Metr Dalej

1
METR DALEJ



Motto: „Zwyczajna chuć znaczy wielkiego wyzwania rdzeń diamentowy”



Zaczęło się to tak nagle... O bracia moi i siostry moje! Tak szybko... Już nigdy nic takiej prędkości nie rozwinie, bo takie cuda dzieją się tylko raz. Nazywam Was „braćmi i siostrami moimi” nie bez powodu, choć trochę to nieprecyzyjne, bo ja wobec Was jestem raczek jak polip, który podzielił się by nadawać Wam odrębne życia, a może raczej jak taka wolna meduza, która oddzieliła się od Was, niczym ten syn marnotrawny. Ale ani ojcem, ani synem Waszym się nie czuję, skoro nawet nie wiem, którym z nich miałbym być. Jak to się stało? Właśnie wam staram się wyjaśnić, choć sam tego do końca nie pojmuję. A zatem bracia i siostry, jak już wspomniałem, zaczęło się to tak nagle. Co się zaczęło?- spytacie. Wszystko- odpowiadam, przy zachowaniu pełni znaczenia tego magicznego słowa, wprost i bez niedomówień. Zaczęło się wszystko, a może lepiej- „zaczyna się”, bo choć upłynęło od tego dużo, dużo czasu, który się, co logiczne, również wtedy zaczyna, to wciąż to widzę jakby działo się teraz i będę widział zapewne do końca, o ile ten właśnie nie nadszedł.



Zaczyna się od maleńkiego punkciku, w którym i Wy jesteście skondensowani i Wasze światy, choć pozornie to tylko punkt. Nagle czuję, ku wielkiemu zdumieniu, że on to nie ja! Pierwszy raz czegoś takiego doświadczam i wówczas to uświadamiam sobie powoli własną ograniczoność, podział na mnie i nie-mnie, na stare „ja” i nowe „nie-ja”. Ledwo co dostrzeżony świat zewnętrzny zaczyna rosnąć z kropki do rozmiarów kulki. Mogę ją dowolnie obracać i obserwować ze wszystkich stron, ale jej obcość i chropowata powierzchnia ranią...ranią boleśnie. Tak poznaję ból i wiem już, że on musi pozostać ze mną, nie odstępując mnie ani na moment.

Gdy zdradziecka kula tak pęcznieje, tracąc powoli postać kuli na rzecz budowy bardziej chaotycznej, zaczynam czuć pierwszy lęk i pierwszą zazdrość, o to, że ona rosnąc zabiera części mnie i tworzy z nich przestrzeń. Dostrzegam wtedy setki, tysiące, biliardy i jakieś inne większe „-iardy”, o których nikomu się poza mną nie śniło, uświadamiam sobie tak wielkie rzesze punktów ewoluujących w olbrzymie wzgórza, nie wchodzące w skład mojej struktury. Potworne uczucie, tylko ja mogę znieść to co w tej chwili czuję, gdy one tak mnie zżerają jak wielka gangrena! Te które powstały najwcześniej, są już tak gigantyczne, że nie daję rady ich całości objąć swoim postrzeganiem i widzę tylko zewnętrzne ich powierzchnie, zaś reszta ucieka, na zawsze nieosiągalna, gdzieś daleko, daleko, daleko. Już nie tylko nie istnieją jako fragment mnie, ale nawet nie istnieją dla mnie w ogóle, są poza zasięgiem mojego pojmowania. Gdy wiem, że ten dziwaczny „świat zewnętrzny”, jak to nazywam, przerasta mnie, że teraz ja jestem przy nim mały, czuję nieoczekiwany spokój. Zatracam poczucie jakiejś duchowej odpowiedzialności za wszystko (przed Kim lub Czym?!) i swobodnie poddaję się nieuniknionemu rozkradaniu mojego dominium. Co dziwne, im więcej świat ten zabiera z niego i czerpie, tym mniej jest do mnie podobny, jakby wszystko dokładnie przetwarzał na coś przeciwnego, czym to być nie mogło wcześniej, a być pragnęło. Samo istnienie moje, dotąd oczywiste i niepodważalne, staje się nagle cudem, tajemniczą zagadką bez odpowiedzi. Jak to możliwe, że ja to ja?- zaczynam stawiać pierwsze pytania.



