5.
Dawar...
Logos...
Verbum...
Słowo...
Jak cztery strony świata, cztery Ewangelie, czterech Jeźdźców Apokalipsy.
Cztery zmysły u ślepca.
Najstarsze określenie to dawar, zapisywane trzema znakami, trzema literami: dalet, bet, resz, ojcami znanych nam D, B i R. Ich połączenie ustawione w takiej kolejności tłumaczymy zazwyczaj jako słowo. Ale nie tylko, gdyż zaglądając do słowników odkryjemy coś dziwnego. Ma ono jeszcze inne, bardzo różne, a wręcz przeciwstawne znaczenia, znaczenia mogące wprawić w niemałe zakłopotanie, wzbudzić pierwszy powiew zadumy, zwątpienia, nieufności do tak dobrze znanej i bez zastrzeżeń przyjmowanej wpojonej nam elementarnej wiedzy w to co czytamy, słyszymy i rozumiemy. Może bowiem oznaczać nie ulotne słowo, ale „rzecz” będącą trwałym, solidnym elementem naszego materialnego świata, naszego stworzonego świata. A przecież „słowo” oraz „rzecz” czyli względnie stabilny wycinek otaczającej nas rzeczywistości, nie są tym samym lecz czymś różnym i to pod wieloma względami. Lecz to nie wszystko. Może ono oznaczać również „sprawę”, „opinię”, „czyn”. Jakże obce wzajemnie i nieprzystające do siebie są te pojęcia. Ale określać może też myśl, która nabierze szczególnej wagi dopiero w epoce Logosu, choć już w Księdze Powtórzonego Prawa odczytamy: „Strzeż siebie, aby nie było myśli w sercu twoim niepożądanej,” - a myśl to właśnie dawar.
Ale jeśli tak, to czyż nie wynika z tego pewna tożsamość, równoważność tych pojęć, tożsamość myśli, słowa i obiektów czy działań w materialnym świecie? Czy słowo, jako zewnętrzny, wyartykułowany przejaw myśli nie było niegdyś tym samym, co fizyczna rzeczywistość? Czy mógł istnieć bezpośredni związek między nimi, bezpośrednie oddziaływanie a może wręcz więź nierozerwalna, czy nie były one swym lustrzanym odbiciem, przejawami Tego Samego, tej samej Całości, Jedności, Jednym, nierozróżnialnym przez ówczesny stan świadomości? I przez Wszechświat, który jak twierdzą niektórzy jest tylko jej emanacją? A słowa, nasze słowa, były pełne Mocy i mogły działać, dokonywać w nim zmian, przeobrażeń? Czy myśl, czymkolwiek jest, skądkolwiek przybywa, poprzez Słowo kształtowała rzeczywistość? Czy nie była niegdyś tym samym?
Słowo. A cóż jest desygnatem słowa „Słowo”?
Litery wyewoluowały z piktogramów, takich małych, dziwnych trochę rysuneczków przedstawiających pewne określone pojęcia, obiekty. A przynajmniej tak to dziś tłumaczymy, a kiedyś – któż wiedzieć to może... I tak dalet (D) to drzwi, bet (B) - dom, a resz (R) - głowa człowieka. Czy Dawar (DBR) nie mogło więc oznaczać wejścia do domu, zamkniętego konglomeratu pojęć widzianego czy odtwarzanego w głowie świata, świata kreowanego w ludzkim umyśle? A może do świadomości? Drzwi to przejście, przejście przez które można jednak przechodzić w obydwie strony, można wchodzić i wychodzić, odwracając się lub nie, oddawać się percepcji zewnętrznych obiektów i zjawisk, przyjmując ich obrazy i przedstawienia, albo stwarzać je swoimi myślami we własnym domu, we własnej świątyni, którą Ktoś kiedyś obieca w trzy dni odbudować? I w pewnym sensie emanować je z głębi swojego bytu, człowieczeństwa - narastającego odgłosu utajonej boskości.
A potem o tym zapomniano...
Pamięć...
Aż przyszedł czas aby wrócić do swego jestestwa, do początku, do tej istoty boskości pozostawionej na Ziemi pod ułomnym, pod niejasnym szyldem człowieczeństwa. Wrócić do Prawdy, zbawienia, zbawienia od ułudy, nie wiedząc nawet dokładnie, czym ona jest, czym ona się stała. Maja. Aby objąć ją zamkniętym spojrzeniem dłoni, ujrzeć, poczuć i zrozumieć to, co było, co jest i co będzie najważniejsze a być może jedyne, co odtrąci pełnię, pustkę, granice i nieskończoność, jawiąc się bez kształtu, formy i treści, bez złudzenia i bez rzeczywistości. Tao. A potem dośnić świat i przekonać Boga, że niepotrzebnie stworzył to, co istniało już zawsze, przekonać siebie, że zbędną jest i wiara i wiedza tam, gdzie istnieje tylko Jedno, o którym pisał znużony Platon, a kilkaset lat po nim był Ktoś, Kto chciał zaprowadzić tam wszystkich za rękę.
No i się nie udało.
6.
- Oto dziecię nasze wiek swój osiągnęło, do świątyni zanieść je winniśmy.
- Trzy lata. Tylko tyle mogłam się nią cieszyć. Czemuż mamy ją oddać, do ludzi obcych prowadzić?
- Nie do ludzi Anno, lecz w podzięce Panu ją składamy.
- Czy w podzięce za dar, tenże dar oddać darczyńcy należy?
- Ehm... Zwołajmy córki narodu naszego, lecz te tylko, które są bez zmazy i niech każda kaganek weźmie boskim światłem płonący i przed sobą niesie, aby dziecię nasze wstecz nie zawróciło i serce jej do Świątyni Pańskiej należeć na wieki mogło. Obyczaj to taki starodawny...
- Joachimie, czyż trzeba magię uprawiać, aby dziecko stracić?
- Milcz kobieto, to nie magia, wskazania Boże.
- Jakby nie to, że męża krytykować mi się nie godzi, to bym powiedziała.
- Uspokój się i zamilcz.
- To czemu boisz się, że do świątyni nie pójdzie, ogniem chcesz machać. Wiesz przecież, że jeśli Jego wola by była, to ona ochoczo by ją spełniła i ty też byś się nie smucił, widzę że ci ciężko, i żadne ognie, żadne kaganki potrzebne by nie były, nie zawróciła by wstecz, a tak to jakby naganianie zwierza drapieżnego pochodniami płonącymi do pułapki, a to tylko dusza trzyletniej dzieweczki... a może sumienie twoje... Czy po to Bóg nam ją dał, aby teraz zabierać?
- Sama Mu ją przyrzekłaś, aniołowi mówiłaś, nie trzeba było.
- Słaba byłam, w rozpaczy, przyznaję...moja wina... Ale On? Wszechpotężny? Tak wykorzystał słabość moją? A że baranków dziesięć ofiarowałeś, wykupne to mogło być... i dwanaście cieląt dla starszych...
- Hm... tak, pamiętam.
- Zawsze tyle dawałeś, jagnięta, baranki, kozy, a oni co? Jednego dziecka nie dostałeś dla siebie.
- Dostałem.
- Na trzy lata. A oni z osiemdziesiąt brali. I to ma być sprawiedliwość?
- Hm, tak. No cóż, wola Jego... Ale... pamiętam, do ołtarza Ruben dopuścić mnie nie chciał, że to niby bezdzietny jestem, ja... a ofiary me hojne brał, a Bóg... na starość nam dopiero pobłogosławił. A ileż to prosić trzeba było, błagać, modlić się, ofiarowywać, upokorzeń znosić. I cierpieć. Od tego wszystko się zaczyna...
- Sam widzisz.
- Tak... masz rację... nie zasłużyli... Ale zważywszy wszystko... Eleazar upomni się... jak o swoje... A my starzy... Cóż począć... Dobrze Miriam tam będzie, a i odwiedzać ją możemy, pocieszyć się... Ech, co nam z tego żywota....
7.
- I po cóż tu przyszliśmy?
- Gdzie Zachariasz?
- Poszedł na zaplecze. Ubrał się w te dzwonki swoje świątynne, hałasuje jak stado owiec i coś kombinuje. Pieniędzy pewnie chce, jak zwykle.
- To po to nas ściągał? Roboty swojej nie mamy, czy jak?
- Coś długo nie wraca.
- On powoli, stary jest.
- Ciszej...Wyjdzie zaraz.
- Patrzcie, ptaszysko jakieś Josepowi na łbie usiadło.
- Gołąb.
- Josep, przegoń, bo ci jeszcze...
- Uciekać nie chce, dziwne... hm...
- Gniazdko mu w kudłach chce uwić, czy jak...
- Skąd wiesz? Może akurat nie ma swego domku, rodziny... Josep się nada...
- Solidnie wygląda.
- I godny zaufania. Przynajmniej czerep do czegoś się przyda. Pewnie przytulnie tam.
- Uważaj bo cię usłyszy. Oberwiesz.
- Cicho... Zachariasz idzie, różdżki niesie.
- Josepie, podejdź tu do mnie, wola Pana naszego się objawiła, abyś dziewicę Pańską przyjął do siebie, do domu swego i strzegł jej dla Niego.
- Co on mówi?
- Znowu loteryjkę urządzał.
- Wrabia w coś Josepa, ale nie bardzo wiem w co.
- Czemu jego?
- Skąd mam wiedzieć? Może mu barana nie przyniósł. Pazerny jest...
- Uszom nie wierzę...
- Słyszycie?
- Dziewicami zaczął handlować? Nie ma już czym?
- Cicho... o, patrzcie, Josep się wkurzył, toporem rzucił, ale będzie...
- Co mówisz Zachariaszu, starym człowiekiem jest, życie me ku końcowi idzie, a ona... cóż dzieweczka młoda. Chcesz abym był pośmiewiskiem dla wszystkich braci moich?
- No nie, tego jeszcze nie było. Normalnie babę mu wciska. W sutenera się bawi, czy jak? Godzi się to tak?
- Żeby babę, to Miriam, córka Joachima, porządna dziewczyna, tylko jeszcze młoda, dla niego zwłaszcza. Co kohenowi odbiło?
- Jako dziecko tańczyła przed ołtarzem. Pamiętam. Fajna była.
- Ile może mieć lat?
- Ze dwanaście.
- Nie sprzeciwiaj się Josepie woli Bożej! Niegodne to jest!
- Stary przecież jestem, jak młódkę taką wziąć mogę?
- Błogosławieństwo spłynie na ciebie, nie będzie miał wstydu, bo Pan ci ją powierza.
- Ale...
- Wiem wszyscy wiedzą, żeś człowiekiem sprawiedliwym i w bojaźni bożej żyjesz.
- Co ją tak wypycha? W tych latach... zdąży jeszcze.
- Może ma interes.
- Lepiej się z niego nie śmiej. Przekląć może...
- Zmiłuj się... na siwe włosy mej starości... nie obarczajcie mnie tym, czego ponieść nie mogę i nie chcę...
- Chodźmy.
- Czekaj, zobaczymy czy go przekona.
- Na pewno.
- Co on tam jeszcze mówi Josepowi?
- Straszy go... najlepsza metoda... że go ziemia pochłonie, jak się będzie sprzeciwiał i takie tam... Na Torę się powołuje. Bemidabar chyba. Koraha, Datana i Awirama przypomina.
- Jak się chce i potrafi, to wszystkiego Pismem dowiedziesz.
- I co Josep? Zgadza się?
- Wystraszył się. Też byś się bał. Nigdy nie wiadomo. Niedobrze jest narazić się kohenom.
- No i ciałko niezłe.
- Daj spokój, Josep to poważny człek.
- Ale mężczyzna. Sześcioro zrobił.
- Nie moja rzecz. Ja wracam. Wołu zarżnąć muszę...
8.
- Poszedł... Tu nie Egipt. Święty nie jesteś. Jak cię złapię...
- Odpuść. Nie nadaje się na ofiarę.
- Ale skórka na okład, na nerki, jak najbardziej.
- Pan cię uzdrowi!
- Przestań Zachariaszu, pomyliło ci się. Ja z branży, zostaw tę śpiewkę dla ludu. I co, przekonałeś tego Josepa?
- Wybacz. Starość. Myli mi się... A Josep? Tak...Zląkł się. Zestaw dla niepokornych numer cztery. Ten z rozwierającą się ziemią.
- Jak to jest, że to wciąż działa. I że też się nie połapali, że w kółko to samo.
- Cecha ludzkiego umysłu. Tak już jest. Przyjmuje tylko to, co znane i to chętnie przyjmuje. Nowe przenika trudno, albo wcale. Nie zauważą nawet, nie pomyślą... Gdyby było coś innego, mogli by zacząć się zastanawiać, rozważać, wątpić. Bo nie wiedzieli by od razu jak reagować. A tak, to mechanicznie, nieświadomie prawie, umysł widzi znaną koleinę i wchodzi w nią, już nie ma problemów, wie jak dalej, zadowolony, myśleć nie trzeba, wątpić... jest dobrze... I zamek się zatrzaskuje. Schwytany.
- Takie klatki...
- Może i tak... Wejść wejdziesz, ale opuścić je, to już trudno, nie każdemu się uda... Oj, Boże... Wszyscy w nich siedzimy. Jedne są mniejsze, drugie większe, ocenić trudno. Klatka może sięgać do nieba, ale pozostanie klatką. A i pręty widzi niewielu...
- Zawsze tak było?
- Któż to wie... Też o tym myślałem. Adam i Hawwa na początku kombinowali, stracili, Kain też zdanie własne miał... Hm... Noah już nie za bardzo... Ale Awraham to się nawet kłócił z Panem o te miasta... Nieźle mu szło. Dyplomata to on był. Wytargował. Tylko jaki miał w tym interes? I gdzie się tego nauczył? Nie miał przecież gdzie, początek świata dopiero był... Żeby tak o swego syna walczył. To nie. Zarżnął by... A o grzeszne miasta to potrafił... I to ma być... Ech... A czy tak było? Nie wiem. Ale pewnie będzie. Wszystko co raz się wydarzyło powtórzy się kiedyś, może tylko inaczej nieco... Niech się stanie wola Twoja Panie.
- I Bóg chciał, aby człowiek był takim?
- Wiesz myślę, że to nie tak... popraw mi poduszki... ciężko... myślę, że Jemu nie chodziło, by ludzie tak bezwolni, posłuszni byli, barany, owce stworzył przecież, na cóż jeszcze i my tacy. Tylko żeby bogów innych nie słuchali, a byli przecież oni, gdzieś, tam, kiedyś, bogowie inni być musieli, nie wierzysz chyba że wąż, to długi taki, śliski... Baal chociażby, pierwsza i ostatnia Tory litera, to na czyją cześć ona spisana została? A pierwsze imiona? Abel, Jabel, Tubal? Kogo wspominają, cześć oddają? Michael, Gabriel czy Uriel, z El, Elohim później były... Co mnie w tym boku... Tą jeszcze popraw... A konkurencja mogła coś lepszego zaproponować. I cóż by On wtedy począł, ten nasz Bóg? Strachem trzeba, tylko tak, strachem trzymać naród, no, sam wiesz za co, a głośno to oczywiście wołać, że to miłość, sprawiedliwość, prawo... Może się uda... lud durny być musi, zawsze tak będzie, każda władza tego pragnie i dziś i na wieki wieków... Wygrał. Cóż, zwycięzców trudno sądzić, oni piszą dzieje, historię i któż to wiedzieć może jak tam naprawdę niegdyś bywało... dawno tak przecież... i głośno mówić wszystkiego nie wolno... powtarzać tylko, powtarzać, co kazali... I nie myśleć, nie myśleć, bo... Tak... A może i On się bał... Skoro stworzył nas