Leć... i jedz winogrona!

1
Nauczyłam się być niewidzialna. A może tak mi się tylko wydaje? Może ty zawsze wiedziałeś, że stoję tuż za drzwiami i słucham, niemy krzyk wtłaczając w ścianę – zimny ekran, wyświetlający malowane przez ciebie obrazy. Wyorałam bruzdy w seledynowej farbie, dopiero niedawno ktoś, miłosiernie, zasłonił je tanimi akwarelami.

Już nie drapię murów, ale wciąż szukam przy nich wsparcia dla wiecznie obolałego ciała. One są bezpieczne, nie mówią i nie wyrażają żalu. Powinnam przytulać się do ciebie, wiem, że na to czekałeś, ale paraliżował mnie strach, że nie uniosę ciężaru twych ramion, gdy podejdę i stanę przy naszym wspólnym ołtarzu.

Przez trzydzieści osiem dni się nie pokazałeś. To dużo i zarazem tak cholernie mało.

Wreszcie przyszedłeś, ale ja już cię dziś widziałam, tam, na bazarku, w drewnianej budce pani Mirki, do którego niedbale doczepiono poszarzały namiot. Obserwowałam przez szparę, jak krążysz między wypełnionymi po brzegi skrzynkami. Kupowaliście warzywa, ona, wybierając bakłażany, tak nieznośnie słodko szczebiotała. Gdy podeszła, uszczypnąłeś ją w pośladek. Ja, niewidzialna, zalałam się łzami. Przymknęłam oczy i znów tylko słuchałam.

- Na kolację zrobię ci leczo, jakiego w życiu nie jadłeś – zaświergotała.

Z pojedynczych słów, rzucanych między czerwoną i żółtą papryką, dwiema cukiniami, cebulą, kilogramem pomidorów, zrozumiałam, że macie wspólne plany. Od niej bił entuzjazm, ty go zasysałeś, by ubarwić uczuciem to co ci pozostało - rozsądek.

Potrzebujesz jej wesołego paplania, by iść dalej, opuścić nieprzyjazne życiu gniazdo i pofrunąć, może nie wysoko, nie lekko, ale na pewno daleko, tam, gdzie nie słychać tej przeklętej ciszy i chrobotu paznokci wbijanych w ścianę.

- Weźmiemy też winogrona.

Zdrętwiałeś.

Wtedy zrozumiałam, że dziś cię tu zastanę.

Siedzisz przy jej łóżku, ja ciągle stoję za otwartymi drzwiami. Nigdy ich nie zamykałeś, to były zaproszenia, z których nie korzystałam.

Przepraszam.

Ale wejdę, już mogę, daj mi tylko chwilę, by wyrównać oddech i oswoić się z myślą, że znów zostaniemy same. Tak nawet będzie lepiej, choć ty też wiesz, że nie może być dobrze.

Jak kiedyś.

Upłynęło jedenaście lat, z czego siedem szczęśliwych, od dnia, w którym cię poznałam.

- Ja do Asi, proszę pani – powiedziałeś nieśmiało.

Wysoki, chudy chłopak z lekko zadartym nosem i gładko przyczesanymi włosami, pod pachą trzymałeś zeszyty, z plecaka wydobywał się zapach konwalii.

Od pierwszej klasy liceum byliście parą, przykładem szkolnej miłości, która przetrwała. Na moich oczach stawałeś się mężczyzną, którego tak nam brakowało. Pogodnym, mądrym, odpowiedzialnym. Uważnym. Spełniałeś nasze małe marzenia, to duże, to o którym śniła Asia też zrealizowałeś. Wasze wakacje w Toskanii.

Skąd mogłeś wiedzieć…

Wyjeżdżaliście roześmiani, szczęśliwi, zakochani. Takimi was pamiętam i nieważne, że ty masz teraz głębokie bruzdy na czole, a ona… jest jakby młodsza, jeszcze piękniejsza. Spokojna.

Tylko raz, patrząc mi w oczy, opowiedziałeś co się stało. We mnie szukałeś pocieszenia i wsparcia, a ja ci go nie dałam. Nie mogłam, bo cierpiałam za nas troje, za ciebie najbardziej, ponieważ ty czułeś, słyszałeś, widziałeś – jak ja i byłeś moim dzieckiem, tak strasznie skrzywdzonym, obarczonym winą, której przecież nie miałeś. Nie mogłam znieść twojej rozpaczy, wystarczyła moja, by zburzyć nasz świat i tę przyszłość, w której stworzyliście miejsce również dla mnie.

