Władcy ognia

1
To nie pierwsza moja książka, ale za to początkowe kroki w świecie fantastyki. Potrzebne mi jest krytyczne słowo na temat mojego tekstu, a raczej jego części.
Z góry dziękuje za wszelkie komentarze, uwagi i pouczenia.

WŁADCY OGNIA
Słupy brunatnego dymu i pary uderzały w niebo. Osiem wulkanów pluło ogniem i lawą już od pięciu dni i nadal wybuchały kolejne satelickie. Nieustająca rzeka ludzi ciągnęła do czarnych bram Orlej Doliny.
Horyzont zasnuty popiołami z perspektywy tej idyllicznej krainy wyglądał makabrycznie. Dolina, witała przybyszów zielenią równinnych łąk, delikatnymi wzniesieniami, przechodzącymi w miarę zagłębiania się w tą bajkowa krainę w wysokie wapienne góry. Zamki wybudowane na niedostępnych szczytach miały za zadanie strzec zielonej ostoi. Lecz idylla była jedynie jedną z twarzy tej krainy. Drugie oblicze kryło się głęboko pod ziemią w górach. Gdzie tysiące górników wydobywało węgiel, rudę i kruszec. Pracowali od świtu do zmierzchu jak niewolnicy, aby utrzymać swoje rodziny. Teraz zamki chłonęły nowych, silnych i zdrowych pracowników. Smok zagarniał wszystkich, wabiąc ofiary jak rosiczka w swoje z pozoru piękne szpony, obiecując ratunek i pomoc. Napływający uciekinierzy z twarzami owiniętymi szmatami brudnymi od pyłu, wchodząc w otwarte zapraszająco wrota Bramy Orła w podzięce wznosili oczy ku niebu, za kubek czystej wody i kromkę chleba. Wielu z nich w drodze do doliny mającej być ich wybawieniem, zmarło od gęstego pyłu wulkanicznego zaklejającego im płuca i uniemożliwiającego oddychanie. Tych, którzy dotarli czekał jeszcze gorszy los niż śmierć.
*
Z domu wyszedł nocą, wcześnie rano musiał stawić się w kopalni. Pogrążona w mroku równina, poprzecinana gdzieniegdzie archaicznymi szkieletami drzew, w blasku księżyca napawała wędrowca spokojem. Mieszkając na tym odludziu przywykł do pustki i ciszy. Odpoczywał w niej.
Późnym rankiem dotarł w końcu do bramy odgradzającej kopalnię od nieproszonych gości. Wartownik drzemiący w wiatce przy wejściu, nawet nie wytknął nosa ze swojej cieplej kanciapy. Romn zapukał w cienkie drewniane drzwi, lecz ze środka nie dobiegł go żaden odgłos. Wzruszył ramionami, domknął bramę i poszedł dalej. Skierował się do baraku oczekują w każdej chwili spotkania z sztygarem, który nienawidził spóźnialskich.
Upchnięte obok siebie łóżka stały nienaruszone.
Rzucił tobołek przy skleconym niedbale wyrku. Pospiesznie przebrał się w ubranie robocze i pobiegł na swoje stanowisko.
Będąc dopiero w połowie drogi w dół kopalni, zwrócił uwagę, że z podziemi nie docierają żadne odgłosy. Nie słyszał uderzeń kilofów, pokrzykiwań, turkotu wyciąganych przez konie wagoników z rudą. Jak dotąd nie spotkał żywego ducha. Zaniepokojony przystanął i zaczął nasłuchiwać. Do jego uszu dobiegły ciche pomruki i zgrzyt kamieni. Romn wiedziony odruchem przywarł do skalnej ściany. Po chwili na końcu chodnika pokazały się dwa świetliste punkty, które dopadły do mężczyzny. Ostatnim, co zobaczył, była najeżona zębami paszcza czerwonego stwora.
*
Nil stał na wierzy północno - wschodniego zamku, mimo mocnych podmuchów wiatru uparcie wpatrywał się w horyzont, na którym majaczył, rozdarty erupcjami, masyw skał. Dawniej rozciągająca się przed nim kraina tętniła życiem, miasta wybudowane z czerwonej cegły w promieniach zachodzącego i wschodzącego słońca świeciły jak pochodnie. Szlaki handlowe przecinające ziemię ich sąsiadów kipiały życiem i dostarczały niezbędnych towarów, zapewniając ciągłą wymianę handlową między odległymi mocarstwami. Dalej na północ za wulkanami ciągnęło się bezkresne morze, a przy jego brzegu przycupnięte miasta portowe, opływające w złoto i zbijające fortuny na zamorskim handlu. Na zachodzie szumiała puszcza, omijana z daleka nawet przez najodważniejszych i najchytrzejszych kupców. Wschód niegdyś falujący łanami zbóż, teraz odcięty od rzek zamienił się w nieurodzajna pustynię.
Od dnia wybuchu pierwszego z wulkanów minęło dziesięć długich, strasznych lat. Dziewięć lat temu wrota zamku północnego zamknęły się za ostatnim uciekinierem. Przez te lata książę, który obserwował jako dziecko marsz uciekinierów, nadal mógł stanąć na tej samej wierzy, teraz już jako dorosły mężczyzna i patrzeć jak ci sami uciekinierzy harują w obozach pracy.
Nili odetchnął głęboko chłonąć rześkie poranna powietrze. Oparł dłonie o mur, kamienie w tym miejscu zostały wytarte do gładkości. Ileż poranków, stał właśnie tutaj, patrząc swoimi czerwonymi, gadzimi oczami, na to jak żołnierze jego brata znęcają się nad ludźmi w obozach pracy. Wiatr targał jego gęstymi czarnymi jak smoła włosami, zasłaniając zaciętą w sztywną maskę twarz.
Usłyszał za sobą chrzęst, pokrytej metalową łuską, tuniki.
- Czas na przelot.
Obrócił się powoli i czekał spokojnie aż jego brat podejdzie. Jakże nienawidził tego swojego zwierciadlanego odbicia. Nienawidził tego chodzącego ideału okrucieństwa i despotyzmu. Ojciec zawsze faworyzował Nerejna, nie mogąc przeboleć tego, iż jego ukochany synek, nie przejął najcenniejszego daru ich rodu. Brak smoczej łuski i skrzydeł, Nerejn rekompensował parszywym charakterem.
Nilowi życie, zaraz po urodzeniu uratowały czerwone oczy. Od pierwszych dni po ich ujrzeniu, ojciec wiedział, któremu z braci powierzy rządy. Ale dziedzictwo wybrało tego drugiego. Po śmierci ojca, niemogącego się zdobyć na uśmiercenie swojego drugiego syna, Nerejn pozwolił żyć bratu tylko z jednego powodu. On jako władca realizował swoje ambicje, lecz nigdy nie miał być w pełni tym, kim pragnął. Nigdy nie miał zostać pełnoprawnym kontynuatorem rodu smoków, panujących na Orlich Gniazdach. Razem bracia byli całością, osobno niczym.
Cierpki uśmiech na twarzy Nerejna, rozciągnął się w paskudny grymas. Blade wargi odsłoniły śnieżne zęby, oczy rozbłysły złowrogim blaskiem.
- Tylko bez numerów, jak ostatnio. – Zagroził. – Bo Lidka straci nie tylko swoją urodę, ale i życie.
Nil zacisnął zęby. Lidka – nie widział jej od dwóch dni.
- Leć. – Spojrzenie brunatnych oczu Nerejna stało się świdrujące. – Widzimy się za trzy dni i…
Nie słuchał dalszego wywodu brata, przeskoczył zęby wierzy i wyskoczył w przepaść. Powietrze przyjemnie uderzyło go w twarz, wdarło się w uszy z świstem, zagwizdało miedzy rozcapierzonymi palcami. Zmienił się w locie. Najpierw pokazały się błoniaste skrzydła, rozsądzając białą koszulę. Później reszta ciała pokryła się drobną łuską, twardszą niż jakikolwiek metal wydobywany w kopalniach tego królestwa i wytapiany w jego kuźniach. Ciało ogromniało, zmieniając się, mięśnie nabrały siły i masy. Smocze skrzydła okryły długie pióra o metalicznych lotkach. Srebrny smok uderzył skrzydłami i poleciał w stronę równiny.
Zieleń drzew porastających wzgórza działała na Nila kojąco, jego oczy przywykłe do ciągłego oglądania zimnych kamiennych ścian chłonęły piękno doliny. Ale ten urzekający krajobraz urywał się równie szybko jak zaczynał. Dalej za lasami snuła się szara pustynia poprzecinana szramami kopalni, baraków, dymiących manufaktur i nędzy. Małe punkciki z dołu, zadzierały głowę dostrzegłszy połyskującego srebrnie smoka. Jedynie w tych krótkich chwilach, gdy na niebie pojawiał się smok, niewolnicy mieli moment wytchnienia. Nad obozami pracy latał długo, dopóki jego skrzydła nie zaczęły cierpnąć, a w mięśniach nie odezwał się palący ból.
Poszybował płaskim lotem tuż nad wierzchołkami sosen uparcie porastających zbocza nieprzyjaznych gór powstałych po pradawnym wulkanie. Wszędzie jak okiem sięgnąć u ich podnóża znajdował się zrujnowany i przeorany dłońmi ludzi krajobraz, gdzieniegdzie przetykany wstążkami srebrzystych rzek. Wzleciał ku górom, o zboczach porośniętych gęstym liściastym lasem. Obfitym w wiekowe dęby i buki, migoczącym od srebrzystych brzóz i trzęsących się na nikłym wietrze osik. Im wyżej wznosiły się szczyty tym las robił się bogatszy w iglaste połacie drzew, by w końcu oddać im prym. Pod brzuchem Nila przesuwały się strzelające ku niebu świerki i sosny. Ale i te krajobrazy wnet znikły, a miejsce bujnych drzew zajęła kosodrzewina, czepiająca się uparcie czarnych wulkanicznych skał.
Wleciał w obłoki wieńczące czarne szczyty. Przedarł się przez mleczną powłokę i dopiero wtedy dostrzegł pomiędzy wierzchołkami gór błyszczące w promieniach słońca białe zręby Zamku Orła, wyrytego w litej skale i obłożonego białym jak śnieg marmurem. Mury opadające spiralami w dół gór, oddzielające kolejne tarasy zamczyska od gwarnego podgrodzia. Ciżba ludzi kręcących się jak mrówki w ostatnich wieczornych godzinach umknęła pod arkady, gdy cień smoka przesunął się nad ich głowami. Nil wzbił się ku stołpowi. Wylądował na jednym z dachów, wbijając szpony w biała dachówkę. Pokruszony cenny marmur, osypał się kaskadą na dziedziniec. Smok zawisł na chwilę w tej niewygodnej pozycji, grzejąc się od rozpalonych słońcem dachówek.
