Kawa (starszy tekst konkursowy)

1
Hej,

Jak co jakiś czas trzeba dać szansę odwetu forumowiczom.
Poniżej tekst z konkursu "kawowego".




Stanisław Bińczak wstał wcześnie. Jako mężczyzna, który już dawno wkroczył w jesień życia nie potrzebował dużo snu. Poszedł do łazienki i umył twarz lodowatą wodą. Starannie rozrobił krem do golenia i z pomocą pędzla nałożył okrężnymi ruchami na twarz.

Golił się powoli i dokładnie. Brzytwa przyjemnie muskała skórę na policzkach.

Opłukał się wodą i z satysfakcją popatrzył w lustro. Twarz, poza dumnym wąsem, była idealnie gładka. Dokładnie oczyścił brzytwę, jedną z dwóch używanych naprzemiennie.

Dziadek mówił że codzienne golenie jedną brzytwą nie daje ostrzu "odpocząć".

Stanisław lubił się otaczać starymi przedmiotami. Dawały mu złudne poczucie że znajduje się w czasach, które uznawał za lepsze od aktualnych. Satysfakcję psuł tylko fakt, że był tej złudności całkowicie świadomy.

Przeszedł do garderoby. Ubrał koszulę i pieczołowicie zawiązał krawat na swój ulubiony podwójny węzeł windsorski. Do tego prosty, szary garnitur.

Według Stanisława Bińczaka elegancja i schludność były obowiązkiem każdego mężczyzny.

Skierował się do połączonego z kuchnią salonu. Usiadł w fotelu i włączył telewizor.

Katastrofa autobusu wiozącego dzieciaki na kolonię. Kierowca uznał, że klin na kaca nie zaburzy jego pracy. Mylił się. Kilkanaście dzieciaków zmarło. Staruszka zakatowana w swoim mieszkaniu. Sprawców nie znaleziono pomimo, że nagranie ze zbrodni wyciekło do internetu. Matka porzucająca dziecko na przystanku autobusowym. Dwie ulice od "okna życia".

Bińczak wyłączył telewizor i zamyślił się.

Nie rozumiał już świata i czuł się w nim obco.

To, co widział podczas wieczornych spacerów utwierdzało go w tym przekonaniu.

Pary gwałcące się szybko w ciemnych zaułkach. Robiące to w pośpiechu, tak aby alkohol nie zdążył wyparować z żył. Wolny - według nich - seks dzieliła od świadomości życiowego błędu granica kilku promili. Znając prawdę, chronili te promile jak skarb.

Czas pogardy, jak napisał ktoś.

Pijacy w królestwach brudu i smrodu. Książęta zarzyganej wolności. Żeglarze na falach etanolu. Co jakiś czas łódź któregoś z nich tonęła i niedawny władca swojego losu dławił się własnymi wymiocinami. Koledzy brali wtedy jego ciało i wrzucali do stojącego w najciemniejszym miejscu uliczki, nigdy nie opróżnianego, kontenera. Nazywali to "zbiorową mogiłą".

Wydruk komputerowy przypięty do słupa ogłoszeniowego. W treści jakiś dzieciak opisuje jak potrącił samochodem psa. Zdarzenie było przypadkowe, ale dzieciak opisuje to z taką radością, jakby ustrzelił nagrodę na strzelnicy. Wesołe emotikony są jak pieczątki zaświadczające o wypraniu z uczuć. Wycieraczki przygniatające setki ulotek, na których roznegliżowane kobiety reklamowały "salon masażu". Następnego dnia rano dzieciaki idące do szkoły będą miały ubaw.

Przygniecione ulotki.

Żadnych przygniecionych sumień.

Świat się staczał. Nie obowiązywały już żadne wartości.

Dziwne czasy. Czasy e-papierosów i e-miłości.

Wiedział.

Wiedział jeszcze zanim zaczęto mówić o kalendarzach , przebiegunowaniu i wzroście aktywności Słońca.

Wiedział, zanim się zaczęło.



****



Pan Bińczak wiódł życie samotnika. Nie miał żony ani dzieci. Rodzice już dawno odeszli.

W jego życiu istniała tylko jedna miłość. Jedyna czuła kochanka.

Kawa.

