To miał być mój pierwszy dzień w nowej szkole. Z poprzedniej zostałem przeniesiony przez moich rodziców, których ambicja znajduje się na zdecydowanie wyższym poziomie niż moja. Właściwie wydaje im się, że wiedzą o wiele lepiej, co byłoby dla mnie najlepsze. Zmuszają mnie do realizowania swoich pomysłów już od małego, najpierw chcieli bym uczył się w elitarnej podstawówce, a teraz w gimnazjum o równie wysokim poziomie. Wmawiają mi, że tylko osoby, które skończą kierunek pokroju prawa czy medycyny, nadają się do czegoś w życiu. To dopiero ciekawy światopogląd!
 Skoro już zacząłem od ogólnego opisu, to wypadałoby, bym przedstawił najpierw siebie, dopiero potem moich rodziców. Mam na imię Tomek. W lutym skończyłem szesnaście lat, więc nietrudno wywnioskować, że uczęszczam do ostatniej, trzeciej klasy gimnazjum. Tak właściwie to większość osób z dawnej szkoły miało mnie za kompletnego czubka.
 Trudno znaleźć tego prawdziwy powód, ale wydaje mi się, że to dlatego, iż nie miałem w zwyczaju przynależeć do żadnej ze szkolnych grup. Biorąc pod uwagę znane mi realia, istniały cztery grupy. Pierwszą z nich byli dresiarze (bluzy z kapturem, spodnie z krokiem na wysokości kolan, słuchawki zawieszone na szyi), drugą zamknięci w sobie metalowcy (czarny obcisły ubiór, ciężkie glany, bransolety z kolcami), trzecią natomiast łatwo było pomylić z homoseksualistami (długie włosy, obcisłe spodnie, koszulki z dekoltem, uwielbiali muzykę z gatunku pop), czwarta frakcja to dziewczyny. Ich chyba nie trzeba opisywać?
Tak jak wspomniałem, ja byłem neutralny. Diabeł tkwi w szczegółach, gdyż zamiast tym samym nie zwracać na siebie uwagi, przyciągałem sobą spojrzenia członków każdej z grup. Nie oznacza to oczywiście, że jestem zamkniętym w sobie, samotnym, szurniętym nastolatkiem. Mam oczywiście przyjaciół, którzy bywają irytujący, ale przyjaźń jest w stanie wiele wybaczyć. Co lubię robić w wolnym czasie? Uwielbiam rysować i malować to, co uważam w życiu za najpiękniejsze. Najczęściej jest to piękno przyrody, zaczynając od ptaków siedzących na gałęziach drzew, kończąc na dziewczynach trzymających w ustach źdźbło trawy. Mimo to nie zaprzeczam, że lubię imprezować, właściwie całkiem często.
Skoro już przybliżyłem swoją sylwetkę, pora na moją rodzinę. Tata, będący głową jej jest dyrektorem banku. Po tej informacji nie muszę chyba już pisać do jakiego typu ludzi należy. Ułożony, systematyczny, pozbawiony poczucia humoru. Mama trochę się od niego różni. Pracuje jako nauczycielka w liceum, uczy matematyki. Czasami są dni, w których da się z nią nawet normalnie porozmawiać. Uważam, że los pokarał mnie wystarczająco tym, iż nie dał mi brata lub siostry. W tym wypadku rodzice pilnują mnie jak swojego najcenniejszego klejnotu. Żartowałem, przecież to kasa w życiu jest najważniejsza.
Wysiadając z podmiejskiego autobusu zastanawiałem się nad tym, czym nowa szkoła będzie różnić się od poprzedniej. Wcześniej trochę was okłamałem, pisząc to, że nie należę do samotników. Przecież moi przyjaciele zostali w tamtej szkole. Po przejściu kilku ulic, w końcu ujrzałem ten budynek. Z niewiarygodnym entuzjazmem pobiegłem do drzwi. Dobra, powinienem skończyć z tą ironią. Idąc jak na ścięcie podszedłem do drzwi i wszedłem do środka.
