Niezwykłe problemy zwykłego młodzieńca

1
&#8195 To miał być mój pierwszy dzień w nowej szkole. Z poprzedniej zostałem przeniesiony przez moich rodziców, których ambicja znajduje się na zdecydowanie wyższym poziomie niż moja. Właściwie wydaje im się, że wiedzą o wiele lepiej, co byłoby dla mnie najlepsze. Zmuszają mnie do realizowania swoich pomysłów już od małego, najpierw chcieli bym uczył się w elitarnej podstawówce, a teraz w gimnazjum o równie wysokim poziomie. Wmawiają mi, że tylko osoby, które skończą kierunek pokroju prawa czy medycyny, nadają się do czegoś w życiu. To dopiero ciekawy światopogląd!

&#8195Skoro już zacząłem od ogólnego opisu, to wypadałoby, bym przedstawił najpierw siebie, dopiero potem moich rodziców. Mam na imię Tomek. W lutym skończyłem szesnaście lat, więc nietrudno wywnioskować, że uczęszczam do ostatniej, trzeciej klasy gimnazjum. Tak właściwie to większość osób z dawnej szkoły miało mnie za kompletnego czubka.

&#8195Trudno znaleźć tego prawdziwy powód, ale wydaje mi się, że to dlatego, iż nie miałem w zwyczaju przynależeć do żadnej ze szkolnych grup. Biorąc pod uwagę znane mi realia, istniały cztery grupy. Pierwszą z nich byli dresiarze (bluzy z kapturem, spodnie z krokiem na wysokości kolan, słuchawki zawieszone na szyi), drugą zamknięci w sobie metalowcy (czarny obcisły ubiór, ciężkie glany, bransolety z kolcami), trzecią natomiast łatwo było pomylić z homoseksualistami (długie włosy, obcisłe spodnie, koszulki z dekoltem, uwielbiali muzykę z gatunku pop), czwarta frakcja to dziewczyny. Ich chyba nie trzeba opisywać?

Tak jak wspomniałem, ja byłem neutralny. Diabeł tkwi w szczegółach, gdyż zamiast tym samym nie zwracać na siebie uwagi, przyciągałem sobą spojrzenia członków każdej z grup. Nie oznacza to oczywiście, że jestem zamkniętym w sobie, samotnym, szurniętym nastolatkiem. Mam oczywiście przyjaciół, którzy bywają irytujący, ale przyjaźń jest w stanie wiele wybaczyć. Co lubię robić w wolnym czasie? Uwielbiam rysować i malować to, co uważam w życiu za najpiękniejsze. Najczęściej jest to piękno przyrody, zaczynając od ptaków siedzących na gałęziach drzew, kończąc na dziewczynach trzymających w ustach źdźbło trawy. Mimo to nie zaprzeczam, że lubię imprezować, właściwie całkiem często.

Skoro już przybliżyłem swoją sylwetkę, pora na moją rodzinę. Tata, będący głową jej jest dyrektorem banku. Po tej informacji nie muszę chyba już pisać do jakiego typu ludzi należy. Ułożony, systematyczny, pozbawiony poczucia humoru. Mama trochę się od niego różni. Pracuje jako nauczycielka w liceum, uczy matematyki. Czasami są dni, w których da się z nią nawet normalnie porozmawiać. Uważam, że los pokarał mnie wystarczająco tym, iż nie dał mi brata lub siostry. W tym wypadku rodzice pilnują mnie jak swojego najcenniejszego klejnotu. Żartowałem, przecież to kasa w życiu jest najważniejsza.

Wysiadając z podmiejskiego autobusu zastanawiałem się nad tym, czym nowa szkoła będzie różnić się od poprzedniej. Wcześniej trochę was okłamałem, pisząc to, że nie należę do samotników. Przecież moi przyjaciele zostali w tamtej szkole. Po przejściu kilku ulic, w końcu ujrzałem ten budynek. Z niewiarygodnym entuzjazmem pobiegłem do drzwi. Dobra, powinienem skończyć z tą ironią. Idąc jak na ścięcie podszedłem do drzwi i wszedłem do środka.

To, co zobaczyłem o mało nie zwaliło mnie z nóg. Ludzie stojący przy szafkach i pakujący do plecaków książki, ubrani byli w mundurki. Paskudne, granatowe spodnie i marynarka, beznadziejnie współgrająca z białą koszulą. Dziwnie się czułem, mając ubrane na sobie dżinsy i bordowy t-shirt. Ponadto uczniowie mieli schludnie zaczesane fryzury. Bez wyjątków. Musiałem wzbudzać pewne zainteresowanie, idąc korytarzem z włosami postawionymi do góry.

