WWW— Ale nudy — westchnął Daniel Völler, bezmyślnie wpatrując się w rozgwieżdżone niebo. Jego łysa głowa połyskiwała w bladym świetle księżyca. — Ja pierdolę... nie ma co robić...
WWWJavier De Césare przytaknął mu w milczeniu, a później pociągnął z gwinta łyk taniego wina. Skrzywił się i oddał butelkę przyjacielowi. Z otwartego na oścież okna w pobliskiej kamienicy doszły ich odgłosy rodzinnej awantury. Jakiś facet w pijackim amoku wykrzyczał, że „zapierdoli tą leniwą kurwę”, po czym rozległ się przeraźliwy kobiecy krzyk i odgłos tłuczonego szkła. W Orlando-Vorst tego typu atrakcje były na porządku dziennym. Dzielnicę, potocznie zwaną Trójkątem Bermudzkim, zamieszkiwał bowiem najgorszy element Sevany: menele, ćpuny, drobni kryminaliści, a także kilkanaście cygańskich rodzin, żyjących z żebractwa, kradzieży i rozbojów. Przewodniki turystyczne odradzały zwiedzanie tych rejonów, zwłaszcza że na obcych patrzono tu jak na potencjalnych dawców organów.
WWWDaniel napił się wina i przeniósł wzrok na czubki swych sfatygowanych adidasów. Już dawno przyzwyczaił się, że każdy dzień w jego życiu wyglądał niemal tak samo jak poprzedni. Wstawał około dziesiątej, wypijał piwo lub dwa, by zwalczyć porannego kaca, a potem, wraz z Javierem, ruszał „na patrol”. Snuli się po mieście jak cienie, wyszukując frajerów do skasowania. Czasami wystarczyła tylko zawoalowana groźba, by delikwent dobrowolnie oddał pieniądze bądź telefon komórkowy, czasami — gdy klient się stawiał — kończyło się to dla niego drutowaniem szczęki; Javier nigdy nie przepuścił okazji, by oklepać komuś mordę.
WWWDzisiaj dopisało im wyjątkowe szczęście. Po południu natknęli się w okolicach dworca na jakiegoś zamyślonego małolata z wielkimi słuchawkami na uszach i najnowszym modelem iPhone'a w dłoni. Gdy Daniel i Javier zastąpili mu drogę, chłopak trwożliwie rozejrzał się dookoła, jakby przeczuwając co się święci... ale o tej porze uliczka była pusta. Nie zauważył nikogo, kto mógłby mu pomóc, więc bez większych protestów zrzekł się swego smartfonu, dając w bonusie również słuchawki. Daniel, zadowolony z takiego obrotu sprawy, powstrzymał Javiera przed nieuzasadnionym użyciem siły.
WWWJack Treff, znajomy paser, nie zadawał zbędnych pytań, gdy przynieśli mu sprzęt. Z kwaśnym uśmiechem wręczył im kilka banknotów, a po dokonaniu transakcji oznajmił, że interesy z nimi to prawdziwa przyjemność. Jego mina świadczyła jednak o czymś zupełnie innym.
WWWMając spory zapas gotówki, Daniel i Javier nie zwlekali z wizytą w najbliższym sklepie monopolowym. Dzień był wyjątkowo upalny, nawet jak na lipiec, a człowiek nie wielbłąd, pić musi. Zaopatrzyli się w alkohol i udali do Bern Alley - nieuczęszczanego zaułka w pobliżu odrapanej kamienicy, w której mieszkał Daniel. Spędzili tam resztę dnia, aż do tej chwili, okupując zdewastowaną ławeczkę i opróżniając kolejne butelki wina.
WWW— Ale nudy — powtórzył Daniel i splunął na chodnik. W ustach czuł nieprzyjemny, gorzki posmak. — Zaraz dostanę pierdolca!
WWW— Jak ci się nudzi, to się rozbierz i popilnuj ubrania! — rzekł Javier i roześmiał się, pokazując wybrakowane uzębienie; efekt zeszłorocznej, niekoniecznie zwycięskiej bójki z Edgarem Prostem.
WWW— Pierdol się, psi naplecie! — wycedził Daniel, mrużąc powieki.
