4
autor: Leszek Pipka
Umysł pisarza
W poszukiwaniu tekstów mało epickich, pozbawionych heroicznych ozdobników i misji olśnienia świata zniosło mnie tutaj. Spodobał mi się koncept - i prostota. Wszystko było ślicznie na poziomie powierzchownego czytania, bliższe przyjrzenie się opowiadaniu ujawniło jednak rzeczy mało chwalebne. Do tego wrócę później, teraz popatrzmy, co w trawie piszczy.
„ - Przepraszam — wyrwał mnie z drzemki niespokojny głos. — Czy to pański rower?”
„Niespokojny?” Nie wiem. Może raczej „głos, w którym brzmiał niepokój”, „brzmiący niespokojnie głos”. Trochę trudno to wyjaśnić – ale jeśli do głosu przypisana jest pewna znacząca wypowiedź, treść, to określenie tego głosu przymiotnikiem jakoś nie współgra. Tak mi się wydaje. Przy opisach nastroju tłumu używa się „niespokojnych głosów”, ale raczej jako część ogólnego opisu zachowań gromadnych, masowych, razem z okrzykami, jękami, czy też innymi zespołowymi wyrazami emocji, bez cytowania ich treści.
No i masz – jeden wyraz, a ile wątpliwości :-(
"To był młody, może dwudziestoletni mężczyzna, krótko ostrzyżony na jeża."
Krótki jeż – wiadomo.
„Oglądał się nerwowo za siebie i przestępował z nogi na nogę.”
To jest opisane tak, jakby koleś wykonywał czynności w sposób skoordynowany, w określonej sekwencji, jak w szkole tańca. A chciałeś pewnie narysować obraz kogoś drepcącego w miejscu, rozdartego między nakaz ucieczki, a konieczność rozmowy. Może jakoś tak?
„Co i rusz oglądał się nerwowo za siebie, przestępując przy tym nerwowo z nogi na nogę.”
„ - Nie przepraszaj, tylko siadaj — odpowiedziałem życzliwie. — Mam tu jeszcze drugą butelkę.”
Czy „życzliwie” - to mógłby ocenić trzecioosobowy narrator. „Starając się, by zabrzmiało to życzliwie” - na przykład tak. Albo – jak u Chmielewskiej: „... - odpowiedziałem, a mój głos ociekał wręcz życzliwością” (chociaż to jest naśladownictwo! :-) Albo inaczej, ale bez przypisywania sobie przez narratora znajomości ostatecznego efektu.
„ - Nie mogę siadać.”
A tu – w sposób raczej niechciany – wychodzi z opisu, że koleś jest co najmniej nieszczęśliwym posiadaczem hemoroidów. Jeśli ma być dynamicznie (a dobrze by było, bo to ten uciekający) – wystarczy samo „Nie mogę!”. Jeśli trochę rozbudowane, to: „Niestety, nie mogę sobie na to pozwolić.” Na przykład, oczywiście. Zdynamizowanie kwestii uciekającego przydałoby się, żeby mocniej je skontrastować ze spokojem narratora, co z kolei wzmocni komizm slapstickowego upadku młodzieńca z unieruchomionego bicykla.
„ - Ależ możesz.”
Tu przydałby się jednak wykrzyknik.
„O co chodzi, nie lubisz Lecha? W domu mam jeszcze Żywca. Tak mi się przynajmniej zdaje.”
A tu (na końcu kwestii) dla odmiany wielokropek, żeby podkreślić, że narrator się nie spieszy, gruntownie przy tym obmyślając sposób podjęcia gościa.
„— Przepraszam, ale ja się trochę śpieszę. Czy to pański rower?”
Młodzieniec grzecznym jest, mimo pośpiechu powinien chyba podziękować, choćby odruchowo. Czyli: „Bardzo dziękuję, ale wie pan, trochę się spieszę”.