Wiedział wszystko na temat arabiki i robusty, miał świadomość istnienia arabusty i kawy liberyjskiej. Znał rodzaje kawy, od brazylijskiej arabiki Minas począwszy, przez legendarną jamajską Blue Mountain, na wietnamskiej robuście kończąc. Czytał o sposobach uprawy i metodach przygotowywania ziaren.

Kawa nie miała przed nim tajemnic.

Dlatego gdy pierwszy kamień rozbił okno w domu sąsiada, pan Stanisław usiadł spokojnie przy kuchennym stole i wyjął z małej szkatułki przechowywaną tam od długiego czasu kartkę. Doskonale wiedział co musi zrobić przed końcem. Zdjął z regału atlas i sprawdził odległość do miejsca docelowego, bo zawsze stawiał sobie tylko takie cele, które były możliwe do zrealizowania. Spakował tylko szablę kawaleryjską wz 1917 - pamiątkę rodzinną. Wypastował buty na wysoki połysk. Potem obejrzał się krytycznie w lustrze i oceniwszy że wygląda odpowiednio elegancko, zabrał kluczyki do swojego samochodu i wyszedł z domu.

Nie zamykał za sobą drzwi. Wiedział że nie ma po co.

Usiadł za kierownicą. Z tego miejsca doskonale widział grupę wyrostków po drugiej stronie ulicy. Było ich kilku, a każdy pchał przed sobą wypełniony po brzegi wózek sklepowy. Wyjeżdżali ze sklepu przez lukę w stłuczonej szybie wystawowej.

Stanisław włączył silnik. Zanim ruszył rzucił jeszcze okiem na kartkę.

Na adres Marka Łukaszewskiego. Najlepszego baristy w kraju.



****



Jadąc, pan Stanisław widział wiele.

Wypatroszone z wnętrzności sklepy i apteki, ograbione lombardy i punkty złotnicze. Dzieci bijące się zapamiętale o rowerki i dorosłych walczących w szale o zapasy.

Zawsze miał świadomość że zagładę sprowadzą nie bieguny i meteory, a ludzie.

Spodziewał się jednak - powodowany naiwną nadzieją - że do powszechnej eskalacji przemocy dojdzie po dłuższym czasie. Mylił się. Już po kilku godzinach jazdy usłyszał w radiu że zamieszki objęły siedemdziesiąt procent kraju. Prowadzący audycję poinformował, że podobne zdarzenia mają miejsce na całym świecie.

Początek końca, pomyślał pan Stanisław.

Ciszył się, że nikt nie wpadł na pomysł blokowania dróg. Nie mógł wiedzieć, że za kilkanaście godzin będzie to proceder powszechny na większości szlaków komunikacyjnych.

Szczęśliwie dotarł aż pod dom Łukaszewskiego. Zaparkował samochód na podjeździe. Kilkaset metrów dalej wałęsała się grupka młokosów ale nie zwrócili na niego uwagi. Stanisław popatrzył uważnie wzdłuż ulicy. Kilka wybitych szyb w domach, dwa zdemolowane sklepiki. Z poprzewracanych kontenerów wysypywały się śmieci, pourywane skrzynki na listy leżały na wypielęgnowanych trawnikach niczym martwe ptaki. Jednak poza krajobrazem chaosu wydawało się spokojnie. Wiedział jednak, że to tylko kwestia czasu nim pękną tamy i zacznie się radosna przemoc wobec mieszkańców.

Wziął z samochodu szablę. Ostrożnie wszedł po schodkach do domu. Zastanawiał się chwilę, aż w końcu zdecydowanie nacisnął klamkę. Drzwi były otwarte.

W środku panowała absolutna cisza. Powoli szedł przez hol. Na ścianach wisiały wielkie zdjęcia. Hawai Kona, Jemen Matari, Blue Mountain, słynna Kopi Luwak.

Korytarz płynnie przechodził w wielki salon, a w nim - leżąc na wielkim, białym fotelu ze skóry - krwawił Marek Łukaszewski.

Stanisław wybiegł na zewnątrz. Po chwili wrócił z apteczką samochodową. Przyjrzał się ranie w piersi baristy.

- Proszę opowiedzieć co się stało - powiedział wyjmując opatrunek z opakowania.