WWW— Szuraj dupą przed chlewem, ty zawszony cebularzu! — odparł wesoło Javier i przez pewien czas żartowali sobie w ten sposób.
WWWNagle uwagę Daniela przykuł jakiś ruch u wylotu zaułka. Javier zamilkł i mimowolnie podążył za wzrokiem kolegi.
WWW— Zobacz jaka lambadziara! — oznajmił Daniel z podziwem, a jego oczy rozżarzyły się w ciemności. — Jeździłbym na niej jak Cygan na kradzionym rowerze.
WWWDziewczyna, o której wspomniał Daniel, szła pewnym krokiem w ich stronę, miarowo stukając wysokimi obcasami o bruk. Dźwięk ten przyjemnie niósł się po okolicy, odbijając echem od ścian kamienic.
WWW— Faktycznie, niezła sucz! — potwierdził Javier i jednym haustem opróżnił butelkę do dna. — Może się z nią zapoznamy, co ty na to?
WWWDziewczyna wyglądała bardzo seksownie. Miała na sobie czarne legginsy, ściśle opinające smukłe nogi, dżinsową minispódniczkę, oraz krótki topik odsłaniający opalony brzuch. Jej długie, ciemne włosy związane w koński ogon swobodnie opadały na odsłonięte plecy. Gdy podeszła bliżej, dostrzegli na jej brzuchu perfekcyjnie wykonany tatuaż, przedstawiający ziejącego ogniem smoka.
WWWDaniel poczuł przyjemne mrowienie w podbrzuszu. W Orlando-Vorst rzadko widywało się takie ślicznotki. Wszystkie fajne laski, które miały choć trochę oleju w głowie, już dawno stąd wyjechały. Dzielnica, dla której stopa bezrobocia wynosiła aż czterdzieści pięć procent, nie mogła zaoferować im nic poza ubóstwem, alkoholizmem i wszechobecną patologią.
WWW— Siema, laska — rzucił Javier, gdy dziewczyna mijała ich w wąskiej przestrzeni zaułka — obciągnij mi kutaska!
WWWDziewczyna odwróciła głowę w jego stronę, najwyraźniej zaskoczona zaczepką. Wygięła usta w brzydkim grymasie.
WWW— Spierdalaj, brudasie! — mruknęła pogardliwie.
WWWDaniel, który wyniósł z rodzinnego domu przekonanie, że kobieta zawsze powinna zwracać się do mężczyzny z należytym szacunkiem, postanowił wtrącić swoje trzy grosze.
WWW— Przyhamuj, kurewko — powiedział przez zaciśnięte zęby — bo zaraz możesz zejść do podwójnego loda.
WWWJavier zarechotał i znacząco poklepał się po kroczu. Czarnulka dopiero teraz zorientowała się, że to nie przelewki. Przyspieszyła kroku, a Daniel i Javier ruszyli jej śladem.
WWW— Wylizać ci piczę, maleńka? — zapytał Daniel, wpatrując się w jej ponętne pośladki. — Wszystkie tutejsze dupy powiedzą ci, że znam się na tym jak mało kto...
WWWZaniepokojona dziewczyna obejrzała się przez ramię. Daniel wykorzystał ten fakt i przesłał jej figlarnego buziaka. Z każdą sekundą ogarniało go coraz silniejsze pożądanie, iście zwierzęcy instynkt, nad którym nie potrafił zapanować. Przez głowę przemknęła mu nieśmiała myśl, że przecież nic nie stoi na przeszkodzie, by ulżyć swym potrzebom. Javier zapewne zamoczyłby kija z równie wielką ochotą jak on, a szansa, że zostaliby kiedykolwiek złapani, była naprawdę znikoma.
WWWNiestety, było już za późno na tego typu akcje. Zziajana dziewczyna wyszła na Peterson Strass, jedną z głównych ulic Orlando-Vorst. To nie był ciemny zaułek jak Bern Alley, co noc pojawiały się tutaj policyjne patrole, i gwałt nie wchodził w rachubę. Daniel nie zamierzał wracać do pierdla, choć miło wspominał spędzony tam czas.
WWWUniósł wytatuowaną dłoń i mocno klepnął czarnulkę w zgrabny tyłeczek. Obróciła się gwałtownie, w jej oczach pojawiła się wściekłość.