- Psia mać, znowu trzeba będzie naprawiać. – Zaklął kilkanaście metrów dalej murarz pracujących przy reperacji jednej ze ścian pobliskich kamienic, która to ostatnim razem nie wytrzymała ciężaru smoka.
- Cicho bądź – warknął do towarzysza, drugi murarz opaćkany zaprawą, z czapką mocno naciągniętą na głowę. – On podobno wszystko słyszy.
Nil spełzł po spadzistym dachy, niszcząc do reszty dachówki. Na dziedzińcu, kryjąc się przed gradem osypujących się z góry odłamków, czekali już na niego gwardziści. Z niekrytą dezaprobatą zauważył, iż nie ma wśród nich kapitana.
„Gdzie poniosło tego opoja?” – Wściekły Nil skoczył w dół. Skrzydła smoka i olbrzymie cielsko znikło, na niewielkim ganku wylądował w kocim przysiadzie nagi mężczyzna. Jego sprężyste mocno opalone ciało, czarne włosy spadające na ramiona w potarganych kosmykach, wszystko to nie nosiło już znamion smoka. Tylko oczy czerwone z wąską poziomą źrenicą świadczyły o tym, kim jest.
- Płaszcz.
Jeden z gwardzistów już podbiegł, wyciągając w jego stronę drżąca dłoń, z czarnym okryciem z lamówką w kolorze złota, haftowaną w liście i nabijaną czerwonymi kamieniami.
- Gdzie komendant? – spytał, patrząc z góry na cztery głowy schylone aż nazbyt nisko. Ich zachowanie przyprawiało Nila o frustracje, to Nerejn wysyłał, co piątego z nich za byle błąd na szafot albo do kopalni.
- Pojechał na… - Rozmyślania Nila przerwał zacinający się ze strachu gwardzista.
- No co? Gdzie jest ten opój?
Zauważył nikły uśmiech na twarzy blond włosego gwardzisty.
- Z czego się śmiejesz? – Zgasił go wściekle. – Gdzie komendant?
- Pojechał na objazd. – Gwardzista spojrzał na niego spod opadającej mu na oczy misiurki. Ogniwa opinały jego kanciastą twarz, pozwalając wysunąć się, co poniektórym strąkom niedomytych włosów, całości dopełniał krzywo zrośnięty, złamany niegdyś nos.
- Na jaki znowu objazd?
- Panie, komendant pojechał poza pierścień, w stronę wulkanów. Tam coś ostatnimi czasy mordowało kupców. Nasze dwa zwiady nie wróciły. Wczorajszy wieczorny i dzisiejszy poranny. Komendant wziął następne dwa i pojechał w stronę starego gościńca, prowadzącego w kierunku morza. W ciągu tego tygodnia dotarły do nas trzy wybite prawie doszczętnie karawany kupców. Na popasach coś ich napada i dziesiątkuje.
Dla Nila ta informacja była zupełną nowością. Ostatnim razem dowódca zamku słowem mu nie wspomniał o napadach na kupców, a tym bardziej o tym, że karawany nie docierają.
- Wstań w końcu i patrz mi w oczy. Przywieźli rannych? – Poczekał aż gwardzista wyprostuje się i zmusi, aby spojrzeć mu w twarz. Nil zmobilizował się by jego źrenice przybrały bardziej ludzki wyraz. Już po chwili patrzył na żołnierza swoimi niedoskonałymi ludzkimi oczami o głębokim kolorze mahoniu.
- Przywieźli. Wszyscy zmarli.
- Jakie były rany?
- Długie jak po pazurach.
„Pazurach?”
- Poszarpane? – Drążył Nil, nie dając po sobie poznać, że wiadomości przekazywane mu przez gwardzistę są dla niego nowością.
- Nie. – Gwardzista potrząsną energicznie głową. – Gładkie, takie jakby je od razu opalono ogniem, żeby nie krwawiły. – W Nilu zamarła krew. Takie rany tylko on potrafił zadać.
- Mimo to umarli?
- Tak. Rany były głębokie i …
- I co?
- I komendant mówił, że zadane z rozmysłem, aby zabić.
- Gdzie ciała?
- U chemika.
Nil zaklął pod nosem. Zerwał z siebie płaszcz, złożył go i przywiązał rzemieniem do kostki. Może nie był to dla niego zbyt komfortowy sposób noszenia ubrań, ale nie miał zamiaru paradować na golasa przed swoimi ludźmi. Wskoczył na niewielki zręb muru i rzucił się w dół. Zmienił się spadając, już po ułamku chwili srebrzyste skrzydła odbiły blask zachodzącego słońca.
Przeleciał nad zamkiem i skierował się w kierunku garnizonów zabezpieczających Bramę Orła. Słońce kładło się na zboczach gór czerwonymi smugami, omijając czarne zręby bramy, śledzony przez kilkanaście oczu strażników granicznych, poleciał ku staremu gościńcowi.
Uderzył kilkakrotnie skrzydłami, aby nabrać wysokości i skierował się w stronę krainy spalonej ogniem wulkanów. Dziesięć lat od wybuchu to niewiele. Ale roślinom to wystarczyło, spod warstwy popiołu pokrywającego równinę przerastała już gdzieniegdzie trawa. Kikuty drzew obumarłych po kilkumiesięcznych chłodach i mroku, jaki ściągnął ze sobą pył spowijający tę równinę, porosły zielonkawym mchem. Zrujnowana ziemia nieśmiało zaczynała budzić się do życia, a gdzieniegdzie można było już dostrzec kępki kolorowych kwiatów.
Nil leciał wprost ku łańcuchom wulkanów, dokładnie tam gdzie słyszał rżenie koni. Już z daleka dostrzegł kłębiących się ludzi. Kompletnie obłąkani strachem biegali we wszystkie strony. Niedobitki tego, co zostało z dwóch zwiadów mimo głośnego nawoływania swojego dowódcy umykały w popłochu. Między skotłowanymi ludźmi szalała coś czarno-czerwonego, o pręgowanym tułowiu. Wyglądało zupełnie jak smok, ale nie posiadało skrzydeł. Za to dysponowało niebywale mocnymi łapani wyposażonymi w szpony, zionęło ogniem i co najistotniejsze poruszało się o wiele za szybko jak na możliwości Nila.
Srebrny smok przez chwilę zawisł w powietrzu, zdawał sobie sprawę, iż musi dokładnie ocenić przeciwnika. Smok pod nim miotał się jak oszalały, atakując automatycznie każdego człowieka, który się ruszył. Zyskawszy pewność, że ma do czynienia ze zwierzęciem Nil rzucił się na nie. Chwycił za ogon, przez ułamek sekundy obawiał się, iż może pożałować swojej decyzji. Schwytany jaszczur wydał z siebie przeszywający skowyt, pomieszany z sykiem, wywinął się ku niemu, ale był zbyt długi aby dosięgnąć go swoimi szponami. Nil pociągnął go w górę. Zwierzę szarpało się i wiło. W chwili, gdy oderwał je od ziemi, poczuł jaki ciężar musi unieść.
Jego skrzydła zagarniały mozolnie powietrze, wzbijał się coraz wyżej, nie zważał na wściekła pląsy szarpiącego się smoka i jego syk. Każdy zamach skrzydeł kosztował go utratę kolejnych sił, ale nie ustawał póki nie wzleciał w chmury. Dopiero wtedy go puścił. Smok z przeraźliwym jazgotem runął w dół, gdy echo uderzenia o ziemię umilkło na równinie zapadła cisza.
Srebrny smok poszybował ku ziemi, zataczając szerokie spirale w powietrzu. Obolałe z wysiłku skrzydła zaczynały odmawiać mu powoli posłuszeństwa. Potrzaskane cielsko jaszczuru leżało rozbite o pobliskie skały. Jego świszczący oddech dogasał i ulatywał wraz z resztkami życia.
Nil wylądował i wrócił do swojej ludzkiej postaci, odwiązał płaszcz od nogi i zarzucił go sobie na ramiona, mocno związując się w pasie sznurem. Zauważył, że nieprzytomne z przerażenia niedobitki zwiadów niespiesznie wracają na plac boju.
- Jakie straty? – spytał pierwszego z napotkanych żołnierzy, ciągnącego kogoś rannego. Na Nila spojrzały szeroko otwarte oczy komendanta, który to słysząc znajomy głos ostatkiem sił próbował ustać na nogach.
- Wasza … - Mężczyzna osunął się z ramienia swojego żołnierza, upadając twarzą w zieloną trawę. Jego plecy znaczyły trzy wypalone szramy, reszta poranionego ciała wyglądała równie żałośnie.
- Każ siadać na konie, wracajcie do Orlej Bramy. –Zbita grupka żołnierzy bez słowa skierowała się do reszty oddziału próbującego uspokoić konie.
Nil stał jeszcze chwilę nad martwym komendantem, szramy na ciele mężczyzny nawet jak dla niego były odrażające, w dodatku zabity śmierdział spalenizną. Słodkawy odór nadpalonej skóry i krwi, nieprzyjemnie kłuł go w wyczulone nozdrza. Pochylił się nad martwym i odpiął mu miecz, ostrze okazało się powykrzywiane, a jego koniec nadłamany. Przyglądał się jeszcze przez chwilę czarnym śladom pozostawionym przez pazury smoka. Oglądnąwszy wszystko, co mogło mu dostarczyć jakichkolwiek informacji o przeciwniku nakrył martwego jego podartym płaszczem.
Na czarnych niskich zrębach skał o ostrych poszarpanych krawędziach leżało cielsko roztrzaskanego o ziemię smoka. Nil niespiesznie wspiął się na skaliste wzniesienie. Obszedł jaszczura ostrożnie, oglądając dokładnie jego budowę, szukając wszystkiego co mogłoby go naprowadzić na trop skąd smok tu przybył. Łuska pokrywająca gada okazała się równie mocna jak ta jego, skrzydła bestia posiadała, ale były jedynie szczątkowe. Za to cztery umięśnione nogi, na których smok się poruszał miały potężną budowę, również kończące je pazury świadczyły o sile i wytrzymałości. Nil podniósł jeden z pazurów końcem miecza i przyglądnął mu się z bliska, swoimi smoczymi ślepiami. Podczas oględzin starał się nie dotykać szpon zwierzęcia, podejrzewał, iż musi w nich coś być skoro ludzka skóra tak reaguje w zetknięciu z nimi.