- A kim... pan w ogóle... - zajęczał ranny.

- Fascynatem kawy.

Lekki uśmiech przebiegł po ustach Łukaszewskiego, zastępując na sekundę grymas bólu.

- Jak to wszystko.. się zaczęło.. podszedłem do okna - barista mówił powoli, co jakiś czas na jego ustach pękała krwawa bańka. - Jacyś... przejeżdżali samochodem, któryś musiał... zobaczyć mnie w oknie i... strzelił.

Pan Stanisław pokręcił ze smutkiem głową. Opatrzył ranę jak tylko potrafił, ale wiedział że to chwilowe rozwiązanie.

- Musimy jechać do szpitala.

Łukaszewski popatrzył na niego, z trudem powstrzymując opadające powieki.

- Szpitale... puste. Nic nie może pan... zrobić.

Stanisław usiadł ciężko na ziemi i ukrył twarz w dłoniach.

Krew rannego zostawiła wielkie palmy na szarej marynarce.

Myśli kłębiły mu się w głowie jak stado jadowitych węży. Z zamyślenia wyrwał go jęk Marka.

- A pan... tutaj...?

Podniósł głowę i spojrzał uważnie na rannego mężczyznę.

Z kącika ust Łukaszewskiego sączyła się krew.

- Jeśli chce pan wiedzieć... - Stanisław uśmiechnął się słabo. - Wiedziałem że to już koniec, więc postanowiłem spełnić swoje marzenie. Napić się zrobionej przez pana kawy. Mówią, że ma pan tyle tajemnic parzenia...

Marek chciał coś odpowiedzieć ale rozkaszlał się tylko.

- Więc odkryjmy... karty - wykrztusił w końcu, uśmiechając się.

Przez następne pół godziny pan Stanisław robił kawę według wskazówek najlepszego baristy w kraju.

Nalewał wodę do ibrika, podgrzewał, wsypywał kawę i cukier, trzykrotnie doprowadzał do wrzenia, używając wszelkich sztuczek jakie zdradzał mu mistrz. W końcu z dumą nalał kawę do dwóch filiżanek z grubej porcelany i podszedł do Marka. Przysunął filiżankę do jego ust. Barista spróbował, część kawy pociekła mu po brodzie mieszając się z krwią. Potem spojrzał Bińczakowi w oczy, uśmiechnął się i z uznaniem kiwnął głową. Opadł na oparcie fotela.

Uśmiech aprobaty zastygł na martwych ustach.

Pan Stanisław zamknął mu oczy. Wstał. Wziął w dłoń swoją filiżankę, w drugą chwycił opartą o ścianę szablę i usiadł na drugim fotelu. Szablę położył na kolanach, przymknął oczy i napił się kawy.

Przez następne kilkanaście minut był w niebie.

W końcu z żalem odstawił filiżankę. Słyszał że w stronę domu kieruje się grupa ludzi.

Podniósł się, poprawił ubranie i wyszedł na zewnątrz.

Było ich pięciu, uzbrojonych w kije do bejsbola.

Mężczyzna uniósł szablę. Chciał pokonać przynajmniej dwóch nim go zabiją.

Stawiał sobie tylko takie cele, które były możliwe do zrealizowania.
Ostatnio zmieniony wt 13 maja 2014, 18:53 przez Godhand, łącznie zmieniany 4 razy.
"Każdy jest sumą swoich blizn" Matthew Woodring Stover

Always cheat; always win. If you walk away, it was a fair fight. The only unfair fight is the one you lose.

Re: Kawa (starszy tekst konkursowy)

