Odrobiona lekcja biologii

1
___Kapitan Fletcher stał z plecami przywartymi do zimnej ściany. Dłonie kurczowo zaciskał na wysłużonym karabinie pulsowym. Przesuwał kciukiem po nacięciach wyrzniętych w nadgryzionej kwasem kolbie. Pięć głębokich wyżłobień, pięć planetarnych zrzutów. Odliczał miarowo, w rytmie kolejnych ruchów palca.
___— Tysiąc pięć…tysiąc sześć… — mruczał do siebie. Zasada piętnastu sekund, znana każdemu z dywizjonów szturmowych — Tysiąc siedem…tysiąc osiem… — Specyficzny stukot granatów mikrofalowych już ustał, ale broń była zawsze zawodna. Emiter mógł jeszcze działać, skutecznie smażąc każdego w promieniu kilku metrów. Zawsze warto odczekać. — Tysiąc dziewięć…tysiąc dziesięć — młody i tak był głupi, wciąż tylko trajkotał tym piskliwym głosikiem o chwale Dyrektoriatu. Polityczni zawsze znają się na wszystkim, tylko nie na granatach. Nie czekając na rozkaz, ten żółtodziób wbiegł wprost w szary całun gęstego dymu. Emitery zadziałały natychmiast, chłopak nie zdążył nawet krzyknąć. Jednostajny pisk z zamontowanych w hełmie głośników, upewnił dowódcę co do losu żołnierza.
___Kciuk kapitana zatrzymał się za ostatnim nacięciem w kolbie. Ostatni planetarny zrzut.
___— Wytępić te wszystkie bestie — przypomniały mu się słowa, które znalazł kiedyś w antycznych hologramach. To chyba cytat z jakiegoś ziemskiego generała, jeszcze z czasów przed pierwszym lotem w przestrzeń. Miał rację, w wojnach międzyrasowych nie bierze się jeńców.
___Fletcher otworzył oczy, dla pewności trzema szybkimi ruchami wymienił magazynek. Spojrzał wymownie na swoich ludzi. Byli gotowi. Na jego rozkaz, dwunastoosobowy oddział wkroczył do wąskiego korytarza, prowadzącego do głównego pomieszczenia w kompleksie. Robale okopały się w ostatnim bastionie swojej rasy.
___Szli ostrożnie, dwójkami, zgodnie z wytycznymi dowództwa. Czarne postacie, obleczone w matowe płyty pancerzy, wyłoniły się z dymu niczym bestie z dawnych legend. Byli gotowi zdławić wszelki opór.
___Plamy czerwonej, organicznej materii wypełniały cały obszerny hol. Ściany pokryte były ohydnymi plamami spalonej tkanki. Nozdrza żołnierzy drażnił odór typowy dla kiepskiej kuchni polowej. Nierozpoznawalne złogi wrogich ciał układały się na podłodze w krwawe kręgi. Na samym środku wyróżniały się wijące ku górze pnącza czarnych spalonych cierni, które wyrastały z bezkształtnej już masy ludzkiego mięsa, uwięzionej w klatce spalonych krat. Typowy efekt wystawienia pancerzy adaptacyjnych na mikrofale i mogiła każdego żółtodzioba w jednostkach szturmowych.
___Kapitan uważnie śledził komunikaty formujące się na przezroczystej powierzchni jego hełmu. Powoli wodził spojrzeniem, pozwalając wbudowanym w pancerz detektorom rejestrować każdy detal. Skanery milczały.
___Trzask głośnika wyrwał go z zamyślenia. Drugi oddział dotarł do komór lęgowych. Granaty falowe załatwiły sprawę w mgnieniu oka, cele organiczne wyeliminowane.
___— Dobra robota — oznajmił dowódca do mikrofonu — wracajcie do miejsca zbiórki.
___To samo powtórzył swoim ludziom. Z entuzjazmem wykonali rozkaz, zostawiając go samego w martwym już pomieszczeniu.
___Echo podkutych butów wypełniało pustą przestrzeń. Coś kazało mu sprawdzić jeszcze jeden, ostatni raz. Monotonne dźwięki docierały do jego uszu. Sprowadzał drobiazgowo, nie chciał niczego przeoczyć. Wreszcie, pojedynczy pisk bioradaru potwierdził jego przypuszczenia. Jakiś robal musiał przeżyć. Tuż pod ścianą, pod grubą warstwą roztopionego mięsa. Gdy podszedł bliżej, mógł zauważyć niewielkie rytmiczne ruchy przytłoczonego stworzenia. Jakiś większy osobnik musiał osłonić go swoich cielskiem. Zatrzymał się tuz przed organiczną papką. Chwycił pozostałości martwego stworzenia i odrzucił je za siebie jednym silnym ruchem. Nie mylił się.
___Wyglądało jak przerośnięty, pozbawiony skorupy ślimak, któremu ktoś przytwierdził kilkanaście chwytnych wypustek, rozchodzących się symetrycznie we wszystkich kierunkach. Było zbyt słabe by walczyć. Cały czas wydawało z siebie to szorstkie, irytujące buczenie, typowe dla wszystkich robali. Weteran bez słowa chwycił karabin. Nie musiał celować. Jednym ruchem palca wymierzył pulsacyjny strumień pomiędzy złociście połyskujące, ludzkie oczy bestii.
Ostatnio zmieniony pn 24 lut 2014, 18:20 przez Baribal, łącznie zmieniany 2 razy.