To, co zobaczyłem o mało nie zwaliło mnie z nóg. Ludzie stojący przy szafkach i pakujący do plecaków książki, ubrani byli w mundurki. Paskudne, granatowe spodnie i marynarka, beznadziejnie współgrająca z białą koszulą. Dziwnie się czułem, mając ubrane na sobie dżinsy i bordowy t-shirt. Ponadto uczniowie mieli schludnie zaczesane fryzury. Bez wyjątków. Musiałem wzbudzać pewne zainteresowanie, idąc korytarzem z włosami postawionymi do góry.
Usłyszałem dźwięk dzwonka, ogłaszającego koniec przerwy przedlekcyjnej. Niedługo zajęło mi odnalezienie właściwej sali, biorąc pod uwagę fakt, że bardzo gęsto porozwieszane były schematy poszczególnych pięter. Zgodnie z poniedziałkowym planem lekcji, pierwszą z nich była godzina wychowawcza. Spoko, będzie lajt, pomyślałem. Jak się pewnie domyślacie, po raz kolejny tego dnia bardzo się zdziwiłem.
Otwierając piękne, zdobione drzwi i wchodząc do klasy, każdy z siedzących uczniów natychmiastowo podniósł się z miejsca na gest powitania. W tym momencie moja mina musiała być po prostu zabójcza. Spróbujcie sobie wyobrazić wyraz twarzy szesnastolatka, zdziwionego i nieukrywającego rozbawienia. Początkowo nie dostrzegłem stojącego za szafą nauczyciela. Usłyszawszy dźwięk otwieranych i zamykanych drzwi, wyfrunął zza niej błyskawicznie.
- Witam, to ty musisz być tym nowym uczniem? – spytał się mnie mężczyzna, wyglądający na około pięćdziesiąt lat.
- Gratuluję panu spostrzegawczości – odpowiedziałem, siląc się na uprzejmy ton. – Nazywam się Tomasz Zawadzki.
- Tak, tak, usiądź sobie tam, w ławce przy oknie, zaraz podam ci dokumenty do podpisania.
Wolnym krokiem zbliżałem się do ławki na samym końcu sali. Przyglądałem się twarzom mijanych przeze mnie uczniów, uśmiechając się do interesujących dziewczyn, ale one były zbyt nieobecne lub wystraszone, aby to dostrzec. Usiadłem i rozpakowałem się, niekoniecznie cicho. Dosłownie kilkanaście sekund później zbliżył się do mnie wychowawca, podając mi jakieś papiery i długopis. Zaciekawił mnie tym. Czyżby sądził, że nie stać mnie na własny długopis?
Czytając poszczególne zdania regulaminu szkoły moje zażenowanie rosło z każdą sekundą. Obowiązek noszenia mundurków, zakaz wyjścia poza teren placówki, zakaz poruszania się na piętrach, na których nie ma się wówczas lekcji, zakaz rozmów, zakaz przytulania, zakaz całowania zakaz fotografowania. Podobnie absurdalne zabronienia zajmowały jeszcze pięć kartek. Aż dziwne, że pozwalali oddychać… Na końcu widniało wykropkowane miejsce na podpis ucznia, stanowiący potwierdzenie, że delikwent zapoznał się i zaakceptował postawione wyżej warunki. Parsknąłem śmiechem. Wziąłem długopis do ręki i wykonałem szybki podpis. W końcu czym byłaby szkoła bez reguł? A mają one to do siebie, że tak łatwo je złamać…
Naprawdę wyjątkowe sytuacje zmuszają mnie do tego, bym sięgnął po papierosa. Od czasu, gdy cztery lata temu lekarze wykryli u mnie wrodzoną wadę serca, staram się oszczędzać. Jednak po sześciu niesamowicie porywających lekcjach, na których nikt się nie odzywał, z resztą podobnie jak i na przerwach, dłużej nie wytrzymałem. Wyszedłem ze szkoły, stanąłem zza rogiem i upewniwszy się, że żaden nauczyciel nie ma w tym momencie dyżuru, odpaliłem papierosa. Ciągle myślałem o tym, co zrobić, by uczniowie tej żałosnej szkoły bardziej się otworzyli. Po zgaszeniu papierosa butem odwróciłem się. Prosto na mnie patrzyła biała, przymocowana do lampy kamera przemysłowa. Cicho zakląłem.