„— Gdybyś się chłopcze śpieszył, nie sterczałbyś mi tutaj nad głową i pytlał jak zacięta pozytywka — pouczyłem go łagodnie. — A skoro sterczysz mi nad głową, to się nie śpieszysz. Tak więc, kiedy już sobie wyjaśniliśmy, że się nie śpieszysz, możesz sobie spokojnie usiąść i się ze mną napić. Nie lubię pić samemu.”
„Pytlał” - wiadomo, trochę niezręczny regionalizm (?), do tego nie bardzo pasuje do pozytywki. Nawet w poprawionej do „pytlował” wersji. Może „piszczał”? „jęczał?” „stękał”? No coś tam.
Teraz: dalszy ciąg – choć jest komicznym wykładem, trochę wymaga upłynnienia. „Tak więc, kiedy wyjaśniliśmy już tę kwestię, możesz sobie spokojnie usiąść i się ze mną napić.”
I dalej:
„Picie w czyimś towarzystwie jest przyjemniejsze, niż picie samemu.” Niekoniecznie tak, ale chodzi o to, żeby u narratora nie było sprzeczności – no bo niby nie lubi pić samemu, ale przecie pije, bo ma swoją, otwartą butelczynę i następną w zapasie. Pijak? Byłaby brzydka rysa na świetlanej postaci :-P
„— Ale ja naprawdę się śpieszę.”
Znowu wykrzyknik.
„Na dodatek w ogóle ciebie nie znam. Dlaczego niby miałbym ci pożyczyć rower?”
„Cię”, nie „ciebie”.
„— Ale on mi jest potrzebny.”
Wykrzyknik! Młody jest zdesperowany i tak się zachowuje, o czym świadczą wtrącone opisy i dialogowe didaskalia.
„— Młodzieniec wyłamywał nerwowo palce. — Nawet bardzo. Mógłby mi pan pożyczyć?”
„Proszę?” Trochę błagalnego tonu. Przyda się. No i „go” – znaczy ten rower, też by się przydało.
„— Mógłbym. — Sięgnąłem po piwo i pociągnąłem jednego łyka.”
No. Wiadomo, co z tym łykiem. Na łapcie :-)
„ — Ale nie chcę.”
„Ale” się powtórzy w sąsiednich akapitach. Może lepiej „ - Tylko, że nie chcę”.
„— Ale to sprawa życia i śmierci! — wykrzyknął rozpaczliwie coraz bledszy młodzieniec. — Jestem ścigany!”
Ale – skoro nic nie było wcześniej na temat tego, że jest blady, więc nie mógł mu się pogłębić stan bladości.
„Upiłem leniwie jeszcze jednego łyka i spojrzałem na młodego człowieka spod przymrużonych powiek.”
„Upiłem leniwie jeszcze trochę z butelki”. Albo: „Znowu uszczknąłem trochę z zawartości butelki”, albo jeszcze jakoś, na jeden z kilkunastu możliwych sposobów – po co się powtarzać?
„Ale w dzisiejszych czasach wszyscy wyglądają na całkiem normalnych.”
Tu – jak się wydaje – powinna się zaznaczyć oczywista przewrotność w komentarzu. Czyli: „Ale w dzisiejszych czasach nawet wariaci tak wyglądają". Albo (dla starszych już, nieco gderliwych osób): „Ale w dzisiejszych czasach to oni [czyli w domyśle nawet zaburzeni] wszyscy sprawiają wrażenie całkiem normalnych”.
„— Gdyby to była sprawa życia i śmierci, chłopcze — powiedziałem, podkreślając wyciągniętym palcem przecinki i kropki, — to byś mnie nie pytał o zdanie.”
Eee, nie. Bo tych kropek i przecinków w powyższym zdaniu jest tyle, co kot napłakał.
Narrator raczej podkreślał wagę swoich słów, czy ich znaczenie. I może raczej dłonią, nie palcem, bo wzniesiony palec przynależy bardziej do kobiety i to zaawansowanej wiekowo, karcącej osóbkę w wieku okołodziecięcym.
„Młodzieniec rzucił się do roweru, wskoczył na siodełko i szarpnął kierownicą.”
Próbuję to sobie wyobrazić. Koleś dopada stojącego gdzieś pod płotem (?) roweru (zakładam, że tenże nie stoi w jakimś specjalnym stojaku, albo na stopce, bo wtedy by było jeszcze inaczej), łapie za kierownicę, szarpie nią, podnosząc i odstawiając przednie koło (żeby uzyskać miejsce na przełożenie nogi przez ramę bądź siodełko – zależy od wyuczonych nawyków, pomijam start „hulajnogowy” z jednego pedału i późniejsze usadzenie się w siodełku), podciąga sobie pedał do naciśnięcia, naciska, no i może w tym momencie się wykłada. Czyli czynność opisałeś nazbyt skrótowo (bo to, że krótko, to bardzo dobrze, owa czynność ma być szybka, gwałtowna, żeby równie gwałtowny był skutek).
„— Oczywiście, gdyby to mnie ścigano — powiedziałem w zamyśleniu, patrząc, jak młodzieniec gramoli się z ziemi, — najpierw odczepiłbym od tylnego koła łańcuch.”
Szyk. "…łańcuch od tylnego koła”. Dla odmiany niezły byłby „młodzian”, żeby podkreślić nieco ironiczny stosunek narratora do uciekiniera.
„— Ma pan klucz od kłódki? — zapytał nieszczęśliwym tonem młody, otrzepując spodnie.”
Tu „młody” jest już niepotrzebny, wiadomo, że o niego chodzi.
”— To będziemy grali na czas. Dziesięć minut łącznie na posunięcia. Gdzieś na strychu mam zegar szachowy, czekaj…”
Szachy błyskawiczne to termin, który znają nawet profani. Dałoby się tę wypowiedź usprawnić, na przykład tak: „To będziemy grali na czas. Szachy błyskawiczne, rozumiesz. Niech będzie…powiedzmy, dziesięć minut na partię. Gdzieś na strychu mam zegar szachowy, czekaj…”
„Wstałem nieśpiesznie i przeciągnąłem się. Słoneczko przyjemnie grzało mi w brzuszek.”
„Brzuszek”?! Oj…
„Piwo schowałem pod stolik i bez pośpiechu wkroczyłem do domu. Młodzieniec opadł na krzesło i schował głowę w dłoniach.”
Niby w porządku, ale patrzmy na kolejność. Narrator wkracza do domu i nie widzi, co się dzieje za jego plecami. To, co robi młodzieniec, znowu mógłby zauważyć tylko narrator trzecioosobowy. Czyli jakoś tak: „Wchodząc do domu obejrzałem się przez ramię. Młodzieniec właśnie opadł na krzesło i schował głowę w dłoniach”.
„Wróciłem z szachownicą pod pachą i zgrzewką butelek Żywca.”
Gdzie zegar? „Zgrzewka” to raczej do puszek. Butelki na ogół są w kartonikach. „Z sześciopakiem”? „Z odpowiednim zapasem”? Jest kilka sposobów na opowiedzenie, że mamy do czynienia z opakowaniem zbiorczym butelkowanego browara :-)
„— Nie teraz! — warknął tamten. — Przybyłem pozbawić tego łajdaka życia. Zginiesz śmiercią marną, a twoje ścierwo toczyć będzie robactwo…”
„Tamten” – niepotrzebny, a powiększający niepokojąco zbiór zaimków. W kontekście całej sceny może lepiej by było, gdyby zignorował narratora, przesuwając po nim nieprzytomnym wzrokiem. Wówczas tu:
„— Co? — powiedział intruz i przyjrzał mi się nieco nieprzytomnie. — Co to za kretyn?”
mógłby nieco oprzytomnieć.