Oboje chcieliście zostać prawnikami, tobie się udało. Byłam z ciebie taka dumna, choć o tym też ci nie powiedziałam. Gdy odbierałeś dyplom, już z nikim nie rozmawiałam. Krótkie dzień dobry, dziękuję, do widzenia – to wszystko, co przechodziło przez zaciśnięte bólem gardło.

Ty natomiast tak pięknie opowiadałeś. Mogłabym wierzyć, że to film, gdybyś przy tym nie wpatrywał się w moją córeczkę, która jest teraz tylko ciałem.

- Witaj śpiąca królewno – szeptałeś.

Codziennie.

Przyciskałeś do ust przezroczystą dłoń i zaczynałeś. Kolejny fragment, kolejna scena, kolejne zaklęcie. Nic nie zadziałało.

Ale ja, ciekawa każdego słowa, gestu, westchnienia, słuchałam.

Pamiętasz? Staliśmy na balkonie kamiennego domku, wśród winnic, w których właśnie trwały zbiory. Spomiędzy długich rzędów winorośli obciążonych słodkimi gronami, dochodziły wesołe nawoływania i warkot trzykółek załadowanych plastikowymi skrzyniami.

- Pójdziemy do nich? – zapytałaś ciągle jeszcze zaspana.

Gdy już się ściemniało, upojeni słońcem, winem i pożytecznym zmęczeniem, usiedliśmy na trawie pod krzewem, spleceni lśniącym babim latem i obolałymi ramionami, słuchaliśmy śpiewu świerszczy i szeptu liści poruszanych wiatrem. Opadała rosa, było tak przyjemnie, bajecznie normalnie.

- Zobacz, tam coś zostało – wskazałaś ręką samotną kiść. Kilka jasnoróżówych owoców zbitych w maleńką piramidkę ukryło się między łodygami. Przez dłuższą chwilę licytowaliśmy się, kto ma do niej większe prawo. Pokazałaś bąble na dłoniach: - Widzisz jak ciężko pracowałam?

Twoje brązowe oczy, z drobinkami złota zatopionymi w tęczówkach, się śmiały. Przez cały dzień jedliśmy winogrona, ale ciągle było nam mało, cała nimi smakowałaś.

Wyciągnąłem rękę i zerwałem. Otworzyłaś usta. Oddałem ci ją, bo tak strasznie cię kochałem.

Przez chwilę widziałem rozkosz na twojej delikatnej twarzy, a potem…

Chwyciłaś się za gardło, twoje oczy stały się wielkie, nabrzmiałe bólem, oniemiałe przerażeniem, jasne plamki pociemniały. Chwyciłem cię na ręce i biegłem, krzycząc jak opętany. Stawałaś się coraz cichsza, cięższa, bezwładna. Na asfalcie tej drogi, którą przemierzaliśmy co rano, próbowałem oddać ci swój oddech, ale ty go już wziąć nie mogłaś. Zasnęłaś.

Jedna mała, leniwa pszczoła, która zamiast wrócić do ula…

Podnosisz się ociężale. Wiem, zrobiło się późno, musisz iść, by żyć za siebie i za nią.

Ta wesoła osóbka, której nic nie powiedziałeś, żeby nigdy nie poczuła, że jest tylko zamiast, już czeka na ciebie przy odświętnie nakrytym stole. Zapali świece? Nieważne.

Pochylasz się nad swoją śpiącą królewną.

- Przepraszam cię, Asiu, ale ja… ja… ja ciągle lubię winogrona.

Stoję tuż za twoimi zgarbionymi plecami. Odwracasz się powoli, w oczach widzę prośbę o wybaczenie, ale to ja powinnam cię o nie błagać.

- Do widzenia – mówisz.

- Do widzenia – odpowiadam, choć wiem, że już nie wrócisz.

I o to, synu, też nie mam do ciebie żalu.
Ostatnio zmieniony ndz 01 wrz 2013, 18:32 przez jasna, łącznie zmieniany 2 razy.

