Burza
Była noc.
Delikatny wiatr łagodnie poruszał liśćmi. Gałęzie, oświetlane opiekuńczym światłem księżyca, skrzypiały pod wpływem tych czułości. Gdzieś w oddali zahuczała sowa, a w pobliżu zapiszczały jakieś stworzenia, wyruszające na nocne harce. Ciemność otulała wszystko. Była jak cienki, czarny całun, przez który przebijało się słabe światło, które, co prawda, oświetlało drogę, ale nie na tyle, aby poczuć się bezpiecznym.
Była cisza.
Tak gęsta, że dało się ją kroić. Sytuację pogarszały ciche odgłosy przyrody, budzącej się do nocnego życia. Jeżeli dało się słyszeć nawet skrobanie myszy to znaczy, że jest bardzo, bardzo spokojnie… A spokój to niebezpieczeństwo.
Kapłan miał wiele okazji się o tym przekonać. Gdy nagle wszystko nienaturalnie milkło, nie słychać było kroków, czy głosów, to oznaczało tylko jedno – ciszę przed burzą. Czuł swoje napinające się mięśnie. Nie potrafił się odprężyć, był napięty jak struna. Nienawidził ciszy. Gdy było cicho, spodziewał się ataku. Gdy nie było tłumu ludzi, muzyki i rozmów - zamierał w oczekiwaniu. Gdy dzień zamieniał się w noc, czuł, że to się zbliża. Chmury bezlitośnie zbierały się nad nim. Słyszał w oddali grzmoty, powietrze było duszne i niezdatne do oddychania. Czuł pot spływający mu po karku. Burza. Już była blisko.
Dziś wczesnym południem odciętą gałąź zauważył całkowicie przypadkowo, co w jego długim stażu zdarzyło się dopiero drugi raz. A to nie był dobry znak — starzał się. Szedł wtedy do swojej pani, aby poleżeć w jej cieniu. Znał przecież każdą gałązkę jej cudownego ciała. Wiedział, kiedy każdy najdrobniejszy liść spadł z jej korony na ziemię. Musiał więc zauważyć okaleczony kikut, tak widoczny już z oddali. Przyzwyczaił się już do krwi zamieniającej się w lód. Przyzwyczaił się do wyostrzonych zmysłów, które na każdym kroku wyczekują niebezpieczeństwa. Przyzwyczaił się. Musiał.
Poruszał się prawie bezszelestnie wśród drzew. Nawet liść nie szeleścił, gdy kładł stopę. Miał długą praktykę w czekaniu, umykaniu, atakowaniu. Mógł chodzić tak całą noc i ani na chwilę nie stracić czujności. Gdy czujność śpi, pojawia się śmierć.
Wtedy, gdy statał koło drzewa, uświadomił sobie smutny fakt o swoim niebezpieczeństwie, już miał gotowy plan. Wystarczyło mu parę chwil, aby go wymyślić i kilkanaście, aby wprowadzić go w życie. Najpierw sen. Krótki, czujny, ale potrzebny. W nocy musi być wypoczęty. Nie czuł strachu. Starał się nawet o tym nie myśleć. Starał się cieszyć chwilą spokoju, tą cudowną chwilą, zanim nie nadejdzie sztorm.
Jego noga nadepnęła na kamień, który stoczył się po wzgórzu. Jedynym dźwiękiem był tylko drobny zgrzyt, gdy odłamek uderzył w inny głaz, ale Kapłan już był gotowy. Ugiął kolana, rozejrzał się wokół, już prawie wyciągając broń. Wtedy zdał sobie sprawę, że to on spowodował hałas. Poczuł okropne rozdrażnienie, że mógł być tak nieuważny. To nie może się powtórzyć. Nie może się powtórzyć, jeśli chce żyć.
Czym bliżej było nocy, tym bardziej był niespokojny. Czym słońce było niżej na horyzoncie, tym bardziej nie potrafił jasno myśleć. Ale przecież się nie bał. Jego serce nie biło mocniej, jego ciałem nie wstrząsały dreszcze. Tylko to napięcie, jakby wszystkie mięśnie się skurczyły i nie potrafiły rozkurczyć. Tylko ten niepokój niepozwalający się skupić. Codziennie mógł zginąć, więc dlaczego nie potrafił się pogodzić ze śmiercią? Była jego przyjaciółką. Znał ją wiele, wiele lat.
