Przed Państwem "Sekunda".
Bo czas to najgorszy wymiar, jaki nas mógł spotkać. W końcu mogliśmy dostać brak długości, czy szerokości

Smacznego.
Sekunda
WWWWstaje. Pobudka. Budzik mówi, że jest siódma zero zero. Zegarek na przedramieniu mówi, że pora być, zegarek w komórce mówi, że pora żyć a zegarek na ścianie mówi, że pora wstawać. Idę do kuchni by zjeść pożywne śniadanie. Patrzę na gazówkę, zegarek mówi, że jestem spóźniony pięć minut. Trudno, szef i tak mnie nie zauważy. Tosty zrobione po trzydziestu pięciu sekundach, tak mówi zegarek na opiekaczu. Jem, kończę, wyrzucam a tu dziesięć minut spóźnienia. Myje całe ciało, codziennie, pod prysznicem a zegarek elektryczny w prysznicu mówi, ile mi to zajmuje. Wychodzę z łazienki. W pokoju spostrzegam, że nie mam zegarka na przedramieniu(musiałem ściągnąć przed wejściem pod prysznic) – wracam. Ubieram się i o ósmej dwadzieścia jeden wychodzę.
WWWO dziewiątej zero pięć wchodzę do biura, wielki zegar zawieszony na ścianie po lewej pokazuje, że nie jesteśmy na Champs Elysées i trzeba zacząć zajmować się papierkową robotą. Zajmuje mi to zazwyczaj godzinę, oznajmia mi to alarm w komputerze, który mówi, że w Internecie leci relacja z jakiegoś konwentu. O jedenastej mam przerwę.Wychodzę na balkon na dziesiątym piętrze ogromnego wieżowca. Odpalam papierosa, sprawdzając w komórce ile czasu zostało mi do końca przerwy. Kończę. Wchodzę do środka. Nikt nie przerywa mi pracy, każdy ma swój wyznaczony czas na uprzejmości i złośliwości.
WWWO piętnastej dziesięć wychodzę z pracy. Kolejny pięknie zmarnowany dzień. Mam trzydzieści minut do autobusu, odpalam papierosa, chodzę koło śmietnika bo boję się mandatu, chociaż wiem że o tej porze Straż Miejska nie odwiedza tego miejsca. Idę na przystanek, sprawdzam w komórce czy autobus się spóźnia. Czekam, pięć minut, czterdzieści pięć – nie przyjedzie. Zakładam szalik i idę na Stare Miasto. Już przy wejściu na plac, słychać muzykę lecącą z pobliskiej restauracji, narzekanie starych kobiet, które dopiero wyszły od lekarza, starszego pana, którego wygląd wskazuję na to, że dziś znów będzie spał koło śmietnika. Idąc dalej, mijam piekarnię i zegarmistrza. Wszystkie zegary wybiły szesnastą, kawiarnia otwarta jest do osiemnastej. Wchodzę, od początku zaciągam się wonią świeżo parzonej kawy. Odkładam płaszcz na wieszak, coraz mniej mnie we mnie. Podchodzę do kasy, jedną, wielką, czarną. Tak, bez mleka, nie, cukru nie chce. – Mówię, płacę ogromną cenę za dwadzieścia minut przyjemności. Czas to pieniądz. W pracy zarabiam tyle w pół dnia, uprzejma ta Polska. Siadam z kawa przy stoliku, widzę że na kubku nie jest napisane moje imię. Zła kawiarnia! Wstaję, pewnym krokiem z miną, jakbym miał problemy z żołądkiem idę do kasy. Mówię, że to nie moja, krzyczę, łzy napływają mi do oczu i w tym momencie słyszę z kasy obok głos – to nie moja kawa! Oddajcie mi moją białą! Zamawiałam białą!
WWWWierzycie w przeznaczenie? Że istnieje taka chwila, jedna sekunda w naszym życiu, gdy wiesz że to właśnie teraz dostałeś sygnał od tego z góry i, że to właśnie teraz masz z tej szansy skorzystać. Nie? No, to tak jak ja. Ale nie tym razem. Widzę ją, niższa ode mnie, brunetka, długie włosy, ciemne oczy. Tak, może to nie o moją kawę chodzi, może mi się przesłyszało. Tak, tak na pewno jest. Ryzykuję, podchodzę.
- To nie Twoja kawa? – patrzy na mnie, słyszy, czuje moje perfumy, ja czuję jej perfumy. Piękny posmak palonego tytoniu z nutą palonej whiskey.
- A to nie Twoja? – pyta
- Nie. Zamawiałem czarną. I to nie moje imię – wskazuję na kubek – tak masz na imię?
- Tak, tak, dziękuję. Biała, moja, imię zgadza się.
- Wypijemy ją razem?
WWWI w tym momencie zrozumiałem, co się stało. Kompletnie niepodobnie do mnie, zapytałem ją czy usiądzie ze mną i spożyje ten nektar bogów. *** była idealna pod względem wyglądu, zapachu i, jak się okazało, charakteru. Czas jakby stanął, jak bardzo chciałbym go zatrzymać i wyzerować godziny. Czy to przeznaczenie?
WWWI jak teraz? Że od teraz będziemy razem, już do końca życie, forever and ever? Może być i tak.
Spotykamy się już dwa lata, kochamy się, ona nazywa mnie pieszczotliwie ***, ja odpowiadam ***. Mamy dwa koty i psa, bo ja wolę koty, a ona psy. Tym się różnimy. I tym, że ona kocha białą kawę, a ja czarną. Zamieszkaliśmy razem, pozbyłem się większości zegarków z domu – w końcu szczęśliwi czasu nie liczą. Ona rozpala we mnie ten ogień, już nigdy nie poleci piosenka z odtwarzacza „nie wiem czy chcę”. Bo ja chcę, tylko z nią, tylko teraz, nigdy później. W końcu się pobraliśmy, nie pamiętam ile czasu minęło od kiedy czułem taką radość. Mieszkamy nadal razem. Mamy dwa koty i psa i dwójkę dzieci. Naszych, rodzonych. Chłopiec i dziewczynka, niedługo oni zaczną prace tam, gdzie ja. Byleby tylko nie liczyły czasu i były szczęśliwe. Tego im życzę. Starzejemy się, bolą mnie plecy i lewa noga. Ona choruje na serce, boli mnie też moje. Teraz leżymy w łóżku godzinami nie martwiąc się, czy to północ czy południe. Dzieci odwiedzają nasz często. Powtarzam im, że *** i *** kochają was, drogie dzieci.
I tu pojawia się problem bo „Utopista widzi raj, realista widzi raj plus węża.”
A może wcale się nie spotykamy? Może po prostu nie podchodzę do kasy, pije białą i od tamtej pory zamawiam tylko białą? Autobus pewnie nadal się spóźnia, ja odliczam sekundy do wyjścia z pracy. Siedzę sam w kącie i palę papierosy? Może. Oglądam program na National Geographic o wężach i czekam aż budzik obudzi mnie o siódmej zero zero.