2
(...) tam, na bazarku, w drewnianej budce pani Mirki, do którego niedbale doczepiono poszarzały namiot
"budce, do którego" - to wychodzi z tego sformułowania.
Ale wejdę, już mogę, daj mi tylko chwilę, by wyrównać oddech i oswoić się z myślą, że znów zostaniemy same.
Może gubię się w narracji, ale czy tu nie powinno być "sami"?

Osobiście mam dość ambiwalentny stosunek do sposobu narracji w tym tekście. Z jednej strony lubię taki pokrętny sposób prowadzenia historii. Z drugiej, mamy tu monstrualne przeładowanie formy nad treścią, a momentami sztuczne (takie mam wrażenie) komplikacje.
Być może wina leży po mojej stronie, ale pogubiłam się w tekście i to kilka razy. Początek jest w porządku - jeden narrator, styl mocno... hmmm, poetycki? Niemniej wciąż czytelny.
Dalej język staje się bardziej i bardziej zaplątany, następuje jakiś przeskok między narratorami, niezbyt wyraźnie zaznaczony. Granicę, owszem, da się wychwycić, ale w chwili jej przekraczania występuje nagły efekt zonk! ale co się stało? i nieco psuje to uprzednią płynność tekstu.
Przy końcówce zgubiłam się zupełnie w narracji (nie wiem już, kto mówi i ile tych ktosiów jest) i pewnie dlatego puenta nie w pełni do mnie dotarła. Byłam zbyt zajęta dociekaniem, komu oddałaś pałeczkę narracji, by się nią przejąć :)
jestem zabawna i mam pieski

3
Witaj
Masz rację, w takiej formie tekst faktycznie wydaje się mało czytelny, niestety w czasie wklejania "uciekła" kursywa, którą by zaznaczony poniższy fragment:

Pamiętasz? Staliśmy na balkonie kamiennego domku, wśród winnic, w których właśnie trwały zbiory. Spomiędzy długich rzędów winorośli obciążonych słodkimi gronami, dochodziły wesołe nawoływania i warkot trzykółek załadowanych plastikowymi skrzyniami.

- Pójdziemy do nich? – zapytałaś ciągle jeszcze zaspana.

Gdy już się ściemniało, upojeni słońcem, winem i pożytecznym zmęczeniem, usiedliśmy na trawie pod krzewem, spleceni lśniącym babim latem i obolałymi ramionami, słuchaliśmy śpiewu świerszczy i szeptu liści poruszanych wiatrem. Opadała rosa, było tak przyjemnie, bajecznie normalnie.

- Zobacz, tam coś zostało – wskazałaś ręką samotną kiść. Kilka jasnoróżowych owoców zbitych w maleńką piramidkę ukryło się między łodygami. Przez dłuższą chwilę licytowaliśmy się, kto ma do niej większe prawo. Pokazałaś bąble na dłoniach: - Widzisz jak ciężko pracowałam?

Twoje brązowe oczy, z drobinkami złota zatopionymi w tęczówkach, się śmiały. Przez cały dzień jedliśmy winogrona, ale ciągle było nam mało, cała nimi smakowałaś.

Wyciągnąłem rękę i zerwałem. Otworzyłaś usta. Oddałem ci ją, bo tak strasznie cię kochałem.

Przez chwilę widziałem rozkosz na twojej delikatnej twarzy, a potem…

Chwyciłaś się za gardło, twoje oczy stały się wielkie, nabrzmiałe bólem, oniemiałe przerażeniem, jasne plamki pociemniały. Chwyciłem cię na ręce i biegłem, krzycząc jak opętany. Stawałaś się coraz cichsza, cięższa, bezwładna. Na asfalcie tej drogi, którą przemierzaliśmy co rano, próbowałem oddać ci swój oddech, ale ty go już wziąć nie mogłaś. Zasnęłaś.

Jedna mała, leniwa pszczoła, która zamiast wrócić do ula…


Co do budki, masz absolutną rację.