WWW— Pożałujesz skurwysynu! — syknęła. — Jeszcze się kiedyś spotkamy...
WWWDaniel, lekko zaskoczony jej wybuchem, tylko zaśmiał się w odpowiedzi. Krótkim ruchem ręki powstrzymał Javiera, który najprawdopodobniej zamierzał zrobić coś głupiego.
WWW— Przy następnym spotkaniu posmakujesz mojego chuja! — Ostrzegł ją, a nigdy nie rzucał słów na wiatr. — A teraz spadaj stąd, póki jeszcze możesz!
WWWDziewczyna warknęła coś pod nosem i odwróciła się na pięcie. Jej nogi świetnie prezentowały się w legginsach i butach na wysokim obcasie. Daniel i Javier patrzyli za nią, póki nie zniknęła im z oczu.
WWW— Mogliśmy to lepiej rozegrać — mruknął Javier i podrapał się po szorstkim policzku.
WWW— Wiem — Daniel oparł się o ceglany mur. — Mamy nauczkę na przyszłość.
WWW— No to co teraz robimy? — spytał Javier. — Nie chce mi się wracać na chatę. Może pierdolniemy jeszcze po browarze?
WWWDaniel uśmiechnął się.
WWW— To chyba najlepszy z twoich dzisiejszych pomysłów.
WWWGdzieś w oddali rozległ się głuchy pomruk grzmotu, zapowiedź nadciągającej burzy.
Nazajutrz Daniel obudził się z pulsującym bólem głowy i zaschniętym gilem przyklejonym do górnej wargi. Ziewnął, przetarł opuchnięte powieki i wygrzebał się z przepoconej pościeli. Po omacku wsunął stopy w kapcie, a potem podszedł do okna. W brudną szybę leniwie bębnił deszcz. Jebana pogoda, pomyślał i ponownie ziewnął. Nie znosił kiedy padało. Deszcz w połączeniu z kacem działał na niego bardzo przygnębiająco.
Jego matka, Susanna, wyszła nad ranem — pracowała jako sprzątaczka w Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej — więc miał całe mieszkanie tylko dla siebie. Przynajmniej nie musiał wysłuchiwać ustawicznego gderania, które doprowadzało go do szewskiej pasji. Ta wredna starucha potrafiła tylko narzekać. Znajdź sobie pracę, powtarzała do znudzenia. Ożeń się. Ustatkuj. Masz prawie trzydzieści lat, nie możesz wiecznie siedzieć na garnuszku u mamusi. Czasami potrafiła wkurzyć go tak mocno, że poważnie zastanawiał się nad kwestią ostatecznego rozwiązania tego problemu. Parę ciosów załatwiłoby sprawę raz na zawsze, zwłaszcza że ostrzeżenie, którego jej kiedyś udzielił, nie przyniosło pożądanego rezultatu.
Ubrał się w domowe dresy, przemył twarz w zimnej wodzie (pozbywając się tym samym zaschniętego gila) i zajrzał do lodówki. Na najniższej półce, pomiędzy kartonem mleka a słoikiem z majonezem, połyskiwały dwie puszki Van Horna, które zapobiegliwie umieścił tu poprzedniego wieczora. Wypił je duszkiem, jedną po drugiej, i od razu poczuł się lepiej. Piwo to najlepsze lekarstwo pod słońcem, nie miał co do tego żadnych wątpliwości.
Rozbił na patelni pięć jaj, pokroił w plasterki pół pęta kiełbasy i wymieszał całość z siekaną cebulą. Gotowa jajecznica pachniała naprawdę apetycznie. Pochłonął ją błyskawicznie, głośno przy tym popierdując, i wrzucił patelnię do zlewu, gdzie piętrzył się stos brudnych naczyń z poprzedniego dnia. Najwidoczniej matka nie znalazła czasu, by je pozmywać. Przypuszczał, że zamiast zająć się konkretną robotą, spędziła cały wczorajszy wieczór przed telewizorem, oglądając durne seriale na Zone Romantica. Bezużyteczna starucha, pomyślał w przypływie złości. Gdyby jego ojciec żył, nie dopuściłby do takiego syfu; Josep Völler potrafił zmusić babę, by utrzymywała w domu porządek.
Daniel nie lubił rozpamiętywać przeszłości, do niczego to nie prowadziło. Rozłożył się więc w fotelu przed telewizorem i leniwie skakał po kanałach, gdy z kuchni dobiegł do dźwięk telefonu. Dzwonił Javier De Césare.
— Czółkiem, koleś — Sądząc po głosie, Javier był w świetnym humorze.
— Co tam?
— Spoko, jakoś leci — Nastąpiła krótka pauza, Daniel usłyszał jak Javier zaciąga się papierosem. — Właśnie siedzę na sraczu i wpadłem na genialny pomysł...
— Jaki?
— Zostało nam po wczorajszym w chuj kasy, więc może wieczorem zorganizujemy u mnie jakiś melanżyk? Kupi się wódkę, żarcie, a ja skołuję laski...
— Laski? — zaciekawił się Daniel. — Jakie laski?
— Dużego wyboru nie ma — powiedział Javier. — Annę Smith i Paulę Gallway... Przynajmniej będzie pewność, że se zadupczymy — Zarechotał.
Zarówno Anna Smith, zwana przez chłopaków Algidą, jak i Paula Gallway, miały jedną wspólną cechę. Po alkoholu puszczały im wszelkie hamulce, co skrzętnie wykorzystywali obecni w pobliżu faceci.
— Byłoby fajnie, gdyby przyszły — Daniel uśmiechnął się do swego odbicia w lustrze. — Muszę spuścić z kija, bo nie mogę się na niczym skupić. Ta czarnula namieszała mi w głowie.
— Nie tylko tobie — stwierdził Javier z rozbawieniem. — Wbijaj do mnie o osiemnastej. Powiem starej, żeby przygotowała żarcie, a ty zajrzyj po drodze do Larry'ego, podobno ma teraz fajny bimber. Kup ze cztery flaszki... no i oczywiście gumy. Przydadzą się.
— Dobra!
— No to nara, kurwa twoja stara — zrymował Javier na pożegnanie i przerwał połączenie.
O umówionej godzinie Daniel stawił się w mieszkaniu przyjaciela.
— Właź, stary! — powiedział Javier, otwierając mu drzwi. Miał na sobie dżinsy i jasnoniebieską koszulkę Manchesteru City. — Przyniosłeś berbeluchę?
— No jacha! Larry zapewnił, że nieźle kopie w beret.
— Na to właśnie liczę — Uśmiechnął się Javier. — Wóda jest po to, żeby sponiewierać.
Melanż zapowiadał się wyśmienicie. Widok bogato zastawionego stołu przeszedł najśmielsze oczekiwania Daniela. Czegóż tu nie było... ogórki kiszone, grzybki marynowane, salceson, suszona kiełbasa, do tego pokrojone na ćwiartki pomidory, śledzie w oleju i kanapki wysmarowane smalcem ze skwarkami. Brakowało chyba tylko kawioru.
— Ja pierdolę! — mruknął Daniel. Te dwa słowa doskonale oddawały stan jego umysłu. — Twoja mamuśka naprawdę się postarała!
Niestety, nie wszystko poszło zgodnie z planem. Z zaproszonych dziewczyn zjawiła się tylko Anna Smith.
— Paula nie mogła przyjść — wytłumaczyła, widząc kwaśną minę na twarzy Daniela. — Umówiła się ze swoim chłopakiem na wypad do kina.
— Trudno — burknął Daniel, próbując ukryć rozczarowanie. Drugi dzień z rzędu dupczenie przeszło mu tuż koło nosa. Jak pech, to pech!
Tymczasem Javier rozlał pierwszą kolejkę. Poklepał Annę po gołym kolanie, wywołując uśmiech na jej karminowych ustach, i drżącą ręką wzniósł kieliszek.
— Napijmy się! — zaproponował. — Wasze zdrowie, panie i panowie!
O północy, gdy towarzystwo miało już mocno w czubie, a Anna zaczęła bawić się rozporkiem w dżinsach Javiera, Daniel uznał, że najwyższa pora wracać do domu. Nic tu po nim, jedna suka nie zaspokoi naraz dwóch psów. Wyszedł bez pożegnania, ale nie podejrzewał, by ktokolwiek zauważył jego zniknięcie.