Usłyszałem dźwięk dzwonka, ogłaszającego koniec przerwy przedlekcyjnej. Niedługo zajęło mi odnalezienie właściwej sali, biorąc pod uwagę fakt, że bardzo gęsto porozwieszane były schematy poszczególnych pięter. Zgodnie z poniedziałkowym planem lekcji, pierwszą z nich była godzina wychowawcza. Spoko, będzie lajt, pomyślałem. Jak się pewnie domyślacie, po raz kolejny tego dnia bardzo się zdziwiłem.

Otwierając piękne, zdobione drzwi i wchodząc do klasy, każdy z siedzących uczniów natychmiastowo podniósł się z miejsca na gest powitania. W tym momencie moja mina musiała być po prostu zabójcza. Spróbujcie sobie wyobrazić wyraz twarzy szesnastolatka, zdziwionego i nieukrywającego rozbawienia. Początkowo nie dostrzegłem stojącego za szafą nauczyciela. Usłyszawszy dźwięk otwieranych i zamykanych drzwi, wyfrunął zza niej błyskawicznie.

- Witam, to ty musisz być tym nowym uczniem? – spytał się mnie mężczyzna, wyglądający na około pięćdziesiąt lat.

- Gratuluję panu spostrzegawczości – odpowiedziałem, siląc się na uprzejmy ton. – Nazywam się Tomasz Zawadzki.

- Tak, tak, usiądź sobie tam, w ławce przy oknie, zaraz podam ci dokumenty do podpisania.

Wolnym krokiem zbliżałem się do ławki na samym końcu sali. Przyglądałem się twarzom mijanych przeze mnie uczniów, uśmiechając się do interesujących dziewczyn, ale one były zbyt nieobecne lub wystraszone, aby to dostrzec. Usiadłem i rozpakowałem się, niekoniecznie cicho. Dosłownie kilkanaście sekund później zbliżył się do mnie wychowawca, podając mi jakieś papiery i długopis. Zaciekawił mnie tym. Czyżby sądził, że nie stać mnie na własny długopis?

Czytając poszczególne zdania regulaminu szkoły moje zażenowanie rosło z każdą sekundą. Obowiązek noszenia mundurków, zakaz wyjścia poza teren placówki, zakaz poruszania się na piętrach, na których nie ma się wówczas lekcji, zakaz rozmów, zakaz przytulania, zakaz całowania zakaz fotografowania. Podobnie absurdalne zabronienia zajmowały jeszcze pięć kartek. Aż dziwne, że pozwalali oddychać… Na końcu widniało wykropkowane miejsce na podpis ucznia, stanowiący potwierdzenie, że delikwent zapoznał się i zaakceptował postawione wyżej warunki. Parsknąłem śmiechem. Wziąłem długopis do ręki i wykonałem szybki podpis. W końcu czym byłaby szkoła bez reguł? A mają one to do siebie, że tak łatwo je złamać…

Naprawdę wyjątkowe sytuacje zmuszają mnie do tego, bym sięgnął po papierosa. Od czasu, gdy cztery lata temu lekarze wykryli u mnie wrodzoną wadę serca, staram się oszczędzać. Jednak po sześciu niesamowicie porywających lekcjach, na których nikt się nie odzywał, z resztą podobnie jak i na przerwach, dłużej nie wytrzymałem. Wyszedłem ze szkoły, stanąłem zza rogiem i upewniwszy się, że żaden nauczyciel nie ma w tym momencie dyżuru, odpaliłem papierosa. Ciągle myślałem o tym, co zrobić, by uczniowie tej żałosnej szkoły bardziej się otworzyli. Po zgaszeniu papierosa butem odwróciłem się. Prosto na mnie patrzyła biała, przymocowana do lampy kamera przemysłowa. Cicho zakląłem.

- Zawadzki, jesteś w tej szkole od niecałych sześciu godzin, a już mnie odwiedziłeś, chyba pobiłeś rekord. – Ton głosu pani dyrektor nie należał do najmilszych.

Pani dyrektor na oko miała jakieś dwadzieścia pięć, może dwadzieścia siedem lat. Była wysoka, zgrabna, nosiła okulary i miała piękne, rude włosy spływające po ramionach. Należała do tego typu kobiet, które bez wahania chciałbym namalować. Szybko wyrwałem się z zamyślenia i odpowiedziałem:

- Czytając regulamin nie natrafiłem na punkt zakazujący palenia papierosów…

- A więc jednak chyba nie jesteś takim idiotą, na jakiego wyglądasz - stwierdziła zjadliwie dyrektorka. – Wpisałam już naganę, za chwilę zadzwonię do twoich rodziców, na razie nie mam nic więcej do dodania, wyjdź – rozkazała, wstając z krzesła.