Dziękuję za poświęcony czas i komentarz i pozdrawiam

4
Może ty zawsze wiedziałeś, że stoję tuż za drzwiami i słucham, niemy krzyk wtłaczając w ścianę – zimny ekran, wyświetlający malowane przez ciebie obrazy.
Nienaturalny szyk. Wtłaczając w ścianę niemy krzyk. Kiedy jest na odwrót, robi się sztucznie, patetycznie. A przecinek po "ekran" zbędny.
(...) dopiero niedawno ktoś, miłosiernie, zasłonił je tanimi akwarelami.
Czy wtrącenie jest tu na pewno potrzebne? Wydaje mi się, że możesz wyrwać to "miłosiernie" z przecinkowych okowów i będzie zgrabniej.
One są bezpieczne (...)
Wywal, z poprzedniego zdania wynika, że chodzi o mury.
Nie mogłam, bo cierpiałam za nas troje, za ciebie najbardziej, ponieważ ty czułeś, słyszałeś, widziałeś – jak ja i byłeś moim dzieckiem, tak strasznie skrzywdzonym, obarczonym winą, której przecież nie miałeś.
Chaotycznie się tutaj robi, ale myślę, że jak oddzielisz "jak ja" drugim myślnikiem, to będzie już sensownie. No i ten tekst o winie brzmi dosyć głupio, bo przecież skoro jest obarczony tą winą, to ją ma - może po prostu na nią nie zasługuje?
- Witaj śpiąca królewno
Przed wołaczem, jak się do kogoś zwracamy, zawsze przecinek: Witaj, śpiąca królewno.
Codziennie.

Przyciskałeś do ust przezroczystą dłoń i zaczynałeś. Kolejny fragment, kolejna scena, kolejne zaklęcie. Nic nie zadziałało.

Ale ja, ciekawa każdego słowa, gestu, westchnienia, słuchałam.
Według mnie niepotrzebnie aż tyle akapitów. Chociaż drugi i trzeci bym złączył.
pożytecznym zmęczeniem
Pożyteczne? W jaki sposób zmęczenie jest pożyteczne?
Gdy już się ściemniało, upojeni słońcem, winem i pożytecznym zmęczeniem, usiedliśmy na trawie pod krzewem, spleceni lśniącym babim latem i obolałymi ramionami, słuchaliśmy śpiewu świerszczy i szeptu liści poruszanych wiatrem.
Mam wrażenie, że za dużo jest tutaj tych wrażeń, tak dużo, że aż nie wiadomo, na czym się skupić i zaczyna się nieco kręcić w głowie. Czasami lepiej skondensować opis do dwóch, trzech wyrazistych, ładnych rzeczy, które same dadzą pole do popisu naszej wyobraźni. Podrzucić czytelnikowi zapalniki. "Spleceni lśniącym babim latem i obolałymi ramionami" - to bardzo ładne.
(...) się śmiały
Śmiały się.
Twoje brązowe oczy, z drobinkami złota zatopionymi w tęczówkach, się śmiały. Przez cały dzień jedliśmy winogrona, ale ciągle było nam mało, cała nimi smakowałaś.

Wyciągnąłem rękę i zerwałem. Otworzyłaś usta. Oddałem ci ją, bo tak strasznie cię kochałem.

Przez chwilę widziałem rozkosz na twojej delikatnej twarzy, a potem…
Znowu zbytnie rozstrzelenie akapitów.
(...) próbowałem oddać ci swój oddech, ale ty go już wziąć nie mogłaś.
To ładne zdanie, ale myślę, że ładniej będzie brzmiało tak: próbowałem oddać ci swój oddech, ale już nie mogłaś go wziąć.
Podnosisz się ociężale. Wiem, zrobiło się późno, musisz iść, by żyć za siebie i za nią.

Ta wesoła osóbka, której nic nie powiedziałeś, żeby nigdy nie poczuła, że jest tylko zamiast, już czeka na ciebie przy odświętnie nakrytym stole. Zapali świece? Nieważne.

Pochylasz się nad swoją śpiącą królewną.
Wiesz, o czym myślę. ;)

Podobało mi się. Udało Ci się stworzyć atmosferę goryczy. Szacun za to. Poczułem to w tych opisach, zdaniach. Bardzo sprawnie weszłaś w rolę matki. Zgadzam się, że niekiedy było trochę chaotycznie, nawet wyłączając brak kursywy w tym jednym miejscu, ale w tym też tkwił urok narracji. To, czego nie można usprawiedliwić, to kiedy chaos pojawiał się np. przez błędy (jak ten myślnik, o którym pisałem wyżej) albo przesycone opisy. Na takie rzeczy trzeba uważać. Musisz czytać swój tekst pięćdziesiąt razy i upewniać się, że na podstawowym poziomie wszystko idzie logicznie i płynnie.