Dopiero na dworze uświadomił sobie, jak bardzo jest pijany. Narzucił na głowę kaptur, schował dłonie do kieszeni spodni i powłócząc nogami podążył przed siebie. Świat zdawał się wirować przed jego oczami, miał nieodparte wrażenie, że przechadza się po pokładzie żaglowca podczas potężnego sztormu.
W połowie drogi wstrząsnęły nim potężne mdłości. Niewiele myśląc pochylił się i zwymiotował na wąski skrawek trawnika pod przeznaczoną do rozbiórki kamienicą na Carlisle Strass. Był niemile zaskoczony — nigdy nie reagował w ten sposób na alkohol. Przemknęło mu przez głowę, że bimber od Larry'ego był czymś skażony. Ten skurwiel sprzedałby nawet swoje dzieci, gdyby tylko mógł na tym zarobić.
Daniel otarł spierzchnięte wargi o rękaw bluzy, splunął, a potem ruszył w dalszą drogę. Czuł się coraz gorzej. Jego żołądek promieniował tępym bólem, a w jelitach pojawiło się niepokojące uczucie przelewania. Pierdnął, całkowicie nie kontrolując tego odruchu. Oho, pomyślał. Ostatni dzwonek przed kupą. Całe szczęście, że nie puścił kleksa. Byłby wstyd, gdyby wręczył matce obsrane gacie do prania.
Do domu miał już naprawdę niedaleko, zaledwie dwieście metrów. Odetchnął z ulgą, wiedząc, że za dwie minuty będzie na miejscu. W tej chwili marzył tylko o jednym. Chciał w spokoju siąść na kiblu i opróżnić żołądek z zalegających w nim nieczystości. Przeciągły bulgot, który dobył się z jego jelit, uświadomił go, że sytuacja jest naprawdę napięta, co więcej, wymaga natychmiastowej reakcji. Zacisnął pośladki i skręcił w Peterson Strass, by chwilę później znaleźć się w bramie swojej kamienicy. W nozdrza uderzył go ostry zapach stęchlizny oraz moczu. Bezdomni uwielbiali załatwiać tutaj swoje potrzeby fizjologiczne.
— Jak kiedyś któregoś dorwę — powiedział Daniel sam do siebie, wychodząc z bramy wprost na wyłożone betonowymi płytami podwórze — to zajebę jak psa! Bóg mi świadkiem!
Minął pomalowany sprayem śmietnik i odruchowo wyciągnął z kieszeni klucze do mieszkania. Dalsze wydarzenia potoczyły się niezwykle szybko. Kątem oka dostrzegł jak od ściany po prawej stronie oderwały się dwie masywne sylwetki i ruszyły w jego kierunku. Nie zdążył zareagować. Oberwał pięścią w skroń, aż pociemniało mu w oczach, a czyjeś silne ramiona brutalnie sprowadziły go do parteru i przygwoździły do ziemi. Był tak zaskoczony, że nawet nie podjął walki.
— Kurwa, o co się rozchodzi? — warknął, czując szybko narastającą wściekłość i buzującą w żyłach adrenalinę.
Dopiero gdy ujrzał swoich prześladowców, ogarnął go lęk. W jednej chwili wytrzeźwiał, a na jego czoło wstąpiły grube krople lepkiego potu, bowiem miał przed sobą Pontusa Da Lanzę i Martina Latimera, prezydenta oraz sierżanta sevańskiego oddziału Hells Angels. Nikt o zdrowych zmysłach nie wchodził im w drogę, a Daniel nie był wyjątkiem. Podświadomie zrozumiał, że wpakował się w poważne kłopoty.
Martin wciąż przyciskał Daniela do ziemi, zaś Pontus wyprostował się i rozpiął suwak w skórzanej kurtce, odsłaniając kaburę z pistoletem umocowaną do paska spodni. Potem spojrzał w bok, skąd z mroku wyłoniła się kolejna postać. Choć było ciemno, Daniel natychmiast poznał z kim ma do czynienia.
— Kriss, spójrz na niego! — poprosił chłodno Pontus. — To ten koleś, którego szukaliśmy?