2
Dobrze, że wstawiłeś fragment, bo na dłuższą metę tekst jest ciężki. Dużo tutaj nieznanych pojęć, interakcji z otoczeniem, miejscami zbyt duże skróty myślowe, co powoduje, że musiałam tekst przeczytać co najmniej dwa razy. Bardzo duży plus za bogate słownictwo i budowanie klimatu. Może roztopione mięso nie zrobiło na mnie wrażenia, ale na pewno coś było na rzeczy, jeśli chodzi o atmosferę.
Baribal pisze: Z entuzjazmem wykonali rozkaz, zostawiając go samego w martwym już pomieszczeniu.
Co to jest martwe pomieszczenie? I czy istnieje żywe?

Mi się podobało, chciałabym poznać pana Flechera. Tytuł też niczego sobie :-)

3
Hej,
Kapitan Fletcher stał z plecami przywartymi do zimnej ściany.
Kapitan Fletcher stał przywierając plecami do zimnej ściany - lepiej.
Przesuwał kciukiem po nacięciach wyrzniętych w nadgryzionej kwasem kolbie.
Literówka - wyrżniętych. Nacięcia te mają swoją nazwę, są to karby.
— Wytępić te wszystkie bestie — przypomniały mu się słowa, które znalazł kiedyś w antycznych hologramach.
Rozumiem, że chodzi o Jądro Ciemności?
Na jego rozkaz, dwunastoosobowy oddział wkroczył do wąskiego korytarza, prowadzącego do głównego pomieszczenia w kompleksie. Robale okopały się w ostatnim bastionie swojej rasy.
Powtórzenie, niezbyt rażące ale zawsze :)

Na jego rozkaz, dwunastosobowy oddział wbiegł w wąski korytarz, prowadzący do głównego pomieszczenia kompleksu.
Nierozpoznawalne złogi wrogich ciał układały się na podłodze w krwawe kręgi.
Nie wiem jeszcze co, ale coś tu nie gra.
Kapitan uważnie śledził komunikaty formujące się na przezroczystej powierzchni jego hełmu. Powoli wodził spojrzeniem, pozwalając wbudowanym w pancerz detektorom rejestrować każdy detal.
Odegrałem sytuację kilka razy. Nie ma wyjścia, musiał ruszać głową, żeby objąć skanerami jak najwięcej "stopni". Ze zdania natomiast wynika, że głową nie ruszał, a jedynie wodził spojrzeniem.
To samo powtórzył swoim ludziom. Z entuzjazmem wykonali rozkaz, zostawiając go samego w martwym już pomieszczeniu.
W "martwym pomieszczeniu"? Znaczeniowo jest to niejasne.
Sprowadzał drobiazgowo, nie chciał niczego przeoczyć.
Może się czepiam ale "nie chcąc" jest jakoś naturalniej.
Jednym ruchem palca wymierzył pulsacyjny strumień pomiędzy złociście połyskujące, ludzkie oczy bestii.
To obiecuje jakieś rozwinięcie, na które liczę.

Ogólnie.
Tekst mi się podobał, napisany sprawnie i nie za bardzo można się do czegoś grubszego przyczepić. Tematyka skomplikowana nie jest - grupa szturmowa wykonuje zadanie, ale czyta się gładko. Jako fan (dawny) książek z serii "Obcy" i (stały) gier z serii Fallout, jestem na tak.
Czekam na ciąg dalszy.

Pozdrowienia,

G.
"Każdy jest sumą swoich blizn" Matthew Woodring Stover

Always cheat; always win. If you walk away, it was a fair fight. The only unfair fight is the one you lose.

4
Dziękuję za uwagi. Tekst był napisany "na kolanie" w przerwie między troszkę większymi projektami. Nigdy nie bylem wielkim fanem Heinlena i Military SF, ale ponowna lektura połączona z akademicką wiedzą z zakresu biologii ewolucyjnej zachęciła do rozpatrzenia tej konwencji w nowy dla mnie sposób. Jestem naprawdę miło zaskoczony, że tekst spotkał się z tak przychylną oceną. Skoro zrobił takie wrażenie, spróbuję coś rozwinąć i podzielić się fragmentami. :)

I przede wszystkim dzięki za uwagę z "martwym" pomieszczeniem. Semantyka to, obok interpunkcji, moje największe wyzwanie. :)
Rozumiem, że chodzi o Jądro Ciemności?
Miło mi, że fragment przywiódł na myśl jedną z moich ulubionych powieści, ale w tym przypadku była to parafraza z prywatnego pamiętnika Bronisława Malinowskiego.

5
Miło mi, że fragment przywiódł na myśl jedną z moich ulubionych powieści, ale w tym przypadku była to parafraza z prywatnego pamiętnika Bronisława Malinowskiego.
Po wydźwięku wypowiedzi (i wspomnieniu o generale) byłem prawie pewien, że chodzi o Pattona :)
Ale kopię, kopię a tu nic :)

Pozdrowienia,

G.
"Każdy jest sumą swoich blizn" Matthew Woodring Stover

Always cheat; always win. If you walk away, it was a fair fight. The only unfair fight is the one you lose.

6
Baribal pisze:Kapitan Fletcher stał z plecami przywartymi do zimnej ściany.
W tym zdaniu jest spokój. Kapitan stał przy zimnej ścianie. Zmęczył się, chciał ochłonąć...
Kapitan Fletcher przywarł do ściany - krócej, wyraziściej. W tym geście jest jakaś desperacja.
Baribal pisze:— Tysiąc pięć…tysiąc sześć… — mruczał do siebie. Zasada piętnastu sekund, znana każdemu z dywizjonów szturmowych KROPKA — Tysiąc siedem…tysiąc osiem…
W podkreśleniu brakuje czasownika, połączmy je więc z poprzednim:
- mruczał do siebie, ZGODNIE Z zasadą piętnastu sekund, znaną każdemu z dywizjonów szturmowych.
- mruczał do siebie zasadę piętnastu sekund, znaną każdemu w dywizjonach szturmowych.
Baribal pisze:Specyficzny stukot granatów mikrofalowych już ustał, ale broń była zawsze zawodna.
Żołnierz ze mnie żaden, ale skoro ta broń zawsze była zawodna, to po co jej używali?
A może nieco poprawić zdanie, zmienić natężenie pewników: Specyficzny stukot granatów mikrofalowych ustał, ale wiedziała, że ta broń bywała zawodna. Emiter mógł jeszcze działać, skutecznie smażąc każdego w promieniu kilku metrów. Lepiej było odczekać.
Baribal pisze:Zawsze warto odczekać. — Tysiąc dziewięć…tysiąc dziesięć — młody i tak był głupi, wciąż tylko trajkotał tym piskliwym głosikiem o chwale Dyrektoriatu. Polityczni zawsze znają się na wszystkim, tylko nie na granatach. Nie czekając na rozkaz, ten żółtodziób wbiegł wprost w szary całun gęstego dymu.
Poprawmy zapis.
- Młody był głupi, wciąż tylko trajkotał piskliwym głosikiem o chwale Dyrektoriatu. /.../Teraz też, nie czekając na rozkaz, wbiegł w szary całun gęstego dymu.
Pominęłabym żołtodzioba - wiemy już, że jest młody i nie ma pojęcia o walce.
Baribal pisze:— Wytępić te wszystkie bestie — przypomniały mu się słowa, które znalazł kiedyś w antycznych hologramach.
Tu kapitan myśli o robalach.
Baribal pisze:Czarne postacie, obleczone w matowe płyty pancerzy, wyłoniły się z dymu niczym bestie z dawnych legend.
Tu narrator myśli o kapitanie i jego żołnierzach.
Chyba lepiej atakowanych i atakujących nie obdarzać tym samym epitetem. Szczególnie, jeśli jedni są pozytywni, a drudzy negatywni.
Baribal pisze:_Plamy czerwonej, organicznej materii wypełniały cały obszerny hol. Ściany pokryte były ohydnymi plamami spalonej tkanki. Nozdrza żołnierzy drażnił odór typowy dla kiepskiej kuchni polowej. Nierozpoznawalne złogi wrogich ciał układały się na podłodze w krwawe kręgi. Na samym środku wyróżniały się wijące ku górze pnącza czarnych spalonych cierni, które wyrastały z bezkształtnej już masy ludzkiego mięsa, uwięzionej w klatce spalonych krat. Typowy efekt wystawienia pancerzy adaptacyjnych na mikrofale i mogiła każdego żółtodzioba w jednostkach szturmowych.
Niewiele z tego pojęłam, ale wiem, że chodzi o krew, pot i łzy. Tylko ten odór kuchni mnie zabił. No bo jak to? Wokół trupiarnia, spalona tkanka, złogi wrogich ciał, pnącza spalonych cierni itp., ale nad tym armagedonem wybija się smród kotła?
Baribal pisze:Z entuzjazmem wykonali rozkaz, zostawiając go samego w martwym już pomieszczeniu.
martwe pomieszczenie - :?:

Kapitan jest brzydki. Chce zabić ostatniego przedstawiciela robalowego gatunku. Mam nadzieję, że bezbronny robal nie da się zabić i da do wiwatu kapitanowi i jego dzielnym eksterminatorom. Robale do boju! Dokopcie im!

Dzielni żołnierze wybijający do nogi obce międzygwiezdne gatunki - to nie jest mój temat, ale co tam - przeczytałam. Nie było źle, bo udaje Ci się trzymać klimat.

Powodzenia.
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”