Fabuła była prosta i ciekawa, rozwijałaś ją w fajny sposób. Z początku myślałem, że mam do czynienia z jakąś psychicznie chorą osobą, która zakochała się w innym rezydencie szpitala psychiatrycznego, potem sądziłem, że mam do czynienia z kimś chorobliwie zakochanym w drugiej osobie, jeszcze później, przez chwilę, byłem pewny, że to nieszczęśliwie zakochana siostra Asi i dopiero w momencie z tym brakującym myślnikiem ogarnąłem, że to mama. To było fajne. Utrzymywałaś moją ciekawość nie tylko tożsamością narratora, ale też zdrętwieniem na dźwięk słowa "winogrona". O co chodzi?, myślałem. Historia rozwinęła się zgrabnie i powoli, jak pączkujący kwiatek.

Choć teraz, z perspektywy całości, trochę nie gra mi początek. Wydaje mi się, że metafora tej ściany, w którą wtłaczany jest krzyk i która jest projektorem dla obrazów mężczyzny, jest nieco zbyt wydumana na pierwszy akapit i zbyt mąci w głowie. Myślałem, że może on coś maluje i że - jak już mówiłem - rzecz dzieje się w szpitalu psychiatrycznym. Tak samo potem tekst o ołtarzu - czemu miałaby nazywać swoją córkę ołtarzem? Dla mnie wydumane.

Bardzo ładne zakończenie. Subtelne. Rozgoryczone, jak cały tekst. Opowiadanie zgrabnie też kształtuje wątek tej szczebioczącej dziewczyny, która jest tylko "zamiast". Po przeczytaniu całości poczułem, że skądś wróciłem. Że ta historia coś mi pogmerała w serduchu - a to wielki plus. Było trochę wpadek technicznych, uważam też, że zbyt rozstrzeliwujesz akapity, co niekorzystnie wpływa na odbiór, czasami przekombinowujesz opisy, co miesza w głowie... Ale mimo wszystko to naprawdę ciekawy, wartościowy tekst. Dobra robota.

Pozdrawiam,
Patryk
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"

5
Teskt wciąga od początku. Czyta się dalej i dalej. Wchodzi się w ten niesamowity nastrój i choć po pewnym czasie nie wiadomo już o co chodzi, historia jest tak ładnie napisana, że to nie przeszkadza. A tak poważnie, ja się trochę pogubiłam i bardziej się domyślałam o co chodzi, ale nie jestem pewna, czy na pewno.

Dobrze by chyba było zrobić trochę bardziej wyraziste przeskoki, żeby Czytelnik mógł nadążyć

6
Patrenie, dziękuję za tak szeroki i, w gruncie rzeczy, pozytywny komentarz. To "gmeranie" było strasznie miłe (jakie nielogiczne połączenie), fajnie, że tekst wywołał emocje.
Wiele jeszcze muszę się nauczyć i z pomocą forum na pewno będzie łatwiej i przyjemniej. Przemyślę wszystkie Twoje uwagi, z większością których nie można się nie zgodzić, i zastosuję w przyszłości.

Wiosno, cieszę się niezmiernie, że tekst przypadł Ci do gustu. Wiem, że jest w nim wiele niedopowiedzeń i tak naprawdę trzeba mocno wysilić wyobraźnię, żeby nadążyć, ale to było zamierzone - niestety chyba jednak przesadziłam.

Dziękuję Wam bardzo za poświęcony czas i wyrażenie opinii.

Pozdrawiam

7
Zacznę od tego, że miniaturka mi się podobała. Może dziwnie to zabrzmi, ale mimo, że jest smutna i bez happy endu, ma swój urok.
Początkowo myślałam, że bohaterką jest porzucona kobieta. Dopiero w pewnym momencie odkryłam, że to punkt widzenia matki. Gdzieś mi go na początku zabrakło, ale kiedy przeczytałam drugi raz, wszystko poskładało się w spójną całość. Podoba mi się stopniowe wprowadzanie w historię i niektóre opisy pobudzające wyobraźnię, choć troszkę poplątane.