Czarnulka o imieniu Kriss podeszła bliżej i twierdząco skinęła głową. Ostrożnie przykucnęła obok Daniela, a jej usta złożyły się w perfidny, pełen satysfakcji uśmiech.
— No i co, kolego? — zapytała, patrząc mu prosto w oczy. — Znowu się spotykamy. Wczoraj obiecałeś, że posmakuję twojego chuja... Pamiętasz?
— To był żart! — wykrztusił Daniel ochrypłym głosem. — Przecież nic bym ci nie zrobił!
— Żart? — zdziwiła się Kriss, po czym zaśmiała się głośno. Wyglądała na szczerze rozbawioną. — Super! W takim razie pozwól, że zaraz zademonstruję ci moje poczucie humoru. Mam nadzieję, że ci się spodoba.
Zanim Daniel zdążył się zorientować, o co jej chodzi, sprawnie rozpięła guzik w jego dżinsach i rozsunęła rozporek.
— Ej, co robisz? — wykrzyknął, czując jak w jego serce wbijają się cienkie igiełki strachu. — Zostaw mnie!
Zaczął się wyrywać, ale natychmiast przestał, gdy Martin Latimer boleśnie wykręcił mu rękę. Zatrzeszczały naprężone stawy, a przez ramię Daniela przetoczyła się fala bólu.
— Ani drgnij! — syknął złowrogo Martin. — Chyba, że masz w pysku za dużo zębów!
Daniel był otwarty na dobre rady. Leżał więc nieruchomo, modląc się w duchu, by ten koszmar wreszcie się skończył. Tymczasem Kriss ze stoickim spokojem pozbawiła go spodni, zsuwając je aż do kostek. Potem zajęła się slipami. Gdy skończyła, jego goły penis, otoczony kępą ciemnych włosów łonowych, zwisał smętnie między udami niczym kawałek przedziurawionej dętki.
— Powoli zbliżamy się do kulminacji — Kriss sięgnęła do przewieszonej przez ramię torebki, skąd wyciągnęła niewielkie zawiniątko, które okazało się parą gumowych rękawic. — Wiesz, co ci zrobię?
Daniel bał się udzielić odpowiedzi. Z trudem przełknął ślinę, obserwując jak Kriss starannie naciąga lateksowe rękawiczki na szczupłe dłonie. Nie miał pojęcia, do czego dziewczyna zmierza, ale napawało go to niepokojem.
— Obetnę ci kutasa — zdradziła Kriss, potęgując jego przerażenie. — I zapewniam cię, że to nie jest żart. Zaraz się o tym przekonasz!
Ponownie skorzystała z torebki, tym razem wydobyła z niej nóż sprężynowy. Nacisnęła przycisk na rękojeści, uwalniając długie, lśniące ostrze. Dla lepszego efektu pomachała nim przed twarzą Daniela.
— Litości! — wrzasnął rozpaczliwie Daniel, kompletnie nie dbając o swój wizerunek twardziela, na który pracował długimi latami. Miał gdzieś honor i dumę, skoro za kilkanaście sekund mógł zostać eunuchem. — Już nigdy nie będę...
— Zamknij się! — uciszyła go Kriss. — Piszczysz jak baba!
Nie siląc się na delikatność, ujęła lewą dłonią jego członka i odsunęła na bok, odsłaniając skurczone jądra.
— Dalej, Kriss! — ponaglił ją Pontus i zapalił papierosa. — Długo będziesz się z nim pierdolić?
Ledwie ostrze noża dotknęło skóry Daniela, znacząc ją cienką, czerwoną krechą, z jego ust wyrwało się zwierzęce skamlenie.
— Błagam! — załkał. — Zrobię wszystko, co mi każesz, ale zostaw mnie w spokoju! Błagam!
I właśnie wtedy, gdy stracił wszelką nadzieję na ratunek, jego podrażniony żołądek znów dał o sobie znać. Rozległ się nieprzyjemny dla ucha bulgot, odgłos niepokojąco przypominający dźwięk udrażnianej rury kanalizacyjnej, a chwilę później spomiędzy nóg Daniela wytrysnęła obrzydliwa brązowa maź i szerokim strumieniem rozlała się po betonie. W powietrze uniósł się straszliwy fetor, piorunująca mieszanina zgnilizny, nieprzetrawionego alkoholu i rozkładającego się jedzenia.
Kriss, walcząc z odruchem wymiotnym, odskoczyła do tyłu i zasłoniła usta dłonią. Była blada jak ściana. Smrodu nie wytrzymał także Martin Latimer. Czym prędzej puścił ramię Daniela i wycofał się na bezpieczną odległość. Tylko Pontus Da Lanza pozostał niewzruszony.
— Jebie jak z murzyńskiej chaty — stwierdził sucho — Coś ty, chłopie, żarł?
Kriss z wyraźną pogardą spojrzała na utytłanego w fekaliach Daniela. Jej policzki powoli odzyskiwały żywe kolory, w oczach pojawiły się wesołe błyski.
— Gdyby nie to, że jesteś takim obleśnym typem, od dziś sikałbyś wyłącznie na siedząco — powiedziała. — Masz więcej szczęścia niż rozumu.
Pontus stanął nad Danielem, uważając, by nie wdepnąć w śmierdzącą kałużę, i powoli zaciągnął się papierosem.
— Jeszcze raz wejdziesz mojej siostrze w drogę, a do końca życia będziesz jeździł na wózku inwalidzkim. Rozumiemy się, szmaciarzu?
— No jacha! — Daniel skwapliwie pokiwał głową. — Oczywiście, że tak...
Ostatnią rzeczą, jaką zapamiętał, zanim stracił przytomność, był chrzęst łamanego nosa, gdy ciężki but Pontusa wylądował na jego twarzy. Potem zapanowała nieprzenikniona ciemność.
Wstał nowy dzień, Sevana i jej mieszkańcy powoli budzili się do życia. Ciężkie, ołowiane chmury zakryły niebo, ale na razie nie padało. Przez podwórze jednej z kamienic na Orlando-Vorst wędrowały dwie ufarbowane na wściekły fiolet staruszki.
— Patrz, pani, jakie to pijane — Emily Ulm, dziarska emerytka spod dwójki, wskazała końcem laski na leżącego w cieniu śmietnika mężczyznę. — Gacie zsunięte do kostek, pindol na wierzchu... Cały łeb zakrwawiony... Boże miłosierny, ludzie wstydu nie mają! I jeszcze dupa obejsrana rzadziochą, aż się muchy pozlatywały — dodała z niesmakiem.
— Toć to młody Völler! — zaskrzeczała Hilda Bern, jej wieloletnia przyjaciółka. — Ochlapus jeden! Susanna pewno umiera z niepokoju, a ten gnój pod śmietnikiem się wyleguje.
— Pijak bez zasad — zawyrokowała pani Ulm, podchodząc bliżej ciała. Pierś mężczyzny unosiła się i opadała w nierównym oddechu. — Nic z niego nie będzie, w ojca się wdał. Tylko wódka go interesuje. Ileż to można chlać?
— Ścierwo zasrane! — Pani Bern splunęła z obrzydzeniem. — Susanna ma z nim same problemy. Biedna kobieta! Dwa tygodnie w szpitalu przeleżała, bo ukochany synalek pobił ją po pijaku. Kto to widział, żeby na własną matkę rękę podnosić?
— Powinna gnoja wyskrobać, jak jeszcze nosiła go w łonie. Cała kamienica by na tym skorzystała.
— Czasu się nie cofnie — powiedziała pani Bern, drapiąc się po pomarszczonej szyi — a błędy młodości...
Nie dokończyła, zagłuszona przez dzwony Kościoła świętej Anny, które przeciągłym biciem obwieściły godzinę piątą trzydzieści.
— Pospieszmy się lepiej! — mruknęła pani Ulm. — Bo nam zajmą najlepsze miejsca przed ołtarzem!
— Co racja, to racja — potwierdziła pani Bern i po raz ostatni spojrzała na nieprzytomnego Daniela Völlera. — Pozostaje mieć nadzieję, że ten gnój niebawem zdechnie...
Nosił wilk razy kilka... (+18)
1
Ostatnio zmieniony pt 11 kwie 2014, 01:13 przez Lays911, łącznie zmieniany 2 razy.