Westchnął i wyprostował się. Te oględziny na szybko nic nie wnosiły. W zdenerwowaniu uderzył mieczem o skałę, łamiąc nadłamaną końcówkę. Znów przykucnął przy jaszczurze, wsunął nadłamany miecz między łuski i ciął całą siłą, jaką posiadał w ludzkiej postaci. Miękka skóra znajdująca się pod pancerzem ustąpiła, a ostrze płynnie przecięło stawy i żyły, zahaczając dopiero o łuskę pod spodem łapy. Urwał spory kawał ze swojego płaszcza i starannie owiną w niego odciętą kończynę.
Obszedł jeszcze raz cielsko, podziwiając purpurowo – czarne umaszczenie łuski.
- Cudny – mruknął obracając nogą, łeb jaszczura, aby dokładnie przyjrzeć się jego zębom. Gad został wyposażony w niezłą maszynkę do zabijania. – „Trzeba się stąd wynosić.” – Poprawił na ramieniu tobołek z kończyną gada i zsunął się ze stromizny.
Przy ciele komendanta stał jego koń. Wyszkolone zwierzę pomimo całego strachu nadal nie odstępowało martwego ciała swojego właściciela. Nil chwycił cugle i wskoczył na siodło. Koń z oporami ruszył w nakazanym mu kierunku.
*
Gdy wkraczali za mury witał ich szary poranek. Brama Orła uchyliła się przed nimi tylko na, tyle aby cała grupa niedobitków mogła przemknąć się przez niewielką szczelinę.
- Wasza wysokość. – Do konia Nila przypadł zastępca dowódcy Zamku Orła.
- Czego? – warknął zmęczony podróżą smok, nawet nie fatygując się z ukryciem swych czerwonych ślepi.
- Wasza wysokość, melduje się Zbigniew z Rynyn zastępca komendanta zamku, przyjechał posłaniec, z wiadomością. – Stary wojskowy bez większego strachu podał swojemu panu dokładnie zalakowane pismo. Należał on do nielicznych którzy nie bali się smoka, a wprost przeciwnie rozróżniał braci i wiedział jak postępować z każdym z nich. Nil cenił starego wojskowego, mimo iż jego zasługi nie były równoważne z niskim stanowiskiem, jakie zajmował do tej pory. Zbigniew pełnił jedynie funkcję zastępcy kapitana, mimo iż większość jego włosów już posiwiała, a twarz nosiła nie tylko oznaki czasu, lecz i wielu stoczonych bitew. Nil rozerwał pieczęcie swego brata, szybko przebiegając oczami drobne i spiczaste pismo.
- Norma – warknął pod nosem przeczytawszy do końca wiadomość. Zmiął papier i wcisnął go w kieszeń obszernego płaszcza, ledwie tłumiąc irytację. Nerejn powiadomiony przez swoich informatorów dowiedział się o jego wycieczce za mury i żądał raportu.
Wprawnie zeskoczył z konia, ściągając z jego grzbietu przesiąknięty krwią pakunek.
- Zajmij się tym. – Podał Zbigniewowi z Ryn tobołek. - Twój dowódca nie żyje, przejmujesz jego obowiązki. Nikt nie wyjedzie za tę bramę do odwołania. Jeśli kupcy się będą upierać niech jadą sami bez obstawy.
- Ale…?
- Żadnego ale – warknął przez zęby, mimo iż nie na niego był wściekły. – Pakunek oddaj chemikowi, na jurto chcę mieć jego raport.
Rzucił lejce koniuszemu czekającemu pokornie z boku i poszedł do swoich komnat. Zmęczenie nie pozwalało mu rozsądnie myśleć. O powrocie do wschodniego zamku nie mogło być mowy, nie przy tym stopniu zmęczenia. Padł na zaścielone łóżko tak jak stał i zasnął. Spał mocno nie słysząc niczego i nie zachowując odwiecznie towarzyszącej mu czujności.
Obudziła go dopiero świadomość obecności kogoś w pobliżu, lecz była to niegroźna spokojna aura pokojówki krzątającej się w kąpielowym pokoju, znajdującym się obok jego komnaty. Poczekał aż dziewczyna wyjdzie wziął szybką kąpiel, ubrał się i poszedł do chemika.
- Panie. – Stary człowiek o posiwiałej głowie i krótko przystrzyżonej brodzie, patrzył na Nila spod ciężko opadających na jego wypłowiałe oczy brwi. Powoli z oporem skinął głową młodemu księciu na przywitane. Nil nie przepadał za tym śliskim starcem traktującym wszystkich z góry.
- Mów, co znalazłeś. – Książę rozsiadł się na ławie pokrytej byczymi skórami, obserwował spodełba jak powyginane ręce starca wyciągają jakieś pakuneczki z drewnianej skrzyni obitej grubym metalem i wyposażonej w masywny zamek. – Mironie, mów. – Napomniał mając dość przedłużającej się ciszy.
- Tak panie. – Dłonie Mirona nadzwyczaj szybko uporały się z rozwiązaniem rzemieni opasujących pakunki. Z ich środka wysypały się kości i zrolowana skóra. Trzy długie, na jego łokieć pazury, leżały z boku upchnięte w drewnianej skrzynce. Nil sięgnął po nie z ciekawością. Nim jego dłoń choćby zdołała je musnąć, sękata ręka starca zacisnęła się na jego nadgarstku.
- Wasza wysokość wybaczy. Są zakażone jadem. Nie zdołałem ustalić, co na nich jest, lecz substancja rozpuszcza ludzką, i nie tylko, skórę. – Puścił dłoń księcia i podał mu rękawicę okutą metalem. – Tym można.
Nil wsunął dłoń w rękawicę i podniósł jeden z pazurów. Szpon rzeczywiście był długi i ciężki. Jego brzegi pokrywała ząbkowana jak u piły powierzchnia skrząca się czymś czerwonym. Pod dotykiem metalu z ząbkowania wypłynęła niebieskawa ciecz. Nil obejrzał ten okaz z nieskrywana ciekawością, zapamiętując zapach cieczy, przypominający karmelizowany cukier. Już po chwili musiał odłożyć swoja zdobycz, by lepiej przypatrzeć się temu, co chce mu pokazać chemik.
- Zwierze było hodowane w niewoli, właściciel je oznakował – chropowaty głos starca przypomniał mu jego nauczyciela od fechtunku z dzieciństwa, teraz Nil odruchowo wytężył cała swoja uwagę. Miron wskazał na wypaloną okrągłą pieczęć. Aby ją umieścić na skórze gada, zdarto część łusek. – To wypalony symbol z orłem. Nasz stempel.
- My nie hodujemy smoków.
- Ja tylko wyciągam wnioski z tego, co widzę. Stempel jest nasz. Zwierzę miało jakieś dwa lata, może trochę więcej. Było tresowane i dotkliwie karane. Na skórze pozostały szramy po zagojonych ranach.
- Miał pancerz jak ja. – Nil powiedział to bardziej do siebie niż do chemika.
- Miał – przytaknął starzec. – Ale bito go czymś, co pocięło ten pancerz.
- Czym? – Miron rozłożył ręce bezradnie. – Znalazłeś coś jeszcze?
- Bestia musiała przebyć długą drogę, świadczą o tym starte prawie do krwi poduszki na łapach.
- Uważasz, że to możliwe iż może być ich więcej?
- Panie ja nie wiem. Mógł być jeden, mogło być kilka, jaszczur był z hodowli, to wiemy na pewno. Znaczy się, mogło być więcej. Proszę za mną.
Zaczął torować sobie drogę przez zagracona komnatę. Zsuwając sobie laską z drogi krzesła, poniewierające się po podłodze pergaminy i inne bezużyteczne klamoty, których nikomu nie chciało się posprzątać. Otworzył ciężkie dębowe drzwi zamykane na dwie zasuwy. Z pomieszczenia powiało ciężkim zapachem formaliny oraz ziół maskujących duszący smród leżących tam ciał.
- Czemu ich… - Nil cofnął się z do tyłu, powstrzymując odruch wymiotny, zatkał usta i nos krajem płaszcza. Dopiero wtedy mógł wejść za chemikiem do środka.
- Zmarli przedwczoraj. Przez ten upał tak śmierdzą. Na wieczór będą gotowe trumny. Rodziny pochowają ich jak wydam ciała. Proszę za mną. – Na Mironie trupi odór nie robił najmniejszego wrażenia, starzec wszedł swobodnie między dwa wysokie stoły, na których ułożono pięć ciał, szczelnie okrytych prześcieradłami. Chemik podszedł do tego o kobiecych kształtach. Odrzucił prześcieradło.
Smród uderzył w Nila falą tak mocną, że księciu oczy zaszły mgłą.
„Jasna cholera” – zaklął w duchu, obiecując sobie że pośle chemika na stryczek, jeśli do wieczora nie wyda ciał rodzinom i nie pozwoli pochować zmarłych.
- Proszę patrzeć. – Sękata dłoń Mirona pokazała na trzy głębokie szramy znaczące obojczyk i plecy kobiety. Nil skupił się na tych ranach, aby nie zwymiotować. Sino-białe ciało spoczywało odwrócone dokładnie tak ażeby obrażenia widoczne były w pełnej krasie, w niektórych miejscach pozostały strzępy oderwanego materiału z bandaży i ściągniętych ubrań. Twarz kobiety pozostała ukrywa pod skrawkiem nieodciągniętego do końca prześcieradła, które rzucone niedbale na ziemie zaczęło się ześlizgiwać.
Nil wypuścił z płuc całe powietrze, które dotąd tam wstrzymywał. W ustach poczuł gorzki smak, jaki niosą z sobą gnijące ciała. Obrócił się i wyszedł. Jeszcze kątem okaz zdołał zobaczyć twarz dziewczyny, gdy materiał prześcieradła ześlizgnął się z niej. Pomimo widocznego już rozkładu kobieta musiała być średniej urody blondynką, o wysokim czole, i mocno zarysowanych kościach policzkowych.
Wypadł z ciemnej sali i otworzył jedyne okno w komnacie chemika, strącając na ziemie kaskadę słoików, fiolek, ksiąg i wszelakich rupieci poupychanych na szerokim parapecie.
- Dobrze się wasza wysokość czuje? – spytał bez większej troski Miron, gdy już uporał się z zamknięciem drzwi do swojej trupiarni.
- Kim była ta kobieta?
- Bodajże to córka jednego z kupców. Towarzyszyła jej siostra, to ona uparła się aby przywieźć ciało zza Bramy Orła.
Nil odetchnął głęboko po raz kolejny świeżym powietrzem.