Jedyny fragment jaki mi zazgrzytał to sam początek:
jasna pisze:Może ty zawsze wiedziałeś, że stoję tuż za drzwiami i słucham, niemy krzyk wtłaczając w ścianę – zimny ekran, wyświetlający malowane przez ciebie obrazy.


Mimo wszystko poczułam nastrój, a wraz z nim całą tę historię. ;)
Tyle ode mnie.

Pozdrawiam :)

8
Na wstępie masz dużego plusa, bo na mnie podziałało. Poczułam te emocje, zaangażowałam się, chociaż utworek krótki, a i z zasady te, jak to nazywam, łzowyciskacze na mnie nie działają.

Mam jedno zastrzeżenie do kompozycji tego tekstu - zastrzeżenie, a może bardziej wątpliwość. Chodzi o początek, który, moim zdaniem, jest przesadnie zmetaforyzowany, przegięty względem reszty treści. Ten dramatyzm, opis "niemy krzyk wtłaczając w ścianę" itd. jakoś nie zgrywają się z dalszą częścią. Niby radziłabym "wygładzić". Niby... Bo właśnie tu się rodzi wątpliwość. Ten właśnie początek mnie jednak wciągnął. Może gdyby nie to nagromadzenie emocji na samym wstępie opowiadanie nie zrobiłoby na mnie takiego wrażenia? Kłopotliwa sprawa. W każdym razie na początku to otwarcie nawet mi się podobało, natomiast po skończonej lekturze miałam wrażenie, że jednak zgrzyta.

Lekki chaos w narracji, nagłe przejście do sceny wyjaśniającej, co się stało Asi itd. podobały mi się. To stopniowe odsłanianie całej historii i roli narratorki buduje ciekawy klimat. Ładnie też opisałaś sceny w Toskanii - przechodząc tak płynnie od sielanki do tragedii.

Ogólnie mogę powiedzieć, że zrobiło na mnie wrażenie. Kilka zgrzytów było, ale nieznacznych. Zgodzę się z Patrenem, że trochę za bardzo pocięłaś ten tekst na akapity. Poza tym mogę tylko powiedzieć: dobra robota.

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

9
Ojej, nie spodziewałam się, że jeszcze ktoś zajrzy do tego tekstu.

Milt – cieszę się bardzo, że poczułaś nastrój. W zasadzie ten tekst to taki eksperyment. Nie czuję się zbyt dobrze w miniaturach i, jak widać po uwagach, całkiem słusznie.

Ada – bardzo dziękuję, za komentarz. Ja również, nawet po tak długim czasie, mam wątpliwości, czy wstęp nie jest „przesadzony”, ale taki był mój zamysł – powalić, a potem wytłumaczyć. Na Ciebie podziałało i to bardzo mnie to cieszy.
Nie spodziewałam się tak przychylnych ocen, a każda uwaga „techniczna” jest na wagę złota i bardzo za wszystkie dziękuję.

10
Łał. Co mogę więcej napisać? Łał.

Momentami gubiłem się w narracji, nie wiedziałem, kto mówi, ale nie w tym sensie, że nie było to jasno i precyzyjnie zaznaczone, lecz dlatego, że próbowałem się wczuć w osobę narratora, czy też narratorki w tym przypadku. Podobnie jak Patren na początku myślałem, że historię opowiada dziewczyna, która jest odwieczną tylko-przyjaciółką jakiegoś gościa, której dane jest jedynie patrzeć na cudze szczęście.
Potem narracja sugeruje matkę i jest, jak to się mówi, zonk. "O kurczę, a to matka jego, tak?" a potem to już tylko połykanie dalszych partii tekstu, żeby złapać zakończenie i dowiedzieć się, jak to się kończy. Choć wiedziałem, że końcówka nie będzie wesoła, to z całych sił pragnąłem ją chwycić.
Miejscowy chaos w narracji wbrew pozorom nie denerwuje, lecz zmusza do poszukiwania odpowiedzi, które zapewne są ukryte w dalszej części tekstu.
Podobało mi się bardzo, pobudza emocje. Świetne.
„Racja jest jak dupa - każdy ma swoją” - Józef Piłsudski
„Jest ktoś dwa razy głupszy od Ciebie, kto zarabia dwa razy więcej hajsu niż Ty, bo jest zbyt głupi, żeby w siebie wątpić”.