- Zawadzki, jesteś w tej szkole od niecałych sześciu godzin, a już mnie odwiedziłeś, chyba pobiłeś rekord. – Ton głosu pani dyrektor nie należał do najmilszych.
Pani dyrektor na oko miała jakieś dwadzieścia pięć, może dwadzieścia siedem lat. Była wysoka, zgrabna, nosiła okulary i miała piękne, rude włosy spływające po ramionach. Należała do tego typu kobiet, które bez wahania chciałbym namalować. Szybko wyrwałem się z zamyślenia i odpowiedziałem:
- Czytając regulamin nie natrafiłem na punkt zakazujący palenia papierosów…
- A więc jednak chyba nie jesteś takim idiotą, na jakiego wyglądasz - stwierdziła zjadliwie dyrektorka. – Wpisałam już naganę, za chwilę zadzwonię do twoich rodziców, na razie nie mam nic więcej do dodania, wyjdź – rozkazała, wstając z krzesła.
- Do widzenia – odpowiedziałem krótko.
- Jeszcze jedno, prawie zapomniałam. Jutro widzę cie w szkolnym mundurku i w normalnie uczesanych włosach. Jeśli nie, szybko tego pożałujesz, gwarantuję.
Po przyjściu do domu od razu zostałem poproszony na rozmowę. Rodzice nie ukrywali swojego zażenowania faktem, że zmuszeni zostali do wysłuchania reprymendy dyrektorki już pierwszego dnia w mojej nowej szkole. Generalnie skończyło się w miarę szybko, biorąc pod uwagę fakt, że czasami zdarzało im się gadać całymi godzinami. Stanęło na tym, iż zachowując się w ten sposób, zostanę w życiu niczym. Nie nikim, po prostu niczym.
Jednak siedząc w pokoju i szkicując wielkie, dębowe drzewo, wpadłem na całkiem interesujący pomysł. Ta szkoła była kompletnie martwa, a dzięki mojej idei chciałem ją znacząco ożywić. W gabinecie pani dyrektor stał mikrofon, podłączony do każdego głośnika, znajdującego się w tej szkole. A były one dosłownie wszędzie, w każdej klasie, na każdym korytarzu. Okej, wszędzie poza toaletami.
Budząc się rano i przygotowując się do wyjścia, ubrany w nowiutki mundurek i uczesany na tak zwanego lizusa, zabrałem wszystkie potrzebne przyrządy, wliczając w to telefon, którego wniesienie do szkoły było oczywiście zabronione. Tego dnia nie korzystałem z komunikacji miejskiej, wybrałem drogę na pieszo. Do szkoły przyszedłem godzinę przed dzwonkiem wzywającym na pierwszą lekcję. Placówka oczywiście była otwarta, woźna siedziała tam pewnie od piątej rano. Starałem się nie robić zbyt dużego hałasu, kierując się wprost do gabinetu dyrektora.
Gdy wszedłem do środka, od razu odpaliłem komputer. Czekając, aż ten się włączy, nerwowo spoglądałem na drzwi. Odtworzenie nagranego pliku mp3 o danej godzinie nie wymaga skomplikowanych komend, nawet biorąc pod uwagę moje znikome umiejętności informatyczne. Cały ten plan był bardzo prosty. Równo o godzinie 12:00 zostanie odtworzona pewna piosenka, oczywiście na jak największą głośność. Wychwyci to ustawiony na biurku mikrofon, który będę musiał wcześniej włączyć. Skąd mam pewność, że pani dyrektor mi w tym nie przeszkodzi? W czasie piątej lekcji, przed godziną 12:00 wraz ze wszystkimi pracownikami z sekretariatu schodzi do stołówki na obiad. Mam tylko nadzieję, że nie zamykają drzwi.
Piątą lekcją w dzisiejszym planie była biologia. Stara i pomarszczona kobieta tłumaczyła właśnie różnice między sukcesją wtórną i pierwotną. Nie przewidziałem tego, że w jakiś sposób na chwilę będę zmuszony wymknąć się z klasy, aby włączyć mikrofon. Wpadł mi do głowy pewien pomysł. Podniosłem rękę do góry i czekałem, aż nauczycielka pozwoli mi się odezwać. Długo to nie trwało, zapytałem się:
- Przepraszam bardzo, cierpię na rzęsistkowicę i mam problemy z częstomoczem. Pojutrze przyniosę zawiadomienie od lekarza, które zostało w poprzedniej szkole. Czy zrobiłaby pani malutki wyjątek i pozwoliła mi wyjść do toalety?
- Hmm, to chyba paskudna choroba – stwierdziła nauczycielka, wahając się. Dobrze, idź, ale wracaj szybko – dodała po chwili, wskazując na drzwi.
Pobiegłem korytarzem, drogę prowadzącą do sekretariatu znałem już prawie na pamięć. Cicho podszedłem do drzwi. Ostrożnie podstawiłem do nich ucho. Nie usłyszałem żadnego niepokojącego dźwięku, zaryzykowałem i nacisnąłem klamkę. Wszedłem do środka, otworzyłem kolejne drzwi dzielące sekretariat od gabinetu dyrektora. Nacisnąłem przycisk włączający mikrofon i cicho udałem się na lekcję. Do godziny dwunastej pozostały trzy minuty.
Usiadłem w ławce i nerwowo odliczałem sekundy. Trzy, dwie, jedna. Wskazówka zatrzymała się równo na godzinie dwunastej. Moje serce waliło jak oszalałe. Moment później rozległ się dźwięk znanej na całym świecie piosenki zespołu Pink Floyd, pt. „Another brick in the wall (part II)”. Te trzy minuty były niesamowite, nie do opisania. Nawet biolożka prowadząca lekcję zawiesiła głos i usiadła na swoje krzesło. Gdy utwór się skończył, każdy znajdujący się w tej klasie, spoglądał na mnie, jakbym winę miał wymalowaną na twarzy. O dziwo, nie były to złowrogie spojrzenia. Na szczęście chyba wszyscy uczyli się angielskiego i zrozumieli ukryty przekaz. Z wielkiej radości i zamyślenia wyrwał mnie drżący, kobiecy głos dobiegający z głośników, znacznie różniący się od głosu wokalisty angielskiego zespołu:
- Zawadzki, do gabinetu, ale już!
Posłusznie się spakowałem i wstałem z miejsca. Idąc do drzwi odwróciłem się w stronę siedzących na krzesłach uczniów. Wyraz ich twarzy zdecydowanie różnił się od tego, który ujrzałem wczoraj. Dzisiaj nie bali się posłać pożegnalnego uśmiechu. Chcieli nim chyba przekazać, że są wdzięczni. A do tego sprawiali wrażenie, jakby szczerze pragnęli wykrzyknąć: „dasz sobie radę!”. Stojąc pod drzwiami sekretariatu i trzymając dłoń na klamce pomyślałem, że naprawdę było warto. Wszedłem do środka.
Edit: "7 § 2. Użytkownik może wstawić jeden tekst w ciągu 14 dni."
[ Dodano: Nie 28 Kwi, 2013 ]
Przepraszam za nieudolne próby ustawienia akapitu, ale teraz nie mogę już tego edytować. Proszę o opinie i poprawienie błędów.
Niezwykłe problemy zwykłego młodzieńca
1
Ostatnio zmieniony śr 04 wrz 2013, 23:53 przez bożo, łącznie zmieniany 3 razy.