć odpowiedzi na interesujące go pytania.”

Tutaj poległem. Nie nadążam.
1.Jeśli wiedza zweryfikowana = bezużyteczna, to dlatego, że nie opisuje sytuacji kogoś takiego, jak Trevor?
2. W trójcy nauk występujących jako przykłady studiów Trevora też mi zgrzyta. Chyba chodzi o najbardziej mierzalną część tych nauk, niewzruszoną, niepodatną na interpretacje? O ile moje domysły są słuszne, napisałbym to nieco inaczej.
„Wertował grube tomiszcza, pełne wiedzy, wybierając tylko tę pewną, udowodnioną i zweryfikowaną. Jak psychologia, to psychometria. Jak matematyka, to liczby Jak historia, to daty. Jednak wiedza ta okazała się całkiem nieprzydatna. Trevor studiując ją nie poznał istoty życia, nie znalazł też odpowiedzi na dręczące go pytania.”

„Opanował się w porę – ohydnymi wydawały mu się podobne praktyki.”

Które praktyki? Pisanie do wróżek? Czy praca w ezoterycznym piśmie?
Jeśli pisanie, to trochę dziwnie wydaje się użycie określenia „ohydne” we własnej sprawie. I to na dnie rozpaczy.

„No i nie miał gdzie Trevor zasięgnąć porady.”

Jakby narrator miał Bóg wie jaką radochę. Wykopałbym gnoja z trójkąta, bo się rozpycha, zabierając oddech bohaterowi.

„Moje życie było najzwyklejszym życiem, jakie można sobie tylko wyobrazić.”

Szyk. „..jakie tylko można sobie wyobrazić”. Może to tylko cienie znaczeń, ale umiejscowienie słowa „tylko” w określonym miejscu jakoś na te cienie wpływa.

„Chodziłem, do szkoły, miałem dziewczynę, jakieś ambicje. Ale wymyśliłem sobie pewnego dnia, że podniosę pióro.”

Ale że jak? Ono było upadło? Nadużyty tak jakby związek frazeologiczny dotyczący chyba chwytania za pióro. Metaforycznego zresztą, bo przecie Trevor nic nie napisał.

„Nie wiem, jak to się stało, ale widocznie jakaś tajemnicza siła pchnęła moje ciało w przyszłość, zapominając najwidoczniej o całej reszcie; popędy, myśli, uczucia pozostały tam, skąd przybyłem.”

Do tego miejsca jest świetnie. Tutaj mnie, jako czytelnikowi rozłazi się koncepcja. Wprawdzie tłumaczy niejakie rozmamłanie bohatera, ale jednocześnie przykręca kurek z dramatyzmem. Tym bardziej, że cierpi również logika; wcześniej wspomniane są uczucia, które Trevorowi są nieobce. Z drugiej strony – OK., bohaterowi został tylko rozum, to w takim razie dlaczego nie czyni z niego jakiegoś sensowniejszego pożytku? Nie może po prostu iść pracować na budowie z brygadą polskich hydraulików?
Bardziej przemawiałby do mnie pomysł, żeby wspomniane popędy, myśli, uczucia były po prostu opóźnione o dwa lata, nie nadążając za ciałem. Nie, że całkiem ich nie ma.
Albo po prostu znowu czegoś nie zrozumiałem – to całkiem prawdopodobne :-(

„Wszędzie tam znajduję moje idee sprzed dwóch lat w pełni już rozkwitłe.”

Rany. Ciągle mam kłopot z tą zawartością czasu w czasie. To zdanie – jak mi się wydaje – jest w sprzeczności z następnymi. Gdyby brzmiało :”Wszędzie tam znajduję moje idee, ale w pełni już rozkwitłe.”, to by mi pasowało.

„Nie jest tak przecież, że będzie kiedyś w stanie wymyślić coś nowego.”

Pewnie to celowy zabieg stylistyczny, takie zdanie od „Nie”. Chciałbym docenić inwencję Autora, ale zgrzyta mi ten szyk. No co na to poradzę?

„Nie ma wyjścia innego, jak przychodzić tutaj trzy razy w tygodniu (a dni mu się po prostu pomyliły) i opowiadać w kółko tę samą historię.

Tylko nie wiedział, czy najpierw ją wymyślił, czy w nią uwierzył.”


A te ostatnie zdania są fajne. Wieloznaczne jak cholera.

Teraz sobie popiszę o wrażeniach.

Warsztatowo? Poprawnie, miejscami bardzo dobrze. Prosty język bez przesadnych udziwnień, strawny styl, adekwatny do fabuły. Są zdania - perły chwytające za serce. Trochę zabawy formą - to, że mi przeszkadza, nie oznacza, że należy ją pominąć całkowitym milczeniem. Ogólnie spoko..Się podoba.

Fabularnie? Ideowo? No cóż….Bez żadnej świadomej strategii, same z siebie ustawiły mi się dwa oglądy: dalszy, ogólny, syntetyczny i bliższy, szczegółowy, analityczny.

Ten pierwszy docenia całkiem błyskotliwy, bardzo efektowny pomysł, obsadzający Trevora w roli bohatera wstrząsającego dramatu, a raczej kilku dramatów.

Dramatu rezygnacji. Tak wielkiej, ze cały świat zawęził się do Hyde Parku (fragment o wróżkach – jedyne, co Trevor mógł pomyśleć o sposobie wykorzystania ich domniemanej wiedzy, to przyjęcie, że zajmą się głoszeniem proroctw w parkowych alejkach). Tak wielkiej, że człowiek przyjmuje posadę, czyniąc to, co najbardziej go boli sposobem zarabiania na życie. Tak wielkiej, że redukuje swoje życie prywatne, odrzucając możliwość odreagowania doznawanych upokorzeń. Tak wielkiej, że decyduje się zostać Syzyfem, na próżno toczącym kamień prawdy. Swojej prawdy.

Dramatu samotności. Tak dojmującej, że Trevor jest gotów narazić się na kpiny i wyzwiska, byle mieć JAKĄKOLWIEK relację z KIMKOLWIEK. Jak człowiek-słoń , cyrkowy dziwoląg, który nienawidzi publiki, ale psychicznie uzależniony jest od jej zainteresowania.

Dramatu niezrozumienia, niemożności znalezienia wspólnoty poglądów z bliźnimi, bo przez to, co Trevor mówi i miejsce, w którym to robi równa w szeregu z innymi pomylonymi.

Dramatu artysty, oryginalnego i nietuzinkowego, który jest tylko plagiatorem, do tego mentalnie uwięzionym w Speaker’s Corner.

Wreszcie dramatu uległości systemowi, wciągającemu wszystkie, nawet najbardziej wrażliwe jednostki w obracanie kół i kółek państwowej machiny przy zachowaniu pozorów wolności, samostanowienia jednostek i wspierania kultury. Systemu czyniącego z artysty (cóż stąd, że zapoznanego) urzędnika na państwowej posadzie.

Tyle zobaczyłem z większego dystansu.
Jednak przy bliższym oglądzie pokazują się dziury.

Przede wszystkim Trevor naszkicowany jest dość zdawkowo. Nie chodzi mi o wygląd zewnętrzny, ten dla wymowy opowiadania jest bez znaczenia. Chodzi bardziej o charakterystykę psychiki bohatera. Co skłania go do wykonywania takiej a nie innej pracy? Jakim trzeba być człowiekiem, żeby dawać się upadlać i w imię czego? Czemu emocje (które przecież się pojawiają) mogłyby bardziej charakteryzować życie wewnętrzne ameby, niż człowieka? Jeśli komponenty życia duchowego ma w zaniku (no a jak wymyśla swoje fabuły?) to do czego używa rozumu? Przecież ten mógłby mu podpowiedzieć choćby zmianę roboty czy kupienie uwagi jakiegoś psychologa, dysponującego w końcu rozbudowaną farmakologią.

Albo (z rozpaczy) zajęcie się nauką – może na tym polu przeniesienie czasowe też działa? Innymi słowy Trevor mógłby dnia pewnego w teraźniejszości wymyślić śmiałą teorię wyjaśniającą podróże czasowe kogoś takiego, jak on sam. Po dwóch latach teoria byłaby już dopracowana przez legion następnych myślicieli i być może w ten przewrotny sposób uzyskałby wiedzę, jak się z tej matni wydostać.

Trevor z opowiadania przypomina tych genialnych idiotów, którzy mnożą w pamięci tryliony, albo zagrają każdą melodię, w dowolnej aranżacji po usłyszeniu jednego taktu, ale nie potrafią zawiązać butów. Może celowo?

Tak więc we mnie-czytelniku rodzi się niedosyt. Prawdziwy hardcore mógłby się zacząć w miejscu, gdzie kończy się ta opowieść. Chciałoby się rzeczywiście, żeby Autor poigrał ze związkami przyczynowo-skutkowymi do końca, to znaczy, żeby uczynił z Trevora Wielkiego Lalkarza, który animuje całą cywilizację, bo czego nie wymyśli, tego nie ma. Przy okazji tworząc studium totalnego obłędu.

To tyle.

Mnóstwa wątpliwości, przemyśleń, pomysłów nie potrafiłem zwerbalizować, hasają gdzieś we mgle niewypowiedzianego. Melduję o tym, bo albo popadam w przesadę, paranoicznie dzieląc włos na coraz cieńsze ćwiartki, albo awansowałem do grona wrażliwych czytelników, podążając za kunsztem Autora.

Ery, możesz wybrać. Ja na wszelki wypadek wybieram to drugie :-)
Przy okazji załatwiając Ci wieniec laurowy Wieszcza. W końcu dobre uczynki też się liczą.

No i całkiem na koniec. Jak wiesz, oceniając czyjś tekst szalenie trudno jest uciec od apodyktyczności sądów. Jeśli gdzieś w ten sposób zgrzeszyłem, proszę o wyrozumiałość.

Zatwierdzam weryfikację - Rubia
Ostatnio zmieniony wt 10 cze 2014, 17:57 przez Leszek Pipka, łącznie zmieniany 1 raz.

7
Fajnie, że Leszek odgrzebał ten tekst. Miałem go już przeczytać wcześniej, ale jakoś umknął.
Więc przeczytałem i... co za niedosyt :(
Pomysł zabawny i ciekawy, ale realizacja felietonistyczna, sprawozdawcza. Nic tu nie żyje własnym życiem, jest tylko autorska prezentacja pomysłu, Hyde Parku i... i już. Narrator jest tak wszechobecny, że cała reszta świata przedstawionego ledwie zza niego wystaje.
Bardziej więc notatka do rozwinięcia, w żadnym wypadku gotowe opowiadanie.
Z wpisów powyżej wnoszę jednak, że taki styl się podoba - cóż, w takim razie proszę mnie skreślić z listy targetowej ;)
http://ryszardrychlicki.art.pl

9
Ano, to już nie czuję się osamotniony w moim czytaniu :)
Erythrocebus, pogłębić postacie to jedno, ale wydaje mi się, że powinieneś przemyśleć od podstaw rolę narratora. Bo fakt, że zabrakło w ty tekście kreacji, jest moim zdaniem przede wszystkim jego zasługą.
Na tym kończę moje skromne wtrącenie, skoro inni już napłodzili tomy analiz :)
Pozdrawiam
http://ryszardrychlicki.art.pl

11
Jesteś, E., w tej niezręcznej sytuacji, że wrzucanie siebie samego do Polecalni rodziłoby podejrzenia o przynależność do PSLu. Niemniej, jeśli klapnąłbyś sobie nad "Duszą..." i pogmerał przy niej narzędziami - którymi wszak biegle operujesz - i wypchnął poza wspomniany już "felietonizm", to, moim zdaniem, spokojnie mógłbyś mieszkać kiedy indziej. W Polecalni w sensie.
Już za samo "Mój dom jest dwa lata stąd. Temu." Zgniata.
Wiesz? Nie istniejesz.

13
Nooo... pewnie!

Aha, przecież nie wolno tak :-)
Gdzie ten leń sobie chodzi, zamiast pokazać poprawione ku radości Królika, wszystkich krewnych i znajomych?
Żeby można było ładną aklamację zrobić?
No?!

14
Dzięki bardzo.

Jest tylko problem jeden mały.

Nie wstukuję ostatnio żadnych znaków i nie zapowiada się, żeby w najbliższym czasie się coś zmieniło. Niestety. :(

Wiem, że "Dusza.." wymaga pracy i mogłoby coś z niej być, ale... mam pisowstręt ostatnio i nic na to nie poradzę (albo nie chcę poradzić, nie wiem). Aktualnie widzę się bardziej w roli konsumenta niż twórcy.

Może kiedyś coś... Ale nie jutro.
www.huble.pl - planszówki w klimacie zen!

15
Erythrocebus pisze:Może kiedyś coś... Ale nie jutro.
Ano to wielka szkoda, bo po przypomnieniu, że tu jest takie coś - i dogłębnej alnalizie na wszystkie sposoby, zwłaszcza Leszka - ten utwór nie może być zepchnięty na dalszy tor lub puszczony w niebyt.
Dlatego Erythrocebus nie daj się błagać i zrób nam tę przyjemność.
Jak wydam, to rzecz będzie dobra . H. Sienkiewicz
ODPOWIEDZ

Wróć do „Miniatura literacka”