- Wydam stosowne rozkazy i zaraz przyśle tu ludzi po ciała. Masz je wydać.
- Ja tylko chciałem je zbadać. – Zaczął tłumaczyć się chemik, dostrzegłszy wzburzenie księcia.
- Co tu jest do badania?!! – wrzasnął na starca, wytracony z równowagi Nil.
Obszedł szybko Mirona i skierował się do wyjścia.
- Jeśli zlekceważysz moje rozkazy sam skończysz w tej swojej skrytce z identycznymi pazurami na gardle. Zrozumieliśmy się – warknął, przystanąwszy przy drzwiach. Starzec, potaknął potulnie, lecz w jego oczach dostrzec można było źle skrywaną nienawiść.
*
Wróciwszy do swoich komnat ściągnął z siebie całe ubranie i cisnął je do kominka. Każdy głębszy haust powietrza wypełniał jego nozdrza trupim odorem, jakim przesiąkły jego szaty i skóra. Wyszorował się lodowatą wodą z porannej kąpieli, próbując zmyć z siebie ten fetor. Ponowna kąpiel i zmiana ubrań niewiele mu pomogła. Wściekły do nieprzytomności odszukał nowego komendanta, uwijającego się w stajni przy swoim ukochanym koniu, wydał stosowne polecenia, nie przyjmując do wiadomości żadnych tłumaczeń. Zyskawszy pewność, iż jego rozkazy zostaną, co do joty wykonane, poszedł w końcu na śniadanie.
Pałacowa kuchnia od czasów, gdy był dzieckiem nie zmieniła się nawet o jotę. Postarzeli się jedynie ludzie w niej pracujący, niektórzy poumierali, przybyło kilka nowych dziewczyn kuchennych. Przez krótką chwilę napawał się widokiem spokojnie pracujących ludzi, którzy nie gną karków do ziemi przerażeni jego widokiem.
- Nil! – wykrzyknął dobrze znany mu głos, a mocna znajoma dłoń ścisnęła jego rękę.
- Witaj. – Pocałował delikatnie w pomarszczony policzek swoja piastunkę z dzieciństwa – Krystynę. Kątem oka zauważył jak cała służba chyłkiem wycofuje się z kuchni. Już po chwili w olbrzymim pomieszczeniu nie zostało żywego ducha. – Jak zwykle wszystkich wystraszyłem.
- Paradują z takimi oczami nie powinieneś na nic narzekać – powiedziała karcąco na jego marudzenie. Jej zawsze wesołe spojrzenie śmiało się do niego bez cienia strachu. Spostrzegł, że do gęstej siateczki zmarszczek pokrywających zmęczoną życiem twarz piastunki dołączyło kilka nowych bruzd na czole. - Usiądź. Dawno cię nie było. Czemu?
- Lidka – szepną ledwie słyszalnie, lecz echo panujące w ogromnym pomieszczeniu wyolbrzymiło jego słowa.
Krystyny ramiona na chwilę opadły, by już po chwili znów się wyprostować i wrócić do swoich obowiązków.
- Usmażę ci jajecznicy. – Zaproponowała, chcą szybko zmienić temat. – No siadaj. – Ponagliła go widząc, że stoi niezdecydowany w progu.
- Już, już – odparł, przybity nagłym wspomnieniem swojej siostry Lidii.
- Komendant ci nie ucieknie. – Krystyna zawsze wiedziała gdzie go nosi i czym się aktualnie zajmuje. Wiedziała również najlepiej ze wszystkich, co się dzieje w Zamku Orła, nic nie umykało uwadze tej mądrej i pilnie słuchającej ludzi kobiecie. – I tak nie masz, co sobie nim głowy zawracać. Zastraszyli tych kupców, oni ci słowa nie powiedzą.
Nil westchnął, znużony wydarzeniami dzisiejszego dnia.
- Co słyszałaś? – spytał wodząc oczyma za szybkimi dłońmi Krystyny wybijającymi na rozgrzana patelnię kolejne jajka.
- Ja niewiele. Ale stary stajenny często przesiaduje w karczmie. Zawołam go to ci opowie to co mi.
Wyszła zostawiając go samego, po krótkiej chwili wróciła w towarzystwie stajennego Kasztana. Pozostawionego w zamku tylko z przyzwyczajenia do jego osoby. Staruszek nie rozstawał się ze swoją przetartą na łokciach. Kurtką, skrojoną na starą modę, panującą jeszcze za czasów ojca Nila. Nosił do niej wysokie buty, kończące się w połowie ud, nieskazitelnie białą koszule wiązaną pod szyją grubym rzemieniem. Wąsy strzygł tak, iż tworzyły jakby drugi siwy uśmiech, cały efekt dostojnego starca, psuła siwa kozia bródka, nadająca swemu właścicielowi groteskowy wygląd. Nil rozparł się wygodnie na kuchennym krześle opierając plecy o ścianę i zarzucając nogi na stuł.
- Nil. – Krystyna spojrzał na niego znacząco. „A tak nogi ze stołu” – pomyślał książę nauczony bez słów czytać spojrzenia swojej starej piastunki. Poprawił się i spojrzał znacząco na stojącego przed nim człowieka.
- Kasztan z Ryn do usług waszej wysokości. – Zasalutował stajenny stukając okutymi obcasami.
- Usiądź i mów, co wiesz od kupców.
- Panie to trzeba wybiórczo, bo oni wedle mnie to ubarwili. –Zaczął z ociąganie Kasztan, dosiadając się niezgrabnie do przeciwnego krańcu ławy, przy której siedział Nil. – No wiec jak przyjechali. To odnieśli swoich pokiereszowanych kompanów do znachora. Ale czcigodny Miron, tylko spojrzał i kazał zabrać, bo i już nie miał, czego ratować. Dopiero jak ci kupcy pomarli to znachor nagle przysłał po ciała wojsko i zamknął się ze zmarłymi u siebie. – Nilowi na wspomnienie przerażającej trupiarni Mirona przebiegł dreszcz po plecach. – Wśród kupców były dwie kobiety, obie zostały ranne, jedna zmarła po drodze, ciało zanieśli do grabarza, ale znachor i z trumny ciało wydarł. Najwięcej to ja wiem od siostry tej zabitej, bo jak zabrali ciało to ona przyszła do karczmy i piła na równo z chłopami, na umór Panie. Pachołkom z karawany kupcy zakazali puszczać pary z gęby to nawet jak się wiara popiła to jeden drugiego pilnował aby milczeli. Ale ta siostra, co z nimi przyjechały to jakaś można pani zza Pierścienia Ognia. Czort je tu przygnał. Ta co wyżyła też poraniona, na plecach ale podobno płytko, wiec zlała to wódką, odkaziła się od środka i żyje. – Rozgadany staruszek zupełnie nie zauważył, że odbiegł od tematu.
- Do rzeczy – upomniał Nil rozgadanego w najlepsze Kasztana z Ryn, starając się zachować jak najspokojniejszy ton głosu, by nie wystraszyć starca.
- Już panie. W karczmie ta dziewczyna mówiła, że jaszczury były dwa. Jeden umaszczony na czerwono – czarno, a drugi bardziej granatowy. Musiały być bardzo głodne, bo wedle tego co powiadała ta dziewczyna, to pierwej jaszczury rzuciły się na konie, zadusiły prawie wszystkie. Bo ci kupcy to prowadzili tu panie dwa stada na handel i to podobno już ujarzmione pod siodło. – Kasztan znów odbiegł od głównego wątku, Nil chrząknął znacząco. – No tak o jaszczurach. Ta co wyżyła, Jagoda, – bo tak ma na imię, to mówiła że jak jaszczury z końmi się rozprawiły to zaczęły gonić ludzi. Wyżarły wszystkich poganiaczy, do tych koni zatrudnionych, pachołków też paru życie straciło. No i zginęła cała ochrona co przy tej karawanie była. Jedynie trzech ludzi z kupieckiej obstawy i jeden kupiec umknęli, no i te dziewczyny. Jagoda, mówiła że jaszczury cały czas ich goniły, tylko później tak gdzieś nad ranem dopiero znikły, jakby je ziemia połknęła. Bo te bydlęta to wedle słów tej Jagody, to podobno szybkie jak błyskawice. Mówiła również że jej siostrę dopadł na koniu ten granatowy, miał podobno jakiś stempel na łapie, bo ona siostrę wyszarpała mu z pazurów w ostatniej chwili. No i jej się też za te odwagę dostało. A o stemplu gadała, że to jakiś ptak ale nie widziała dokładnie. No to by było tyle Panie.
- Mówiła czy ziały ogniem?
- Nie ziały, charczały podobno czymś smrodliwym, ale nie ziały.
- Ile było tych koni?
- Dwa stada, ale ile to było na sztuki tom nie pytał, bo i po co mi wiedzieć.
Nil westchnął ciężko, dwa stada koni. Jaszczur którego zabił ział ogniem, a smrodliwymi gazami pluły dwa atakujące wcześniej. Coś mu się nie zgadzało. Ten którego zabił był głodny, i wychudzony, żebra mu sterczały spod napiętej na nich skóry.
- Więcej niż dwa – powiedział bardziej do siebie niż do staruszka siedzącego niespokojnie na ławie przed nim.
- Co panie mówicie?
- Nic, nic. Tylko głośno myślę. Dziękuje za to co mi przekazałeś, możesz odejść.
- Do usług. Jakbym co jeszcze posłyszał ważnego to nie omieszkam przyjść z tym. – Starzec uszczęśliwiony faktem, iż pomógł odszedł powoli na swoje miejsce pod ścianą stajni z końmi. Nil był pewny że Kasztan przybiegnie z każda nowo posłyszana informacją do Krystyny. A ona już znajdzie sposób, aby wiadomość dotarła do niego.
Dłoń Krystyny delikatnie spoczęła na głowie Nila, gładząc pieszczotliwie jego czarne włosy.
- Coś się stało?
- Niestety tak. – Ujął w ręce spracowaną dłoń starej piastunki i przytrzymał.
- Jedz chłopcze. – Krystyna podsunęła mu parująca misę z jajecznicą i ciemno wypieczony chleb.
*
Wedle słów Kasztana z Ryn, Nil od ocalałych kupców i ich służby dowiedział się tyle, że nic nie wiedzą, nic nie widzieli - bo ciemno, nic nie pamiętają, bo ze strachu. Nawet na pytanie o liczebność pędzonych stad nie byli w stanie odpowiedzieć jednomyślnie. Jeszcze mniej rozmowna okazała się siostra zmarłej dziewczyny, Jagoda, odpowiadająca na każde pytanie księcia, milczeniem, doprowadziła go do furii. Wściekły książę wywalił wszystkich z izby, w której prowadził przesłuchania.