na swoje podobieństwo to i Jemu uczucie takie obcym być nie mogło... nie mogło... hm... Swoją drogą ciekawość bierze, a cóż by było, gdyby przegrał ten Bóg nasz, gdyby się nie udało. A mógł. Może to drobiazg jaki, przypadek sprawił, cień odszedł... Gdyby Adam tchórz taki nie był, po krzakach się nie chował, za drzewa, tylko wyszedł jak mężczyzna i nie skamlał ze strachu, to kto wie... Nie domyślił by się Bóg może... A jak by się i domyślił, Bogiem był przecież, to ucieszył by się chyba, że męża prawdziwego stworzyć Mu się udało, dzielnego, co chce i potrafi o swoje zadbać. I dumny może był by z niego i pomyślał, że szkoda tracić takiego... Nie wygnał by... A ten jeszcze na kobietę zwalał, ale cóż, nikt go nie uczył, taki widać był. Takim go stworzył, a potem karze... do siebie pretensje mieć powinien... trzeba lepiej było go zrobić... za jeden owoc taka kara... Hm... A wąż to był im jakby bliższy, im, ludziom znaczy, jakby jednak po ich stronie, wspólnego coś mieli... oni nadzy, on przebiegły, ale słowo to samo, arum znaczy, źle później tłumaczyli, fałszywie, bo przecież nie mogli być aż tak podobni... słowem żeby tym samym opisać... Co to mnie w tym boku...
- Mogło być inaczej?
- Pewnie mogło... Kto wie... Ale w ostateczności inne klatki by były. Co za różnica w końcu? Nasze pręty, to nasze Prawa, które On ustanowił, to ograniczenia naszych ciał, mowy, myśli, serca, a i granice naszego widzenia, rozumienia i całego świata. Boga też. I Słowa. A wyjść poza nie nie potrafimy. Może On jeszcze gdzieś dalej, poza tym światem i naszą ziemią istnieje, choć rzec tak nie można, bo istnienie to z tego świata płynie. A co dalej – serce nasze nie obejmie. Wszystko w Torze się zawiera, w jej sercu... serce... lamed i bet... jej ostatnia i pierwsza litera... I tylko to, to nasz świat, w nich on cały zamknięty, przez nie stworzony... Wszystko to tylko obrazy jakby palcem po piasku pisane. Pochylisz się, napiszesz, a tchnienie wiatru, zasypie, uniesie... Ruah... A i tego co zostało odczytać nie umiemy, słów nam odpowiednich brakuje, to i myśli splątane, jako owce na wielkim wzgórzu, wejść chcą, a sił nie staje. Stromizna taka...Skała pod kopytem... Wkoło chodzą, spadają... Klatka... Hm... Olam...a cóż to znaczy?... znaki cztery jak cztery świata strony, a dziś litery tylko i dziś powiemy, że to znaczą, a kiedyś dawno pewnie co innego mówili... Przecież rozumienie do słów przypisywane się zmienia, język Adama, Mosze inny być musiał, słowa te same, ale co skrywały, co w ich sercach odtwarzały, rodziły, wizje jakie, prawdy... skąd wiedzieć to mamy, tyle lat minęło, epoka cała, oni byli inni niż my, i na pewno inni niż ich sobie dziś wyobrazić możemy. A Bóg... Tak... jakże to być wtedy mogło... czas minął... i minie jeszcze... A kiedyś ludzie nowi się narodzą, swoje myśli w słowa pradawne ubiorą i bić się o nie będą, zabijać w Imię Jego. O mgłę, którą stworzą sami, niewiedzą swoją, pragnieniem, wiarą a i nadzieją pewno... I strachem. Nauczyłeś nas go... Wpoiłeś... dziedzictwo nasze... Pomóż mi wstać, ech boli...to co mówiłeś? Skórka? A stroną którą przykładać?
Genesis - faza druga.
1
Ostatnio zmieniony wt 13 maja 2014, 18:43 przez Gorgiasz, łącznie zmieniany 2 razy.