- Do widzenia – odpowiedziałem krótko.

- Jeszcze jedno, prawie zapomniałam. Jutro widzę cie w szkolnym mundurku i w normalnie uczesanych włosach. Jeśli nie, szybko tego pożałujesz, gwarantuję.

Po przyjściu do domu od razu zostałem poproszony na rozmowę. Rodzice nie ukrywali swojego zażenowania faktem, że zmuszeni zostali do wysłuchania reprymendy dyrektorki już pierwszego dnia w mojej nowej szkole. Generalnie skończyło się w miarę szybko, biorąc pod uwagę fakt, że czasami zdarzało im się gadać całymi godzinami. Stanęło na tym, iż zachowując się w ten sposób, zostanę w życiu niczym. Nie nikim, po prostu niczym.

Jednak siedząc w pokoju i szkicując wielkie, dębowe drzewo, wpadłem na całkiem interesujący pomysł. Ta szkoła była kompletnie martwa, a dzięki mojej idei chciałem ją znacząco ożywić. W gabinecie pani dyrektor stał mikrofon, podłączony do każdego głośnika, znajdującego się w tej szkole. A były one dosłownie wszędzie, w każdej klasie, na każdym korytarzu. Okej, wszędzie poza toaletami.

Budząc się rano i przygotowując się do wyjścia, ubrany w nowiutki mundurek i uczesany na tak zwanego lizusa, zabrałem wszystkie potrzebne przyrządy, wliczając w to telefon, którego wniesienie do szkoły było oczywiście zabronione. Tego dnia nie korzystałem z komunikacji miejskiej, wybrałem drogę na pieszo. Do szkoły przyszedłem godzinę przed dzwonkiem wzywającym na pierwszą lekcję. Placówka oczywiście była otwarta, woźna siedziała tam pewnie od piątej rano. Starałem się nie robić zbyt dużego hałasu, kierując się wprost do gabinetu dyrektora.

Gdy wszedłem do środka, od razu odpaliłem komputer. Czekając, aż ten się włączy, nerwowo spoglądałem na drzwi. Odtworzenie nagranego pliku mp3 o danej godzinie nie wymaga skomplikowanych komend, nawet biorąc pod uwagę moje znikome umiejętności informatyczne. Cały ten plan był bardzo prosty. Równo o godzinie 12:00 zostanie odtworzona pewna piosenka, oczywiście na jak największą głośność. Wychwyci to ustawiony na biurku mikrofon, który będę musiał wcześniej włączyć. Skąd mam pewność, że pani dyrektor mi w tym nie przeszkodzi? W czasie piątej lekcji, przed godziną 12:00 wraz ze wszystkimi pracownikami z sekretariatu schodzi do stołówki na obiad. Mam tylko nadzieję, że nie zamykają drzwi.

Piątą lekcją w dzisiejszym planie była biologia. Stara i pomarszczona kobieta tłumaczyła właśnie różnice między sukcesją wtórną i pierwotną. Nie przewidziałem tego, że w jakiś sposób na chwilę będę zmuszony wymknąć się z klasy, aby włączyć mikrofon. Wpadł mi do głowy pewien pomysł. Podniosłem rękę do góry i czekałem, aż nauczycielka pozwoli mi się odezwać. Długo to nie trwało, zapytałem się:

- Przepraszam bardzo, cierpię na rzęsistkowicę i mam problemy z częstomoczem. Pojutrze przyniosę zawiadomienie od lekarza, które zostało w poprzedniej szkole. Czy zrobiłaby pani malutki wyjątek i pozwoliła mi wyjść do toalety?

- Hmm, to chyba paskudna choroba – stwierdziła nauczycielka, wahając się. Dobrze, idź, ale wracaj szybko – dodała po chwili, wskazując na drzwi.

Pobiegłem korytarzem, drogę prowadzącą do sekretariatu znałem już prawie na pamięć. Cicho podszedłem do drzwi. Ostrożnie podstawiłem do nich ucho. Nie usłyszałem żadnego niepokojącego dźwięku, zaryzykowałem i nacisnąłem klamkę. Wszedłem do środka, otworzyłem kolejne drzwi dzielące sekretariat od gabinetu dyrektora. Nacisnąłem przycisk włączający mikrofon i cicho udałem się na lekcję. Do godziny dwunastej pozostały trzy minuty.