- Gadaj prawdę – warknął na dziewczynę, przez zaciśnięte zęby gdy drzwi zamknęły się za ostatnim strażnikiem.
- Ale… - zająknęła się Jagoda.
- Na ciele masz szramy po pazurach jaszczura, nie opowiadaj mi tu bajek, że nie pamiętasz!
- Zemdlałam – odparła na pozór hardo.
- Łgasz – wysyczał wściekle Nil, gdy tracił cierpliwość zawsze zapominał o panowaniu na oczami. Jagodę wbiło w kąt. Jej ładna twarz w kształcie serca, skurczyła się, oczy zrobiły się wielkie, ich lodowy niebieski kolor przybrał barwę szarego nieba. – Chcesz mi wcisnąć że ratowałaś siostrę będąc nieprzytomną?!
- Smok? Jesteś smokiem?
- Gadaj – wysyczał kompletnie lekceważąc jej przerażenie.
- Nie wolno mi – wyszeptała ledwie słyszalnie.
Nil stał kilka centymetrów od niej, widział piegi na bladej ze strachu twarzy, prawie białe rzęsy, włosy w kolorze tak jasnym jak piasek na nadmorskich plażach, nawet po tak długiej podróży dziewczyna nadal pachniała jodem.
- Mów – zażądał.
- Nie mogę – powiedziała z mocą, zezując niepewnie w stronę drzwi.
Zrobił w jej kierunku jeszcze jeden krok. Jagoda zasłoniła się rękoma, jakby obawiała się iż ją uderzy. Rękawy niebieskiej tuniki, w którą była ubrana zsunęły się, odsłaniając głębokie rany po smoczych pazurach, sięgające prawie do kości. Książę skrzywił się widząc gołe niczym nieosłonięte zwęglone obrażenia.
- To ślady po ataku? – spytał. Przytrzymał jej rękę i nie zważając na protesty, podwinął jej rękaw.
Jagoda nadal uparcie milczała, zaciskając wymownie wargi.
- Dobrze ja będę mówił, ty potakuj albo przecz. Rozumiesz? – Dziewczyna przytaknęła z ociąganiem.
- Było dwa smoki?
Jagoda kiwnęła głową.
- Jeden miał znak?
Wyraźnie zaprzeczyła pokazując dwa palce.
- Oba miały znak ptaka? Mógł być to czarny orzeł? – Oczy dziewczyny zrobiły się wielkie, przestraszone jak u małego dziecka.
- Mógł? – Ponowił swoje pytanie widząc, iż Jagoda usiłuje przekonać go o swojej nieporadności.
Przytaknęła niechętnie, spoglądając na niego nadal tym swoim wystraszonym wzrokiem.
- Gdzie nastąpił atak? – Skinął głową na rozwiniętą na stole mapę. Jagoda bez zawahania wskazała na niej punkt tuż przy skraju drzemiących wulkanów, niegdyś u ich podnóża znajdowało się miasto Tarczyn, zatopione obecnie w lawie i popiołach.
- Jak wielkie były stada koni pędzone przez kupców i ilu było poganiaczy, a ilu strażników?
Spojrzała na tyle wymownie, aby zrozumiał iż bez słów nie jest mu w stanie przekazać informacji, jakich żąda. Wpatrywała się w mapę uparcie, przez chwile, która wydała się Nilowi wiecznością. Ale już po sekundzie oderwała od niej oczy, podeszła do drzwi i zamknęła je na zasuwę, później z kocią zwinnością obeszła całe pomieszczenie zaglądając w każdą szparę i wnękę. Niczym nieosłonięte ściany pomieszczenia omiotła pospiesznie wzrokiem, zatrzymując się przy dużej mapie łańcucha Orlich Gniazd. Podniosła gobelin, a następnie mocnym szarpnięciem zerwała z gwoździ, na których go zawieszono. Poza solidnymi belkami i kamiennymi wspornikami nic pod nim nie znalazła.
- Po co to? – spytał, przypatrując się rzuconej niedbale na podłogę mapie Orlich Gniazd.
- Czasami ściany mają uszy – powiedziała, lekko ochrypłym głosem. Zmierzyła Nila spojrzeniem wyniosłym, już bez cienia strachu. Stanęła naprzeciw niego, w lekkim rozkroku.
- W każdym stadzie było po dwieście sztuk koni. Prowadzono również dwanaście specjalnie szkolonych wierzchowców – oznajmiła ściszając głos do szeptu. – My miałyśmy poczet z jedenastu ludzi. Wszyscy zginęli. Nazywam się Jagoda Amallin Waza, moja siostra towarzyszyła mi w podróży, nazywała się Malina Elizagar Waza
- Jesteś z rodu Wazów? – Wzrok Nila, mimowolnie podążył na dłonie dziewczyny, na serdecznym palcu prawej reki dostrzegł rodowy pierścień.
Bez słowa skinęła głowa, obdarzając go kolejnym lodowatym spojrzeniem.
- Jestem córką króla – oznajmiła stłumionym głosem.
Nila zaskoczyła ta jej nagła śmiałość. Wpierw boi się cienia za ścianą, a teraz nie zważając na jakąkolwiek ostrożność informuje go o swoim statusie. Chociaż sam się sobie dziwił, czemu pierwej mu to nie przyszło na myśl. W końcu już wcześniej widział jej portret. Oglądał go w głównej sali tronowej, gdy wysłannik jej ojca, stawił się z obrazem przedstawiającym podobiznę Jagody. Lecz tego dnia przez Wschodni Zamek przewinęło się sporo podobnych wysłanników i jeszcze większa ilość portretów. Przysłano je na specjalne życzenie Nerejna, gdyż znudzony samotnością król wymyślił sobie, iż dręcząca go nudę przełamie żona. Oczywiście ogłoszenie, iż młody władca poszukuje żony, miało i drugie dno. Nerejna kusiły bogactwa posiadane przez władców opływającego w dostatki wybrzeża. Ten układ idealnie odpowiadałby sytuacji gospodarczej Orlich Gniazd. Jak dotąd sprzedając i sprowadzając towary ich kraj musiał płacić wysokie podatki i myta. Ożenek miał zmienić tę sytuacje i zaoszczędzić sporych wydatków ze skarbca.
Lecz co robiły tu córki Wazów. Nerejn nawet dwukrotnie nie spojrzał na portret Jagody, która w rzeczywistości okazała się niezgorzej urodziwa. Nie dla Nila, lecz dla kogoś, komu podobały się blade blondynki. O ile dobrze pamiętał Malina była podobnej urody, co siostra. Wspomnienie drugiej z kobiet przypomniała mu, iż chciał jeszcze spytać ją o śmierć Maliny.
- Jak długo żyła twoja siostra, po ataku?
Jagoda głośno wciągnęła powietrze i znów strzeliła oczami na boki.
- Umarła tuż przed przekroczeniem Bramy Orła. – Założyła w geście obronnym ręce na piersiach i znów omiotła pomieszczenie szybkim spojrzeniem. – Dziękuję, że kazałeś wydąć jej ciało i pozwoliłeś mi ją pochować. – Ściszyła swój głos do szeptu. – Odstawisz mnie do domu? Prawda?
Nil spojrzał na nią z niedowierzaniem. Nie wyobrażał sobie wysyłania teraz kogokolwiek na równiny, a co dopiero przedzierać się przez łańcuch wulkanów, aby odwieźć jedną kobietę.
- Nie odeślesz? – Z Jagody zeszło cale powietrze.
- Twój ojciec przysłał was tu nie uprzedzając nas.
Oczy Jagody wyrażały bezbrzeżne zdumienie.
- Jak to nie uprzedził? – prawie na niego nakrzyczała. Jak na księżniczkę jej maniery były na poziomie dziewczyny kuchennej. – Wysłaliście zaproszenie – dokończyła, na powrót wlepiając w niego swoje przeszywające spojrzenie.
- My?
- Przecież nie my – warknęła. – Przysłałeś zaproszenie. Może nie wyglądam jak na portrecie, ale… - Fakt nie wyglądała na tę nadętą lalę z portretu, wciśniętą w sztywny gorset i ufryzowaną jak matrona. – Nie przyjechałabym gdyby nie pismo. Nie mam go przy sobie bo wszystko zostało tam gdzie nas zaatakowały jaszczury. Ale na zaproszeniu było moje imię. Siostra pojechała ze mną jako towarzyszka i z ciekawości. A ty… masz mnie odstawić do rodziny. – Wyrzuciła z siebie to wszystko na jednym wydechu. Jej policzki poróżowiały ze złości, a dłonie zacisnęły się w pięści.
- Chwileczkę. – Nil z trudem hamował uśmiech, cisnący mu się na usta. „Ależ Nerejnowi trafiła się temperamentna narzeczona.” – Mylisz mnie z moim bratem, ja jestem Nil. Jeśli ktokolwiek wysłał zaproszenie to mój brat.
- To was jest dwóch? To, czemu dowódca mówił, że przyjmie mnie… - urwała w pól zdania i znów wlepiła oczy w Nila. – Czyli ty jesteś tylko jakimś tam księciem? – Spytała z kiepsko skrywaną wyższością. – Twój brat szuka żony.
- Tak.
- Nie odstawisz mnie do domu?
- Przykro mi. – Nilowi ani trochę nie było przykro, tym bardziej że jej pogardliwe stwierdzenie iż jest „tylko księciem” ubodło go do żywego.
- Akurat ci wierzę – warknęła. – A, z resztą twój braciszek i tak mnie nie będzie chciał.
- Nie byłbym tego taki pewien. – Nil doskonale zdawał sobie sprawie z tego, iż Nerejn potrzebuje jedynie żony na papierze. Jako partnerka w łóżku Jagoda mogła być mu jedynie potrzebna do czasu aż spłodzi z nią syna. Później pewnie odeśle ją gdzieś w zakamarki królestwa, do jakiegoś zapomnianego i podupadłego zamku gdzie będzie siedziała sama do końca swych dni. Nawet zrobiło mu się jej żal, mimo całego swego nieokrzesania i źle tajonej wyniosłości, wydała mu się dobrym kompanem.
- Weź mnie ze sobą.
- Niby gdzie?
Prychnęła poirytowana.
- Na równiny i północny gościniec. Chcesz zobaczyć to, co zostało po ataku. Dobrze mówię. – Bardziej stwierdziła niż spytała. – Będzie ci potrzebny przewodnik. Znam drogę i miejsca, w których można ukryć się na noc. Jako smok nie dolecisz tak daleko, w jeden dzień.
- Jesteś kobietą?
Prychnęła, jak gdyby ten argument wydał jej się śmieszny.
- Jestem zwiadowcą. Malina również nim była. Nasz ojciec z braku męskich potomków wyszkolił nas na strażników swojego królestwa.
Ostatnio zmieniony wt 12 lis 2013, 22:48 przez nieidentyczna, łącznie zmieniany 3 razy.

2
ilość powtórzeń obezwładniająca jest.
fantastyki nie lubię i nie znam ale coś mi się wydaje, że to już było pierdylion razy.
styl jest drewniany jak Polska przed Kazimierzem Wielkim- nudne dygresje w momentach akcji, nieumiejętnie poprowadzone dynamiczne sceny, rozwodzenie się nad pierdołami, ilość zdań zbędnych przygnębiająca jest, standardowa nieporadność językowa.
literówki. a przecinki wstawiane są metodą stosowaną przez kogoś kto nie kuma windosowskiego sapera.
ogólnie bardzo słabo, bardzo, za bardzo

3
Drugie oblicze kryło się głęboko pod ziemią w górach. Gdzie tysiące górników wydobywało węgiel, rudę i kruszec.
Proponuję: Drugie oblicze kryło się głęboko pod ziemią w górach, gdzie tysiące górników wydobywało węgiel, rudę i kruszec.
wiatce przy wejściu, nawet nie wytknął nosa ze swojej cieplej kanciapy.
Wiata jest czymś nieosłoniętym, bez ścian – nie może być ciepła - kontrastując z temperaturą otoczenia.
z sztygarem, który nienawidził spóźnialskich.
ze sztygarem,
nadal mógł stanąć na tej samej wierzy
wieży
Usłyszał za sobą chrzęst, pokrytej metalową łuską, tuniki.
Wydaje mi się, że lepiej by było bez przecinków.
to Nerejn wysyłał, co piątego z nich za byle błąd na szafot albo do kopalni.
Bez przecinka.
Smok z przeraźliwym jazgotem runął w dół, gdy echo uderzenia o ziemię umilkło na równinie zapadła cisza.
.
Smok z przeraźliwym jazgotem runął w dół a gdy echo uderzenia o ziemię umilkło, na równinie zapadła cisza.
Albo:
Smok z przeraźliwym jazgotem runął w dół. Gdy echo uderzenia o ziemię umilkło, na równinie zapadła cisza.
szepną
szepnął
Łgasz
Łżesz

Sądzę, że tekst jest zbyt długi, przegadany a i nie czyta się go lekko. Spróbowałbym napisać to jeszcze raz, nie zagłębiając się szczegóły, pomijając nie wnoszące nic istotnego do treści zdania, wytyczając przejrzystą linię narracji. Popatrz na fabułę z innej strony, innymi oczyma, choć wiem, że to trudne, ale warto. Na pewno uda się stworzyć z tego coś godnego uwagi, nie wszystko przecież przychodzi łatwo i od razu.

4
OK, czyli ostre ciecie. Dzięki za poświecenie czasu i opinię. Autorowi zawsze trudno ocenić bezstronnie to co napisał, jak dotąd zarzucano mi skąpstwo w opisach, wiec pewnie tym razem przegięłam w drugą stronę.

5
A ja bym się chętnie dowiedziała co było dalej ;-)
gosia

„Szczęście nie polega na tym, że możesz robić, co chcesz, ale na tym, że chcesz tego, co robisz.” (Lew Tołstoj).

Obrazek

6
Lubię smoki, więc na starcie masz +10. :D
nieidentyczna pisze:Osiem wulkanów pluło ogniem i lawą już od pięciu dni i nadal wybuchały kolejne satelickie.
Co to? Rocznik statystyczny? Za dużo liczebników.
Wulkany pluły ogniem od wielu dni.
nieidentyczna pisze:Horyzont zasnuty popiołami z perspektywy tej idyllicznej krainy wyglądał makabrycznie. Dolina, witała przybyszów zielenią równinnych łąk, delikatnymi wzniesieniami, przechodzącymi w miarę zagłębiania się w tą bajkowa krainę w wysokie wapienne góry. Zamki wybudowane na niedostępnych szczytach miały za zadanie strzec zielonej ostoi. Lecz idylla była jedynie jedną z twarzy tej krainy.
tą -> tę bajkową
jedynie jedna - kombinuj, żeby nie brzmiało tak samo
nieidentyczna pisze: Drugie oblicze kryło się głęboko pod ziemią w górach. Gdzie tysiące górników wydobywało węgiel, rudę i kruszec.
A czemu to są dwa zdania, jak jest jedno?
nieidentyczna pisze:Pracowali od świtu do zmierzchu jak niewolnicy, aby utrzymać swoje rodziny.
Zmieniamy szyk zdań: Aby utrzymać rodziny (swoje wyrzucamy, bo chyba robili na swoje, nie na obce, co nie?), pracowali jak niewolnicy od świtu do zmierzchu.
nieidentyczna pisze: Teraz zamki chłonęły nowych, silnych i zdrowych pracowników. Smok zagarniał wszystkich, wabiąc ofiary jak rosiczka w swoje z pozoru piękne szpony, obiecując ratunek i pomoc.
A wcześniej skąd mieli pracowników, skoro podkreślasz, że teraz?
nieidentyczna pisze:Napływający uciekinierzy z twarzami owiniętymi szmatami brudnymi od pyłu, wchodząc w otwarte zapraszająco wrota Bramy Orła w podzięce wznosili oczy ku niebu, za kubek czystej wody i kromkę chleba.
Znowu gmatwasz szykiem.
Uciekinierzy napływali nieustannie i z ulgą chronili się w otwartych zapraszająco wrotach Bramy Orła. W podzięce za kubek wody i kromkę chleba wznosili oczy ku niebu, a na ich twarzach, dotychczas owiniętych szmatami brudnymi od pyłu, pojawiała się nadzieja.
nieidentyczna pisze:równina, poprzecinana gdzieniegdzie archaicznymi szkieletami drzew,
archaiczne szkielety drzew - że szkielety były starożytne, mało nowoczesne? A może miało być rachityczne?
nieidentyczna pisze:Nie słyszał uderzeń kilofów, pokrzykiwań, turkotu wyciąganych przez konie wagoników z rudą. Jak dotąd nie spotkał żywego ducha. Zaniepokojony przystanął i zaczął nasłuchiwać. Do jego uszu dobiegły ciche pomruki i zgrzyt kamieni. Romn wiedziony odruchem przywarł do skalnej ściany. Po chwili na końcu chodnika pokazały się dwa świetliste punkty, które dopadły do mężczyzny. Ostatnim, co zobaczył, była najeżona zębami paszcza czerwonego stwora.
Mało w tym napięcia.
nieidentyczna pisze:Skierował się do baraku PRZECINEK oczekująC w każdej chwili spotkania z sztygarem, który nienawidził spóźnialskich.
Nie rozumiem, dlaczego dajesz dwa krótkie wprowadzenia. Po co? W ogóle je wywal. Jest taki klawisz: delete. Zaznacz tekst wstępów i naciśnij.
nieidentyczna pisze:Nil stał na wierzy północno - wschodniego zamku
Stoi Jerzy na wieży i nie wierzy, że na wieży nie ma jeży tylko gniazdo nietoperzy.
nieidentyczna pisze:Dawniej rozciągająca się przed nim kraina tętniła życiem, miasta wybudowane z czerwonej cegły w promieniach zachodzącego i wschodzącego słońca świeciły jak pochodnie. Szlaki handlowe przecinające ziemię ich sąsiadów kipiały życiem i dostarczały niezbędnych towarów, zapewniając ciągłą wymianę handlową między odległymi mocarstwami. Dalej na północ za wulkanami ciągnęło się bezkresne morze, a przy jego brzegu przycupnięte miasta portowe, opływające w złoto i zbijające fortuny na zamorskim handlu.
Zadanie na jutro: wyrzucisz wszystkie imiesłowy i napiszesz to bez nich. Czasowniki osobowe mają być!
Szlaki handlowe dostarczały towarów i zapewniały wymianę handlową, czy robili to kupcy, podróżujący tymi szlakami?
W podkreślonym zdaniu nie ma orzeczenia. Co robiły miasta portowe? Przycupnęły - czas. osob.
nieidentyczna pisze:Wschód niegdyś falujący łanami zbóż, teraz odcięty od rzek zamienił się w nieurodzajna pustynię.
nieidentyczna pisze:Wiatr targał jego gęstymi czarnymi jak smoła włosami, zasłaniając zaciętą w sztywną maskę twarz.
Usłyszał za sobą chrzęst, pokrytej metalową łuską, tuniki.
Panna Interpunkcja się kłania. Stawiasz przecineczki, gdzie popadnie.
nieidentyczna pisze:Od dnia wybuchu pierwszego z wulkanów minęło dziesięć długich, strasznych lat. Dziewięć lat temu wrota zamku północnego zamknęły się za ostatnim uciekinierem. Przez te lata książę, który obserwował jako dziecko marsz uciekinierów, nadal mógł stanąć na tej samej wierzy, teraz już jako dorosły mężczyzna i patrzeć jak ci sami uciekinierzy harują w obozach pracy
powtórzenia
nieidentyczna pisze:Przez te lata książę, który obserwował jako dziecko marsz uciekinierów, nadal mógł stanąć na tej samej wierzy, teraz już jako dorosły mężczyzna i patrzeć jak ci sami uciekinierzy harują w obozach pracy
Nie rozumiem. Pogmatwałaś.

nieidentyczna pisze:Obrócił się powoli i czekał spokojnie aż jego brat podejdzie. Jakże nienawidził tego swojego zwierciadlanego odbicia. Nienawidził tego chodzącego ideału okrucieństwa i despotyzmu. Ojciec zawsze faworyzował Nerejna, nie mogąc przeboleć tego, iż jego ukochany synek, nie przejął najcenniejszego daru ich rodu.
Diagnoza: zaimkoza galopioza. Lek: klawiaturką po łapkach. Nie za mocno, dla przypomnienia, że zaimki w nadmiarze to zuo!
nieidentyczna pisze:Nilowi życie, zaraz po urodzeniu uratowały czerwone oczy. Od pierwszych dni po ich ujrzeniu, ojciec wiedział, któremu z braci powierzy rządy. Ale dziedzictwo wybrało tego drugiego.Po śmierci ojca, niemogącego się zdobyć na uśmiercenie swojego drugiego syna, Nerejn pozwolił żyć bratu tylko z jednego powodu. On jako władca realizował swoje ambicje, lecz nigdy nie miał być w pełni tym, kim pragnął. Nigdy nie miał zostać pełnoprawnym kontynuatorem rodu smoków, panujących na Orlich Gniazdach. Razem bracia byli całością, osobno niczym

Poproszę o prostsze wyłożenie kwestii dziedzictwa i ojcowskiej miłości. Przebuduj te zdania tak, by były zrozumiałe.

Myślę, że dosyć tego poprawiania za Ciebie. Nie panujesz nad opowieścią. Zdania są kanciaste, zapętlone, mało jasne.

Smoki nadal lubię, ale Twoja opowieść nie przypadła mi specjalnie do gustu. Może jest ciekawa, nie wiem. To jak ją napisałaś, nie pozwala się rozsmakować.

Walcz z językiem, kontroluj składnię. Szkolne niemal zadanie, prawda?

Powodzenia.
Ostatnio zmieniony śr 30 paź 2013, 13:32 przez dorapa, łącznie zmieniany 1 raz.
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf

7
To dobrze że nie zraziłaś się do smoków, dziękuję za opinię. Wiem że interpunkcja to moja największa bolączka. Więc sorry z góry za cierpienia przy jej zgłębianiu.

8
Tak naprawdę interpunkcja to pikuś. Walcz z budową zdań i akapitów. Jasno, gramatyczni i bez powtórzeń - to Twój cel.
Na początek.
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf

9
Dawno tego nie robiłem...
[1]Słupy brunatnego dymu i pary uderzały w niebo. [2]Osiem wulkanów pluło ogniem i lawą już od pięciu dni i nadal wybuchały kolejne satelickie. [3]Nieustająca rzeka ludzi ciągnęła do czarnych bram Orlej Doliny.
[1] - Lepiej określić od razu, podsuwając czytelnikowi widok, z czym mamy do czynienia. Zaraz pokażę...
[2] - satelickie zamieniłbym na otaczające - prostsze słowo czasem lepiej czyni.
[3] - Rozumiem analogię: rzeka - poruszanie się - ale brakuje mnie tutaj, że oni uciekali (?).
A teraz przebudowa:

Osiem wulkanów pluło ogniem i lawą od pięciu dni, i wciąż wybuchały kolejne przyległe, wypuszczając w niebo słupy brunatnego dymu i kłęby pary. Nieustająca rzeka ludzi uciekała w kierunku bram Orlej Doliny

I dwie rzeczy jeszcze odnośnie powyższego: nieustająca rzeka to wg mnie pleonazm. I za dużo kolorów w jednym zdaniu, stąd usunąłem "czarną bramę".
[1]Horyzont zasnuty popiołami z perspektywy tej idyllicznej krainy wyglądał makabrycznie. [2]Dolina, witała przybyszów zielenią równinnych łąk, delikatnymi wzniesieniami, przechodzącymi w miarę zagłębiania się w tą bajkowa krainę w wysokie wapienne góry. [3]Zamki wybudowane na niedostępnych szczytach miały za zadanie strzec zielonej ostoi. Lecz idylla była jedynie jedną z twarzy tej krainy. [4]Drugie oblicze kryło się głęboko pod ziemią w górach. Gdzie tysiące górników wydobywało węgiel, rudę i kruszec. Pracowali od świtu do zmierzchu jak niewolnicy, aby utrzymać swoje rodziny. Teraz zamki chłonęły nowych, silnych i zdrowych pracowników. [5]Smok zagarniał wszystkich, wabiąc ofiary jak rosiczka w swoje z pozoru piękne szpony, obiecując ratunek i pomoc. Napływający uciekinierzy z twarzami owiniętymi szmatami brudnymi od pyłu, wchodząc w otwarte zapraszająco wrota Bramy Orła w podzięce wznosili oczy ku niebu, za kubek czystej wody i kromkę chleba.
Opis-koszmar. Napchałaś tutaj bardzo dużo informacji, wierzę że istotnych, jednak chwytasz się każdego pomysłu i bombardujesz w nie najlepszy sposób czytelnika, chcąc przedstawić jednym rzutem: krainę, tło historyczne, ludzi i smoka. Za dużo tego.

[1] Nie może być z perspektywy krainy, tylko z jakiegoś punktu, z którego widać ową krainę. I raczej dolinę. Dolina zawiera się w krainie - więc jeśli to ma być porównanie, to warto to tak określić.
[2] Za mało dramatycznego widoku w pierwszym zdaniu, zbyt piękny opis drugim - nie ma porównania ani kontrastu!
[3] Po to buduje się zamki...
[4] To powinno być jedno zdanie. Już teraz widać brak płynności w konstruowaniu plastycznego opisu. I zobacz, że przeskakujesz z opisu krainy wprost do historii/fabuły.
[5] I pojawia się smok. Ot, tak. Powinnaś dla smoka zrobić oddzielny akapit! Wprowadzić potworka odpowiednio - na tę chwilę jest to wyjęte z kontekstu i nic mnie nie mówi.

[1]Z domu wyszedł nocą, wcześnie rano musiał stawić się w kopalni. [2]Pogrążona w mroku równina, poprzecinana gdzieniegdzie archaicznymi szkieletami drzew, w blasku księżyca napawała wędrowca spokojem. [3]Mieszkając na tym odludziu przywykł do pustki i ciszy. Odpoczywał w niej.
Późnym rankiem dotarł w końcu do bramy odgradzającej kopalnię od nieproszonych gości. Wartownik drzemiący w wiatce przy wejściu, nawet nie wytknął nosa ze swojej cieplej kanciapy. Romn zapukał w cienkie [4]drewniane drzwi, [5]lecz ze środka nie dobiegł go żaden odgłos. Wzruszył ramionami, domknął bramę i poszedł dalej. Skierował się do baraku oczekują w każdej chwili spotkania z sztygarem, który nienawidził spóźnialskich.
[6]Upchnięte obok siebie łóżka stały nienaruszone.
[1] - Brakuje tutaj imienia bohatera - Gdybyś je wstawiła, to zobacz że pukanie do drzwi wyjdzie samoistnie (kto zapukał? Romn!)
[2] - Szkielet drzewa? Pień, konar itd...
[3] - A to z kolei ładne zdanie
[4] - zbędna informacja, rozpychasz tekst.
[5] - lecz nikt nie odpowiedział/zareagował - lepiej pasuje
[6] - No i masz: nagle pojawiają się łóżka. W baraku, tak? Zgaduję, bo nie jest to jasne.
Nili odetchnął głęboko chłonąć rześkie poranna powietrze.
Widać, że nie czytasz swojego tekstu w ogóle. A szkoda, bo pierwsze wrażenie jest najważniejsze!
Wiatr targał jego gęstymi czarnymi jak smoła włosami, zasłaniając zaciętą w sztywną maskę twarz.
Kompletnie nie rozumiem tego zdania. Miał maskę, czy twarz miał zesztywniałą jak maska?
I powinno być: wiatr targał jego gęste, czarne jak smoła włosy...
Jakże nienawidził tego swojego zwierciadlanego odbicia. Nienawidził tego chodzącego ideału okrucieństwa i despotyzmu.
Poczekaj, poczekaj... przeczytaj to dokładnie i zobacz, że wyszło ci, iż nienawidził siebie samego! Jeżeli układasz zdanie tak, że czegoś brakuje, to logicznym jest iż odbiorca (czytelnik, czyli ja) złapie w lot to, co widzi. A widać tutaj, że nienawidzi siebie, więc jest, tutaj cytuję "okrutnym i despotą"
Wystarczyło napisać, że nienawidzi brata i już.
On jako władca realizował swoje ambicje, lecz nigdy nie miał być w pełni tym, kim pragnął. Nigdy nie miał zostać pełnoprawnym kontynuatorem rodu smoków, panujących na Orlich Gniazdach. Razem bracia byli całością, osobno niczym.
Bardzo słabe uzasadnienie - podwaliny fabuły drżą w posadach. Nic z tego nie wynika, coby mówiło, dlaczego razem tworzą "coś", czego ambitny brat nie może osiągnąć w pojedynkę.
Blade wargi odsłoniły śnieżne zęby, oczy rozbłysły złowrogim blaskiem.
Blade wargi odsłonił śnieżnobiałe zęby, oczy rozbłysły złowrogo.
Nie słuchał dalszego wywodu brata
to nie był wywód, tylko zwykła informacja.
przeskoczył zęby wierzy i wyskoczył w przepaść.
wieży
Nil leciał wprost ku...
Nil wylądował i wrócił do...
Nil stał kilka centymetrów od niej
Nil wsunął dłoń w rękawicę i podniósł jeden z pazurów
Prawie każdy akapit/zdanie zaczynasz dokładnie tak samo - od czynności. Rozumiesz dlaczego? Ponieważ nie do końca układasz wydarzenia, jakie mają miejsce w tekście. Poświęć im troszkę czasu, zanim zapiszesz, a gdy już będą poukładane, nabiorą płynności na papierze, a wówczas pewne rzeczy będą w naturalny sposób widoczne i nie będziesz musiała zaznaczać, co robi Nil, bo on to po prostu zrobi i będzie to jasne.
- Niby gdzie?
Prychnęła poirytowana.
- Niby gdzie? - prychnęła.

O fabule: kompletnie niejasne jest dla mnie, dlaczego smoki są prawie jak ludzie w twojej historii - mają rody, pilnują ludzi, mieszkają w zamkach. Nie wiem też, jak te smoki wyglądają, bo poświęcasz ogromną ilość tekstu opisom (chaotycznym), a te smoki są tajemnicą. Jest to dla mnie odpychające i całkowicie nie angażujące.

O stylu: brak jako takiego, i choć widać wielkie chęci do pisania (co zawsze pochwalę), umiejętności trzeba szlifować. Przede wszystkim dostajesz naganę za lenistwo - pragniesz, aby twój teksty ktoś przeczytał, a sama tego nie zrobiłaś - pokazujesz więc tekst, który wygląda jak brudnopis. Zapamiętaj: nie zapraszasz gości na opijanie mieszkania zanim w nim nie posprzątasz!

Lista zadań z tym tekstem celem nauki (bo wierzę, że po to tutaj przyszłaś):
a) podziel tekst na akapity
b) akapity opisz sobie tak: ten opisuje przyrodę, ten opisuje ród smoków, ten opisuje kopalnię, ten jest już fabułą/historią
c) Nie mieszaj akapitów - nie zawieraj trzech rzeczy w jednym. To zostaw sobie na później - nie mówię, że masz tego NIGDY nie robić, ale po prostu w trakcie nauki warto układać rzeczy w prosty sposób, aby oswoić się z konstrukcją płynnych opisów.
d) Postaraj się wyciąć wszelkie mało istotne informacje - zwłaszcza tonę brzydkich opisów. Zapamiętaj, że czytelnik widząc jeden opis, tworzy pełny widok tego, co ma zobaczyć i już. Umieść go na początku, jako wprowadzenie a potem tylko odwołuj się do wyobraźni czytelnika.
e) wyczyść tekst z błędów ortograficznych.
f) PRZECINKI - czytając na głos (jeśli potrafisz, bo nie każdy posiada tę umiejętność) intuicyjnie możesz z dużą skutecznością je umieścić. W pozostałych przypadkach fachowa literatura (NIE INTERNET - książka, taka papierowa).

Czytało mnie się to bardzo, bardzo źle - ale przede wszystkim dlatego, że zadbałaś o najgorszy odbiór, prezentując fatalnie przygotowany tekst - więc wpierw musisz zapanować nad tekstem.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

10
Dzięki za tak wiele podpowiedzi i za pracę włożoną w wyłuszczenie mi moich błędów. Owszem kanciastość tekstu i ja z czasem dostrzegam, możne po prostu nazbyt pospieszyłam się z jego publikacja na forum. Ale chciałam usłyszeć postronną opinię, i jak widzę jest tak jak podejrzewałam, ci którzy czytali tekst wcześniej chwalili go tylko dla tego aby nie było mi przykro, a prawda jest jak wyżej.
Dzięki jeszcze raz. Zapamiętuję sobie wszystkie cenne uwagi i na pewno podszlifuje warsztat.

11
pisanie jest sztuką - a sztuka wymaga cierpliwości!
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”