”— Tak! — ten drugi zbliżał się do niego pochylony, wymachując rękoma. — Zamorduję ciebie! Zapłacisz za swoje grzechy, podły banito. Umrzesz, i nikt po tobie nie zapłacze…”
„Rękami” może? Zgrabniejsze…
„Zamorduję CIEBIE” to już przesadna stylizacja. „Cię” jest zupełnie wystarczające. I dlaczego „banita”? On jest z innej bajki. „Podły gadzie”? „Nędzna kreaturo”? Literatura – zwłaszcza popularna – dostarcza wielu wzorców :-)
„— Przepraszam, czy panowie uciekliście może z jakiegoś brazylijskiego serialu? — zainteresowałem się uprzejmie, sadowiąc się znowu na krześle.”
Jakoś by uciec od siękozy. Na przykład: „…wyraziłem uprzejme zainteresowanie, sadowiąc się wygodnie na krześle.”
„Zgrzewkę położyłem koło nogi, a szachownicę na stolik.”
„Na stoliku”. Deklinacja.
„Położyłem”, or „postawiłem” – that ist the question!
“Obraziłem się, ale potem zastanowiłem się i doszedłem do wniosku, że jednak nie chce mi się obrażać. Za piękny był dzień.”
Fajnie, ale da się zgrabniej użyć powtórzenia. Tutaj jest trochę nieporadnie.
„Obraziłem się, lecz po krótkim zastanowieniu doszedłem do wniosku, że mi się nie chce. Dzień był zbyt piękny, żeby się obrażać.” Na przykład.
„— Po pierwsze, jak niby masz zamiar zabić swoją ofiarę, młody człowieku, jeżeli nie masz ani pistoletu, ani noża.”
Brakuje myślnika po liczebniku i znaku zapytania, bo to przecież jest pytanie, nieprawdaż?
„— Faktycznie — stropił się tamten i zmarszczył czoło. — Aha! Uduszę ciebie gołymi rękoma, zdechniesz wijąc się w męczarniach, a potem…”
„Cię”, „cię”!…
„— A po drugie — przerwałem mu, sięgając po butelkę z piwem. — Gdybym ja miał kogoś zabić, to bym się do tego od razu zabrał, a nie przedtem gadał o tym przez pół godziny.”
No zgrzyta.
„Gdybym ja miał kogoś zabić, zabrałbym się za to niezwłocznie, zamiast gadać po próżnicy.” Tak, albo inaczej, w każdym razie bez zaimkozy i we właściwym szyku.
„— Wiecie co, chłopaki, mam pomysł. — Odłożyłem butelkę i poklepałem szachownicę. — Rozegrajcie tę sprawę jak prawdziwi mężczyźni.”
Butelkę – to jednak wyraźnie – „odstawiłem”.
”Odwrócili do mnie jednocześnie głowy. Nie zrażony spojrzeniami, rozłożyłem szachownicę i zabrałem się do wyjaśniania reguł gry.”
Ortografia – wiadomo, reguły :-) pisania „nie” z różnymi częściami mowy.
„A ja zyskałem oryginalną ozdobę na trawnik i, co też jest nie do pogardzenia, towarzystwo do butelki.”
„Ozdobę trawnika”. Zdanie wtrącone dla jasności czytania dobrze byłoby oznaczyć przy pomocy myślników.
„A dwóch grających w szachy dziwaków mam w ogródku tylko ja.”
„Dziwacy” są jakoś tak…niesympatyczni. Po całości – „wariatów”, albo spokojnie „myślicieli”, „młodzieńców” „żywe figury” czy jakoś tam inaczej.
Cała ta męcząca robota, związana z oglądaniem tekstu zaowocowała kilkoma myślami.
Przede wszystkim natchnienie, wena, flow, czy jakkolwiek nazwać stan twórczego uniesienia, to tylko kawałek pisarskiej roboty. Zwłaszcza, jeśli czerpie ze stosunkowo wąskiego repertuaru dostępnych piszącemu środków. Dalej powinno iść krytyczne przyglądanie się powstałemu tekstowi, nie raz i nie dwa. Z przerwami. Do upojenia. Proporcje między owymi czynnościami (pisaniem i szlifowaniem) prawdopodobnie zmieniają się w trakcie nabywania doświadczenia, a co za tym idzie swobody wypowiedzi. Tekst, którego autor nie poddał przeglądowi kryje mnóstwo niedoróbek, a ich obecność odróżnia, niestety, niezły tekst od bardzo dobrego.
Tutaj CAŁA robota nie została prawidłowo wykonana.
I to nawet, jeśli (a zakładam taką możliwość) czepiam się przesadnie, to jednak liczba miejsc "wątpliwych", "niepewnych" jest zbyt duża.
Po drugie – sam pomysł, choćby najbardziej błyskotliwy, nie załatwi piszącemu jakości opowiadania, które napisał. Potrzebne jest odpowiednie ubranko, w które odzieje się koncept, żeby podobał się czytelnikowi.
Po trzecie – w krótkich, skondensowanych formach literackich brak etapu obróbki widoczny jest najbardziej. Tu liczy się każde słowo, każdy niuans opisywanej sytuacji, każdy oddech między kwestiami wypowiadanymi przez osoby dramatu. Wszystko to trzeba gruntownie przemyśleć, pobawić się wariantami i wybrać najlepszy. I dać sobie na to czas. Dotyczy to również dialogów, nad którymi trzeba panować w jak najwyższym stopniu, ponieważ w równym stopniu posuwają akcję, co charakteryzują bohaterów.
Po czwarte – i tu już konkret, tyczący się tego akurat opowiadanka. Narracja musi być konsekwentna. Pierwszoosobowa ma swoje ograniczenia, nie powinno się zmieniać punktów widzenia narratora, bo te miejsca (znaczy te, gdzie narrator wykazuje nadprzyrodzone zdolności) widać, jak kleks na bibule.
Stek banałów? Oczywiście, jednak dziwnym losu zrządzeniem można zastosować metodę „copy-paste”, przenosząc ten sam komentarz pod większości werowych tekstów. Co by świadczyło o tym, że ciągle nie jest to „oczywista oczywistość”.
No dobrze, ale z jakiegoś powodu zatrzymałem się na Twoim tekście i teraz należałoby napisać, co mi się podobało, a da się na ten temat cokolwiek powiedzieć.
Tak więc przemawiają do mnie zarówno bardzo sympatyczny pomysł, jak i całkiem dobrze wykorzystany kontrast między spokojem bohatera-narratora, a młodzieńcami, skutkujący zresztą sporą dawką delikatnego komizmu.
Nawiasem mówiąc bohater budzi sporo ciepłych uczuć, niezależnie od wkurzenia czytelnika, objawiającego się ciągle nawracającym, skierowanym do niego pytaniem: „Cholera, spróbujesz się w końcu dowiedzieć, o co właściwie kaman?” To też sztuka, tak przeciągnąć czytającego przez cały wywód do puenty, która nie daje żadnej odpowiedzi.
Podoba mi się zgrabnie wpleciona kpina z południowoamerykańskich seriali i ich niezliczonych klonów, pośrednio uderzająca w gust tak zwanego masowego odbiorcy.
Podsumowując:
Ot, takie nic, ale pogodne, zabawne, bez pretensji do bycia czym innym, niż jest.
Kiedyś w rozlicznych terenowych gazetach i tygodnikach bywały kąciki, w których swoje próby literackie – czasem lepsze, czasem gorsze - mieli szansę pokazać lokalni matadorzy.
Twój tekścik po niezbędnych poprawkach reprezentowałby taki mniej więcej poziom. Powyższe raczej wydaje mi się komplementem, bo zawiera w sobie sugestię drukowalności.
Czego ci serdecznie życzę.
B16 - zatwierdzam
Ostatnio zmieniony sob 12 kwie 2014, 20:34 przez
Leszek Pipka, łącznie zmieniany 1 raz.