Usiadłem w ławce i nerwowo odliczałem sekundy. Trzy, dwie, jedna. Wskazówka zatrzymała się równo na godzinie dwunastej. Moje serce waliło jak oszalałe. Moment później rozległ się dźwięk znanej na całym świecie piosenki zespołu Pink Floyd, pt. „Another brick in the wall (part II)”. Te trzy minuty były niesamowite, nie do opisania. Nawet biolożka prowadząca lekcję zawiesiła głos i usiadła na swoje krzesło. Gdy utwór się skończył, każdy znajdujący się w tej klasie, spoglądał na mnie, jakbym winę miał wymalowaną na twarzy. O dziwo, nie były to złowrogie spojrzenia. Na szczęście chyba wszyscy uczyli się angielskiego i zrozumieli ukryty przekaz. Z wielkiej radości i zamyślenia wyrwał mnie drżący, kobiecy głos dobiegający z głośników, znacznie różniący się od głosu wokalisty angielskiego zespołu:

- Zawadzki, do gabinetu, ale już!

Posłusznie się spakowałem i wstałem z miejsca. Idąc do drzwi odwróciłem się w stronę siedzących na krzesłach uczniów. Wyraz ich twarzy zdecydowanie różnił się od tego, który ujrzałem wczoraj. Dzisiaj nie bali się posłać pożegnalnego uśmiechu. Chcieli nim chyba przekazać, że są wdzięczni. A do tego sprawiali wrażenie, jakby szczerze pragnęli wykrzyknąć: „dasz sobie radę!”. Stojąc pod drzwiami sekretariatu i trzymając dłoń na klamce pomyślałem, że naprawdę było warto. Wszedłem do środka.

Edit: "7 § 2. Użytkownik może wstawić jeden tekst w ciągu 14 dni."

[ Dodano: Nie 28 Kwi, 2013 ]
Przepraszam za nieudolne próby ustawienia akapitu, ale teraz nie mogę już tego edytować. Proszę o opinie i poprawienie błędów.
Ostatnio zmieniony śr 04 wrz 2013, 23:53 przez bożo, łącznie zmieniany 3 razy.

2
bożo pisze:To dopiero ciekawy światopogląd!
Rzekłabym, że dość popularny ;)
bożo pisze:Z poprzedniej zostałem przeniesiony przez moich rodziców, (1) których ambicja znajduje się na zdecydowanie wyższym poziomie niż moja. Właściwie wydaje im się, że wiedzą o wiele lepiej, co byłoby dla mnie najlepsze. (2)Zmuszają mnie do realizowania swoich pomysłów już od małego, najpierw chcieli bym uczył się w elitarnej podstawówce, a teraz w gimnazjum o równie wysokim poziomie.
Masz tendencję do przegadywania zdań. Tówj narrator jakby sili się by brzmieć poważniej. To wychodzi trochę sztucznie, zwłaszcza że narracja pierwszoosobowa, to też kreacja samego bohatera. Tutaj on przez to, przynajmniej w moich oczach, dostaje od razu taki rys pozera.
Tutaj chociażby:
1) Przekombinowana forma. Wystarczyłoby rzucić "przez moich przesadnie ambitnych rodziców" czy coś w ten deseń.
2) Tutaj można by w miejsce drugiego przecinka wstawić kropkę. I prosto.
bożo pisze:najpierw chcieli bym uczył się w elitarnej podstawówce, a teraz w gimnazjum o równie wysokim poziomie.
To czemu go najpierw posłali do innego gimnazjum, a teraz dopiero przenoszą?
bożo pisze:Tak właściwie to większość osób z dawnej szkoły miało mnie za kompletnego czubka.
"Większość", więc "miała"
bożo pisze:Trudno znaleźć tego prawdziwy powód, ale wydaje mi się, że to dlatego, iż nie miałem w zwyczaju przynależeć do żadnej ze szkolnych grup. Biorąc pod uwagę znane mi realia, istniały cztery grupy.
Znów straszne przekombinowywanie. To "biorąc pod uwagę znane mi realia" to już w ogóle jakieś bez sensu - wiadomo, że nie bierze pod uwagę czegoś, o czym nie wie.
bożo pisze:Pierwszą z nich byli dresiarze (bluzy z kapturem, spodnie z krokiem na wysokości kolan, słuchawki zawieszone na szyi), drugą zamknięci w sobie metalowcy (czarny obcisły ubiór, ciężkie glany, bransolety z kolcami), trzecią natomiast łatwo było pomylić z homoseksualistami (długie włosy, obcisłe spodnie, koszulki z dekoltem, uwielbiali muzykę z gatunku pop), czwarta frakcja to dziewczyny. Ich chyba nie trzeba opisywać?
Czyli dziewczyny nie przynależały do żadnych grup? Nie było wśród nich "metalówek", "dresiar", nie słuchały nawet popu?! Opisy grup też takie jakieś mało przekonujące.
Z językowych rzeczy: "ciężkie glany" - jako że lekkich glanów raczej nie uświadczysz, to przymiotnik "ciężkie" jest zbędny.
bożo pisze:Tak jak wspomniałem, ja byłem neutralny. Diabeł tkwi w szczegółach, gdyż zamiast tym samym nie zwracać na siebie uwagi, przyciągałem sobą spojrzenia członków każdej z grup. Nie oznacza to oczywiście, że jestem zamkniętym w sobie, samotnym, szurniętym nastolatkiem. Mam oczywiście przyjaciół, którzy bywają irytujący, ale przyjaźń jest w stanie wiele wybaczyć. Co lubię robić w wolnym czasie? Uwielbiam rysować i malować to, co uważam w życiu za najpiękniejsze. Najczęściej jest to piękno przyrody, zaczynając od ptaków siedzących na gałęziach drzew, kończąc na dziewczynach trzymających w ustach źdźbło trawy. Mimo to nie zaprzeczam, że lubię imprezować, właściwie całkiem często.

Skoro już przybliżyłem swoją sylwetkę, pora na moją rodzinę. Tata, będący głową jej jest dyrektorem banku. Po tej informacji nie muszę chyba już pisać do jakiego typu ludzi należy. Ułożony, systematyczny, pozbawiony poczucia humoru. Mama trochę się od niego różni. Pracuje jako nauczycielka w liceum, uczy matematyki. Czasami są dni, w których da się z nią nawet normalnie porozmawiać. Uważam, że los pokarał mnie wystarczająco tym, iż nie dał mi brata lub siostry. W tym wypadku rodzice pilnują mnie jak swojego najcenniejszego klejnotu. Żartowałem, przecież to kasa w życiu jest najważniejsza.
Ogólna uwaga kompozycyjna. Uważam, że wrzucanie takich fragmentów morduje tekst. Czytelnika na tym etapie nie interesuje taka wyliczanka. Niech pozna zainteresowania i rodzinę bohatera w miarę zagłębiania się w tekst. Teraz to tylko nudna, przegadana wstawka.
Zwłaszcza że potem te informacje niespecjalnie trzymają się reszty tekstu. Spójrz na podkreślony fragment, a potem na scenę, w której rodzice, do których zadzwoniono, że ich szesnastoletni (chory na serce!) synek pali, kończą sprawę na krótkiej pogadance. I wiemy, ze chłopak pali od dzieciaka (od czterech lat się ogranicza, więc kiedy zaczął? Jak miał 10? Mniej?). Totalny lajt, a nie "pilnowanie najcenniejszego klejnotu".
Wcześniej trochę was okłamałem, pisząc to, że nie należę do samotników. Przecież moi przyjaciele zostali w tamtej szkole.
1) Bycie samotnikiem nie oznacza "chwilowo mam słabszy kontakt ze starymi przyjaciółmi". To jednak coś więcej.
2) Co z tego, że zostali w tamtej szkole? A telefony, Internet itd. to co, zniknęły? Umówić się z kumplem z innej szkoły nie można?
bożo pisze:Z niewiarygodnym entuzjazmem pobiegłem do drzwi. Dobra, powinienem skończyć z tą ironią.
Daj spokój! Co to za "ironia"? W ironii ma być jakaś zjadliwość, jakiś "błysk". A tutaj jest słaby żarcik, który nadęty narrator próbuje nazwać ironią.
I teraz ciekawa kwestia... Kłócę się z autorem czy z narratorem?
Bo trzeba przyznać, że gdyby to irytujące pozerstwo głównego bohatera było zamierzone, to ja się złapałam. Inna rzecz, że nie dałabym rady czytać dłuższego tekstu z tym narratorem, bo jest dla mnie tak antypatyczny i irytujący, że szkoda by mi było zdrowia ;)

Ale to jeszcze dalej rozwinę. Na razie późno się zrobiło - weryfkę dokończę jutro.
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

3
bożo pisze:To, co zobaczyłem o mało nie zwaliło mnie z nóg. Ludzie stojący przy szafkach i pakujący do plecaków książki, ubrani byli w mundurki. Paskudne, granatowe spodnie i marynarka, beznadziejnie współgrająca z białą koszulą.
Nie rozumiem jednego: nikt mu nie powiedział? Nie zerknął wcześniej na szkołę w necie, na jakieś opinie, fotki, regulamin, cokolwiek?
bożo pisze:Usłyszałem dźwięk dzwonka, ogłaszającego koniec przerwy przedlekcyjnej.
Taki przykładzić tego "przegadywania" tekkstu - tutaj w kategorii "oczywistości". Każdy czytelnik wie, co oznacza dzwonek w szkole, więc nie warto tego wstawiać.
Z innych rzeczy, to mówi się raczej o przerwie międzylekcyjnej a nie przedlekcyjnej. Ale to drobiazg.
bożo pisze:Jak się pewnie domyślacie, po raz kolejny tego dnia bardzo się zdziwiłem.
Poważnie? Podpisanie regulaminu to takie obciążenie? Był lajt - wychowawca od razu dał sobie wejść na głowę i tyle.
bożo pisze:Otwierając piękne, zdobione drzwi i wchodząc do klasy, każdy z siedzących uczniów natychmiastowo podniósł się z miejsca na gest powitania.
Uważaj na podmioty domyślne! Z tego zdania wynika, że każdy z uczniów wstał równocześnie otwierając zdobione drzwi.
bożo pisze:W tym momencie moja mina musiała być po prostu zabójcza. Spróbujcie sobie wyobrazić wyraz twarzy szesnastolatka, zdziwionego i nieukrywającego rozbawienia.
Rany, narrator to jakiś narcyz. Mina jak każda inna, ani to sobie trudno wyobrazić, ani taka znowu "zabójcza".
bożo pisze:- Gratuluję panu spostrzegawczości – odpowiedziałem, siląc się na uprzejmy ton. – Nazywam się Tomasz Zawadzki.
Ten tekst to NIE jest uprzejmy ton. A inna rzecz, że trochę nie pojmuję tej szkoły.
Elitarne gimnazjum, zdobione drzwi, cuda na kiju, a nauczyciel pozwala na impertynencje, dyrektorka też jakaś pedagogiczna ofiara, nikt zawczasu nie poinformował ucznia o regulaminie, o konieczności założenia mundurka? Ci rodzice to chyba zaliczyli małą wtopę z wyborem tej szkoły.
bożo pisze:Czytając poszczególne zdania regulaminu szkoły moje zażenowanie rosło z każdą sekundą.
Znów problem z imiesłowem. Wychodziło by na to, że to zażenowanie czytało zdania regulaminu.
bożo pisze:- A więc jednak chyba nie jesteś takim idiotą, na jakiego wyglądasz - stwierdziła zjadliwie dyrektorka. – Wpisałam już naganę, za chwilę zadzwonię do twoich rodziców, na razie nie mam nic więcej do dodania, wyjdź – rozkazała, wstając z krzesła.
To jest dyrektorka elitarnej szkoły? Takiej z renomą? Takiej, której uczniowie odnoszą sukcesy, są kreatywni, wygrywają konkursy?
Oj, nie.
Jak już pisałam - pod względem opisu szkoły ten obraz jest dla mnie zupełnie niewiarygodny. Mam akurat kilkoro znajomych po elitarnych gimnazjach (prywatnych i publicznych), sama akurat przeszłam przez jedno z tych gorszych. I wiem, że różnica nie polega na tym, że ci z elitarnych są otępiali, nudni, wystraszeni i zamknięci w sobie. Tacy ludzie nic by na forum międzyszkolnym nie zwojowali (konkursy, festiwale, inicjatywy uczniowskie), więc i szkoła nie byłaby taka elitarna.
Dlatego tego nie kupuję. Mam wrażenie, że wszedłeś w problem za płytko. Ze szkołą można wojować, mnóstwo o tym fajnej literatury, ale to nie wymaga przypisania jej wszelkich możliwych negatywnych cech i przejaskrawienia jeszcze ich.
bożo pisze:Stanęło na tym, iż zachowując się w ten sposób, zostanę w życiu niczym. Nie nikim, po prostu niczym.
To ujęcie, to podkreślenie akurat mi się podoba :) Drobiazg, ale klimatyczny.
bożo pisze:kierując się wprost do gabinetu dyrektora.

Gdy wszedłem do środka, od razu odpaliłem komputer. Czekając, aż ten się włączy, nerwowo spoglądałem na drzwi.
Gabinet dyrektorki nie jest zamykany? Rany, jakim cudem ta szkoła jeszcze stoi w kupie.

To się powtarza w wielu miejscach, więc tu tylko przykład:
bożo pisze:Odtworzenie nagranego pliku mp3 o danej godzinie nie wymaga skomplikowanych komend, nawet biorąc pod uwagę moje znikome umiejętności informatyczne. Cały ten plan był bardzo prosty. Równo o godzinie 12:00 zostanie odtworzona pewna piosenka,
Powtórzenia. Trzeba by trochę pozmieniać zdania, żeby tego uniknąć. Niby drobiazg, a jednak wpływa na odbiór.
bożo pisze:kąd mam pewność, że pani dyrektor mi w tym nie przeszkodzi? W czasie piątej lekcji, przed godziną 12:00 wraz ze wszystkimi pracownikami z sekretariatu schodzi do stołówki na obiad. Mam tylko nadzieję, że nie zamykają drzwi.
Jak wychodzą z pracy to nie zamykają, a mieliby wychodząc na obiad?
I ten zlot obiadowy o 12 też jakoś mnie nie przekonuje. Mam wrażenie, że w tej szkole nauczyciele powtarzają czasy przedszkolne, a uczniów rodzice puszczają na środkach uspokajających. To się wszystko nie zgrywa.
bożo pisze:Ostrożnie podstawiłem do nich ucho.
Przysunąłem? Przycisnąłem? Nie wiem, to podstawiłem jakoś nie pasuje.
bożo pisze:Nawet biolożka prowadząca lekcję zawiesiła głos i usiadła na swoje krzesło.
Trochę to po polskiemu napisane. Wiemy, że prowadząca lekcję, więc dopowiedzenie raczej zbędne, ale poza tym "usiadła na krześle", a nie "usiadła na krzesło".

Ogólnie łatwość przeprowadzenia całej akcji, brak przezorności kadry nauczycielskiej, brak jakiegokolwiek ogarniania sytuacji czyni dla mnie ten tekst mało wiarygodny. Ze względu na przemądrzały ton narratora, całość kojarzy mi się z jakąś konfabulacją nastolatka z przerostem ego (takie popisywanie się przed kolegami "czego to nie zrobiłem"). Daleko temu do finezji numerów (i przeciwności), które pojawiały się w książkach Niziurskiego.

Warsztatowo widać, że się starasz, chociaż czasem próba uczynienia danego zdania "lepiej brzmiącym" kończyła się brzmieniem raczej śmiesznym, a na pewno sztucznym. Pod tym względem styl wymaga na pewno jeszcze wyczucia. Warsztatowe potknięcia są, ale nie utrudniały mi jakoś bardzo czytania - nie tak bardzo jak moja ogólna antypatia do głównego bohatera. Wplątanie w to piosenki Floydów to nawet fajny pomysł. Gdyby go rozpisać bardziej wiarygodnie, dodać jednak uczniom i nauczycielom trochę charakterów, pokazać więcej trudności, więcej samego bohatera, to kto wie...? Może wyszłaby fajna opowieść młodzieżowa.

Nawiasem mówiąc zastanawiam się, na ile się "zestarzałam" i taki bohater mógłby przypaść do gustu na przykład trzynastolatce (jak patrzę po tekstach męczonych na analizatorniach to tam też pierwszym, co mnie zwykle odrzuca jest nadętość głównej bohaterki ;) ). Może taka postać mogłaby być teraz "w modzie"? ;)

Ogólnie tekst mi się nie spodobał, chociaż ma swoje błyski. Myślę, że to pomysł do gruntownego przemyślenia. Zwłaszcza pod kątem kreacji bohatera i realiów go otaczających.

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

4
Adrianna już gruntownie przeanalizowała Twoje opowiadanie, więc dorzucę tylko kilka uwag.
bożo pisze:&#8195Skoro już zacząłem od ogólnego opisu, to wypadałoby, bym przedstawił najpierw siebie, dopiero potem moich rodziców. Mam na imię Tomek. W lutym skończyłem szesnaście lat, więc nietrudno wywnioskować, że uczęszczam do ostatniej, trzeciej klasy gimnazjum.
bożo pisze:&#8195Trudno znaleźć tego prawdziwy powód, ale wydaje mi się, że to dlatego, iż nie miałem w zwyczaju przynależeć do żadnej ze szkolnych grup. Biorąc pod uwagę znane mi realia, istniały cztery grupy.
bożo pisze:]Skoro już przybliżyłem swoją sylwetkę, pora na moją rodzinę. Tata, będący głową jej jest dyrektorem banku. Po tej informacji nie muszę chyba już pisać do jakiego typu ludzi należy.
Niepotrzebnie rozpychasz narrację obfitością sformułowań, bez których Twoje opowiadanie znakomicie mogłoby się obejść. Chłopak ma szesnaście lat, a układa nudne, chociaż okrągłe frazy, godne emerytowanego urzędnika. Do tego, w kilku z tych sformułowań kryją się błędne założenia. Na przykład,pisząc o własnej szkole, bohater może brać pod uwagę wyłącznie znane sobie realia, więc zastrzeżenie tego jest zupełnie zbędne. Z faktu, że ktoś ma szesnaście lat, wcale nie wynika, że musi być w ostatniej klasie gimnazjum (zdarzają się różne sytuacje życiowe), dyrektorzy banków na pewno nie należą do jednej grupy charakterologicznej - takie uogólnienia nic nie wnoszą do tekstu. Ja wychwyciłam tutaj tylko kilka zdań z pierwszych akapitów, lecz dobrze byłoby, żebyś przejrzał pod tym kątem całe opowiadanie. To jest wata słowna, która odbiera tekstowi dynamikę.
Do tego, popełniasz czasem dość typowe błędy gramatyczne
bożo pisze:Otwierając piękne, zdobione drzwi i wchodząc do klasy, każdy z siedzących uczniów natychmiastowo podniósł się z miejsca na gest powitania.
Każdy z siedzących uczniów otwierał piękne drzwi i równocześnie wchodził do klasy, a do tego podnosił się z miejsca? Konstrukcje z imiesłowem czynnym mają swoje pułapki.

Sam pomysł, że gimnazjalista trafia do "dobrej" szkoły, która swoją markę wypracowała żelaznym rygorem, daje szansę na ciekawą fabułę: rozmaici nowi i outsiderzy doskonale nadają się do przełamywania utartych schematów i obnażania absurdów funkcjonowania takiej instytucji. Niestety, za bardzo ułatwiłeś zadanie swojemu bohaterowi.
bożo pisze: - Czytając regulamin nie natrafiłem na punkt zakazujący palenia papierosów…

- A więc jednak chyba nie jesteś takim idiotą, na jakiego wyglądasz - stwierdziła zjadliwie dyrektorka.
Czyżby to miało oznaczać, że idiota układał regulamin, naszpikowany zakazami? Palenie papierosów i picie alkoholu to podstawowe działania, zabronione w KAŻDEJ szkole.
bożo pisze: zabrałem wszystkie potrzebne przyrządy, wliczając w to telefon, którego wniesienie do szkoły było oczywiście zabronione.
Rozumiem zakaz korzystania z telefonów, ale nie zakaz wnoszenia. Rewidowali uczniów przy wejściu? Zabierali telefony do depozytu? Nawet absurdalne zakazy muszą mieć swoje granice, a jedną z nich jest możliwość wyegzekwowania takiego zakazu.
bożo pisze: Cicho podszedłem do drzwi. Ostrożnie podstawiłem do nich ucho. Nie usłyszałem żadnego niepokojącego dźwięku, zaryzykowałem i nacisnąłem klamkę. Wszedłem do środka, otworzyłem kolejne drzwi dzielące sekretariat od gabinetu dyrektora. Nacisnąłem przycisk włączający mikrofon i cicho udałem się na lekcję.
Wychodzi dyrektorka, wychodzi sekretarka i nie przekręcą klucza w zamku? Przecież tam przechowuje się najważniejsze dokumenty szkolne, pieniądze, pieczątki... Każdy, kto chce, może sobie buszować po gabinecie dyrektorki, i jest to tajemnicą poliszynela, o której wie nawet nowy uczeń?
Wygląda na to, że nie zamienił ani słowa z nikim ze swojej klasy, a znakomicie poznał sposób funkcjonowania grona nauczycielskiego i dyrekcji, nie mówiąc już o systemie szkolnej radiofonii.
Byłabym skłonna nawet uwierzyć, że taki kawał mógł się udać, ale jednak przy znacznie większym wysiłku ze strony jego autora. Za łatwo to poszło i zbyt bezproblemowo.
bożo pisze: Z wielkiej radości i zamyślenia wyrwał mnie drżący, kobiecy głos dobiegający z głośników, znacznie różniący się od głosu wokalisty angielskiego zespołu:

- Zawadzki, do gabinetu, ale już!
A dyrektorka, która nie potrafi zamknąć własnego gabinetu, nagle została obdarzona dziwną jasnością umysłu.

Bohater do nauczycieli odnosi się impertynencko, koledzy to jakaś amorficzna, stłamszona masa... Z jednej strony - regulaminowy zamordyzm, z drugiej - zadziwiająca niedbałość dorosłych, zarówno rodziców, jak i nauczycieli. Za dużo w Twoim opowiadaniu wpadek na poziomie zwykłych szkolno-życiowych realiów (w tej renomowanej szkole nie poinformowano rodziców, że uczniowie muszą nosić mundurki?), przez co wiarygodność całej historii jest nikła. A ponieważ bohater nie napotyka na swej drodze żadnych przeszkód (dosłownie: nawet woźna nie kręci się na korytarzu, żeby mu utrudnić wejście do gabinetu dyrektorki), więc w opowiadaniu brak jest napięcia, wynikającego ze stopniowania trudności, które budziłyby w czytelniku zaciekawienie: uda mu się? Jak sobie poradzi?

Moim zdaniem, jest to pomysł do gruntownego przemyślenia i zmian w konstrukcji całej fabuły.
Ostatnio zmieniony czw 01 sty 1970, 01:00 przez Rubia, łącznie zmieniany 1 raz.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”