Usłyszał trzask łamanej gałęzi. Był to tylko jeden, krótki dźwięk, ale Kapłan usłyszał go bardzo wyraźnie i był tym razem pewny, że to nie on go spowodował. Nie zamarł, nie dał po sobie poznać, że cokolwiek zauważył. Cały czas szedł do przodu, ale jeszcze ostrożniej, jeszcze ciszej.
Nie czekał długo. Nagle usłyszał pewne, szybkie kroki, które w zamiarze miały być niesłyszalne. Jeden, dwa, trzy… Pierwszy ogłuszający grzmot. Burza.
Uchylił się gwałtownie, w samą porę, aby uniknąć miecza, który wycelowany był w jego kark. Szybko wstał i spojrzał na swojego napastnika. Było ciemno, ale zauważył, że jest chudy i raczej wysoki. „Zwinny” - to była pierwsza myśl, która przemknęła przez jego umysł. Już wiedział, co robić. Musi być zwinniejszy. Musi być szybszy.
Miecz drugiego mężczyzny wbił się w pień pobliskiego drzewa. Szarpnął i gwałtownie go wyciągnął, po czym odskoczył się parę kroków do tyłu. Przez chwilę panował spokój, jakby przeciwnik zbierał siły i wtedy zaatakował. To był szybki i bardzo niespodziewany atak. Kapłan stracił czujność, nie wykazał się odpowiednim refleksem. Zablokował cios, ale miecz zdążył zranić go w ramię.
Ból. Tępy, palący ból. Nawet się nie skrzywił, nie wydał choćby dźwięku. Nie okazał słabości. Popełnił dzisiaj zbyt wiele błędów. Zbyt wiele, aby pozwolić sobie na jeszcze jeden. Nie dał się otumanić cierpieniu. Nie dał przeciwnikowi odpocząć. Od razu zaatakował. Odepchnął broń przeciwnika - okazał się na tyle silny, że mężczyzna zatoczył się do tyłu. Kapłan zaatakował.
Powinien wiać wiatr. Powinien targać ich włosami i ubraniami, sypać ziemią i liśćmi do oczu. Przeszkadzać, nadawać dramaturgii. Powinny być grzmoty, aby było groźniej. Powinny być białe oślepiające zygzaki na niebie, które będą oświetlać ciemność. Powinien padać deszcz. Deszcz, który twardą glebę będzie zamieniać w błoto, który będzie moczył włosy i zalewał twarz. Powinno być głośno, powinno być niebezpiecznie.
Było cicho. Była zwykła ciemna i cicha noc. Zachwycająca, jeśli jej się przyjrzeć. Nie było żadnych fizycznych śladów burzy, nie było chmur, nie było zimna. Nie było hałasu. Kapłan mógł jednak przyrzec, że słyszy grzmoty. Był pewny, że czuje wiatr na swojej szacie i deszcz na swojej twarzy.
Były miecze uderzające o siebie ze zgrzytem. Były szybkie obroty, które targały ubraniem. Był pot zmęczenia, który lał się po czole.
Walka nie trwała długo. Już od początku miał przewagę nad przeciwnikiem, w którym więcej było desperacji niż zdolności. Już w chwili, gdy zaatakował wiedział, że to wygra. Miecz mężczyzny poruszał się zbyt niepewnie, zbyt chaotycznie, aby te ruchy były zamierzone. Często udawało mu się obronić tylko dzięki czystemu szczęściu. Nie, to nie był prawdziwy przeciwnik. Wygra tę walkę.
Gdy miecz wypadł z dłoni mężczyzny, Kapłan nie czuł triumfu. Nie czuł radości z wygranej. Tak jak wcześniej nie czuł ekscytacji, czy strachu, teraz był pozbawiony szczęścia. Była tylko pustka. Kolejna wygrana walka. Jedna z wielu.
Gdy podszedł, aby dokończyć dzieła, mógł bliżej przyjrzeć się mężczyźnie. Nie, nie mężczyźnie – chłopcu. Kapłan dopiero teraz zauważył, jak jego przeciwnik jest młody. Młode oczy wpatrzone w niego z przerażeniem, młode usta skrzywione z bólu. Ta determinacja na twarzy. Tak młody.