W pewnym momencie, bracia i siostry, czuję że ja zostałem dla tego, niezdefiniowanego wciąż czegoś takim maleńkim punkcikiem, który teraz ono ledwo zauważa, nie rozróżniając nawet jego nowych, wymyślnych kształtów. Wówczas istnienie przybiera inną postać- łamanych zawile kresek i różnorodnych barw, jakbym tylko ja spośród tego wszystkiego miał formę świadomości. Ale i to jest mi w końcu odbierane. Gdy tylko przybliżam się nierozważnie do tej mozaiki, na odległość metra, ona zaczyna mnie wciągać, metr dalej i jeszcze metr za metrem. Wbijają się w tę ostatnią ostoję mojej odrębności cienkie włókna zewnętrznej substancji, przenikają ją, tworząc wewnątrz skomplikowane systemy, niemalże cyfrowe, a w końcu cyfrowe w pełni. Popadłem w całkowite uzależnienie od tego, co nazwałem światem zewnętrznym, upośledzony przez zbudowane z niego ciało i nim wyrażany. Moje istnienie podtrzymują jego prawidła. Osadzony jestem wśród tych wszystkich wiązek światła i konstrukcji pierwiastków. Tak to najstarszy z bytów staje się nową osobowością. Najprostsze pojęcia- „ja”, „jednia”, „świadomość”, „przestrzeń”, już nie wystarczają i muszę pośpiesznie tworzyć nowe, coraz bardziej abstrakcyjne- „stół”, „ciasto”, „ciotka”, „matura”, „podwieczorek” i tym podobne, bo tylko nimi opisać mogę tę dziwną rzeczywistość, zdumiewającą kompozycję masy i energii.



Siedzę więc u ciotki na podwieczorku, a przede mną na stole, leży skromnie zdobiony ornamentyką roślinną talerzyk z apetycznie wyglądającą wuzetką. Nie wiem skąd, ale wiem, że nie powinienem jej dotykać, gdy patrzą otaczające mnie oczy. Odbiornik radiowy za ścianą trzeszczy, docierają do mnie echa niewyraźnych drgań powietrza.

- Teraz masz, Anka, przesrane z tą maturą. – orzeka ciotka- ale zdaj to, a potem rzuć w pizdu to wszystko i spokój!

Już nawet pojęcie „ja”, okazuje się niewystarczające, zbyt ogólne, dlatego nazywam się Anka, ale i to nie wystarcza, bo obok siedzi moja daleka kuzynka, też Anka i dlatego trzeba dalej kombinować i tworzyć.

-Będzie się uczyć, to zda. – oznajmia jakiś męski, ohydny głos po mojej lewej stronie, a ja korzystając, że zebrał uwagę reszty otoczenia, sięgam szybko po kawałek wuzetki i zaczynam jeść.

-Zostaw to, spasiona świnio!- zdaje się, ma ochotę powiedzieć kuzynka, która przecież nie może mnie nazywać „Anką”, o czym już wspominałem, a w zasadzie to wspominałam, bo to już po tym, jak poczułam w sobie płciowość, to błogosławieństwo żeńskiego pierwiastka. Ta moja imienniczka nie wypowiada jednak myśli swojej na głos, bo ją też, tak jak i mnie, krępuje sytuacja i ona także woli nie podejmować ryzyka, choć i tak wszyscy widzą i wiedzą, jak jestem gruba.

- Taa..- Po co się ma uczyć, jak jej Giertych da amnestię?- odpowiada pytaniem retorycznym ciotka, a ja czuję, że moje uwarunkowanie biologiczne, struktura zewnętrznego świata w moim ciele, nakazuje mi coś odpowiedzieć. Przez to wysyłam komunikat i próbuję nawiązania dialogu z tą barbarzyńską siłą!

- Muszę się uczyć, bo...- ale nie kończę, ponieważ przestaję już odczuwać potrzebę, a raczej silniej odczuwam inną potrzebę, potrzebę jedzenia i zatykam usta kawałkiem wuzetki. Byłaby całkiem niezła, ale czuć od niej cebulą, zarówno w zapachu, jak i w posmaku na bitej śmietanie. Widocznie ciotka znów zapomniała o umyciu noża, jedynego w mieszkaniu, który przez swoją jedyność służył do krojenia wszystkiego, co krojenia wymagało.

- Będziesz się uczyć, a on i tak da amnestię- ciągnęła wątek sąsiadka ciotki- Ty nie zdasz, a on ci powie, że zdałaś. Przecież nie będziesz się kłócić z takim!