https://internetoweportfolio.pl
https://kasia-gotuje.pl
https://wybierz-ubezpieczenie.pl
https://dbest-content.com

11
Nie wiem, jakoś mi nie przypadła ta platanina do gustu. Może jej za dużo?
jasna pisze:że stoję tuż za drzwiami i słucham, niemy krzyk wtłaczając w ścianę
Jak jeszcze popradnie zdania pasują - to to wyrażnie oderwane od kontekstu - niewidzialność to nie synonim niemego krzyku. Wyraźnie brak między tymi skojarzeniami powiązania.
jasna pisze:zimny ekran, wyświetlający malowane przez ciebie obrazy.

i znów - co ma ekran do niewidzialności? tym bardziej do krzyku i to niemego? Dla mnie te wyrazy są nieumiejętnie dobrane, więc niszczą obraz jaki miał sie z tej wypowiedzi zarysować.
jasna pisze:Wyorałam bruzdy w seledynowej farbie, dopiero niedawno ktoś, miłosiernie, zasłonił je tanimi akwarelami.
Akwarele na farbie do ścian? I te delikatne farbki pokryły bruzdy?
Przerost formy nad treścią.
I ten początek zniweczył mi przyjemnośc dalszego czytania.
Nie będę dalej wdawać się w szczegóły, bo opowiadanie ciekawe - tu nie zaprzeczam, ale zbyt namieszane nie trafnymi określeniami - i to utrudnia odbiór tego, co miał autor do przekazania (piszę autor, bo uogólniam nie bawiąc się w niuanse damsko - męskie)
Dla mnie: ciekawy tekst zepsuty doborem słownictwa.
Jak wydam, to rzecz będzie dobra . H. Sienkiewicz

12
Mam problem z tym tekstem, tak na granicy (o ile taka istnieje): podoba się bardzo, nie podoba wcale

Pomysł na opowiadanie tej historii miałaś świetny (Nauczyłam się być niewidzialna), lecz odnoszę wrażenie, że zbytnio poszalałaś z narracją (i chęcią zrobienia wrażenia na czytaczu), i wyszło ckliwie (Jedna mała, leniwa pszczoła...). Konstrukcja tekstu też jest b. dobra (przy tak wybranym punkcie widzenia ładnie skupiasz (jak w soczewce) emocje, stopniowo dozujesz szczegóły, ładnie).
Kilka zdań jest cudnych (Ja, niewidzialna, zalałam się łzami/Siedzisz przy jej łóżku, ja ciągle stoję za otwartymi drzwiami. Nigdy ich nie zamykałeś, to były zaproszenia, z których nie korzystałam./Wyorałam bruzdy w seledynowej farbie, dopiero niedawno ktoś, miłosiernie, zasłonił je tanimi akwarelami) i to jest kierunek, który powinnaś wybrać, przy eksponowaniu uczuć - niedopowiedzenia masz świetne, natomiast musisz uważać, by nie przesadzić z nagromadzeniem metaforyki, bo wyjdzie mdło (jak we wstępie, niestety).
Coś tam było? Człowiek! Może dostał? Może!

13
Nawet nie wiedziałam, że teksty przeniesione do zweryfikowanych można jeszcze komentować, dopiero dziś na to wpadłam i dlatego dopiero dziś dziękuję za kolejne opinie.

Bartosh 16 - dla takiego odbioru warto pisać i poddawać pod krytykę to co siedzi w głowie. Ogromnie się cieszę, że Tobie się spodobało.

Gebilis - dzięki za sprowadzenie na Ziemię, masz rację czasem sobie pogalopuję gdzieś gdzie trudno znaleźć sens. Ale akwareli będę się trzymać, bo nawet kartka może pokryć bruzdy, a cóż dopiero obrazek potocznie zwany akwarelą. Dzięki za wizytę i pozostawiony po niej ślad.

Pilif - fajnie, że pomysł Ci się spodobał, szczególnie, że rodził się w miarę pisania i chyba stąd ten dysonans między niezbyt udanym początkiem i zakończeniem. To nauczka, że tekst musi jednak odleżakować. Kłaniam się i dziękuję za sugestie.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”