Tak młody, jak on, gdy stanął w tym lesie z mieczem skradzionym swojemu panu. Pamiętał te wszystkie uczucia, które się w nim mieszały, uczucia, które już dawno się w nim wypaliły. Pamiętał, jak w siebie wierzył. Pamiętał tę walkę. Pamiętał, że wygrał tylko dzięki temu, że jego przeciwnik był nieprzygotowany. Zaskoczył go.
Dziś nie popełnił błędu starego kapłana, więc chłopak musi zginąć. Gdy uciął tę gałąź, wiedział, co go czeka. Wiedział, że to walka na śmierć i życie. Wiedział, że zwycięzca bierze wszystko, a dla przegranego nie ma litości. Wiedział to. Zrobił to z własnej woli.
Nie zawahał się - jednym ruchem odciął głowę. Jedno cięcie. Krew trysnęła na duże odległości i zabrudziła ubranie Kapłana. Nie przejął się tym. To tylko krew. Coś, co widywał co dzień.
Odwrócił się na pięcie i powolnym krokiem, teraz już bez większej ostrożności, wracał z powrotem. Nawet się nie obrócił. Było po burzy. Chmury odpływały w dal. Słońce pojawiało się na horyzoncie. Jedynym śladem po dawnych wydarzeniach była woda. Woda tworząca małe strumyczki w podmokłej ziemi. Woda kapiąca z liści. Ta woda zniknie. Zmieni się w parę i zostanie zapomniana. Tak zapomniana jak burza.
Chwilę trwało, zanim dotarł do domu. W którymś pomieszczeniu wypuścił miecz ze zdrętwiałej dłoni, który porzucony uderzył ze zgrzytem o kamienną podłogę. Szedł przed siebie jak zombie. Zmęczony, czujący tylko pustkę.
Opadł na legowisko nawet się nie przebierając, nawet nie zdejmując ubrania pobrudzonego krwią. To tylko krew. Taka sama, jaka płynie w jego żyłach.
Żył.
Chciał czuć radość. Chciał czuć ten entuzjazm, który czuł na początku, tak wiele lat temu. Teraz jego włosy robiły się siwe, tracił refleks, a jego mięśnie siłę. Na twarzy pojawiały się zmarszczki. Zmarszczki, które ujawniały jego słabość. Wiedział, że jego czas jest policzony. Niedługo król spadnie z tronu.
Teraz żył. Znów wygrał i mógł znów rozkoszować się spokojem i bezpieczeństwem. Aż do kolejnej odciętej gałęzi.
2
Najsampierw: co to jest opiekuńcze światło księżyca? Potem:dlaczego skrzypiały gałęzie a nie pień? mi pień skrzypieniem bardziej się wydaje realny.Suasha pisze:Gałęzie, oświetlane opiekuńczym światłem księżyca, skrzypiały pod wpływem tych czułości.
Najpierw bym opisała to co w pobliżu, a dopiero co w dali... a tak ni z natki ni z pietruszki.Suasha pisze:Gdzieś w oddali zahuczała sowa, a w pobliżu zapiszczały jakieś stworzenia, wyruszające na nocne harce. Ciemność otulała wszystko. Była jak cienki, czarny całun, przez który przebijało się słabe światło, które, co prawda, oświetlało drogę, ale nie na tyle, aby poczuć się bezpiecznym.
A to światło znikąd mnie dobiło...
z poprzedniego zapisu wynika, że raczej nie była...Suasha pisze:Była cisza.
A TO
tO JUŻ WYRAŹNY ZNAK BrAKU PROFESJONALIZMU W BUDOWANIU NAPIĘCIA I LOGIKI WYPOWIEDZI.Suasha pisze:Gdy nagle wszystko nienaturalnie milkło, nie słychać było kroków, czy głosów, to oznaczało tylko jedno – ciszę przed burzą. Czuł swoje napinające się mięśnie. Nie potrafił się odprężyć, był napięty jak struna. Nienawidził ciszy. Gdy było cicho, spodziewał się ataku. Gdy nie było tłumu ludzi, muzyki i rozmów - zamierał w oczekiwaniu. Gdy dzień zamieniał się w noc, czuł, że to się zbliża.
Moim skromnym zdaniem: musisz jeszcze raz dobrze przemyśleć tekst, zanim zdecydujesz się coś napisać.
A mogło być tak fajnie, bo zaczęło się bajkowo, ciekawie...
Jak wydam, to rzecz będzie dobra . H. Sienkiewicz
3
Gdzieś w oddali zahuczała sowa, a w pobliżu zapiszczały jakieś stworzenia
brzmi zbyt łopatologicznie. Tam to, a tam tamto. Pokombinuj coś ze zdaniem.
co w jego długim stażu zdarzyło
niezbyt mi pasuje słowo "staż" do klimatu, który opisujesz.
zachwiana logika. Wspominasz o tym, że się zestarzał, bo nie dostrzegł gałązki. Potem, że szedł WTEDY, co sugeruje, że po każdym jego niedopatrzeniu szedł do swojej Pani, a chyba nie o to ci chodziło.Dziś wczesnym południem odciętą gałąź zauważył całkowicie przypadkowo, co w jego długim stażu zdarzyło się dopiero drugi raz. A to nie był dobry znak — starzał się. Szedł wtedy do swojej pani, aby poleżeć w jej cieniu. Znał przecież każdą gałązkę jej cudownego ciała. Wiedział, kiedy każdy najdrobniejszy liść spadł z jej korony na ziemię. Musiał więc zauważyć okaleczony kikut, tak widoczny już z oddali.
Hm, skoro miał wyostrzone zmysły, to jak mógł nie zauważyć tej gałązki? To chyba była dla niego ważna rzecz, bo związana z ową Panią.Przyzwyczaił się już do krwi zamieniającej się w lód. Przyzwyczaił się do wyostrzonych zmysłów, które na każdym kroku wyczekują niebezpieczeństwa. Przyzwyczaił się. Musiał.
Bezszelestny i szeleściły wpadają na siebie. Poza tym napisz, że lewitował, albo rzucił na siebie jakiś czar, który sprawiał, że nie było go słychać, bo bez tej adnotacji nie jest możliwe, by np. ominąć trzask badyli, które z całą pewnością znajdowały się pod jego stopami.Poruszał się prawie bezszelestnie wśród drzew. Nawet liść nie szeleścił, gdy kładł stopę. Miał długą praktykę w czekaniu, umykaniu, atakowaniu.
Wtedy, gdy statał koło drzewa
lliterówka
A wcześniej wspominasz, że jednak wyczuwał niebezpieczeństwo, że miał wyczulone zmysły, a to jasno sugeruje, że prawdopodobnie ogarnął go niepokój. Przynajmniej ja odniosłam takie wrażenieNie czuł strachu. Starał się nawet o tym nie myśleć. Starał się cieszyć chwilą spokoju, tą cudowną chwilą, zanim nie nadejdzie sztorm.
Przepraszam, ale dobrnęłam do mniej więcej połowy i muszę odpuścić, zresztą nie tylko ja

Zaczęło się interesująco. Miałam nadzieję, że wprowadzisz mnie w odpowiedni klimat, ale niestety szybko chaotyczne myśli go zatarły. Mam wrażenie, że nie przemyślałaś do końca konstrukcji tekstu, tego co chciałabyś napisać i nam przekazać. Trochę się plączesz w zeznaniach i sama sobie zaprzeczasz. W głównej mierze dlatego odpuściłam, bo zaczęłam się już gubić. Popracuj nad sposobem wyrażania swoich myśli. Jeśli będziesz powtarzać to samo, tylko na różne sposoby, twój tekst straci na wartości, a historia nie zaciekawi

Powodzenia!
4
ach, wasza gniewność, a kto tu jest profesionalistą, poza fioletowymi, ofc.gebilis pisze:tO JUŻ WYRAŹNY ZNAK BrAKU PROFESJONALIZMU W BUDOWANIU NAPIĘCIA I LOGIKI WYPOWIEDZI.
no i pozamiatane :-)Suasha pisze:Była noc.
skoro wiatr delikatny, to wiadomo, ze "lagodnie" wiał, po co to jeszcze pisac?Delikatny wiatr łagodnie poruszał liśćmi. Gałęzie, oświetlane opiekuńczym światłem księżyca, skrzypiały pod wpływem tych czułości. Gdzieś w oddali zahuczała sowa, a w pobliżu zapiszczały jakieś stworzenia, wyruszające na nocne harce. Ciemność otulała wszystko. Była jak cienki, czarny całun, przez który przebijało się słabe światło, które, co prawda, oświetlało drogę, ale nie na tyle, aby poczuć się bezpiecznym.
a dwa, ze ciemnośc wyklucza swiatło, do tego ono "co prawda oświetla", ale jakoś nie do końca.
