
Umierać pod murami Troi
Duma i lęk toczą w mej głowie zażarty pojedynek o byt. Dokładnie taki, który czyha na moją osobę, jest nieunikniony i niczym śmierć spadnie na mnie, nie wiadomym jest tylko kiedy i gdzie. Jeszcze.
Widzę Achilla, pędzi co tchu po to by mnie wreszcie unicestwić. Kita na wierzchu szyszaka faluje od biegu, muskana wiatrem na dodatek. Peliońska włócznia groźnie uniesiona nad bark drga, lecz w przeciwieństwie do mnie nie ze strachu. Natomiast spiż zbroi jego mieni się wyniośle w blasku słońca.
Nie mogąc tak stać i czekać na koniec, rzucam się do ucieczki, to zapewne ostatni bieg, bo prędkie nogi Achillesa dościgną mnie w mig. Tak też się dzieje i bogów rodziciel unosi swe wagi złociste kładąc na jej szalach losy jeszcze niepełne: na jednej Achillesa, na drugiej zaś mój. O jedną kroplę stoję od przelania czary, na które ramię opadnie, okaże się za moment. Dla mnie błyskawiczny, dla przyjaciela niepomszczonego Patroklesa wieczny, jakby odkładający się na potem. Czuję jak pot spływa mi po czole, skroniach, na czubek nosa spełza, leniwie czeka by opaść. Leci. Rozbija się wśród piachu ziaren, wysycha błyskawicznie. I nadszedł czas by to mój los zawitał do bram Hadesu, to mnie opuszcza Apollon.
Stoimy naprzeciw siebie. Wsparty na wbitej w ziemię włóczni mierzy mnie wściekłym wzrokiem. Ja zaś zmęczony, z chaosem w głowie podjąłem ostateczną decyzję... Mimo, że w ustach tęskno do wody przemawiam:
- Nie będę ja już pierzchał przed tobą, o synu Peleja, jak to do tego czasu czyniłem i gród Priama trzykrotnie obiec zdołałem. Serce skłania mnie byśmy twarzą w twarz spotkali się i tak też robię za jego namową. Nie ważne czy zginę, czy zwyciężę z ugodą ci naprzeciw wychodzę. Niech bogowie świadkami będą tak samo jak paktów strażnicy, że nie zbeszczesczę ja zwłok twoich, jeśli mi tylko sił wystarczy by życia ciebie pozbawić.
Syn króla Ftyi Peleusa i morskiej bogini Tetydy spojrzał na mnie spode łba, jakby z odrazą i takie z ust jego wypływają słowa:
- Przeklęty jesteś, Hektorze, co mi tu o układach prawisz podejrzanych! Niemożliwym jest przecie, by współpracę wilk z owcą podjął. Dobądź lepiej oręża swego, bo przyjdzie ci zaraz okazać całe swe męstwo i rzekomą odwagę.
Ledwie skończył mówić, a już w mą stronę pędzi jego włócznia ze świstem przecinając powietrze. Na szczęście ostrożny pozostaję i w porę uchylam się tak, że nad mym lśniącym szyszakiem pocisk morderczy przemyka. Utkwił w ziemi nieopodal i tchnął życie w chmurę piachu, która wzbiła się w powietrze tudzież opadła po chwili.
Nie mogę pozostać mu dłużny. Złość i chęć wygranej dodają mej ręce sił i wydaje mi się, że to uczucia, nie muskuły cisnęły dzidę wprost w środek tarczy Achilla. Rozsierdzam się jeszcze bardziej widząc, iż oręż mój odbija się od puklerza bezradnie. Prośby do brata mego, Deifoba, by ten włócznie mi do ręki przywrócił nic nie dają. Zostaję sam z horrendalną świadomością, że los mój naprawdę w podziemiach Hadesu spocznie. łudziłem się, iż to cny Deifbos jest przy mnie, ale on na wałach stoi. Zostałem oszukany przez Atenę! śmierć nadchodzi, bogowie wzywają!
Dobywam miecza ostrego, co u mego pasa zwisał cały czas. Czuję ogrom mocy i siły, czuję chęć zabicia. Jak dzika zwierzyna pośród traw rzucam się na Achillesa jak na bezbronne jagnię. Tanio skóry nie sprzedam. Sztych miecza, co w pierś ma ugodzić napotyka na swej drodze puklerz twardy niczym skała. Czuję jak głownia o mało się nie wygięła. Refleksem i przebiegłością wykazuje się przeciwnik. Sprawnym okiem patrzy na najsłabszy punkt mej spiżowej zbroi - odkryty gardziel. Pcha tam dzidę z jesionu. Czuję jak grot śmiało przechodzi szyję na wylot. Nie ugadza jednak w tchawicę i mimo potwornego bólu i cierpienia nie tracę głosu na ostatnie chwile życia. Upadam w gehennie, a Achilles poczyna chełpić się nade mną:
- Zdawało ci się, Hektorze, że zemsty za Patroklesa nie dopełnię! Zadałem ci cios wendety i snu wiecznego.
Ostatkami sił, gasnąc już odpowiadam:
- Błagam cię na życie twych bliskich i twoje, byś mnie psom na pożarcie nie rzucił u statków achajskich! Czy przyjmiesz okup za me ciało? Opiewał on będzie w szczere złoto i spiż. Przyniosą ci go moi rodzice. Pozwól, by ciało zabrali i w Troi mogło spłonąć godnie.
Znów spogląda spode łba, niechętnie.
- Wstydź się, o męski Hektorze, na rodziców swych błagać! żadna ilość złota czy innych dóbr mnie nie przekona. Nic nie zastąpi satysfakcji patrząc jak twe ciało sztukowane jest na kawałki przez kły achajskich psów i szpony sępów wygłodniałych.
Spodziewałem się takiej reakcji jednak rzeczą ludzką jest, łudzić się i marzyć o niemożliwym.
- Kawał żelaza w twej piersi spoczywa miast serca - odpowiadam. - Zważ jednak, by z mojej racji nie spłynął na ciebie gniew bogów, mimo, że przedni z ciebie wojownik.
To były ostatnie słowa, które zdołałem i chciałem wypowiedzieć. Teraz czuję, jak ciemność otula me lica, jak śmierć otwiera me oczy bym spojrzał wreszcie w prawdziwe bramy Hadesu. Wrota podziemi otwierają się by wpuścić mą duszę ulatniającą się ciała...