Czego oni w ogóle ode mnie chcą?! Jaka matura, jaki Giertych?! Boże! Przecież jedność w wielości.., przecież ja widziałam, ja byłam... Boże, co to właściwie znaczy to „Boże”, co to jest?

- On to chyba zrobił, żeby ta Begerowa zdała!- ocenia głos po lewo, należący jak się zorientowałam do syna sąsiadki.- No bo po co to?- domyślam się, nie wiem skąd, znaczenia końcówki wypowiedzi, choć dosłownie brzmiało to jak jedno, długie „o-o-o-o-o?”.

- Bzdura!- ocenia ciotka natychmiast, a ona nie myli się nigdy, dla jej osądu nie było wyższej instancji- Jak on to wymyślił, to ona już na studiach była! Na dwóję, bo dwóję, ale maturę to bez niego zdała!- mdli mnie powoli od tych rozmów i od cebulowej deformacji smaku ciasta.

- Mówcie co chcecie o Begerowej, ale ja ją lubię!- powiada sąsiadka, zauważywszy pewnie, że i ciotka musi podzielać tę sympatię, skoro tak broni podmiotu dyskusji- Bo ona to chociaż szczera jest! Jak miała te kurwiki w oczach, to wcale nie ukrywała, że je ma, tylko wprost się przyznała. A te inne to mówią, jakby to wielkie inteligenty były!

- A bo one to takie świętojebliwe wszystkie.- podsumowuje syn sąsiadki, a mnie jego paskudny głos tym razem dochodzi stłumiony, jakby przez zaciśnięte uszy. Przełykam ostatni kęs deseru i czuję, że te moje myśli też już są obce, to co mi zostało na koniec, też mi jest wydzierane. Wychodzi ze mnie głośne beknięcie i jego brzmienie wypełnia przestrzeń pokoju.Ostatni moment, w którym coś jeszcze tam znaczę. Ten odgłos to ostatnia próba podjęcia walki, ale już na to za późno. Nie czuję teraz cebuli, nie czuję jak bezwładnie osuwa się moje ciało z krzesła i z hukiem, którego nie słyszę, ale domyślam się, uderza o posadzkę. Czuję zaś ból, ale chyba dochodzący z daleka, z tego świata zewnętrznego, nie ze mnie. Wokół mnie brzmią głosy bezbarwne, tylko po treści słów domyślam się że w ogóle są.

- Pogotowie. Pogotowie wezwijcie.

- Co jej. Zemdlała.

- no przecież widzisz że zemdlała dzwoń po pogotowie zamiast pitolić.

- a-to-sama-dzwoń-co-nie-możesz-ty-dzwonić?!

-toztegoobżarstwatakagrubaajeszczeżrećsięzachciało

-pogotowiewezwaćpocojaktopoconiechjązabierzeżebyjejpavulonudali

Ich bełkot zlewa się w beztreść, a potem ustaje. Resztka świadomości skupia się przez chwilę na warkocie samochodowego silnika. Zbłąkana myśl zdaje się przekonywać uparcie, że wiozą mnie karetką. Chyba krążą wokół obce istoty, nachylając się co jakiś czas nad nie moim ciałem, które nosiłam dotąd jak więzienne pasiaki. Słyszę głos syna sąsiadki, ale uszlachetnia się on stale, staje się piękny i nieziemski. To jednak nie tamten mężczyzna, ale jakaś bezpłciowa nadistota. Obwieszcza ze spokojem, że Małysz skoczył na drugim treningu w Kuusamo metr dalej od Ahonena; przynosząc mi błogie poczucie ulgi. Usiłuję zebrać to wszystko ponownie w całość, ale poszczególne elementy zupełnie do siebie nie pasują. Przymioty osobowości są mi odbierane tak gwałtownie i tak boleśnie, jak jeszcze nie dawno się we mnie wdzierały. Moje męczeństwo wchodzi na ostatnią stację, więc padnijcie na kolana...

Widzę maleńką kropkę, którą byłam przed całkowitym pochłonięciem. Ja która byłam wszystkim, byłam kropką- upokarzające! Ale to i tak nie najgorzej-zrozumiem-gdy za moment przestanę być w ogóle.



THIS IS THE END
- Nie skazują małych dziewczynek na krzesło elektryczne, prawda?
- Jak to nie? Mają tam takie małe niebieskie krzesełka dla małych chłopców... i takie małe różowe dla dziewczynek.

2
Skomplikowana ekwilibrystyka słowna nie jest wartością samą w sobie. "Czym dziwniej, tym lepiej" raczej nie sprawdza się w literaturze. Spróbuj wydrukować ten tekst i choć raz go przeczytaj! O czym to jest?!

3
A które słowa tu są takie skomplikowane?! Do poduszki czytam dziwniejsze rzeczy. Tekst jest o dziewczynce, która myśli że jest wszechświatem, albo o wszechświecie który myśli, że jest dziewczynką.
- Nie skazują małych dziewczynek na krzesło elektryczne, prawda?
- Jak to nie? Mają tam takie małe niebieskie krzesełka dla małych chłopców... i takie małe różowe dla dziewczynek.

4
Nie mam nic przeciwko dziewczynkom utożsamiającym się z Wszechświatem, ale póki mi tego nie powiedziałeś sądziłem, iż jest najzwyczajniej naćpana. Pozwól mi pozostać przy opinii, że proza powinna być czytelna. Przypomina mi się pewien polityk, w którego wypowiedziach poszczególne słowa były zrozumiałe, jednak sensu całości nie dało się uchwycić. Jeśli autor musi tłumaczyć czytelnikowi, co chciał powiedzieć, to już niedobrze. Możliwe, iż winne są niedostatki mojego umysłu i wykształcenia, lecz celowanie swą prozą w odbiorcę, który tezy Hawkinga uważa za zbyt ostrożne a zasada antropiczna jest dla niego dogmatem, wydaje mi się mało perspektywiczne. Mówię szczerze, bez chęci dowalenia. Pisz czytelniej, jaśniej, przejrzyściej, po prostu opowiedz nam coś ciekawego!



Pozdrawiam i trzymam kciuki.

5
O.K. może być naćpana, wszystko jedno. Tekst zostawia czytelnikowi pewną swobodę interpretacji. Jedni wolą realizm inni takie dziwadła i nie o wykształcenie, nie o IQ, ani jakieś wtajemniczenie chodzi, chodzi bowiem o gusta (a ktoś kiedyś powiedział, że o tych się nie dyskutuje). Obiecuję, że jak mi to już zweryfikują, to wrzucę coś lżejszego. Dzięki wielkie za opinię i poświęcony czas.
- Nie skazują małych dziewczynek na krzesło elektryczne, prawda?
- Jak to nie? Mają tam takie małe niebieskie krzesełka dla małych chłopców... i takie małe różowe dla dziewczynek.

6
Zacznę może od warstwy stylistycznej. Nadużywasz zaimka wskazującego „to”, przez co tworzysz wiele powtórzeń. Przykładowo w zdaniu: „Ten odgłos to ostatnia próba podjęcia walki, ale już na to za późno.” Lepiej byłoby : „Ten odgłos ostatnią próbą podjęcia walki, ale już (na to) za późno”.

Też mam z tym problem, dlatego czytam napisany tekst kilkakrotnie i kasuję zbędne zaimki.

Poza tym jedna literówka na początku: nie „raczek”, tylko „raczej”. Brak przecinka w zdaniu: „Nazywam Was „braćmi i siostrami moimi” nie bez powodu, choć trochę to nieprecyzyjne, bo ja wobec Was jestem raczek jak polip, który podzielił się, by nadawać Wam odrębne życia”. W wersach 4-6 namnożone: ”który, która, którym”.



Początek, jak zapowiedź wielkiego wybuchu, fajerwerków i niezłej rozpierduchy. Jednak poszłaś w stronę bardziej osobistą, twoje rewelacje, akcje-reakcje z materią, nie mam nic przeciwko. Lecz zgrzyta, trzaska w tym akapicie, przeszkadza w swobodnej wymianie myśli- pisarz-czytelnik. Mogło być psychodelicznie, jak po zielsku, bardziej obrazowo, żebym to widziała, usłyszała, poczuła. Ja natomiast tylko czytam, czytam po parę razy, żeby załapać wątek. Gdyby wykorzystać tekst do hiphopowej nawijanki brzmiałoby może i ciekawie, czytając literki, przesuszają się oczy. Dalej. Bardzo razi mnie ten dialog domowy o Giertychu i maturze. Rozumiem, że chciałaś wykorzystać tu banały, typowe gadki-szmatki, ale mogłaś pójść w błyskotliwą groteskę. Mogliby rozmawiać o dżemie porzeczkowym, albo o prognozie pogody, matura tutaj ma znak stop. Ludzie tym rzygają, ludzie nie chcą o tym czytać. Podobnie Małysz. Mogłabym podzielić tekst na dwie częsci, pierwsza- refleksyjny mix i druga- u cioci na wuzetce. Nie pasują mi proporcje, przerost pierwszej nad drugą sprawia, że ma się wrażenie: ”pierdu- pierdu i koniec”. Już?

Dalej błędów nie sprawdzam. Czasem w zapisie coś się przewija, przykładowo powinno być jakiśwyraz... (spacja) drugiwyraz, ty masz bez spacji, taka formalność.

Czuję, ze połknęłaś haczyk, przeszłaś barierę, gdzie teksty są typowo grafomańskie. Radziłabym zróżnicować tekst, po zdaniu całkiem zakręconym przystopować, zwolnić, napisać coś prościej. Przechodzić płynniej od jednego motywu do drugiego.

Czy po przeczytaniu tekstu „Metr dalej” czuję się całkowicie usatysfakcjonowana? Nie. Podobają mi się jednak niektóre pojedyncze zdania, smaczki, taniec linoskoczka, całkiem udany, choć chwiejny.
Co możesz wiedzieć o życiu, jeśli nigdy się nie biłeś?

7
Chyba faktycznie mnie zawiodło wyczucie obrazowe w pierwszej części (od zawsze mam problemy z zamienianiem obrazu/myśli w słowo). Cieszę sie, że nie masz nic przeciwko osobistości pewnych fragmentów. Co do wersji hip-hopowej to może coś pomyślę w tym kierunku, choć może mi niestety przeszkadzać wrodzona alergia na ten typ popkultury. W przypadku tych braków spacji (o ile myślimy o tym samym miejscu) są celowe, mają symulować efekt zlewania się słów. Dalej- dżem porzeczkowy wydaje mi się równie oklepany co Giertych, było od zarąbania tekstów o tego typu sprawach. Rozumiem jednak, że a-błyskotliwość dialogu męczy bardziej niż ciężkostrawny styl pierwszej części (przepraszam ;)). Tekst nie jest łatwy tak ze względu na koncept, jak i na niedociągnięcia warsztatowe, tym bardziej dziękuję za przeczytanie, za opinię i docenienie rzekomych smaczków.

P.S. Jestem facetem (Tomek, miło mi). Rozumiem powody omyłki, nic nie szkodzi.
- Nie skazują małych dziewczynek na krzesło elektryczne, prawda?
- Jak to nie? Mają tam takie małe niebieskie krzesełka dla małych chłopców... i takie małe różowe dla dziewczynek.

8
"W przypadku tych braków spacji (o ile myślimy o tym samym miejscu) są celowe, mają symulować efekt zlewania się słów"- wiem, wiem, fajna sprawa z tym ;] Miałam na miejscu typowe sytuacje.

Mi również miło.

Dodane po 43 sekundach:

edit: "miałam na myśli"
Co możesz wiedzieć o życiu, jeśli nigdy się nie biłeś?

9
Okej...



Emm...



Okej...



Okej!



Co to było? Czytając pierwszą część sądziłem, że są to myśli kogoś w rodzaju "świeżego boga". Wywołało to we mnie uczucie niesmaku, przy którym rozgryziona granulka czarnego pieprzu to istna ambrozja. Potem przeszedłem do części drugiej opowiadania, gdzie jest już jasne, że bohaterką jest jakaś dziewczyna. Czytając ją poczułem, że jakaś nieziemska siła wpycha mi do ust garście pieprzu i brutalnie zmusza do żucia.

Dla mnie był to kompletny bełkot, choć z początku byłem pod wrażeniem, że umiesz tak dobrze pisać o niczym.

Wprawdzie opowiadanie zależy tylko i wyłącznie od autora i nie można niczego mu narzucać, ale ja zawsze jestem głodny jakiejś zaskakującej puenty, a tu niczego takiego nie było. Nie było nawet wyraźniejszej fabuły. Takie opko bo opko. A szkoda bo widać, że coś umiesz.



Pomysł: 3-

Styl: 4= (nie wiem czemu, ale troszkę mi się podobało)

Schematyczność: ? (nie wiem co wystawić, było po prostu nudne)

Błędy: 3 (kupa powtórzeń, jak wspomniała Gendek)

Ogólnie: 3



Pozdrawiam.
"Małymi kroczkami cała naprzód!!" - mój tata.

„Niech płynie, kto może pływać, kto zaś ciężki – niech tonie.” - Friedrich Schiller „Zbójcy”.

"Zapal świeczkę zamiast przeklinać ciemność." - Konfucjusz (chyba XD)

10
jedność w wielości


czyżby filozofia Witkacego się kłaniała?



Pierwsza część [ta, do ciotki] bardzo mi się podobała. W końcu coś innego niż schematyczne, oklepane i zaangażowane społecznie opowiadania przygodowe z szybką akcją :)



Ciekawe przedstawienie "jedności w wielości", "wielości w jedności" i innych interesujących spraw.



Na marginesie dodam, że styl przypominał mi minimalnie Gombrowicza.

Znaczy - podobał się.

Na przecinki bym ogólnie zwrócił jeszcze uwagę.



Co w drugiej części mnie razi to odwoływanie się do rzeczy współczesnych. Mam uraz do tego zabiegu i tyle. Czasami irytuje mnie sam mistrz Witkacy, który co chwila wrzuca na Chwistka i innych :)



I, błagam, nie wrzucaj nic lżejszego! (odnośnie niektórych, dla mnie niezrozumiałych apeli) To czytelnik musi dojrzeć do niektórych dzieł. Pisarz nie może zniżać się i tworzyć coś na poziomie dostępnym dla przeciętnego odbiorcy. Takie jest moje zdanie, ja sam piszę raczej prostym językiem, ale nie zwykłem zwracać uwagi na gusta czytelnicze. Piszę to, co MI sprawia przyjemność. Taka przydługa dygresja.



Pozdrawiam Serdecznie.
„Marceli ocknął się na sekundę ze straszliwego koszmaru i ujrzał rzeczywistość zwykłą normalnego człowieka. Było strasznie – uciekł szybko do swoich światów."

"Jedyne Wyjście" - S.I. Witkiewicz.

11
@Gott-Foo

Ja tam lubię pieprz. Literackie rozgryzanie takiej małej czarnej kuleczki sprawia mi nieziemską przyjemność, może dlatego że jest w tym coś z sadyzmu wobec niektórych czytelników. Jeżeli przy tym rzeczywiście poczułeś ingerencję nieziemskiej siły, to bardzo się cieszę, bo mniej więcej takie cuś chciałem tym utworkiem (być może nieudolnie) osiągnąć. To czy tekst jest o czymś czy o niczym trudno jednoznacznie określić, zachęcałbym czytelnika do próby dopowiedzenia czegoś, czego być może brakuje. Dziękuję za komentarz, który mimo ostrego krytycyzmu (który też cenię), kończy się pochlebnym dla mnie zdaniem (podobno coś umiem).



@spiooszek

Tekst poza raz rzuconym, trochę z rozpędu, pojęciem "jedności w wielości" i samą tematyką (istnienie, jedność, wielość) z Witkacym nie ma oczywiście nic wspólnego (choć to mój ulubiony twórca). Ale skoro już padło nazwisko (w zasadzie to pseudonim) Mistrza, to postaram się cytatem z niego odpowiedzieć na zarzut co do drugiej części mojego opowiadania- "Nawet w zupełnym odosobnieniu, nawet czytając tylko Biblię i pijąc mleko, nie można się odizolować od ducha epoki.". A że duch epoki jakiś taki mały, to i nawiązania nie najlepsze (jak słusznie zauważa Gendek). Poza tym jak to pisałem to był kwiecień, matury i takie tam, a chciałem jakoś uwiecznić ten specyficzny czas (choć na nartach to wtedy nie skakali). Co do Twojego apelu, to nie martw się, nie będę pisał pod dyktando. Teksty które wrzucam miałem już napisane przed rejestracją na to forum i skrobałem je dla satysfakcji własnej. Pozdrawiam również.
- Nie skazują małych dziewczynek na krzesło elektryczne, prawda?
- Jak to nie? Mają tam takie małe niebieskie krzesełka dla małych chłopców... i takie małe różowe dla dziewczynek.

13
:)
- Nie skazują małych dziewczynek na krzesło elektryczne, prawda?
- Jak to nie? Mają tam takie małe niebieskie krzesełka dla małych chłopców... i takie małe różowe dla dziewczynek.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”