zdecydowac sie nie możesz?
znowu?Była cisza.
albo cisza, wykluczająca dzwięki, albo coś tam jednak słychac, moze cos ją przerywa, tę cisze?Tak gęsta, że dało się ją kroić. Sytuację pogarszały ciche odgłosy przyrody, budzącej się do nocnego życia. Jeżeli dało się słyszeć nawet skrobanie myszy to znaczy, że jest bardzo, bardzo spokojnie…
praktykę ma lekarz, prywatną najczęsciej, kapłan-wojownik może mieć doświadczenie. a "czekanie" i spółka do ekstrakcji, bo brzmią koszmarnie.Miał długą praktykę w czekaniu, umykaniu, atakowaniu.
a jak swedzi, trzeba się podrapać. nie serwuj czytelnikowi oczywistości, tworzysz nastrój, a potem walisz na odlew informacjami, które rozrywają go na strzepy. po co?Gdy czujność śpi, pojawia się śmierć.
co sobie uświadomił??uświadomił sobie smutny fakt o swoim niebezpieczeństwie
oferma z niego, jak na to całe doswiadczenie i mroczność :-)Jego noga nadepnęła na kamień, który stoczył się po wzgórzu. Jedynym dźwiękiem był tylko drobny zgrzyt, gdy odłamek uderzył w inny głaz, ale Kapłan już był gotowy. Ugiął kolana, rozejrzał się wokół, już prawie wyciągając broń. Wtedy zdał sobie sprawę, że to on spowodował hałas. Poczuł okropne rozdrażnienie, że mógł być tak nieuważny. To nie może się powtórzyć. Nie może się powtórzyć, jeśli chce żyć.
wpadasz w zupełnie niepotrzebny patetyczny ton, który podrywa nastrój, schodzenie na uroczysty, niemal biblijny sposób pisania, gdy kapłan rozciąga mięśnie przed bitwą nie służy budowaniu nastroju.Czym bliżej było nocy, tym bardziej był niespokojny. Czym słońce było niżej na horyzoncie, tym bardziej nie potrafił jasno myśleć. Ale przecież się nie bał. Jego serce nie biło mocniej, jego ciałem nie wstrząsały dreszcze. Tylko to napięcie, jakby wszystkie mięśnie się skurczyły i nie potrafiły rozkurczyć. Tylko ten niepokój(...)
o rany... serio? ale czytasz tekst przed wrzuceniem??Nagle usłyszał pewne, szybkie kroki, które w zamiarze miały być niesłyszalne.
az nie wiem, jak to skomentowac„Zwinny” - to była pierwsza myśl, która przemknęła przez jego umysł. Już wiedział, co robić. Musi być zwinniejszy.

jakich błędów? potknąl się o kamień i zauwazył odciętą gałąź. wot i wsio. masz w głowie obrazy, ale nie potrafisz ubrac ich w słowa, kuleje to strasznie, placzesz się wokół nieistotnych rzeczy, powtarzasz informacje, a nagromadzenie słów nie popycha akcji.Ból. Tępy, palący ból. Nawet się nie skrzywił, nie wydał choćby dźwięku. Nie okazał słabości. Popełnił dzisiaj zbyt wiele błędów. Zbyt wiele, aby pozwolić sobie na jeszcze jeden. Nie dał się otumanić cierpieniu. Nie dał przeciwnikowi odpocząć. Od razu zaatakował. Odepchnął broń przeciwnika - okazał się na tyle silny, że mężczyzna zatoczył się do tyłu. Kapłan zaatakował.
a konkretnie?Krew trysnęła na duże odległości
powtórzenia.Chciał czuć radość. Chciał czuć ten entuzjazm, który czuł na początku,
i wiem, powiesz, ze sa zamierzone, bo to dynamika tekstu, nastrój, etc., ale powtórzenia musza mieć sens, tu nie mają, szczególnie w kontekscie braków warsztatowych.
to by sie nieźle czytało, obrazek jest ładny, samotny mnich, przekazywanie pałeczki, przemijanie, walka o domimnacje, etc., ale za dużo w tekscie jest patosu, za bardzo sie starasz, zeby stworzyc nastrój, zrobić z kaplana rozdartego, starzejącego się wojownika, z dylematami, powołaniem, chmurami, burzami, szelestem, ciszą, etc. i nie wychodzi właśnie dlatego, ze słowa nie składają się w jedno z pomysłem. lżej pisz, autorze, delikatniej, normalnie.
opisz, co robi, jak wedruje, gotuje, ostrzy miecz albo ćwiczy, a tu sztuczny, namaszczony dobór słów podcina boahterowi nogi i odbiera indywidualnosc.
to przykład opowiadania, które niby nie zawiera rażących błedów, a czytać się go nie da.
Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.
5
Według mnie jest tu jeszcze kilku profesjonalistów na tej stronie, choć nie uhonorowani fioletem, a także choćby wyróżnieniem teksturavva pisze:gebilis napisał/a: tO JUŻ WYRAŹNY ZNAK BrAKU PROFESJONALIZMU W BUDOWANIU NAPIĘCIA I LOGIKI WYPOWIEDZI. ach, wasza gniewność, a kto tu jest profesionalistą, poza fioletowymi, ofc.

Ale to akurat napisałam dlatego, bo rozdrażnił mnie fakt, że tak można skopać coś tak ładnego.
Jak wydam, to rzecz będzie dobra . H. Sienkiewicz
6
o zaraza, w takim razie nie bede cię wkurzac :cool:gebilis pisze:Ale to akurat napisałam dlatego, bo rozdrażnił mnie fakt, że tak można skopać coś tak ładnego.
chociaż ładne to nie było - z potencjałem, fakt, ale wykonanie męczące.
Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.
7
Aby się o tym(...).Kapłan miał wiele okazji się o tym przekonać.
Gdy wszystko nagle.Gdy nagle wszystko
Powtórzenie.Czuł swoje napinające się mięśnie. Nie potrafił się odprężyć, był napięty jak struna
Niepotrzebne.spojrzał na swojego napastnika
Drugiego mężczyzny czyli kapłana czy napastnika? Prowadzisz narrację tak, że nie mam pojęcia o kim teraz mówisz.Miecz drugiego mężczyzny wbił się w pień
Chyba lepiej byłoby, po prostu "odskoczył do tyłu".po czym odskoczył się parę kroków do tyłu
Skoro była ciemna noc, to skąd wiedział, że nie ma chmur? Raczej powinny być, skoro noc jest ciemna (wtedy zasłaniają gwiazdy i księżyc).Była zwykła ciemna i cicha noc. Zachwycająca, jeśli jej się przyjrzeć. Nie było żadnych fizycznych śladów burzy, nie było chmur
Małe pytanko: jak on to zrobił, jeśli chłopak leżał na ziemi zapewne na plecach?Nie zawahał się - jednym ruchem odciął głowę.
Masło maślane.wracał z powrotem
Użyłaś strasznie męczącego stylu pisania. Krótkie, rwane zdania, półopisy, które nie dawały czytelnikowi odpocząć. Dopiero końcówka tekstu pokazała mi o czym właściwie ten tekst jest, ale w dalszym ciągu nie wiem co to za Kapłan, po co te gałęzie i skąd taka tradycja. Ominęłaś bardzo dużo ważnych rzeczy, skupiając się na budowaniu napięcia. Niestety, nie udało Ci się - póki panuje spokój i akcja nie jest szybka, to pisz zdania dłuższe, spokojniejsze. Dopiero gdy nadejdzie burza rwij je i pisz tak, aby czytelnik musiał biec, by nadążyć za akcją.
Ten tekst odbieram jako pisanie dla pisania - czysto warsztatowe. Bo nie przekazujesz wyraźnych informacji. Między wierszami można dowiedzieć się o tym, że młodzi, co jakiś czas, urządzają polowanie na Kapłana, by przejąć jego funkcję. Ale co z tego, skoro czytelnik nic o tej funkcji nie wie? Co z tego, skoro nie wie, kim jest Kapłan, czy drzewo jest specjalne i dlaczego odcinają akurat gałąź?
I jeszcze o powtórzeniach - wiem, że są celowe, ale dla mnie jest ich i tak za dużo.
Zostawiłaś pełno niewyjaśnionych pytań.
Czytaj i pisz, to ważne, jeśli chcesz pisać dobrze. I pamiętaj o tym, że tekst musi być o czymś.
8
Patos zabija ten tekst. Bardzo celnie napisała o tym ravva – podcinasz bohaterowi nogi, opisując go tym ograniczonym zasobem patetycznego, pseudoklimatycznego słownictwa. Te burze, szelesty, że jak czujność śpi, to pojawia się śmierć… – to naprawdę ciężkostrawne. Już na początku przedabrzasz, od pierwszych zdań, kiedy zaczynasz dwusłowowym akapitem i tworzysz tę mdłą metaforę opiekuńczego światła księżyca. Patos to bardzo ciężkie i niebezpiecznie narzędzie; żeby używać go w umiarkowany sposób, subtelny, taki, który nie zemdli czytelnika, trzeba nie lada doświadczenia i wyczucia. Z drugiej strony: długo piszesz? Bo z autopsji wiem, że początkujący pisarze po prostu kochają zbędny patos.
To zniknie z czasem, ale nie całkowicie! Zawsze trzeba się pilnować. Szczególnie kiedy autorowi zależy na jakiejś scenie, często nieświadomie ozdabia ją patosem. Dlatego zawsze, ale to zawsze pamiętaj o czujności i czytaj swoje teksty właśnie pod tym konkretnym kątem: czy aby nie przesadzam z pompowaniem tego i owego?
Lakoniczność fabuły mi nie przeszkadza. Chciałaś narysować tajemniczy, oszczędny obrazek i to mógłby być fajny obrazek, gdybyś nie malowała go tą toporną, rozmazującą się farbą platetyczną (farba plakatowa i patetyczność… czaicie? dobre, nie? no dobra, wiem, że słabe, ale nie mogę się oprzeć
). W rezultacie dostajemy napompowaną do granic możliwości scenę walki, z której nic nie wynika. Zostawiasz pytania, na które czytelnik wcale nie chce poznać odpowiedzi. Wiesz dlaczego? Bo i tak nie uwierzył w świat przedstawiony. Wiesz dlaczego? Bo był zbyt sztuczny. Co zrobić w takiej sytuacji? Znowu ravva trafiła w samo, samiutkie, samiuteńkie sedno: „ lżej pisz, autorze, delikatniej, normalnie”.
Bo warsztat masz. Jasne, jest czasem problem z szykiem albo powtórzeniem, czasami widać, że po napisaniu nie wczytałaś się dokładnie w każdy akapit w poszukiwaniu błędów, bo niektóre byki logiczne czy też czysto estetyczne, które wskazali poprzednicy, rażą, czasami nachalnie wyróżniasz akapitem pojedyncze zdania, które wcale nie zasługują na takie wyróżnienie, ale tak poza tym, to składasz dobre zdania, takie, które sprawiają, że czytelnik chce przeczytać następne, a po przeczytaniu następnego nie ma problemu, żebyś przejść do dalszego akapitu. To wbrew pozorom bardzo ważna umiejętność.
No i masz, oczywiście, wyobraźnię. Teraz z tych dobrych rzeczy trzeba zrobić dobry użytek.
Przede wszystkim zrzuć ten patos i pisz lżej, normalniej. Pisz jak najwięcej, jak najróżniejsze rzeczy. Z kolejnymi opowiadaniami i wprawkami te koślawe zdania i błędy powtórzeniowe/szykowe znikną albo przynajmniej zmniejszą swoją częstotliwość. Czytaj też dokładnie to, co napisałaś, wyszukuj źle brzmiące zdania, takie, których w sumie nie widujesz w książkach. Wyrabiaj sobie intuicję.
Jeśli będziesz sumienna i pokorna, to wróżę na przyszłość dobre rzeczy. Powodzenia!
Pozdrawiam,
Patryk

Lakoniczność fabuły mi nie przeszkadza. Chciałaś narysować tajemniczy, oszczędny obrazek i to mógłby być fajny obrazek, gdybyś nie malowała go tą toporną, rozmazującą się farbą platetyczną (farba plakatowa i patetyczność… czaicie? dobre, nie? no dobra, wiem, że słabe, ale nie mogę się oprzeć

Bo warsztat masz. Jasne, jest czasem problem z szykiem albo powtórzeniem, czasami widać, że po napisaniu nie wczytałaś się dokładnie w każdy akapit w poszukiwaniu błędów, bo niektóre byki logiczne czy też czysto estetyczne, które wskazali poprzednicy, rażą, czasami nachalnie wyróżniasz akapitem pojedyncze zdania, które wcale nie zasługują na takie wyróżnienie, ale tak poza tym, to składasz dobre zdania, takie, które sprawiają, że czytelnik chce przeczytać następne, a po przeczytaniu następnego nie ma problemu, żebyś przejść do dalszego akapitu. To wbrew pozorom bardzo ważna umiejętność.

Przede wszystkim zrzuć ten patos i pisz lżej, normalniej. Pisz jak najwięcej, jak najróżniejsze rzeczy. Z kolejnymi opowiadaniami i wprawkami te koślawe zdania i błędy powtórzeniowe/szykowe znikną albo przynajmniej zmniejszą swoją częstotliwość. Czytaj też dokładnie to, co napisałaś, wyszukuj źle brzmiące zdania, takie, których w sumie nie widujesz w książkach. Wyrabiaj sobie intuicję.
Jeśli będziesz sumienna i pokorna, to wróżę na przyszłość dobre rzeczy. Powodzenia!

Pozdrawiam,
Patryk
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"
Re: Burza
9Polubiłam kapłana, jego rozmyślenia, obojętność, władającą nim monotonię.Suasha pisze:Burza
Była noc.
Delikatny wiatr łagodnie poruszał liśćmi. Gałęzie, oświetlane opiekuńczym światłem księżyca, skrzypiały pod wpływem tych czułości. Gdzieś w oddali zahuczała sowa, a w pobliżu zapiszczały jakieś stworzenia, wyruszające na nocne harce.
Jak wiatr był delikatny, to raczej logiczne, że liśćmi poruszał łagodnie? Za dużo tego skupiania się na jego delikatności.
Głupio brzmi "opiekuńcze światło księżyca", szczególnie, że zamiast tego epitetu można dodać określenie, które ładnie pozwoli czytelnikowi wyobrazić sobie owe światło. Np. "srebrzyste" (zawsze uwielbiałam to słowo).
"Te czułości" po prostu dla mnie źle brzmią, niefortunnie dopasowane do tekstu i męczące.
Była cisza.
Panowała cisza? Było cicho?
Tak gęsta, że dało się ją kroić. Sytuację pogarszały ciche odgłosy przyrody, budzącej się do nocnego życia. Jeżeli dało się słyszeć nawet skrobanie myszy to znaczy, że jest bardzo, bardzo spokojnie…
Nie wiem jak dokładnie wyrazić swoje myśli. Sposób, w jaki opisujesz ciszę, jest przesadzony. Za dużo porównań, zdań i epitetów poświęcasz tylko jej, nadając tekstowi zbędną, pseudomagiczną atmosferę, która jedynie męczy w czytaniu i jest, według mnie, mocną przesadą.
Gdy nagle wszystko nienaturalnie milkło, nie słychać było kroków, czy głosów, to oznaczało tylko jedno – ciszę przed burzą. Czuł swoje napinające się mięśnie. Nie potrafił się odprężyć, był napięty jak struna.
Tak dziwnie brzmi "czuł swoje napinające się mięśnie" - przecież to naturalne, że swoje ciało się czuję, bo twoje ciało to ty a ty to twoje ciało i już. Na dodatek znów zastosowałaś czasownik od "on". Czuł, nie potrafił, był napięty. "Jego mięśnie napięły się"?
Zamieniłabym przecinek na kropkę.
Poruszał się prawie bezszelestnie wśród drzew.
Poruszał się wśród drzew prawie bezszelestnie?
Nawet liść nie szeleścił, gdy kładł stopę.
To zdanie strasznie zgrzyta.
Gdy czujność śpi, pojawia się śmierć.
Zamieniłabym "śpi" na "znika".
Wtedy, gdy statał koło drzewa, uświadomił sobie smutny fakt o swoim niebezpieczeństwie, już miał gotowy plan.
Nie rozumiem tego zdania.
Patetyczne opisy na początku mnie znużyły, ale potem czytało mi się lepiej. Jednak - popełniasz dużo błędów - robisz powtórzenia, czasem masz zły szyk zdania, pomieszaną składnię, zgrzyty.
Za mało w opisie walki i całej reszty było bohatera i przeciwnika - ekspresji twarzy, opisu ruchów, uczuć, ubrań, czegoś, co naświetliło by trochę całą sytuację. Krótką wzmianką o stroju można przekazać informacje o statusie przeciwnika.
Tekst ogólnie czytało się trochę topornie, ale czasem miewałaś lepsze fragmenciki.
