

-----------------------------------
W gospodzie panował zaduch, a dym z fajek przesłaniał wszystko dookoła. Właściwie gospoda to było zbyt wiele powiedziane o spelunie, w jakiej przyszło im spożywać marnej jakości wodnistą polewkę i Hedevard przyglądając się zakazanym mordom przy stołach, miał szczerą chęć po prostu się ulotnić. Westchnął jednak ciężko i od razu zakasłał, czując gryzący w gardło dym. Przeczesał palcami swoje blond włosy i nastroszył bojowniczo grzywkę.
- Zeżarłeś już? – spytał zirytowany, kierując swoje szare oczy na siedzącego naprzeciw niego bruneta.
Chłopak nie zareagował na pytanie i dalej w spokoju chlipał swoją wodnistą polewkę, która była całkiem bez smaku. Lepszy jednak taki posiłek, niż żaden, a że byli w trasie do stolicy, to szanse na jakieś zlecenie były dość małe. Ludzie z wiosek z reguły woleli rozwiązywać swoje problemy sami, a o usługach złodzieja, zabójcy, bądź najemnika nawet nie myśleli. Zyvilas postanowił więc delektować się swoim marnej jakości posiłkiem, nie zważając na zrezygnowane westchnięcia swojego kompana. W końcu wysiorbał ostatnią łyżkę i rozparł się wygodnie na krześle, patrząc z zadowoleniem na Hedevarda. Ach, ależ on uwielbiał te jego spojrzenie spod brwi, mówiące: „musisz mnie denerwować?”.
Przechodząca obok dziewka potknęła się o wyciągnięte nogi Zyvilasa i omal straciłaby równowagę, gdyby chłopak nie przytrzymał jej za ramię.
- Och, dziękuję! Taka ze mnie niezdara! – rzuciła dziewczyna i odeszła do klienta czekającego na swój kufel piwa.
Zyvilas zmierzył ją wzrokiem z góry na dół i oblizał wargi. Hedevard wywrócił tylko oczami i pokręcił głową. W gospodzie zaś robiło się coraz tłoczniej i tłoczniej, a podróżnicy powoli już nie mieli gdzie się mieścić. Zyvilas nic sobie jednak nie robił ze ścisku i dalej na upartego trzymał wyprostowane nogi, każąc tym samym przeskakiwać przez nie wszystkim, którzy próbowali przejść obok. A tylko któryś obrzucał go zdenerwowanym spojrzeniem, w odpowiedzi otrzymywał jego firmowy wzrok zabójcy, który skutecznie zamykał im usta, zanim zdążyli cokolwiek powiedzieć. Hedevard wiedział, że Zyvilas ewidentnie się nudzi i szuka na siłę zaczepki, a że nie miał ochoty na bójkę, więc wstał od stołu i poszedł zapłacić za posiłek.
Zrobił to jednak zbyt późno i na nogi Zyvilasa napatoczył się chmurny dryblas.
- Schowaj te kulasy, bo inni nie mogą normalnie przejść! – ryknął na młodzieńca, kopiąc go w łydkę.
- Będę je trzymał tak, jak mi się podoba, a tobie nic do tego, chamie! – odszczeknął Zyvilas.
- Schowaj je albo ja ci je zaraz schowam!
- Tylko spróbuj!
Hedevard już miał wejść między nich, ale drogę zagrodzili mu ciekawscy gapie. Dryblas skrzywił się i podniósł do góry nogę z zamiarem połamania ciężkim butem kolana niskiego bruneta. Zyvilas w porę jednak podciągnął nogi i z ugiętych kolan wyprowadził cios pięścią w brzuch zaskoczonego osiłka. Mężczyzna zgiął się w pół od celnego uderzenia w żołądek i zacharczał.
- I co teraz? Masz mi coś jeszcze do powiedzenia?! – krzyknął Zyvilas.
Dryblas oczywiście nie miał, ale za to kilka swoich groszy zamierzał wtrącić kompan dryblasa, który złapał go od tyłu za ramiona, unieruchamiając tym samym skutecznie. Gapie utworzyli wokół nich koło i z zainteresowaniem obserwowali rozwój wydarzeń. Niektórzy z nich zaczęli wprost domagać się mordobicia i pokazania pyskatemu smarkaczowi, gdzie jego miejsce, inni po prostu liczyli na niezłe widowisko.
Hedevard widząc, że sytuacja przybrała zły obrót, próbował przedrzeć się do uwięzionego przyjaciela i łokciami rozpychał się w tłumie. Dryblas zdążył już za to złapać oddech i z uśmiechem na twarzy odwdzięczył się chłopakowi takim samym ciosem. Tłum wydał z siebie zadowolony okrzyk.
- I co, pyskaczu? Już nie jesteś taki cwany, co? – spytał dryblas i ponownie się zamachnął.
Tym razem z całej siły uderzył pięścią w usta chłopaka. Z rozciętej wargi natychmiast poleciała krew, sącząc się na brodę i dekolt koszuli.
- Z drogi, do cholery! – krzyknął Hedevard i bez skrupułów wymierzył upartym gapiom kilka razów.
W końcu przecisnął się przez tłum i wyskoczył dokładnie pomiędzy dryblasa, a przytrzymywanego Zyvilasa.
- A ty co? Jego koleżka? Też ci zaraz tę buźkę obiję! – wrzasnął dryblas i zamachnął się na Hedevarda.
Chłopak zrobił unik, a lecąca prosto na niego pięść, zaorała tylko powietrze. Cofnął się o krok i zahaczył biodrem o krzesło i odruchowo złapał za jego oparcie. Bez namysłu szarpnął ramieniem i roztrzaskał kruchy mebel na głowie dryblasa, który zamroczony uderzeniem padł na ziemię. Osiłek, który przytrzymywał Zyvilasa, puścił go i rzucił się na pomoc swojemu koledze. Natarł na Hedevarda i wepchnął go w tłum gapiów, który był coraz bardziej rozentuzjazmowany, a niektórzy z widzów nawet wybrali sobie faworytów tej walki.
Puszczony Zyvilas zatoczył się i wytarł rękawem rozcięte usta. W tym samym czasie osiłek złapał zaskoczonego Hedevarda za szyję i zaczął go dusić. Chłopak próbował dosięgnąć jego twarzy, ale ze zdziwieniem stwierdził, że ma za krótkie ręce. Osiłek zarechotał i rzucił nim o stół. Uderzenie na chwilę wypompowało Hedevardowi powietrze z płuc, a przed oczami zatańczyły mu gwiazdki. Zyvilas wrzasnął bojowniczo i skoczył z rozbiegu na grzbiet osiłka i założył mu na szyję dźwignię.
Osiłek zaczął się szarpać, a tłum coraz głośniej domagać się to wykończenia rosłych przeciwników, to dania nauczki smarkaczom. Podduszany osiłek w końcu stracił równowagę i padł na podłogę razem z Zyvilasem na plecach. Ostatkiem sił zgiął jeszcze łokieć i z całej siły zamachnął nim do tyłu. Szczęśliwie dla niego trafił prosto w żebra Zyvilasa, który zwolnił uścisk. Osiłek natychmiast wyrwał się i podniósł na kolana, z gotową do uderzenia pięścią. Przed zadaniem potężnego ciosu powstrzymało go jednak chłodne ostrze miecza, przyciśnięte do jego szyi.
- Dość! – ryknął Hedevard, a tłum wokół jakby na rozkaz zamilkł. – Daliśmy sobie po pyskach i wszyscy jesteśmy kwita! Zabierz więc swojego nieprzytomnego kolegę i rozejdźmy się w swoje strony!
Osiłek wcale nie miał zamiaru rozchodzić się w swoje strony, ale ostrze miecza tuż przy jego szyi skłoniło go do zmiany zdania. Kiwnął więc nieznacznie głową i podszedł do swojego kompana, sprawdzając jego stan.
- A ty wstawaj, zabieraj nasze rzeczy i wychodzimy stąd! – syknął do Zyvilasa, po czym gromiąc spojrzeniem gapiów zgromadzonych wokół, ryknął na cały głos – A wy co się tak gapicie?! Przedstawienie skończone!
Zawiedziona publika jęknęła tylko, kilku podróżników machnęło z rezygnacją ręką i w końcu wszyscy powrócili do swoich stolików i niedopitych kufli piwa.
- Po co się wtrącałeś? Miałem go na widelcu! – burknął Zyvilas, wymijając Hedevarda.
- Jasne – odparł blondyn i ruszył za przyjacielem do wyjścia.
Wieczorne powietrze przywitało ich miłym chłodem i Hedevard odetchnął głęboko. Zyvilas jęknął i skulił się. Usiadł na schodku i objął ramionami żebra. Hedevard zerknął na niego, usiadł obok i przeczesał palcami grzywkę.
- Dzięki, Hed – powiedział Zyvilas, sapiąc głośno.
- Nie dziękuj, tylko przepraszaj za swoją głupotę – burknął Hedevard.
- Ale przynajmniej mieliśmy ciekawy wieczór, a tak byłoby nudno.
Hedevard nie chciał, ale jednak uśmiechnął się szeroko. To prawda, z Zyvilasem nie można było się nudzić. Niski brunet odwzajemnił uśmiech i szturchnął przyjaciela łokciem w bok.
- Prze-Przepraszam… - usłyszeli obok siebie czyjś cichy głos.
Przed nimi stała drobna dziewczynka, w brudnej i znoszonej sukni oraz z potarganymi włosami.
- No mów – zachęcił ją Hedevard, widząc, że jakby nieco się wstydzi.
- Mam… Mam pewien problem…
- Złotko, to idź z tym do matki, my się nie zajmujemy babskimi problemami – odparł szorstko Hedevard i wstał.
- Zaczekaj, daj jej skończyć – wtrącił się Zyvilas.
Hedevard wywrócił tylko oczami. Nie chciało mu się wierzyć, że po takim laniu, temu jeszcze było w głowie dupczenie. I to na dodatek z tak odpychającą dziewuchą.
- No bo… No bo… Ja widziałam, jak bijecie się tam w gospodzie…
- No i co w związku z tym? – Hedevard oparł pięść o biodro.
- Bo ja nie wiem, do kogo mam się już zwrócić! – jęknęła dziewczyna i rozpłakała się, chowając twarz w dłoniach.
Hedevard spojrzał znacząco na Zyvilasa, a ten uniósł tylko brwi w zniesmaczeniu. Brunet nienawidził płaczących dziewuch, a ta właśnie skutecznie odebrała mu ochotę na cokolwiek. Dziewczyna szlochała przez kilka chwil, po czym uspokoiła się i zaczęła:
- Jestem uchodźcem spod granicy z Erlendorem i nie mam nic. Wojna zabrała mi wszystko, dom, rodziców, pozostał mi tylko mój brat.
- Do rzeczy – rzucił oschle Hedevard.
- Przyjechaliśmy tutaj, ale nikt nie chciał udzielić nam pomocy, więc brat wstąpił do bractwa, które mogło zaoferować nam chociaż schronienie i skromny posiłek.
- Co to za bractwo? – spytał Hedevard, którego nagle bardzo zainteresowała opowieść dziewczyny.
- Ja… Nie wiem… Noszą takie czerwone szale i bezkształtne wisiory na szyi, ale dbają o swoich wyznawców.
- Czerwone szale? Czyżby lurtoniści? – zamyślił się Hedevard, którego niezwykle interesowały różne kulty i wierzenia.
- W każdym razie ludzie z wioski nie patrzyli na nas przychylnym okiem i kazali nam przenieść gdzieś indziej naszą kaplicę, przy której modliliśmy się nocami.
Dziewczynka znów schowała twarz w dłoniach i zaniosła się płaczem. Zyvilas skrzywił usta i zerknął na kompana zrezygnowany. Ta rozmowa zmierzała donikąd i jeszcze bardziej psuła ten wieczór.
Jakiś pijany podróżnik wytaczając się z gospody, zahaczył stopą o skulonego na schodach Zyvilasa i tylko cudem uratował się od upadku. Chłopak syknął tylko i z niesmakiem patrząc na opijusa, stwierdził:
- To nie jest miejsce na rozmowę, chodźmy gdzieś indziej.
- Niedaleko jest moje ognisko, zaprowadzę was – zaproponowała dziewczynka i ruszyła do płotu otaczającego gospodę.
Chłopcy spojrzeli jeszcze po sobie, po czym ruszyli za dziewczynką. Był już schyłek lata i do stolicy zmierzało mnóstwo kupców na coroczny festyn dożynkowy. Z tego też powodu wszystkie gospody na trakcie były oblężone przez mniejszych i większych sprzedawczyków, a wokół zabudowań wyrastały jak grzyby po deszczu tymczasowe obozowiska. Dziewczynka prowadziła ich jednak daleko poza ostatnimi namiotami do samotnego malutkiego ogniska.
- Obozujesz tutaj sama? – spytał podejrzliwie Hedevard.
- Teraz tak. Wcześniej przebywałam w obozie razem z braćmi, ale teraz już ich nie ma, a wieśniacy boją się mnie i wyzywają od pogańskiej suki.
Dziewczyna przykucnęła przy ognisku i dorzuciła jeszcze trochę gałązek do ognia. Hedevard przycupnął naprzeciw niej, aby mógł dokładnie przyjrzeć się jej twarzy. Zyvilas wyłożył się zaś na trawie i postękując cicho, obmacywał się na przemian po obolałych żebrach i rozciętej wardze.
- No to może zacznijmy od początku – zaczął łagodnie Hedevard. – Nazywam się Hedevard Rodhlann, a to jest Zyvilas Norch.
- Jestem Marta – odparła cicho.
- Mówiłaś, że masz jakiś problem.
- Tak, mój brat zniknął, a ja nie wiem, do kogo mam się zwrócić o pomoc. Nikt nie chce mnie słuchać!
- Co masz na myśli mówiąc, że zniknął? Myślisz, że lurtoniści coś mu zrobili?
- Bracia? Nie sądzę… Nie wiem… To wszystko zaczęło się wtedy, gdy wieśniacy kazali nam przenieść kaplicę gdzieś dalej poza wioskę, bo bali się nas. Ale my nic złego nie robiliśmy, tylko modliliśmy się nocą i czasem składaliśmy Wielkiemu Lurtiemu ofiary.
- Ale wy nie przenieśliście kaplicy i wieśniacy się w końcu wnerwili, tak? – dokończył Zyvilas, ale nietrafnie.
- Bracia znaleźli w lesie grotę – kontynuowała dziewczyna - pewnie jakiegoś niedźwiedzia, którego nie widziano tutaj już od lat i stwierdzili, że świetnie się nada na kaplicę. Ukryjemy nasze obrządki przed obcymi oczami i wszyscy będą zadowoleni.
- Ale nie byli? – zgadywał dalej Zyvilas, ale ponownie nie trafił.
- Byli, jednak któregoś ranka nie wrócił z wieczornej modlitwy Purpurat – przywódca naszej grupy. Dwóch braci poszło sprawdzić, czy zapomniał się w modlitwie i zastał go ranek, ale oni także nie wrócili z kaplicy.
- Skąd wiesz, że nie wrócili z kaplicy? – spytał Hedevard. – Widziałaś jak tam wchodzili? Może ktoś zaskoczył ich w lesie? Wszędzie można trafić na rabusiów.
- Bo po nich do kaplicy poszedł mój brat – dziewczyna ściągnęła ramiona, a głos jej zadrżał. – Kazał mi pozostać w wiosce, ale ja po kryjomu poszłam za nim do groty. To co tam się działo jest nie do opisania… Te dźwięki… Te przeraźliwe krzyki… On mnie wołał o pomoc…!
Tym razem dziewczyna rozpłakała się na dobre, a jej drobnym ciałkiem wstrząsnął dreszcz. Hedevard i Zyvilas wymienili się spojrzeniami i w milczeniu obserwowali zapłakaną dziewczynkę. Jej historia była smutna, ale takie rzeczy się zdarzały, niejedna sierota wojenna straciła rodzinę i dom, niejednej osobie zamordowano kogoś bliskiego. Coś trzymało jednak Hedevarda w miejscu, w oczekiwaniu na usłyszenie ostatecznej prośby.
- Ja… Ja wiem, że on już nie żyje – kontynuowała Marta, kiedy już się trochę uspokoiła. – Nie wiem, co go zabiło i czy jeszcze jest w kaplicy, ale boję się tam wejść.
- Chcesz pochować brata? – spytał Zyvilas i po raz trzeci już nie trafił.
- Nie – pokręciła głową Marta. – Czerwoni Bracia nauczyli nas, że ciało jest stanem przejściowym, że jest nieważne, bo liczy się tylko dusza. Jednak mój brat miał przy sobie pierścień, który był w mojej rodzinie od pokoleń. Trzymaliśmy go jako pamiątkę, tylko to pozostało z naszego poprzedniego życia - dziewczyna zrobiła pauzę i uciekła wzrokiem na bok. Mówienie sprawiało jej teraz dużą trudność. – Gdyby udało mi się dotrzeć do stolicy, odszukałabym moje dalekie kuzynostwo, a ten pierścień potwierdziłby, że jesteśmy rodziną. Może przyjęliby mnie pod swój dach?
Przy ognisku zapanowała cisza. Ogień trzeszczał i rzucał w powietrze iskry. Z gospody dochodziły głośne rozmowy, a ktoś w obozie zaczął pobrzękiwać na lutni. Ani Hedevardowi, ani tym bardziej Zyvilasowi nie przyszła na myśl oferta eskorty dziewczyny do stolicy, do której przecież i tak sami się udawali. Dawno temu ustalili między sobą, że na trasie nie biorą żadnego balastu i mocno trzymali się tej reguły. Teraz także żaden z nich nie zamierzał tego zmieniać, a dziewczęce łzy na pewno nie mogły ich przekonać do zmiany zdania.
- Czyli słyszałaś, jak ktoś w grocie zamordował twojego brata i resztę lurtonistów – podsumował Hedevard. – Bardzo prawdopodobne, że byli to wieśniacy. Tacy ludzie są bardzo zabobonni.
- To nieważne, kto go zabił i dlaczego. To już się stało i tego nie zmienię, ciało jest stanem przejściowym – powtórzyła z determinacją Marta, wycierając wierzchami dłoni policzki. – Ja chcę tylko odzyskać rodowy pierścień, ale boję się wejść do tej groty…
- I chcesz, żebyśmy my to zrobili? – spytał Hedevard, zerkając na dziewczynę spod brwi.
- Wieśniacy boją się podchodzić w okolice groty, a przyjezdni nie zwracają uwagi na takie osoby, jak ja. Kiedy poszłam pod gospodę, aby wyżebrać trochę jedzenia, zobaczyłam jak walczycie tam w środku z tymi dwoma wielkoludami.
- Aż tacy wielcy nie byli – machnął ręką Hedevard.
- Nieźle im nakopaliśmy, co nie? – uniósł się dumą obity Zyvilas.
- Z pewnością nie boicie się wyzwań, ale mnie zależy tylko na odzyskaniu pierścienia. Proszę! Nie mam już nic, tylko to mi pozostało!
- W sumie to moglibyśmy to dla ciebie zrobić, ale problem polega na tym, że nie robimy nic za darmo.
- Kiedy ja nic nie mam – dziewczyna rozłożyła bezradnie ręce.
- Ja widzę, że jednak masz – Zyvilas prześlizgnął się wzrokiem po ciele dziewczyny.
Hedevard obrzucił go zniesmaczonym spojrzeniem, ale ku jego zaskoczeniu, dziewczyna odparła niemal od razu:
- Jeśli taka jest cena za odzyskanie mojego pierścienia rodowego, to niech i tak będzie – rzekła, pochylając głowę. – Który z was będzie pierwszy?
- Żaden – odparł Hedevard, uprzedzając już otwierającego usta Zyvilasa. – Mądra Księga mówi, że maluczkim w biedzie trzeba pomagać, a ja mam dzisiaj ochotę spełnić dobry uczynek.
Zyvilas zgromił go spojrzeniem i zacisnął wargi. „Dobrymi uczynkami piekło jest wybrukowane!”, pomyślał, ale nie odezwał się.
- Jutro z rana zajrzymy do tej groty i przyniesiemy ci twój pierścień – rzekł Hedevard.
- Musicie iść dzisiaj. Ja umówiłam się z jednym z kupców, że zabierze mnie do stolicy, ale on wyrusza z samego rana. To jego karawana, ta zapakowana. Nie będzie na mnie czekał.
Zyvilas już miał na końcu języka, że najwyżej zabierze się z kimś innym, ale zamyślony wzrok Hedevarda powstrzymał go przed powiedzeniem tego na głos. Jego kompan wyraźnie nad czymś się zastanawiał i choć nie marszczył przy tym czoła, jak to miał w zwyczaju, to wydawał się nad wyraz zaintrygowany tą sprawą.
- No dobrze – powiedział po dłuższej chwili Hedevard. – Pokaż tę grotę, znajdziemy ten twój pierścień.
Zyvilas nie mógł uwierzyć. Naprawdę?! Naprawdę mieli iść i szwędać się po nocy za jakąś błyskotką i to za darmo? Za darmo?! Chyba jednak rzut blondynem o stół, źle odbił się na jego umyśle! Mimo wielkiego sprzeciwu Zyvilas nie odezwał się ani słowem, tylko wstał postękując i posłusznie ruszył za Hedevardem i dziewczyną, która prowadziła ich pewnie przez ciemny las. Pochodnia, którą oświetlała sobie drogę, paradoksalnie jeszcze bardziej pogłębiała posępny i mroczny nastrój zanurzonego w ciemnej nocy lasu. Drzewa wydawały się jeszcze bardziej chropowate i popękane, a ich gałęzie wydawały się wyciągać ku nim, jakby chciały ich uwięzić w swoich sztywnych objęciach.
Zyvilas położył rękę na sztylecie, zawsze trochę go to uspokajało. Hedevard natomiast szedł pewnie, niemal żołnierskim krokiem, z wysoko uniesioną głową. Wkrótce wyrosło przed nimi wzniesienie, w którego ścianie ziała ogromna dziura. Cała trójka zatrzymała się kilka metrów przed nią, a dziewczyna skuliła ramiona i ścisnęła pochodnię obiema rękami.
- To tutaj – wyszeptała.