2
Wybacz, Godhand, nie mogłam sobie odmówić :D
Godhand pisze:Stanisław Bińczak wstał wcześnie.
Zawsze jak ktoś wprowadza bohatera od razu imieniem i nazwiskiem to mam skojarzenia z lekturą "Faktu": Stanisław Bińczak (l. 48). Tu pojawia się pytanie, czy nazwisko jest aż tak konieczne, żeby nim strzelać na samym początku. Można przemycić później, albo pominąć (jeśli to nie celebryta, to dużo ważniejsze są inne cechy, jak w życiu).
Dziadek mówił że codzienne
Zabrakło przecinka.
Dawały mu złudne poczucie że znajduje się
Znowu. Stawiamy przecinki przed "że"! Prawie zawsze :P
był tej złudności całkowicie świadomy.
Złudność? Może prościej "był tego złudzenia całkowicie świadomy".
Ubrał koszulę i pieczołowicie zawiązał krawat na swój ulubiony podwójny węzeł windsorski. Do tego prosty, szary garnitur.
Nie dajesz czasownika w drugim zdaniu i wygląda to tak, jakby garnitur też zawiązywał. Na węzeł windsorski. A wystarczy np. wcisnąć "Do tego dobrał..."
Skierował się do połączonego z kuchnią salonu.
Dziwny szyk. Bo salon tu najważniejszy, więc może tak: "Skierował się do salonu połączonego z kuchnią." Albo "otwierającego się na kuchnię".
Katastrofa autobusu wiozącego dzieciaki na kolonię. Kierowca uznał, że klin na kaca nie zaburzy jego pracy. Mylił się. Kilkanaście dzieciaków zmarło.
Dzieciaki x2 czyli klasyczne powtórzenie.
Sprawców nie znaleziono pomimo, że nagranie ze zbrodni wyciekło do internetu.
Tu wchodzi ten margines od "prawie zawsze". Będzie: "Sprawców nie znaleziono, pomimo że..."
Pary gwałcące się szybko w ciemnych zaułkach.
No, ostro. A czy wiarygodnie? Ile takich par w swoim życiu widziałeś? Bo to trochę brzmi, jakby pan Stanisław - niegrzeczny - właśnie takich przede wszystkim wypatrywał. Ale dalszy opis dobry, z tymi promilami i parowaniem.
Czas pogardy, jak napisał ktoś.
Sapkowski :D
Książęta zarzyganej wolności. Żeglarze na falach etanolu.
Z pozoru wydumane, ale mi się podoba.
Koledzy brali wtedy jego ciało i wrzucali do stojącego w najciemniejszym miejscu uliczki, nigdy nie opróżnianego, kontenera.
Masz wtrącenie, które wyrzuca na koniec jedno słowo. Przeczytaj sobie na głos. Dziwnie brzmi? Poza tym, choćby kontener stał w samej esencji ciemności, to jednak smród zwłok prędzej czy później kogoś by tam przywiódł. Więc może nie "nigdy", bo to takie kategoryczne i nieodwołalne, może "rzadko" albo "najstarsi górale nie pamiętają..." :P Wiesz, co robić.
W treści jakiś dzieciak opisuje jak potrącił samochodem psa. Zdarzenie było przypadkowe, ale dzieciak opisuje to z taką radością, jakby ustrzelił nagrodę na strzelnicy. (...) Następnego dnia rano dzieciaki idące do szkoły będą miały ubaw.
Dzieciak/i x3
Wiedział.
Są różne szkoły, a spór dotyczący zdań jednowyrazowych sięga niepamiętnych czasów. To jeden z najprostszych zabiegów wprowadzania dramatyzmu i zatrzymywania akcji. Spróbuj inaczej.
Kawa.
Jw. Tu rozwiązanie jest dużo łatwiejsze: "Jedyna czuła kochanka - kawa".
miał świadomość istnienia
Boga, ale kawy?
kawy liberyjskiej. Znał rodzaje kawy, od brazylijskiej (...) Kawa nie miała przed nim tajemnic.
Za dużo powtórzeń, kombinuj.
Doskonale wiedział co musi zrobić przed końcem.


Przecinek między "wiedział" a "co".
tylko takie cele, które były możliwe do zrealizowania. Spakował tylko szablę kawaleryjską wz 1917
Tylko x2. Czyli o jedno za dużo.
Potem obejrzał się krytycznie w lustrze i oceniwszy że wygląda


Przecinek! Przed "że", oczywiście.
odpowiednio elegancko
Albo "odpowiednio" (była już wzmianka o jego garderobie, idzie szybko skojarzyć, o co chodzi), albo "wystarczająco elegancko".
Wiedział że nie ma po co.
Przecinek!
Było ich kilku, a każdy pchał przed sobą wypełniony po brzegi wózek sklepowy. Wyjeżdżali ze sklepu przez lukę w stłuczonej szybie wystawowej.
Sklepowy-sklepu. Swoją drogą, w barwnej okolicy mieszka ;)
Zanim ruszył rzucił jeszcze okiem na kartkę.
Przecinek między "ruszył" a "rzucił".
pan Stanisław
Najpierw piszesz o nim per ty, teraz per pan. W środku narracji nagle narasta dystans do postaci, w sumie nie wiadomo dlaczego. Zrezygnowałabym z tego pana tutaj.
Zawsze miał świadomość że zagładę sprowadzą nie bieguny i meteory, a ludzie.
Przecinek.
powodowany naiwną nadzieją
Powodowany czymś, mógł coś robić. Nadzieję można np. żywić, trzymać się jej.
Już po kilku godzinach jazdy usłyszał w radiu że zamieszki objęły siedemdziesiąt procent kraju.
Przecinek.
Wiedzą, że dokładnie 70% powierzchni kraju, bo zmierzyli? Procent nie jest tu istotny, wystarczy opis, przykładowo: "większą część" albo "trzy czwarte" itd.
Prowadzący audycję poinformował, że podobne zdarzenia mają miejsce na całym świecie.
Na warsztatach dziennikarskich wbijali mi do głowy, że się "mieć miejsce" nie używa i już. "podobnie dzieje się na całym świecie"
Początek końca, pomyślał pan Stanisław.
Znowu ten pan.
Ciszył się, że nikt
Cieszył.
proceder powszechny
Zmieniłabym kolejność. Kosmetyka, ale lepiej brzmi.
Kilkaset metrów dalej wałęsała się grupka młokosów ale nie zwrócili na niego uwagi.
Przecinek przed "ale".
Jednak poza krajobrazem chaosu wydawało się spokojnie.
Brakuje czegoś. Że np. okolica wydawała się spokojna.
zacznie się radosna przemoc wobec mieszkańców.
A może "wymierzona w mieszkańców"?
- Proszę opowiedzieć co się stało - powiedział wyjmując opatrunek z opakowania.
Dwa przecinki. Jeden przed "co", drugi przed "wyjmując".
Pan Stanisław pokręcił ze smutkiem głową.
Znowu pan.
Opatrzył ranę jak tylko potrafił, ale wiedział że to chwilowe rozwiązanie.
Przecinek przed "że". Dalej aż się prosi o dodanie "tylko" przed "chwilowe rozwiązanie".
Krew rannego zostawiła wielkie palmy na szarej marynarce.
Plamy.
Wiedziałem że to już koniec
Przecinek.
Mówią, że ma pan tyle tajemnic parzenia...
"zna pan tyle tajemnic parzenia"
Marek chciał coś odpowiedzieć ale rozkaszlał się tylko.
Przecinek przed "ale".
Nalewał wodę do ibrika
Na pewno "ibrik"? Nie znam się na wyrafinowanym parzeniu kawy, ale mam przeczucie, że tu pasuje jednak imbryk.
Słyszał że w stronę domu kieruje się grupa ludzi.
Przecinek. Ale Ty już wiesz.


Uwagi ogólne:
Piszesz ciekawie, sięgasz do mało oklepanych porównań i prowadzisz akcję z punktu A do B konsekwentnie, nie rozmywa się to wszystko gdzieś po drodze. Ale musisz zwrócić uwagę przede wszystkim na detale interpunkcyjne i powtórzenia, bo one w pierwszej kolejności zwracają uwagę, zamiast fajnych sformułowań.
Na literówki recepta jest jedna: czytać tekst raz za razem. I jeszcze raz. Wstać rano, potem zasiąść po obiedzie, jeszcze raz wieczorem. Powiększyć tekst w Wordzie i wpatrywać się w każde słowo. Błędy interpunkcyjne to kwestia wiedzy do nadrobienia, ale literówki - niestety - świadczą wyłącznie o niechlujstwie.
Momentami trochę za dużo rwanych zdań, płynność narracji na tym cierpi.
http://lubimyczytac.pl/autor/141613/nat ... czepkowska

3
Bardzo dobry tekst. Czyta się lekko, płynnie i przyjemnie, nawet o tych typowych realiach i ulicznych scenach wziętych z życia. Bohater mnie przekonuje- zwłaszcza jego fascynacja kawą. A może i obsesja? ;) Przyznam, że końcowa scena najbardziej mi się spodobała. :)

Dwie drobne rzeczy, które wyłapałam...
Godhand pisze:zabrał kluczyki do swojego samochodu i wyszedł z domu.
Wyrzuciłabym. Bo skoro jest u siebie w domu, nie ma żony ani dzieci, to raczej oczywiste, że samochód jest jego. Gdzieś czytałam, żeby zaimka "swój" w różnych odmianach unikać, więc jestem wyczulona ;)
Godhand pisze:Nalewał wodę do ibrika
Literówka?

Tyle ode mnie.

Pozdrawiam. :)


PS: Czy bardzo ryzykuję komentując kolejny tekst "Czarnego"? ;)

4
Godhand pisze:Dziadek mówił [przecinek] że codzienne golenie jedną [1] brzytwą nie daje ostrzu "odpocząć".
1. chodziło chyba o "tą samą brzytwą"
Godhand pisze:Stanisław lubił się otaczać starymi przedmiotami.
szyk
Godhand pisze:Dawały mu złudne poczucie że znajduje się w czasach, które uznawał za lepsze od aktualnych.
Tu mi coś nie gra. Wyrzuciłabym "złudne", ponadto zdanie kuleje ogólnie, warto byłoby je uprościć - po prostu w lepszych czasach.
Godhand pisze:Satysfakcję psuł tylko fakt, że był tej złudności całkowicie świadomy.
Tutaj jest to - razem z poprzednim zdaniem ("złudne poczucie") - przekombinowany konstrukt. Robi się bezsens:
Stare przedmioty dawały poczcie (emocja) lepszych czasów. Nie sprawiały, że czasy były lepsze. On tylko czuł się lepiej. Co jest zatem złudne?
Godhand pisze:Pary gwałcące się szybko w ciemnych zaułkach. Robiące to w pośpiechu, tak aby alkohol nie zdążył wyparować z żył.
Nie jestem przekonana do tych gwałcących się par, sugeruje to pewną wzajemność, która wyklucza gwałt, myślę, że można tu użyć innego sformułowania. Mam wrażenie, że autor chciał pokazać pewną degradację intymności, sytuację gdzie seks jest traktowany bardzo instrumentalnie, natomiast gwałt sugeruje przemoc, przymus. Ten leksykalny rozdźwięk wprowadza zamieszanie, przynajmniej w moim odbiorze.
Do tego powtórzenie informacji szybko - w pośpiechu. Zdanie można spokojnie połączyć w jedno.
Godhand pisze:Wolny - według nich - seks dzieliła od świadomości życiowego błędu granica kilku promili. Znając prawdę, chronili te promile jak skarb.
Trochę odleciałam na tym zdaniu. Chronili promile bo znali prawdę?
Godhand pisze:Czas pogardy, jak napisał ktoś.
Dla mnie natychmiastowe skojarzenie z Sapkowskim, niby zamierzone, ale... trochę sięgasz po nie ten kontekst?
Godhand pisze:Pijacy w królestwach brudu i smrodu. Książęta zarzyganej wolności. Żeglarze na falach etanolu. Co jakiś czas łódź któregoś z nich tonęła i niedawny władca swojego losu dławił się własnymi wymiocinami. Koledzy brali wtedy jego ciało i wrzucali do stojącego w najciemniejszym miejscu uliczki, nigdy nie opróżnianego, kontenera. Nazywali to "zbiorową mogiłą".
Ten kawałek jest o czym? Dużo słów, metafor, ale opisują jakie zjawisko?
Godhand pisze:Wypatroszone z wnętrzności sklepy i apteki, ograbione lombardy i punkty złotnicze.
Tu coś leży stylistycznie. Brzmi niezręcznie, bo przecież wypatroszyć oznacza usunąć wnętrzności, zatem nie ma sensu tego powtarzać.
Tutaj moje osobiste odczucie - to moment, w którym czytelnik ma zobaczyć ten koniec świata, poczuć upadek, a jakoś te lombardy (!) i punkty złotnicze (??) wywołują raczej zdumienie niż szok... i wrażenie małej skali. Jakiś tam lombardzik i punkt złotniczy (co to jest? Złotnik? Jubiler? skup złota? Zabrakło słowa czy chodziło o coś innego?)...
Godhand pisze:Jednak poza krajobrazem chaosu wydawało się spokojnie.
I tutaj obrazowanie jest słabe: nie widzę tego chaosu. Chaos nie kojarzy mi się ze statycznie wywalonymi śmieciami, kilkoma rozwalonymi skrzynkami. Mało plastyczny opis. Zresztą ten suchy, telegraficzny styl, oderwane od siebie informacje, nie zbudowały w mojej głowie wiarygodnego obrazu końca świata. Jest dużo niedogranych słów, jakby było to nie do końca uformowane z gliny naczynie.
Pomysł jest naprawdę ciekawy, fajny, niestety realizacja spłyca go. W krótkich formach każde słowo - moim zdaniem - powinno być wyważone, starannie dobrane, wkomponowane w całość. Przeczytałam tekst i nie wzbudził on moich emocji. Ani specjalnie refleksji. Może jestem z drewna. :P
Uważam, że Twoim atutem są ciekawe pomysły. Zarysy interesujących osób. Jednak mam wrażenie, że nie wykańczasz ich. Chwytasz myśl i płyniesz za nią, czasem warsztat nie nadąża. I choć początek wciąga, to na koniec, jako czytelnik, czuję rozczarowanie.

Przecineczki sobie sam popoprawiasz, sporo tego jest.
Czarna Gwardia
Potęga słowa - II tekst

5
Świetny tekst :) Przyjemnie się czyta, intryguje i trzyma w napięciu aż do ostatniej chwili. Niebanalni bohaterowie.
Godhand napisał/a:
Stanisław Bińczak wstał wcześnie.

Zawsze jak ktoś wprowadza bohatera od razu imieniem i nazwiskiem to mam skojarzenia z lekturą "Faktu": Stanisław Bińczak (l. 48). Tu pojawia się pytanie, czy nazwisko jest aż tak konieczne, żeby nim strzelać na samym początku. Można przemycić później, albo pominąć (jeśli to nie celebryta, to dużo ważniejsze są inne cechy, jak w życiu).
Wydaje mi się, że ten początek dobrze pasuje do pana Bińczaka ;)
Nie wyobrażam sobie, żeby opowiadanie to zaczynało się od słów:
Stasiu wstał wcześnie.

Natomiast napisanie tylko imienia "Stanisław" niby pasuje, ale... mam wrażenie, że wtedy bohater (ba! cały tekst) traci trochę uroku.
Jeżeli za­bałaga­nione biur­ko jest oz­naką za­bałaga­nione­go umysłu, oz­naką cze­go jest pus­te biur­ko? Albert Einstein

6
Na początku, tekst bardzo mi się podobał, postać Stanisława bardzo przyjemna, przemawiająca do mnie. Kiedy jednak tekst przeszedł w stronę niezdefiniowanego postapo, stracił mnie. Jako obyczajówka, wyszłoby z tego coś rewelacyjnego, a tak jest tylko dobrze. :)
Jak już wspomniano wcześniej, stworzyłeś ciekawą postać, chętnie poznałbym lepiej Stanisława lepiej. Nie będę powtarzał uwag już przedstawionych, zatem ograniczę się do takiej krótkiej oceny.

7
no proszę, czarny pod pręgierzem :-)
przejrzałam poprzednie komentarze, czepiac na potege się nie bede, ot, takie tam...
Stanisław Bińczak wstał wcześnie. Jako mężczyzna,który już dawno wkroczył w jesień życia
biorąc pod uwagę, ze nazywa się "stanisław", owo "meżczyzna" jest zbędne, to się rozumie samo przez sie.
Co jakiś czas łódź któregoś z nich tonęła i niedawny władca swojego losu dławił się własnymi wymiocinami.
pan swego losu.
dławienie się wymiocinami nie oznacza śmierci, 'dusił' się' jest bardziej oczywiste.
sprawdził odległość do miejsca docelowego
czad :-D
odległosc do celu :-)
Wyjeżdżali ze sklepu przez lukę w stłuczonej szybie wystawowej.
czym jest luka w stłuczonej szybie?

jest jeszcze trochę rzeczy do poprawy, ale zostały w większości wyłapane, nie bede powtarzac ;-)

podoba mi sie klamra spinająca opowiadanie - wspomnienie o celach.
apokaliptyczna wizja świata i lekko autystyczna hierarchia wartości bohatera ciekawie się ścierają, człowiek z innego czasu ma inne priorytety, ta szabla i rys stanisława by się ładnie wpasowała w Alchemika od Andrzeja :-)

kłopot, że tekst jest w sumie dość nijaki - jest poprawnie napisany, ale się nie dzieje - sex, psychopatyzacja społeczeństwa, chaos informacyjny - to jest zrelacjonowane, nie pokazane, nie widzimy reakcji stanisława na wydarzenia, newsy - a przecież własnie to sa elementy, które sprawiają, ze nie potrafi się odnaleźc w rzeczywistosci. szkoda, ze tego zabrakło, bo w sumie dodałoby bohaterowi kolorów.
Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.

8
Przez następne kilkanaście minut był w niebie.
Bohater jest fascynatem kawy, wie o kawie wszystko, potrafi ją profesjonalnie zaparzyć w ibriku. I kiedy dochodzi do degustacji, próbujesz obrazić czytelnika jakimś pojedynczym, słabym zdaniem?

Nie lubisz kawy? Nie smakujesz jej? Czy pijasz tylko rozpuszczalną? ;)

9
Łapankę warsztatową i przecinkową zrobili moi przedmówcy, a sama chyba nie wniosłabym nic/wiele nowego, więc tę część pominę.

Zacznę od pochwały ogólnej - masz przyjemny styl i Twoje opowiadanie dobrze mi się czytało. Podobało mi się to, jak wprowadzasz w świat otaczający Stanisława i w sam "świat Stanisława". To jego lekkie niedostosowanie, poranny rytuał tworzą urok tego tekstu.

Urok ten zestawiasz z wizją apokaliptyczną... Czego mi w niej brakowało? Trochę więcej dynamiki w tym "chaosie". Jak ktoś wykazał - rozwalony lombard i apteka to jeszcze nie apokalipsa. Znaczy tak... Ja wiem, co chciałeś pokazać, wiem, co tam się dzieje. Ale jednak do tego, by Twój opis podziałał na wyobraźnię czegoś jeszcze potrzeba.

Druga rzecz, która nieco mi zazgrzytała to reakcje Stanisława i Marka na samym początku ich spotkania.
Potem to, jak Marek reaguje, gdy Stanisław wykłada mu cel wizyty itd. jest już bardzo fajne, ma klimat. Ale ten początek... Coś nie zagrało, gdzieś uciekły emocje - a mamy przecież umierającego człowieka.

Podoba mi się natomiast to, że tekst jest rzeczywiście osnuty wokół motywu kawy, ma spójną konstrukcję i sprawnie poprowadzoną fabułę. Nie jest długi, a mimo tego główny bohater daje się polubić, zaciekawia. Podoba mi się klamra w postaci "stawiania sobie osiągalnych celów". I szabla przeciw bejsbolom też ma swój urok.

I chyba jeszcze jedna, ważna dla mnie rzecz. Po przeczytaniu czułam pewien niedosyt - jakby zabrakło mi tutaj jednego, małego elementu, który jednak dodałby tekstowi wiele smaku. Ale jakoś nie mogłam dojść, co to dokładnie być powinno. Olśniło mnie gdy przeczytałam komentarz siso, więc to dam na podsumowanie:
siso pisze:
Przez następne kilkanaście minut był w niebie.
Bohater jest fascynatem kawy, wie o kawie wszystko, potrafi ją profesjonalnie zaparzyć w ibriku. I kiedy dochodzi do degustacji, próbujesz obrazić czytelnika jakimś pojedynczym, słabym zdaniem?
Opisanie tych "kilkunastu minut w niebie" rzeczywiście mogłoby tutaj sporo wnieść. Sprawić, że czytelnik też by odkrył, na jakie wyżyny sztuki parzenia kawy wspiął się bohater i pozazdrościł mu tej chwili przyjemności.

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron