Tekst zawiera kilka wulgaryzmów.
___Motocykl zawył wściekle, gdy Ben przekręcił manetkę gazu do oporu. Miał najwyżej kilkadziesiąt sekund na dotarcie do dziewczyny, zanim zrobią to Czarni. Obserwował ją dopiero od kilku dni i nie przypuszczał, że wypadki potoczą się tak szybko. Błyskawiczna reakcja wroga umocniła go w przekonaniu, że mała jest tym, kogo szukał, ale na tym kończyły się dobre wieści - nie był przygotowany do akcji ratunkowej. Musiał improwizować.
___Zalawirował między stojącymi w korku samochodami, przejechał przez skrzyżowanie na czerwonym świetle, śmignął bezczelnie przed nosem patrolu drogówki i skręcił w boczną, ślepą uliczkę, kończącą się wysokim na jakieś cztery metry murem. Przymocowany do kierownicy GPS poinformował go, że jest na miejscu. Rozejrzał się. Żadnych śladów walki, wyglądało na to, że zdążył. Zresztą cholera wie, Czarni umieli działać czysto i po cichu. W każdym razie jedyne, co mógł teraz zrobić, to czekać.
___Nacisnął przycisk zamocowanego przy uchu komunikatora. Zdobyte kilka sekund mógł wykorzystać na wezwanie posiłków.
___- Tu Ben, potrzebna pomoc. Powtarzam, potrzebna pomoc.
___Cisza.
___- Tu Ben, żyjecie tam?
___Słuchawka pozostawała głucha.
___- I taki z was, kurwa, pożytek – rzucił wściekle. Pewnie znowu zrobili sobie romantyczną kąpiel i nic nie słyszeli. Powtórzył wezwanie, tym razem nagrywając je i puszczając w pętli. Prędzej czy później ktoś się odezwie.
___Zabębnił w kierownicę wszystkimi ośmioma palcami, dwa kikuty zamerdały w powietrzu. Próbował obmyślić plan dalszego działania. Na dachu mogli być snajperzy, ale dla nich na razie był zwykłym cywilem. Żałował, że nie widzi, co dzieje się za murem, ale w tej chwili nic nie mógł na to poradzić. Po chwili namysłu sięgnął do bagażnika i wyciągnął z niego dwulitrową butelkę wody mineralnej. Pod ręką nie było nic lepszego, Żywiec Zdrój musiał wystarczyć.
___Ruch za murem bardziej wyczuł niż usłyszał. Odkręcił butelkę i zacisnął lewą dłoń na kierownicy. Zaczynało się. Chwilę później dobiegły go jakieś krzyki, potem rozległ się huk, a zza muru wystrzeliła w powietrze drobna postać. Zamiast jednak opaść na ziemię po stronie Bena, zaczęła wzlatywać coraz wyżej, powoli zbliżając się do dachu najbliższego budynku. Bingo – pomyślał Ben, a na głos ryknął:
___- Na ziemię! Szybko!
___Dziewczyna oczywiście nie zareagowała, i trudno było jej się dziwić.
___Struga wody wytrysnęła z butelki i zawisła w powietrzu, formując się w kulę. Ben przestał mrugać i wlepił w nią wzrok. Musiał się skupić, trzeba było działać szybko i precyzyjnie. Lewitujący bąbel, cały czas odprowadzany jego spojrzeniem, pomknął w kierunku malejącej z każdą chwilą postaci. Owinął się wokół jej kostki i błyskawicznie zamarzł.
___Dziewczynę lekko szarpnęło w dół, ale leciała dalej, tyle, że z kawałem lodu uczepionym u nogi.
___Dwa litry – dwa kilo – pomyślał Ben. – W sumie niedużo.
___Skupił się mocniej i pociągnął bryłę do siebie. Kontrola nad lodem nie przychodziła mu łatwo, a fakt, że dziewczyna ciągnęła w swoją stronę, dodatkowo utrudniał sprawę. Godziny treningu zrobiły jednak swoje i po chwili szamocząca się postać została sprowadzona na ziemię.
___- Chcę ci pomóc. I tak, wiem, że jestem brzydki – powiedział z naciskiem, patrząc prosto w przerażone, niebieskie oczy, lustrujące rozliczne blizny pokrywające jego twarz. – Żadnego latania i na motor, jasne?
___Dziewczyna nie odpowiedziała, tylko spojrzała na coś ponad ramieniem Bena. Jej źrenice rozszerzyły się gwałtownie.
___Zrozumiał w mgnieniu oka. Roztopił więżący ją lód i posłał powstałą wodę prosto w twarz przymierzającego się do strzału Czarnego, gdzie zamroził ją z powrotem. Wszystko to zabrało mu może pół sekundy. Mężczyzna upuścił karabin i nie mogąc złapać oddechu zaczął walić rękoma w twardą powierzchnię. W końcu stracił równowagę i spadł za ceglaną ścianę. Gdyby nie okoliczności, całość wyglądałaby dość komicznie.
___- Jasne? – powtórzył Ben, odwracając się z powrotem do dziewczyny. Tym razem energicznie pokiwała głową.
___- No to na motor i spadamy. Jak masz na imię?
___- Alicja.
___- Witamy w Krainie Czarów. Jestem Ben.
___Ruszyli, gdy tylko Alicja wdrapała się na tylne siedzenie motocyklu. Ben wyjechał z zaułka i skierował się na most łączący brzegi przepływającej przez miasto rzeki. Usilnie próbował obmyślić plan dalszej ucieczki. Na razie szło w miarę gładko, ale musiał jeszcze zgubić Czarnych i odstawić dziewczynę w bezpiecznie miejsce. Przydałoby się też samemu przy tym przeżyć. Nie mógł pojechać prosto do kryjówki, nie, kiedy miał na karku pościg. A miał na pewno.
___Odwracał się co kika sekund, sprawdzając, czy Czarni zdążyli wysłać już pogoń. Nie musiał długo czekać, po chwili miał za plecami czarne BMW, do którego szybko dołączyło drugie, identyczne. Zza przyciemnianej szyby wysunęła się uzbrojona w pistolet ręka.
___- Schyl się! – krzyknął, samemu opuszczając głowę nisko nad kierownicę. Alicja przytuliła się do jego pleców. Poczuł się trochę niezręcznie, ale nie miał czasu długo się nad tym zastanawiać - zauważył kolejną parę czarych samochodów czekającą na niego na moście. Zaklął pod nosem, ale jechał dalej. Wyglądało na to, że jednak będzie musiał zrobić przedstawienie.
___Kilkaset metrów przed mostem przyspieszył, mając nadzieję, że Czarni odbiorą to jako decyzję o przeprawie. Za sobą słyszał nasilający się ryk silników ścigających go samochodów. Koło ucha świsnęła mu kula.
___- Trzymaj się! – ryknął, starając się przekrzyczeć pęd powietrza. Tuż przed samym mostem gwałtownie skręcił w wąską ulicę ciągnącą się wzdłuż rzeki. Trochę się przestraszył, gdy drobne ręce Alicji zaczęły zjeżdżać po jego kurtce, ale niepokoił się niepotrzebnie. Wytrzymała. Gdzieś zza pleców dobiegł go głośny odgłos zderzenia samochodu z czymś twardym. Miła niespodzianka – pomyślał i odwrócił się. Drugie BMW nadal siedziało im na ogonie.
___Chciało mu się rzygać, głównie za sprawą rąk Alicji, którymi bezlitośnie ściskała go w pasie. Opanował mdłości i zaczął rozglądać się za dogodnym zjazdem do wody. Znowu będę w gazetach – pomyślał z niesmakiem. Trudno.
___Kilkaset metrów przed sobą zauważył prowadzące w stronę rzeki schody. Były wystarczająco daleko, żeby zdążył zająć się pewną istotną kwestią. Wymacał w kieszeni zapasowy komunikator i wcisnął go w kurczowo zaciśniętą dłoń dziewczyny.
___- Załóż na ucho! – Krzyknął. Zrozumiała. Odczekał kilka sekund – Słyszysz mnie?
___- Słyszę! – wrzasnął głos w jego własnej słuchawce.
___- Możesz mówić ciszej. I postaraj się nie zepsuć tej zabawki. Widzisz te schody przed nami, po lewej?
___Wychyliła się, żeby spojrzeć pod jego ramieniem.
___- Widzę, ale...
___- To nasz zjazd. Będę gwałtownie skręcał, postaraj się nie spaść.
___Przyhamował lekko tuż przed schodami i z dokładnością, która jego samego zdziwiła trafił w podjazd dla wózków. Zjechali na dół. Alicja wydała z siebie głośny, przenikliwy pisk, od którego Benowi włosy na karku stanęły dęba.
___- Możesz tego nie robić? – spytał, gdy telepali się już po porastającej brzeg rzeki trawie.
___- Przepraszam.
___- Po prostu więcej nie piszcz. Szczególnie teraz spróbuj mnie nie rozpraszać.
___Wjechał na wodę, która zaczęła krzepnąć pod kołami motocyklu. Obrał kurs na przeciwległy brzeg. Zwolnił, widząc, że nie nadąża z zamrażaniem na bieżąco. Za wszelką cenę starał się nie mrugnąć – najmniejsza przerwa w lodowej ścieżce, jaką tworzył, mogłaby skutkować pójściem na dno. Nie miał pojęcia, czy jego umiejętności obejmują oddychanie pod wodą i wolał tego nie sprawdzać. Zalała go kolejna fala mdłości, gdy Alicja z nieprawdopodobną siłą wbiła mu dłonie w żołądek.
___- Nie ściskaj tak mocno. Rzygać mi się chce.
___Uścisk odrobinę zelżał.
___- Zobacz i powiedz, co się dzieje na brzegu – zakomenderował.
___- Samochód stoi... Wysiadają jacyś ludzie... Mają śmieszne miny – relacjonowała z przejęciem. – Będą strzelać! Nie, jednak nie.
___- Jesteśmy już za daleko, żeby mogli nas trafić. Wyglądało na to, że mają chwilę, żeby pogadać.
___- Słuchaj uważnie. – Odkaszlnął. – Zasada numer jeden: Żadnego latania, ani innych sztuczek przy ludziach. Mnie tam już nic nie pomoże, ale ty masz jeszcze czyste konto. Poza tym...
___- Czekaj, o co chodzi z kontem?
___- Media, głupolu. Ludzie cię nagrywają i wrzucają to do Internetu, piszą artykuły do gazet, a potem cały kraj cię szuka. Właśnie, ktoś jeszcze wie o twoich umiejętnościach?
___Dziewczyna nie odpowiedziała.
___- Lepiej mi powiedz. Czarni mogą próbować się do nich dostać.
___Argument poskutkował.
___- Tylko mój tata.
___- Dobra. Później spróbujemy zorganizować mu jakąś ochronę. Może jeszcze do niego nie dotarli.
___Przez chwilę jechali w milczeniu.
___- Wypatruj miejsca, w którym moglibyśmy wjechać na drugi brzeg – poinstruował, gdy kątem oka dostrzegł, że przeszkadzać w tym będzie betonowy wał przeciwpowodziowy. Łagodnie skręcił, jechali teraz wzdłuż nabrzeża.
___- Kawałek dalej jest plaża.
___- Dobrze. Jakbyś zauważyła coś wcześniej, daj znać. Co jest, kurrr...
___Powietrze wypełnił narastający hurgot. Alicja odwróciła się.
___- Helikopter!
___Ben rzucił wiązanką przekleństw. Nie docenił Czarnych. Gwałtownie skręcił, i dobrze – gdyby pozostał na dotychczasowej trasie, nie uniknąłby trafienia pociskiem, który zatonął kilka metrów od motocyklu. Chwilę później w powietrze trysnęła fontanna wody, której towarczyszył potężny huk.
___- O, skurwysyn... – zaklął Ben, gdy woda wokół zafalowała. Nie miał czasu jej uspokoić przed zamrożeniem. Nie przy tej prędkości. Motocykl zaczął podskakiwać na powstałych wybojach, co koszmarnie utrudniało manewry.
___Kolejny pocisk trafił w zmrożoną powierzchnię kawałek za nimi. Odłamki lodu posypały się na wszystkie strony, a w słuchawce ponownie rozległ się przenikliwy pisk Alicji. Ben poczuł, że prawa ręka dziewczyny wiotczeje. Niedobrze. Powstrzymał odruch i nie spojrzał na nią, zamiast tego powiedział najspokojniej, jak umiał:
___- Nie wyciągaj odłamka. Tamuje krwotok.
___Pociski coraz częściej przelatywały obok nich, wpadając do wody. Zwody Bena na razie były skuteczne, ale celność wroga rosła w miarę jak śmigłowiec się zbliżał.
___- Mała, musisz go rozwalić! Nie dam rady cały czas robić uników!
___- Jak? - W jej głosie słychać było ból i przerażenie.
___- Ja mam wiedzieć? Jest w powietrzu, to twoja działka.
___Tak naprawdę w głowie układały mu się przynajmniej trzy sposoby, na jakie sam mógłby pozbyć się śmigłowca, ale dopóki prowadził motocykl nie mógł nic zrobić.
___- Mogę polecieć?
___- Rób, co chcesz, tylko go rozwal!
___Poczuł, że Alicja odrywa się od siedzenia i unosi w powietrze. Miało to dodatkowy plus – łatwiej mu było teraz manewrować. Szarpnął kierownicą. Pocisk przeleciał niebezpiecznie blisko.
___- Jak tam? – rzucił po kilku sekundach do nadajnika. Nie otrzymał odpowiedzi, za to gdzieś z tyłu dobiegło go głośne gruchnięcie czegoś dużego o beton, a chwilę później huk eksplozji.
___- Spadł. – W głosie Alicji słychać było głębokie zdziwienie.
___Ben odetchnął z ulgą. Nie spodziewał się, że mała rozprawi się ze śmigłowcem tak szybko. Zatrzymał motocykl i wymroził sporą połać dookoła. W końcu mógł oderwać wzrok od wody. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że jego oczy są pełne łez i niemiłosiernie pieką.
___Przywołał gestem Alicję. Lekko się potykając wylądowała na krze. Chwiała się na nogach, lewą ręką podtrzymywała prawe przedramię, w którym tkwił długi na kilka centymetrów okruch lodu. Z rany ciurkała ciemna krew. Żylna – pomyślał Ben. - Nie jest tak źle.
___Zszedł z maszyny i kulejąc podbiegł do dziewczyny, żeby ją podtrzymać. Wyglądała, jakby miała zaraz zemdleć.
___- Jesteś wielka. Zaraz to opatrzę. Daleko do tej twojej plaży?
___Wybełkotała coś niezrozumiałego i zwymiotowała mu pod nogi.
***
___- Zabiłam ich, prawda? – spytała drżącym głosem, gdy szczelnie otulona kurtką Bena siedziała pod drzewem. Jej prawa ręka wisiała na prowizorycznym temblaku.
___- Raczej tak. I to w pięknym stylu. Dostaniesz w nagrodę podwójny deser.
___- Ben, ja nie chciałam.
___Najwyraźniej zbierało jej się na płacz.
___- Pewnie, że chciałaś – parsknął, stojąc na jednej nodze i opierając się o pień. Źle zrośnięte udo dawało mu się we znaki. Powinien siedzieć w sanatorium gdzieś w górach, a nie robić za kaskadera, żeby uratować dupę durnej dwunastolatce. – Co, mieli nas tam wystrzelać jak kaczki?
___- Ale ja ich zabiłam.
___Pogratulować logiki. Rozumiał ją jednak. Sam podobnie reagował po tym, jak pierwszy raz pozbawił kogoś życia.
___- Gdybyś tego nie zrobiła, bylibyśmy martwi. Oboje. Nie miałaś wyboru.
___Dziewczyna powoli pokiwała głową. Po jej policzkach ściekały łzy.
___- Czego oni chcą?
___- Z tego, co wiem, po prostu nas pozabijać.
___- Ale ja nic...
___- Ja też nic nie zrobiłem. Na początku – dodał w myślach. – Oni po prostu nie chcą, żeby tacy jak my łazili sobie po świecie i latali albo zamrażali im wodę na mordach.
___Nie było to całą prawdą, ale nie miał zamiaru zdradzać Alicji wszystkich szczegółów. W każdym razie nie, kiedy cały czas istniało ryzyko, że zostanie złapana.
___- Dziękuję, Ben.
___Spojrzała na mu w oczy, tym razem już bez strachu, który towarzyszył ich spotkaniu w ślepej uliczce. Pokrywająca prawie pół twarzy blizna po oparzeniu u większości ludzi powodowała odrazę, jednak ta mała patrzyła na niego jak na księcia z bajki. Zmieszał się trochę i odwrócił wzrok.
___- Proszę bardzo.
___Zapadła niezręczna cisza, którą przerwał damski głos w słuchawce.
___- Ben, co się dzieje? Gdzie jesteś?
___- Teraz to mnie możecie w dupę pocałować. Sam sobie poradziłem. Mam małą.
___- Dzień dobry – odezwała się nieśmiało Alicja do swojego nadajnika.
___- Dzień dobry. Ben, gdzie jesteście? Wyślę po was Roberta.
___- W lesie przy brzegu, koło takiej małej plaży. W sumie nie wiem, gdzie to dokładnie jest.
___Pomajstrował przy przyczepionym do kierownicy GPS–ie i spytał:
___- Widać mnie?
___- Widać. Wyłącz, jeszcze was ktoś namierzy.
___Bena coś tknęło.
___- Mała, jak blisko ciebie podeszli Czarni?
___- Jeden prawie mnie złapał. Chyba nawet chwycił mnie za rękaw.
___- Ściągaj ciuchy. Wszystkie.
___- Co?
___- Moją kurtkę możesz sobie zostawić. Skurwysyny lubią przyczepiać takie malutkie nadajniki, mniejsze od główki szpilki. Myślisz, że ich zgubiłaś, a tu nagle pojawiają się nie wiadomo skąd i jebs! Kulka w plecy.
___- On ma rację – wtrącił się głos w słuchawce. – Kiedyś znalazłam taki, gdy się kąpałam. Miałam farta, że byłam wtedy pod ziemią.
___To przemówiło do wyobraźni Alicji.
___- Dobrze, ale się odwróć.
___Ben wykonał polecenie i poczekał, aż mała da mu znać, że skończyła.
___- Już.
___Zapięta pod szyję kurtka sięgała jej do kolan. Ben podszedł do leżącej na ziemi sterty ciuchów i wyciągnął z niej bieliznę.
___- Daj rękę.
___Alicja, zdziwiona, wyciągnęła w jego kierunku lewą dłoń.
___- Drugą.
___Podstawił majtki pod cieknącą z przedramienia krew. Po chwili na ich wewnętrznej stronie pojawiły się ciemnoczerwone plamy.
___- Co robisz?
___- Właśnie cię zgwałciłem i utopiłem – odpowiedział, wrzucając bieliznę razem z resztą ubrań do rzeki. – Czarni oczywiście w to nie uwierzą, ale miśki z policji może dadzą się nabrać. A teraz spadamy.
Przedstawienie [Urban fantasy], fragment.
1
Ostatnio zmieniony wt 13 maja 2014, 19:01 przez Articuno, łącznie zmieniany 4 razy.