Wilki, fragment jednego z rozdziałów

1
Wstawiam ostrzeżenie o wulgaryzmach. dorapa
Przechodził obok przeznaczonej do rozbiórki kamienicy na Galland Strass, gdy od pokrytej graffiti ściany odkleiły się dwa masywne cienie. Był zbyt pochłonięty rozważaniami na temat ułomności kobiecej natury, by w porę wychwycić niebezpieczeństwo. Dał się podejść jak dziecko... Dwie pary silnych rąk brutalnie złapały go za ramiona i przycisnęły do brudnej ściany. Boleśnie uderzył czołem o poczerniałe cegły, w ustach poczuł metaliczny posmak krwi. Chciał się wyszarpnąć, ale okazało się to zadaniem ponad jego siły. Był niezdolny do ruchu, całkowicie zdany na łaskę napastników. Serce momentalnie podeszło mu do gardła, a penis skurczył się do rozmiarów niewielkiego korniszona.
— Cz-czego chcecie? — wyjąkał przerażony.
Prześladowcy na chwilę zwolnili chwyt i pozwolili, by odwrócił się twarzą w ich stronę. Jest gorzej niż przypuszczałem, pomyślał Barry, ujrzawszy przed sobą Martina Latimera i jego brata Osvalda, dwóch osławionych członków sevańskiego oddziału Hells Angels. Nie wyglądali na miłych chłopców, a w ich oddechu czuć było piwo i tytoń. Barry mimowolnie zarejestrował, że obaj mieli na sobie skórzane kurtki z klubowym logo i ciężkie buty doskonale nadające się zarówno do jazdy motocyklem, jak i do glanowania. Głowę Osvalda zdobiła bandana z wizerunkiem trupiej czaszki, spod której wystawały długie czarne włosy.
— O c-co chodzi? — Barry z trudem przełknął ślinę. Mało brakło, a byłby się zakrztusił.
— O gówno! — wycedził Martin Latimer. Był potężnym facetem ogolonym na łyso, a jego ponurą kwadratową twarz pokrywał kilkudniowy zarost. — Idziesz z nami!
— Dlaczego?
— Zaraz się dowiesz, pedale, a na razie zamknij ryja! — polecił Osvald i po przyjacielsku położył mu dłoń na ramieniu. Zacisnął palce na jego karku, zmuszając Barry'ego do uległości. — Chodź!
— Znam w-waszego brata, Leo — powiedział Barry, mając nadzieję, że choć trochę poprawi to jego sytuację. — Chodziłem z nim do p-podstawówki!
— Ale my nie znamy ciebie — Osvald nawet na niego nie spojrzał. Bezwiednie gładził swą długą brodę w stylu Kerry'ego Kinga, którą zapuścił jeszcze za czasów szkoły średniej i która od wielu lat stanowiła jego znak rozpoznawczy.
Bez zbędnych ceregieli zaciągnęli Barry'ego na tyły kamienicy, na mały placyk otoczony z trzech stron wysokim żywopłotem. Znajdująca się dwadzieścia metrów dalej latarnia rzucała na ziemię mdłe pomarańczowe światło. Barry szedł na miękkich nogach, zupełnie jak skazaniec prowadzony na ścięcie. W głębi duszy wciąż wierzył, że Latimerowie złapali go przez pomyłkę, że zaraz odkryją swój błąd, przeproszą go, a potem puszczą wolno.
— N-nic wam nie zrobiłem! — wyjąkał słabym głosem. Jeszcze nigdy w życiu nie bał się równie mocno jak teraz. Pożałował, że podjął się odprowadzenia Tramy, gdyby tego nie zrobił, już dawno leżałby bezpieczny pod kołdrą i śnił o ukochanej Patricii. Jego pech znów dał o sobie znać.
Pośrodku placyku wyrastał z ziemi zardzewiały trzepak, zapewne dawno nieużywany. Nieco dalej, spowita w głębokim cieniu, stała drewniana ławeczka. Nie była pusta; siedziała na niej szczupła ciemnowłosa dziewczyna w krótkiej miniówce i białym sweterku niedbale zarzuconym na plecy. Barry rozpoznał ją dopiero, gdy pchnięty przez Martina Latimera wylądował na kolanach u jej stóp.
Kriss Da Lanza uśmiechnęła się szeroko; ten diaboliczny uśmiech nie zwiastował nic dobrego. Pociągnęła drobny łyk piwa z trzymanej w dłoni puszki, następnie otarła usta. Martin Latimer usiadł obok niej, ławka zatrzeszczała pod ciężarem jego ciała. Założył nogę na nogę i flegmatycznie odpalił papierosa. Zaciągnął się. Osvald przezornie pozostał za plecami Barry'ego, odcinając mu jedyną drogę ucieczki.
Wokół panowała niczym nie zmącona cisza.
— No i co, Gary? — zagadnęła Kriss, nie przestając się uśmiechać. — Stęskniłeś się za mną?
Barry nie odpowiedział. Zamierzał wstać, ale Osvald zachował czujność i jednym ruchem ciężkiej ręki przygwoździł go do ziemi.
— Ani drgnij, pizdo! — syknął Barry'emu do ucha. — Inaczej urwę ci ryja!
Martin zaśmiał się gardłowo, zobaczywszy konsternację na twarzy Barry'ego. Osvald ochoczo mu zawtórował, natomiast Kriss nachyliła się do przodu. Fragment jej krągłych piersi nieśmiało wychylił się z głębokiego dekoltu niebieskiej bluzeczki.
— Obiecałam, że się z tobą policzę! — powiedziała dziewczyna, dla lepszego efektu starannie akcentując wszystkie słowa. — A obietnic należy dotrzymywać! Zgadasz się ze mną, Gary?
— Tak — odparł drżącym głosem. — Tyle, że mam na imię Barry...
Bez namysłu uderzyła go otwartą dłonią w policzek. Zapiekło, ale nie dał tego po sobie poznać. Kriss ponowiła cios, tym razem włożyła w niego więcej energii. Upokorzony Barry pochylił głowę i bezradnie zacisnął zęby. Skąd brał się jego pech? Czemu ciągle wpadał w jakieś tarapaty, choć wcale ich nie szukał? Jak nie Tomas Bones, to Martin Ashbrock... Jak nie Martin Ashbrock, to Kriss Da Lanza i bracia Latimer... Karuzela kręciła się dalej, a lista jego wrogów powiększała się z miesiąca na miesiąc. Ciekawe, kto będzie następny?
— Przyznaję, że bardzo mnie wkurwiłeś, gdy widzieliśmy się ostatni raz — zaczęła Kriss. — A ja jestem mściwa. Nawet nie wiesz jak bardzo...
Barry milczał dyplomatycznie.
— Zauważyłam, że nie przepadasz za seksem z kobietami — kontynuowała Kriss. — Skoro tak, to może wolisz facetów? Chętnie się o tym przekonam... Martin, Osvald, macie ochotę na lodzika?
— Ja nie widzę przeszkód! — stwierdził wesoło Martin. — Byle tylko ten ciul umył przed tym paszczę!
Kriss nachyliła się do Barry'ego tak mocno, że prawie zetknęli się czołami. Poczuł od niej intensywny zapach perfum, od którego zakręciło mu się w nosie, oraz słabo wyczuwalną woń piwa.
— Słyszałeś, Gary? — spytała. — Wypucujesz gałę moim kolegom, czy wolisz żeby przestali być dla ciebie mili?
Barry aż zaniemówił z przerażenia. Wyschnięty na wiór język stanął mu kołkiem w gardle. Jego serce pracowało na skraju wytrzymałości, bezskutecznie usiłując dotlenić odrętwiały ze strachu mózg. Sytuacja przybierała coraz gorszy obrót. Chwilę łudził się, że Kriss jedynie żartowała, ale jej zacięta mina i nieruchomy wzrok wyprowadziły go z błędu. Wpatrując się w czubki jej czarnych szpilek, uzmysłowił sobie, że woli umrzeć, niż wdać się w jakieś pedalskie relacje. Gdyby uległ, na zawsze straciłby szacunek dla własnej osoby i już nigdy nie spojrzałby w lustro, nie czując przy tym obrzydzenia.
— Chodź, młody! — zachęcił go Martin Latimer, sadowiąc się wygodniej na ławce. — Raz dwa zrobisz swoje i jesteś wolny!
— P-puśćcie mnie! — wyjąkał błagalnie Barry. Był na skraju załamania psychicznego. Marzył tylko o tym, aby ten koszmar wreszcie się skończył.
— Długo mam czekać? — zniecierpliwił się Martin i znacząco dotknął krocza. — Mój kutas bardzo tego nie lubi!
Osvald ostrzegawczo kopnął Barry'ego w bok.
— Robisz tego loda, czy mam ci zajebać? — zapytał.
— Nie jestem pedałem! — burknął Barry i przymknął powieki w oczekiwaniu na kolejny cios. Teraz mógł go uratować tylko cud...




Chwilę po tym, jak Barry zamknął oczy, usłyszał za plecami powolne klaskanie. Odwrócił się na tyle, na ile pozwolił mu Osvald. Widok, który ukazał się jego oczom, z lekka go zaskoczył. U wejścia na placyk, jak gdyby nigdy nic, stała Salaiya De la Haye i pogardliwie biła brawo. Miała na sobie ciemne spodnie bojówki z mnóstwem kieszeni po bokach, i luźną bluzę z kapturem. W przyćmionym świetle jej włosy przybrały barwę żarzących się węgli.
— Piękny widok — odezwała się sarkastycznie — dwa dorodne byczki z Hells Angels pastwią się nad jakimś chuderlakiem. Cóż za chwalebny czyn! Będziecie mieli o czym opowiadać wnukom.
Kriss jakby zobaczyła ducha. Gwałtownie poderwała się z ławki, a potem obrzuciła Salę zaskoczonym spojrzeniem. Przez krótką chwilę dziewczyny mierzyły się wzrokiem. W końcu Kriss uśmiechnęła się.
— Cześć... siostrzyczko — powiedziała półgłosem. — Ale spotkanie! Dawno się nie widziałyśmy!
— To wyłącznie twoja strata — odparła chłodno Sala.
Kriss spochmurniała. Odruchowo poprawiła spódniczkę.
— Co cię tu sprowadza? — spytała.
— Tamten koleś! — Sala wskazała Barry'ego, który wciąż klęczał przed ławką i wyglądał przy tym wyjątkowo żałośnie. — Przypadkiem byłam świadkiem, jak wpadł w wasze ręce... Zostawcie go!
Śmiało zrobiła kilka kroków do przodu. Stąpała niemal bezszelestnie, dumnie wyprostowana, z wrodzonym wdziękiem kołysząc ponętnymi biodrami. W jej zachowaniu, w sposobie w jaki się poruszała i wypowiadała, było coś mrocznego a zarazem wyniosłego. Coś, co niewątpliwie wzbudzało respekt otoczenia i nakazywało traktować ją z należytym szacunkiem.
Stanęła naprzeciw Kriss. Dziewczyny były takiego samego wzrostu i podobnej postury, choć Kriss — z racji butów na wysokim obcasie i ściśle dolegającego do ciała ubioru — zdawała się nieco smuklejsza.
Martin Latimer, do tej pory milczący i jakby zadziwiony arogancją Sali, rzucił na ziemię niedopałek papierosa, przydeptał go butem, a później schował ręce do kieszeni kurtki. Wpatrywał się w Salę niczym wygłodniały wilk w Czerwonego Kapturka. Barry nie chciał wiedzieć, jakie zbereźne myśli mogły się kłębić pod kopułą jego łysej czaszki.
— Fajna z ciebie dupa — rzucił Martin po paru sekundach, a kąciki jego ust uniosły się nieznacznie. — Jeśli chcesz, mogę ci wylizać muszlę do czysta!
Niezmieszana Sala spojrzała mu prosto w oczy. W jej zachowaniu nie było ani cienia strachu.
— Od tego mam domestos, ale dzięki za chęci — odparła kpiąco.
Kriss parsknęła śmiechem. Zaśmiał się również Osvald, ale szybko zamilkł, przyszpilony gniewnym spojrzeniem starszego brata.
— Uważaj, ruda — powiedział Martin przez zaciśnięte zęby. — Chyba nie wiesz z kim rozmawiasz!
Sala zignorowała go. Jej zielone oczy, zimne niczym sople lodu, ponownie spoczęły na Kriss.
— Gary to twój kumpel? — spytała Kriss, dyskretnie dając Martinowi znak, żeby nie wtrącał się do rozmowy. — Sądziłam, że lepiej dobierasz sobie znajomych...
— To chłopak mojej przyjaciółki. Ze mną nie ma nic wspólnego!
— Skoro za nim nie przepadasz, to po chuj chcesz mu pomóc? — Kriss złośliwie szturchnęła Barry'ego biodrem. — Znam cię i wiem, że nie robisz tego z altruistycznych pobudek.
— Widocznie słabo mnie znasz... Proszę, puść go!
Kriss wydęła wargi.
— Niby czemu miałabym to zrobić? — prychnęła. — Jeszcze z nim nie skończyłam!
— Daj spokój! — żachnęła się Sala. — Już osiągnęłaś, co chciałaś... Wystarczająco go zastraszyłaś. Spójrz na niego! Ma pełne gacie ze strachu. Zaraz zejdzie na zawał.
— Dopiero się rozkręcałam! — Kriss zrobiła obrót na pięcie i podeszła bliżej Osvalda, który stał ze spuszczoną głową i zdawał się być onieśmielony obecnością Sali. — Chcesz mi popsuć dobrą zabawę?
Sala zdobyła się na słaby uśmiech. Kriss potrząsnęła głową i również się uśmiechnęła. Napięta atmosfera w jednej chwili uległa rozluźnieniu.
— No dobra, siostrzyczko. Wygrałaś! — powiedziała Kriss z nieskrywanym żalem. — Osvald, puść go! A ty, Gary, potraktuj to jako szczęśliwy los na loterii. Dzisiaj odpuszczam ci grzechy, ale nigdy więcej nie stawaj mi na drodze!
Barry poczuł jak dłoń Osvalda ześlizguje się z jego ramienia. Wykorzystał to i podniósł się, z ulgą rozprostowując zastane kolana. Nie lubił Sali i wątpił, by kiedykolwiek ją polubił, ale dziś uratowała mu skórę. Gdyby nie ona, mogło być z nim naprawdę krucho. Być może skończyłby jako profesjonalna maszynka do robienia lodów, albo wylądował w sevańskim szpitalu, półżywy, z licznymi urazami czaszki, a uczynne pielęgniarki w białych fartuszkach trzy razy dziennie karmiłyby go przez plastikową rurkę i zmieniały zabrudzoną pieluchę. Na samą myśl o takiej ewentualności przez jego plecy przebiegł zimny dreszcz.
— No dobra, gołąbeczki, wy sobie tu pogruchajcie, a my musimy już lecieć — Kriss podeszła do ławki, jednym łykiem dopiła piwo i wyrzuciła pustą puszkę w krzaki. — Dzięki za mile spędzony czas! — To mówiąc zerknęła na Salę i złożyła usta w kokieteryjny dzióbek. — Fajnie było cię znowu ujrzeć, siostrzyczko. Trzymaj się! Do rychłego zobaczenia. Narka!
— Pa - odparła Sala. — Do rychłego zobaczenia...
Barry pochylił się i otrzepał spodnie z piasku. Teoretycznie nic mu już nie groziło, ale wciąż czuł dziwny dyskomfort psychiczny.
— Chodźcie, chłopaki — zwróciła się Kriss do Latimerów. — Nic tu po nas. Pójdziemy do Memphis i napijemy się czegoś mocniejszego... albo zapodamy po kresce na polepszenie humoru! — dodała, znacząco dotykając nosa.
Ruszyła przed siebie, a zawiedzeni takim obrotem sprawy Latimerowie podążyli za nią. Osvald szybko przemknął obok Sali, natomiast Martin, na chwilę zatrzymał się przy niej i obrzucił ją wyzywającym spojrzeniem.
— Chętnie bym cię wyruchał w dupę! — wyznał.
— Nie wątpię! — Szmaragdowe oczy dziewczyny błysnęły w mroku. — Ale chyba nie sądzisz, synek, że dałbyś mi radę?
Sala była albo bardzo odważna, albo bardzo głupia. Albo jedno i drugie, pomyślał Barry, widząc jak dłonie Martina samoistnie zaciskają się w pięści. Mężczyzna w ostatniej chwili pohamował gniew i z wyraźnym wysiłkiem rozprostował palce.
— Nie prowokuj mnie, ruda — wysapał gniewnie, a na jego czole nabrzmiała gruba żyła — bo pewnego dnia możesz obudzić się z chujem w gębie!
Sala uśmiechnęła się wyniośle, patrząc bez lęku w oczy rozmówcy. Barry doszedł do wniosku, że musiała być szalona. Nikt normalny nie drażniłby Martina Latimera, wiedząc, że konsekwencje mogą być straszliwe.
— Chodź, Martin! — zawołała Kriss. — Odpuść sobie ten podryw! Gwarantuję ci, że nic z tego nie będzie! — dodała wesoło.




Z południa zerwał się lekki wiatr. Wpierw delikatnie zakołysał gałęziami drzew, potem zatańczył w liściach żywopłotu, a na koniec zmierzwił miedziano-złote włosy Sali. Odkąd Kriss i bracia Latimer zniknęli im z widoku, pomiędzy nią a Barrym zapanowała niezręczna cisza.
— Dzięki — wykrztusił w końcu Barry. Wciąż nie doszedł do siebie po wydarzeniach z ostatnich minut. Na lepkiej od potu skórze czuł lodowaty chłód. — nie wiedziałem, że masz takie chody u Angelsów!
— Znam tych frajerów tylko z widzenia — spokojnie obwieściła Sala i spojrzała w niebo, na którym pojawiły się pierwsze chmury wyglądające w mroku nocy jak ciemnoszare kłębki waty. — Och, chyba będzie padać! — dodała ze smutkiem.
Barry przestąpił z nogi na nogę.
— Kriss to twoja siostra? — zapytał ostrożnie.
— Nie żartuj sobie — Sala dostojnym ruchem naciągnęła na głowę kaptur bluzy. Jej twarz niemal całkowicie zniknęła w cieniu. — To tylko koleżanka z dawnych lat. Żadna rodzina.
— Przepraszam, jeśli cię uraziłem — Uśmiechnął się. — W każdym razie jeszcze raz dziękuję za ratunek!
— Nie ma za co! — oznajmiła sucho dziewczyna. — Pomogłam ci tylko ze względu na Tricię. Gdyby nie ona, nie kiwnęłabym nawet palcem w twojej obronie!
A więc wyszło szydło z worka! A Barry już zaczynał ją lubić.
— Rozumiem — burknął. — Niezbyt miło to słyszeć, ale przynajmniej jesteś szczera! Lepsze to, niż fałszywa przyjaźń.
— Trafiłeś w samo sedno...
— Mogę wiedzieć czemu tak mnie traktujesz? — Od dawna chciał ją o to zapytać, a teraz nadarzyła się idealna okazja. — Na każdym kroku dajesz mi odczuć swą wrogość. Specjalnie dałaś moje namiary Ashbrockowi, bo wiedziałaś, że ten czubek prędzej czy później będzie chciał mnie dopaść!
— Przyznaję, że niepotrzebnie to zrobiłam — odparła Sala. — A co do twojego pytania... Albo się kogoś lubi, albo nie. A ja ciebie nie lubię i nie ukrywam tego. Irytuje mnie sam fakt, że istniejesz. Poza tym nie uważam, byś zasługiwał na tak wspaniałą dziewczynę jaką jest Tricia!
— Dlaczego tak sądzisz? — zdenerwował się Barry. — Zawsze traktowałem Patricię jak księżniczkę! Jakie masz do mnie zastrzeżenia?
— Choćby to, że prowadzasz się po nocy z innymi dziewczynami! Tricia o tym wie? Dzisiaj przypadkowo byłam świadkiem jak odprowadzałeś jakąś cizię pod blok. Nie wyprzesz się tego...
— Śledziłaś mnie? — przerwał jej Barry.
Sala wzruszyła ramionami.
— Przecież mówiłam, że byłam przypadkowym świadkiem. Naucz się uważnie słuchać. Myślisz, że nie mam ciekawszych rzeczy do roboty, niż śledzenie cię po nocach?
— Trama to tylko moja koleżanka — powiedział Barry, czując wewnętrzną potrzebę klarownego wyjaśnienia sytuacji. — Nic mnie z nią...
— Mniejsza z tym! — uciszyła go dziewczyna. — Wiedz, że jeśli kiedykolwiek skrzywdzisz Tricię, to znajdę cię i własnoręcznie obetnę jaja! Pożałujesz, że nie urodziłeś się kartoflem...
Barry nie odpowiedział. Wolał milczeć, niż zniżyć się do jej poziomu. Sala również uznała rozmowę za zakończoną. Zdmuchnęła włosy znad czoła, a potem odwróciła się i odeszła bez pożegnania. Patrzył za nią, póki jej sylwetka nie rozpłynęła się w ciemnościach.
Jednego był pewien. Choćby nawet żył sto lat, między nim a Salą nigdy nie zapanuje zgoda.
Ostatnio zmieniony czw 13 mar 2014, 19:19 przez Lays911, łącznie zmieniany 3 razy.

2
Lays911 pisze:w ustach poczuł metaliczny posmak krwi.
1. Czemu smak krwi musi być zawsze metaliczny?
2. Smak, nie posmak. Posmak zostaje w ustach po zjedzeniu czegoś.
Lays911 pisze:a penis skurczył się do rozmiarów niewielkiego korniszona.
Proszę? Musiałeś tak z armaty w brzuch? I dlaczego akurat korniszon?
Lays911 pisze:Prześladowcy na chwilę zwolnili chwyt i pozwolili, by odwrócił się twarzą w ich stronę.
Czyli go puścili? To dlaczego "na chwilę"?
Lays911 pisze:Nie wyglądali na miłych chłopców, a w ich oddechu czuć było piwo i tytoń.
Mam chyba słabą wyobraźnię, ale nie mam pojęcia jak oddech może pachnąć piwem i tytoniem. Idę sprawdzić. ;)
Lays911 pisze:Barry mimowolnie zarejestrował, że obaj mieli na sobie skórzane kurtki z klubowym logo i ciężkie buty doskonale nadające się zarówno do jazdy motocyklem, jak i do glanowania.
1. Po co to "mimowolnie"?
2. "glanować" to jakiś slang. Buty dobre na motor i do kopania ludzi? Boże święty.
Lays911 pisze:Mało brakło, a byłby się zakrztusił.
Ale sztucznie udziwnione zdanie. Daj jakieś normalne zamiast tego.
Lays911 pisze:ponurą kwadratową twarz
przecinek po "ponurą"
Lays911 pisze:ryja
ryj. Podejrzewam, że to "a" na końcu to taka stylizacja?
Lays911 pisze:polecił Osvald i po przyjacielsku położył mu dłoń na ramieniu.
Dzięki ci za taką przyjacielskość. Tak, wiem, narrator ironizuje.
Lays911 pisze:— Ale my nie znamy ciebie — Osvald nawet na niego nie spojrzał.
Zapis dialogu.
Lays911 pisze:przeproszą go,
No chyba nie jest aż tak naiwny, hm?
Lays911 pisze:Pożałował, że podjął się odprowadzenia Tramy, gdyby tego nie zrobił
Przydałaby się kropka po "Tramy".
Lays911 pisze: wyrastał z ziemi zardzewiały trzepak
Trzepak wyrastał?
Lays911 pisze:zapewne dawno nieużywany
Jak poznać po trzepaku, że jest od dawna nieużywany?
Lays911 pisze:spowita w głębokim cieniu, stała drewniana ławeczka.
spowita w coś, albo czymś (w cień, cieniem), ale nie "spowita w czymś". Chyba, że ktoś w tym cieniu ławeczkę spowijał...
Lays911 pisze:w krótkiej miniówce i białym sweterku niedbale zarzuconym na plecy
Jak ona może być w sweterku zarzuconym? Jak jesteś w ciuchu, to jesteś W nim. W ciuchu.
Lays911 pisze:Barry rozpoznał ją dopiero, gdy pchnięty przez Martina Latimera wylądował na kolanach u jej stóp.
Wstawiłbym przecinki po "gdy" i po "Latimera"
Kriss Da Lanza uśmiechnęła się szeroko; ten diaboliczny uśmiech nie zwiastował nic dobrego.
Powtórzonko.
Lays911 pisze:Pociągnęła drobny łyk piwa z trzymanej w dłoni puszki, następnie otarła usta.
1. Jakoś mi nie pasuje "drobny" do "łyku". Łyk cieczy. Drobna ilość cieczy?
2. "nastepnie otarła usta" jest doklejone.
Lays911 pisze:Założył nogę na nogę i flegmatycznie odpalił papierosa
Jak się flegmatycznie odpala papierosa? W zwolnionym tempie jakoś?
Lays911 pisze:niczym nie zmącona cisza.
Ty chyba lubisz takie wyświechtane sformułowania, prawda? :)
Lays911 pisze:Martin zaśmiał się gardłowo, zobaczywszy konsternację na twarzy Barry'ego.
Nie wiem, czy bym odczuwał akurat konsternację, jakby mnie ktoś akurat przyciskał do ziemi.
Lays911 pisze:Fragment jej krągłych piersi nieśmiało wychylił się z głębokiego dekoltu niebieskiej bluzeczki.
Tu się zaśmiałem. Fragment piersi. Który się wychyla.
Lays911 pisze: Tyle, że mam na imię Barry...
Bez przecinka.
Lays911 pisze:Poczuł od niej intensywny zapach perfum, od którego zakręciło mu się w nosie, oraz słabo wyczuwalną woń piwa
Potworek. Od niej... od którego... oraz.
Lays911 pisze:Wypucujesz gałę moim kolegom, czy wolisz żeby przestali być dla ciebie mili?
Przecinek po "wolisz".
Lays911 pisze:Wyschnięty na wiór język stanął mu kołkiem w gardle.
O, kolejne zużyte sformułowanie.
Lays911 pisze:Jego serce pracowało na skraju wytrzymałości, bezskutecznie usiłując dotlenić odrętwiały ze strachu mózg
To jest bzdurka. Odrętwiały mózg? Dlaczego nie mogło serce dotlenić? Co ma odrętwienie z niedotlenieniem? W przypadku kończyny - to jasne. A mózgu? Skraj wytrzymałości, czyli prawie... co? Zawał (a tak, potem moje przypuszczenie zostaje potwierdzone :))?

To jest jedna trzecia tekstu... nie chcę już dalej. Jestem zniesmaczony. Mam w ustach jakieś dziwne posmaki. Tekst jest wulgarny, brzydki i nie widzę ani jednego powodu, dla którego miałbym czytać coś dłuższego w tym stylu. Dla mnie - przegiąłeś, Autorze.
Podejrzewam, że Twoim zamiarem było wytworzenie takiego właśnie klimatu tej sceny. Wydaje mi się, że jest to założenie chybione. Ale kto co lubi. Ja nie lubię.

Ale można z tego wyciągnąć jakiś pozytywny wniosek. Surowość, brutalność i język zadziały na moją wyobraźnię tak, że już miałem dość. Nie jest więc ten fragment bezpłciowy. Ale nie jest też czytliwy.

Niewiarygodne wydało mi się to, że Sala uratowała go przed tymi byczkami. Może są tu jakieś zależności, o których czytelnik nie wie, ale na, pierwszy rzut oka, oni nie powinni się jej posłuchać. Bo niby czemu?

No i historia nie jest ciekawa... Zatarg, zemsta i ratunek. Eee.

Pozdrawiam.

Zatwierdzam jako weryfikację. dorapa
Ostatnio zmieniony czw 13 mar 2014, 19:18 przez Erythrocebus, łącznie zmieniany 1 raz.

3
Lays911 pisze:latarnia rzucała na ziemię mdłe pomarańczowe światło.
Pomiń podkreślone. Światło latarni ma postać stożka, a więc obejmuje nie tylko ziemię.
Lays911 pisze:Znajdująca się dwadzieścia metrów dalej latarnia
Nieco dalej albo trochę dalej... Ocenianie odległości w metrach nie jest ani potrzebne, ani wiarygodne, kiedy faceta prowadzą za kark i do tego w ciemnościach.
Lays911 pisze:spowita w głębokim cieniu
ukryta w głębokim cieniu albo spowita głębokim cieniem
Lays911 pisze:Kriss Da Lanza uśmiechnęła się szeroko; ten diaboliczny uśmiech nie zwiastował nic dobrego. Pociągnęła drobny łyk piwa z trzymanej w dłoni puszki,
Lays911 pisze:Miała na sobie ciemne spodnie bojówki z mnóstwem kieszeni po bokach, i luźną bluzę z kapturem. W przyćmionym świetle jej włosy przybrały barwę żarzących się węgli.
Lays911 pisze:Jej zielone oczy, zimne niczym sople lodu, ponownie spoczęły na Kriss.
Lays911 pisze:Szmaragdowe oczy dziewczyny błysnęły w mroku.
Lays911 pisze:a na koniec zmierzwił miedziano-złote włosy Sali.
Te wszystkie zdania łaczy jedna cecha: podawane przez Ciebie szczegóły nie dadzą się zauważyć w mroku. Przecież wszystko rozgrywa się przy ławeczce spowitej głębokim cieniem, a latarnia mży sobie słabym światłem dwadzieścia metrów dalej. Niestety, w scenach nocnych te wszystkie złote włosy, szmaragdowe oczy, błyski w tychże oczach i ilość kieszeni na bojówkach to nawet nie licentia poetica, lecz niedopatrzenie, które osłabia wiarygodność opisu. Nie wszystkie jego formy dadzą się zastosować w każdej sytuacji, trudno. Tutaj należało postawić na wrażenia słuchowe, zapachy, ewentualnie dotyk.
Lays911 pisze:dłonie Martina samoistnie zaciskają się w pięści
bezwiednie.
Lays911 pisze:Zdmuchnęła włosy znad czoła
Chciałabym to zobaczyć.

Tekst jest usiany określeniami, które zasadniczo nie są błędne, lecz sztampowe: to ponętne kołysanie biodrami, spojrzenie jak sopel lodu, drwiące uśmieszki i straszliwe konsekwencje obrażenia niejakiego Martina... Przydałoby się trochę więcej umiarkowania.

Jak rozumiem, jest to fragment dłuższego opowiadania, więc nie mogę oceniać kompozycji całości. Powiem jedynie, że taka sytuacja, kiedy jedno ponętne dziewczę rozstawia po kątach dwóch tępych osiłków i rozkazującą im koleżaneczkę, musi mieć solidne i wiarygodne uzasadnienie. Bo wybawienie Barry'ego przyszło w samą porę, zwrot akcji prawidłowy i we właściwym momencie, ale co się za tym kryje? Tu pojedynki na siłę wzroku nie wystarczą.

Ogólnie jednak - nie jest źle.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

4
Przede wszystkim dziękuję za zweryfikowanie tekstu. Widzę, że czeka mnie jeszcze sporo pracy. Co do niektórych zarzutów:
Erythrocebus pisze: Lays911 napisał/a:
a penis skurczył się do rozmiarów niewielkiego korniszona.
Proszę? Musiałeś tak z armaty w brzuch? I dlaczego akurat korniszon?
Bo korniszony są malutkie ;)
Erythrocebus pisze:Lays911 napisał/a:
Nie wyglądali na miłych chłopców, a w ich oddechu czuć było piwo i tytoń.
Mam chyba słabą wyobraźnię, ale nie mam pojęcia jak oddech może pachnąć piwem i tytoniem. Idę sprawdzić.
Zaręczam, że może ;)
Erythrocebus pisze: Lays911 napisał/a:
w krótkiej miniówce i białym sweterku niedbale zarzuconym na plecy
Jak ona może być w sweterku zarzuconym? Jak jesteś w ciuchu, to jesteś W nim. W ciuchu.
Hmm, upierałbym się, że sweter może być zarzucony na plecy (de facto nie jest założony)
Erythrocebus pisze:Lays911 napisał/a:
Fragment jej krągłych piersi nieśmiało wychylił się z głębokiego dekoltu niebieskiej bluzeczki.
Tu się zaśmiałem. Fragment piersi. Który się wychyla.
rubia pisze: Lays911 napisał/a:
Zdmuchnęła włosy znad czoła

Chciałabym to zobaczyć.
Oba zdania (o fragmencie piersi, który się wychyla, i o zdmuchnięciu włosów znad czoła) widziałem w "To" S.Kinga (w bardzo zbliżonej formie).
Erythrocebus pisze:Lays911 napisał/a:
niczym nie zmącona cisza.
Ty chyba lubisz takie wyświechtane sformułowania, prawda?
Chyba tak:) Jestem prostym człowiekiem...
Erythrocebus pisze:Niewiarygodne wydało mi się to, że Sala uratowała go przed tymi byczkami. Może są tu jakieś zależności, o których czytelnik nie wie, ale na, pierwszy rzut oka, oni nie powinni się jej posłuchać. Bo niby czemu?
rubia pisze:Powiem jedynie, że taka sytuacja, kiedy jedno ponętne dziewczę rozstawia po kątach dwóch tępych osiłków i rozkazującą im koleżaneczkę, musi mieć solidne i wiarygodne uzasadnienie. Bo wybawienie Barry'ego przyszło w samą porę, zwrot akcji prawidłowy i we właściwym momencie, ale co się za tym kryje? Tu pojedynki na siłę wzroku nie wystarczą.
Latimerowie nie zrobili nic Sali, ponieważ Kriss przywołała ich do porządku. Dlaczego to zrobiła? Po prostu ma do Sali pewnego rodzaju słabość i dług do spłacenia :)

Pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję za poświęcenie czasu mojemu tekstowi:)

5
Lays911 pisze:rubia napisał/a:

Lays911 napisał/a:
Zdmuchnęła włosy znad czoła

Chciałabym to zobaczyć.


Oba zdania (o fragmencie piersi, który się wychyla, i o zdmuchnięciu włosów znad czoła) widziałem w "To" S.Kinga (w bardzo zbliżonej formie).
Czytałeś w oryginale czy podziwiałeś inwencję tłumacza?
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf

6
Lays911 pisze: Hmm, upierałbym się, że sweter może być zarzucony na plecy (de facto nie jest założony)
Oczywiście, że tak. Ale u Ciebie w tekście stoi, że ona jest w nim. Mając go na plecach.
www.huble.pl - planszówki w klimacie zen!

7
dorapa pisze:Czytałeś w oryginale czy podziwiałeś inwencję tłumacza?
Niestety, musiałem się zdać na tłumacza... Jak w takim razie opisałabyś "zdmuchnięcie włosów znad czoła"?
Erythrocebus pisze:Lays911 napisał/a:
Hmm, upierałbym się, że sweter może być zarzucony na plecy (de facto nie jest założony)
Oczywiście, że tak. Ale u Ciebie w tekście stoi, że ona jest w nim. Mając go na plecach.
Nie chcę się kłócić, ale nie uważam, że tam jest napisane, że ona "ma" go na sobie:)

8
Włosy da się bez problemu zdmuchnąć z czoła. Te nad czołem to już trudniej, trzeba by mieć niezłego chucha. :)
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf

9
Lays911 pisze: Nie chcę się kłócić, ale nie uważam, że tam jest napisane, że ona "ma" go na sobie:)
Ależ my się nie kłócimy. To jest miejsce, w którym się uczymy. :)
Zobacz (pokazuję to, bo wydaje mi się ważne, żebyś zauważył to, co ja widzę):
siedziała na niej szczupła ciemnowłosa dziewczyna w krótkiej miniówce i białym sweterku niedbale zarzuconym na plecy
"w" przy drugiej części zdania jest domyślne (dlatego masz miejscownik - białym sweterku).
Dziewczyna w krótkiej miniówce i (w) białym sweterku zarzuconym.
Jeśli ona jest w tym białym sweterku, to kłóci mi się to, że tak naprawdę nie jest w nim.
Widzisz to?

Chyba, że można mieć coś narzucone na ramiona i powiedzieć, że jest się w tym ciuchu. Ale nie wydaje mi się.
www.huble.pl - planszówki w klimacie zen!

10
dorapa, masz rację, chodziło Ci o to nieszczęsne 'znad', ale nie od razu się zorientowałem.

Erythrocebus - chyba faktycznie masz rację, ale przydałaby się wypowiedź jakiegoś eksperta;)

pozdrawiam

13
Lays911 pisze:Natasza, dzięki za szybką pomoc
ale Twoja wersja sweterkowa też jest niewłaściwa. Czytaj SB (na dole)
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron