Kolczaści

1
KOLCZAŚCI

Kolczaści byli wściekli.
Wściekli jak jeszcze nigdy dotąd.
*
Pankracy spadł z czternastego piętra prosto na ziemię czerwoną, tłustą, glebę urodzajną, zupełnie niezrozumiale bezlitosną. Była to gleba, na której znajomy nieprzyjaciel Pankracego, Jan III Rosół, sadził jakieś swoje zielsko. Gleba, która, zapychając usta, niewoliła już ostatecznie.
- Jest mi przykro – wyznał Jan, wpadając do domu Czarodzieja. - Ale to wina Kolczastych, to wina Kolczastych, prawda?
U Czarodzieja byli już Kaloszy, Tobiasz i pan Wąż. Żaden z nich nawet nie spojrzał na Rosoła, gdy ten pojawił się w progu.
- To wina Kolczastych! - powtórzył rozpaczliwie Jan. - Nie moja. Przecież wszyscy wiecie, że nie moja. Tobiaszu?
Tobiasz uniósł wzrok, odnalazł brzydkie oczka Jana III Rosoła i skinął lekko głową.
Dzieciaku, pomyślał Rosół, umrzesz w środę, a dzisiaj nie stać cię na to, żeby powiedzieć, że jestem niewinny. Umrzesz w środę, właśnie w środę! I ja też nic nie powiem, Czarodziejowi, twojej mamie, Kaloszemu i panu Wężowi. Nikomu.
- Janie, hamuj się – burknął Czarodziej, srogo patrząc spod nastroszonych brwi. Napotkał łagodny wzrok Tobiasza i zgrzytliwy pomruk pokornie w nim ucichł. No dobrze, pomyślał. - Nie będziemy dziś mówić o Pankracym.
- Ale...
- Nie winimy cię o jego straszną śmierć.
Powietrze opuściło płuca Rosoła.
- Ale nie winimy też Kolczastych – dodał pan Wąż.
Kolczaści byli wściekli.
*
W środę umarł Tobiasz. Jan III Rosół pojawił się u Czarodzieja, gdy było już za późno.
Pan Wąż i Kaloszy spojrzeli na niego z pogardą, Czarodziej tylko westchnął.
- Nie mówmy jego mamie – zadecydował pan Wąż. Blask świec odbijał się na jego zielonych łuskach, wynurzał z ciemności ponurą gadzią twarz. Obserwowali go wszyscy ze stosowną zadumą, nawet Czarodziej – Czarodziej tego wieczora czuł się mały jak żuk i jeszcze bardziej niż żuk bezradny. Natomiast pan Wąż, który z natury był niesamowicie niski, choć całkiem długi – ten paskudny, wijący się, zielony pan Wąż był dziś mądry i wielki duchem. - Będzie zbyt smutna.
Zbyt smutna, żeby żyć, zrozumiał Jan III Rosoł. Zbyt smutna nawet, żeby umrzeć. A to wszystko przeze mnie, a nie przez Kolczastych, bo ja jestem taki niedobry.
- Co mu się stało? - wychrypiał Jan.
Pan Wąż uniósł płaski łepek z podłogi. Zje mnie, pomyślał Rosół po raz któryś. Pan Wąż wszystko wie i teraz mnie zlinczuje.
Pan Wąż wszystko wiedział i nie zrobił niczego.
*
W sobotę umarł Kaloszy.
Nikt nie zauważył, bo tak naprawdę go nie było, wiedział tylko Jan Rosół. Wiedział też, że to przez niego umarł, bo to on, Jan III Rosół zabił Tobiasza, a przynajmniej – pozwolił na jego śmierć. A przynajmniej – żył, kiedy ten chłopak gryzł ziemię.
Tę czerwoną, na której Jan sadził zielsko.
A może nie sadził zielska? Może tej ziemi nie było?
Może nic nie było?
Och, był Tobiasz, tylko że teraz już nie.
Przez ciebie, Rosole, paskudny, mały, nędzny Rosole, przez ciebie nie ma Pankracego, nie ma Tobiasza i nie ma nawet Kaloszego, którego i tak nie było.
Potrafiłeś zniszczyć człowieka, który nie istnieje, Rosole! Głupi Rosole.
Nie pobiegł do Czarodzieja, bo Czarodziej nie znał Kaloszego, nikt nie znał Kaloszego. Dlatego Jan został u siebie w domu, u siebie w fotelu, u siebie w ciele i w każdej komórce ciała i w każdym atomie i w każdym swoim atomie, w każdym atomie fotela i w każdym atomie swojego domu był smutny.
Kolczaści byli wściekli.
Rozszarpywali go od środka. Najpierw potargali jego śledzionę, potem limfę, potem neurony i tchawicę.
I było po Rosole.
*
Czarodziej i pan Wąż schowali się w łazience.
Na nieprzejrzystym okienku w drzwiach pojawiały się i znikały szeregi cieni.
Kiedyś nas dopadną, myślał pan Wąż, tuląc rozgrzaną głowę do ściany. Ściana była zimna, lodowato zimna. Kiedyś nas dopadną...
Może już, może jeszcze nie. A może już.
Może najpierw mnie, a potem Czarodzieja, może najpierw Czarodzieja, a potem mnie, a może nas obu naraz. Pan Wąż czuł zimno wiatru szalejącego w szczelinach synaptycznych.
- Może powinniśmy zacząć – szepnął chrapliwie Czarodziej, gdy kolejne cienie przetoczyły się za drzwiami łazienki.
- Zacząć?
- Mówić, panie Wężu. Mówić o tym, że bardzo się boimy. Żeby było nam raźniej.
Czarodziej zamilkł na chwilę, pozwolił kroplom potu spłynąć w gęstą brodę, uspokoił oddech i kontynuował.
- O Kolczastych, panie Wężu. Nigdy w życiu nic nie powiedzieliśmy o Kolczastych, choć wiedzieliśmy o nich tyle, że nie mieściło nam się w głowach.
Znów ucichł. I znów podjął.
- To przez to, że nic nie mówiliśmy. Przez to umarli Pankracy, Tobiasz i Rosół. I nawet ten Kaloszy, którego nie było.
Pan Wąż patrzył bardzo smutno i wyglądał bardzo smutno. Po brązowym policzku Czarodzieja spłynęła ciepła łza.
- Kolczaści są w nas, panie Wężu. Przecież pan wie. Byli w każdym z nich, a oni nie wiedzieli, że my wiemy i dlatego to wszystko się tak strasznie skończyło.
Jedno z luster nad umywalką pękło. Odłamki szkła posypały się na pana Węża, który ledwie zdążył umknąć.
- Nic się panu nie stało? - mruknął Czarodziej.
- Nie.
- To dobrze. Widzi pan, czy oni tam jeszcze są?
Pan Wąż spojrzał ze zmartwieniem na Czarodzieja, który stał się nagle tak stary i chudy, jakby miał zaraz przemienić się w zwieszony na kruchym szkielecie cień czegoś niedobrego. Jego oczy pogrążone były w dwóch głębokich, brązowych dolinach, nos sterczał z twarzy. Coś się z niego chciało wymknąć, coś tak strasznego, że pan Wąż miał ochotę natychmiast uciec, choćby wewnątrz samego siebie.
- Czy widzi pan...? - powtórzył ślepo Czarodziej.
- Są. Ciągle biegają.
I mają ogień. Palą się. Palą się, Czarodzieju, tak jak palił się Pankracy, spadając z czternastego piętra domu, którego nigdy nie było.
- Nie widzę pana... Gdzie pan jest? Nie widzę pana, nic nie widzę... Chyba coś stało się z moimi oczami, panie Wężu, czy może pan spojrzeć mi w oczy? Ja nic nie widzę...
Czarodziej upadł na czworaka i uniósł kościste palce do twarzy. Dotknął ostrożnie powieki, a oko wypadło spod niej i rozbiło się na podłodze. Pan Wąż podpełzł bliżej. Na różowej płytce posadzki jaśniało w białej plamie okrągłe żółtko jajka.
To jajko, tylko jajko.
Dzidziuś?
Nieee...
Kurczątko? Dzidziuś?
Mały wężyk, cha cha. Mały pan Wąż.
Pan Wąż uniósł łepek i spojrzał w twarz Czarodzieja, w jedno oko brązowe i drugie też brązowe. Nic się nie stało. Kolczaści chcą, żebyśmy myśleli, że się stało, ale się nie stało. O nie.
- Nic się nie stało – powiedział pan Wąż do Czarodzieja.
Stary mężczyzna skulił się przy ścianie jak dziecko. Zamknął niewidzące oczy, przytulił kanciaste kolana do zapadniętej piersi, westchnął i zadrżał.
- Kolczaści byli w Pankracym – szepnął. - Widziałem to od dnia, w którym go poznałem.
- Wiem.
- I w Tobiaszu też. Myślałem, że nigdy w to nie uwierzę, ale one go zniszczyły...
- Wiem.
- W Rosole też.
- Wiem.
- I we mnie.
- Aha.
- I w panu.
- Owszem.
- No to smutno...
Ostatnio zmieniony pn 28 paź 2013, 22:20 przez Gandalf, łącznie zmieniany 5 razy.

2
Próbowałam dobrnąć do końca. Dwa razy. Nie podołałam.
Za ciężkie dla mnie.
Imiona powtarzają się co chwilę, przeplatają z taką prędkością, że gubię się w fabule.
Nie mam pojęcia o co chodzi w całym tekście.
Wszystko oparte na dialogu. Nie ma prawie wcale opisów, samej akcji. To męczy.

To tyle ode mnie. Nie umiem tego ocenić. Napisała tylko jakie są moje odczucia.

Nie wykluczam, że to moja wina, że to ja nie ogarniam, nie dorosłam do tekstu, ale to kompletnie nie dla mnie.
Friends come and go and the world doesn't stop for anybody, so do what you love and never look back.

3
covu pisze:Próbowałam dobrnąć do końca. Dwa razy. Nie podołałam.
Za ciężkie dla mnie.
uff, bo już myslałam, ze tępieje na starośc :-D
dzieki, covu, ulżyło mi :-D
Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.

4
ravva pisze:
covu pisze:Próbowałam dobrnąć do końca. Dwa razy. Nie podołałam.
Za ciężkie dla mnie.
uff, bo już myslałam, ze tępieje na starośc :-D
dzieki, covu, ulżyło mi :-D
miałaś to samo? to również ufff...
Friends come and go and the world doesn't stop for anybody, so do what you love and never look back.

5
A jaki jest w ogóle zamysł tego tekstu? Czy to bajka? Czy...? Podoba mi się żonglowanie natężeniem rozpaczy i beznadziei w odczuciach bohaterów - ale nie jestem pewna czy dobrze te emocje odbieram. Mam trochę wrażenie jakbym wpadła w kwasowe lub neurotyczne wizje.
gosia

„Szczęście nie polega na tym, że możesz robić, co chcesz, ale na tym, że chcesz tego, co robisz.” (Lew Tołstoj).

Obrazek

6
Nie czytało mi się tej miniatury łatwo. Chaos, natłok imion, absurdalność treści... Za dużo tego dla mnie. Po prostu nie ogarnęłam.
Momentami zgrzytał mi język. Zwłaszcza na początku miałam wrażenie, że przesadzasz nieco opisach. Wiem, że pewne przerysowanie jest po prostu zamierzoną cechą tego tekstu, ale takie fragmenty jak te dwa poniżej (zwłaszcza podkreślone części) po prostu mnie zniechęcały.
Pankracy spadł z czternastego piętra prosto na ziemię czerwoną, tłustą, glebę urodzajną, zupełnie niezrozumiale bezlitosn
Gandalf pisze:Gleba, która, zapychając usta, niewoliła już ostatecznie.
Później, w trakcie lektury język stał się trochę prostszy, a i ja chyba zwyczajnie nawykłam. Niemniej fabuła nie ułatwiała. Nie wiem, o czym to jest. Co chciałeś przekazać itd. Zupełnie tego nie czuję.
Czytałam drugi raz, odpuszczając już sobie próby wnikania w treść i muszę przyznać, że znalazłam jeden zdecydowany plus - w tekście są emocje i da się w nie wczuć. Są dziwne, trochę niezrozumiałe, ale jednak.

Chętnie przeczytałabym coś Twojego w nieco normalniejszym wydaniu. Ta miniaturka, niestety, nie spodobała mi się za bardzo.

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

7
Hej,

No to biegnijcie z kaftanem, bo mnie się to bardzo podobało.
Pierwsze czytanie - mordęga.
A potem, gdzieś z tyłu głowy coś zaczęło mnie łaskotać, dopominając się o założenie odpowiednich okularów do czytania.
"Przecież to Kubuś Puchatek" wrzasnęło to coś w mojej głowie, dodając "czytaj to jak Kubusia, durniu".
I ja w tym kubusiowym klimacie popłynąłem.
Jasne, że to raczej "Kubuś Puchatek parano" ale dla mnie jest fajnie.
I zastanawiam się.
Czy ich zabił strach, czy może ziele Rosoła i skąd Rosół wiedział, że Tobiasz umrze w środę?
Zastanawiam się, ale i tak mi się podoba.
Chciałbym zobaczyć jeszcze cos innego Twojego autorstwa.

Pozdrowienia,

G.
"Każdy jest sumą swoich blizn" Matthew Woodring Stover

Always cheat; always win. If you walk away, it was a fair fight. The only unfair fight is the one you lose.

8
Godhand, A nie zabili ich Kolczaści? Moim zdaniem zabili ich Kolczaści. Problem w tym, że każdy miał w sobie Kolczastych, więc sprawa odpowiedzialności za zbrodnie się trochę komplikuje. Rosół chował te zabójcze zioła, ale przecież nie zmuszał nikogo do niczego. Chyba z nimi współpracował, a potem sami go załatwili.
Gandalf Nie wiem dobrze, o co Ci chodziło, ale czytam to jak wspaniały mit. Masz wielką wyobraźnie, subtelne poczucie humoru. Styl lepszy masz w następnych tekstach (bo czytałem i późniejsze). Zastanawiam się, czy opowiadania te tworzą jakąś całość, czy wszystkie są odrębne. Jeśli odrębne, to obawiam się, że zostawiasz czytelnikowi trochę za mało tropów. Interpretacji - jeśli sobie ich życzysz - może być albo za dużo, albo żadnych. Może tak musi być, skoro to bajka. Pomijając trochę irytujący styl, bajka z wysokiej półki.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron