
WWWCisza wpadała przez okno, osiadając łagodnie na dużym, drewnianym stole. Mieszała się z parą uchodzącą znad porcelanowej filiżanki, wypełniając pomieszczenie przyjemnym aromatem spokoju. Baihao Yizhen niepewnie wsparta na ramie krzesła moczyła rękawy w gorącej herbacie. Wcale jej to nie przeszkadzało. Znajdowała się daleko poza realną rzeczywistością, dryfując w krainie absurdalnych rozmyślań. Czuła, że zbliżają się kłopoty. Od kilku dni wypatrywała złośliwego chochlika, który miał nadejść. Nie wiedziała, co zrobi potem. Obawiała się jedynie, że może kopnąć jej ulubiony stojak na parasole. Tego, by mu nie wybaczyła. Parasole są bardzo ważne. Chronią przed deszczem krytyki. A krytyka pada gęsto, zwłaszcza, kiedy jest się wiedźmą i coś pójdzie nie tak... Córka kowala skończyła ze słoniową trąbą, a Baihao zasypała lawina wyzwisk, kpin i nieortograficznych szyderstw. Wielu odradzało jej magiczne studia, więc gdy tylko pojawiła się okazja zgraja sępów analfabetów rzuciła się na gnijące szczątki pierwszego niepowodzenia dziewczyny.
WWWPanna Yizhen nigdy nie zaprzątała myśli pytaniami typu „co by było gdyby?”. Wychodził z założenia, że marzeń się nie porzuca. Wierzyła w ukończenie nauki już od chwili, gdy egzaminator odkrył Esencję tkwiącą w głębi jej umysłu. To obligowało. Niewielu posiadało władzę nad mistyczną herbacianą magią starszą niż świat.
WWWMrok spowił okolicę aksamitną peleryną. Filiżanka nadal stała na stole. Rękawy nadal się w niej moczyły. Powietrze wibrowało od furkoczącego chrapania. Dźwięki były wręcz wyczuwalne. Głowa Baihao spoczywała na stole, który rezonował, drgając nerwowo. Przed kobietą leżał otwarty dziennik pełen koślawych liter, kleksów i plam. Przewrócony kałamarz krwawił inkaustem. Atrament wchodził w burzliwy związek z lnianymi włóknami obrusu. Spokój miarowo przechadzał się po pomieszczeniu, stukając obcasem do rytmu wybijanego przez tykanie zegara.
Podmuch wiatru uderzył w szybę. Niby nic nadzwyczajnego. Ale podmuchy wiatru nie powinny działać miejscowo. Okno otworzyło się z przerażającym jękiem. Seria niezwykle niezdarnych kroków przecięła pokój. Kataklizm toczył się po stole, półkach i podłodze demolując dokładnie wszystko, co spotkał na swojej drodze. Miał dwie nogi zakute w czerwonych nogawkach, zieloną pelerynkę podszytą perkalem i czapkę z dzwonkiem na głowie. Donośne „ding ding” manifestowało jego obecność. Hałas narastał wraz ze stertą skorup pochodzących z łatwotłukilwych przedmiotów. Myszy mieszkające pod podłogą z oburzeniem biły ogonami o sufit, dając znać imprezowiczom z piętra, że straż miejska jest już w drodze.
WWWBaihao spała dalej. Magiczny akademik nauczył ją, jak ignorować wszelkie zjawiska dźwiękowe, które występowały akurat wtedy, kiedy człowiek miał ochotę się wyspać. Żadnych budzików, krzyków, wezwań do zapłaty, pilnych telefonów... Chochlik buszował po całej chatce. Wyraźnie czegoś szukał. Miał obłęd w oczach. Emanował szaleństwem dziewczynki, której odebrano lalkę i pluszowego jednorożca jednego dnia. Zderzał się ze ścianami, wpadając w nie z impetem rozpędzonej lokomotywy. Zatrzymał się dopiero, gdy zaplątał się w fałdy peleryny, spływającej kaskadami z krzesła. Pochylił się nisko i zaczął wąchać. Zapach jaśminu jednoznacznie wskazywał, że odnalazł swój cel. Rozpoczął niebezpieczną wspinaczkę po niezliczonych centymetrach śnieżnobiałego materiału. Był zdaje się alpinistą zaprawionym w boju, bo pokonywanie kolejnych marszczeń i zakładek szło mu nad wyraz łatwo. Zdobył szczyt rękawa po czym wykonał karkołomny zjazd po stoku z satyny. Wylądował w filiżance. Parsknął z niezadowoleniem, wypluwając zimną herbatę, która dostała się do jego ust. Ociekał wywarem od ramion, aż po czubki butów.
WWWChochlik stanął przy krawędzi stołu i zaparł się mocno nogami. Światło księżyca padało na niego przez szybę, załamując się na nici dentystycznej kurczowo ściskanej w dłoniach. Wciąganie było długie i żmudne, ale koniec końców przyniosło zamierzony efekt. Owalny kryształ wielkości kciuka spoczął obok czerwonej nogawki skrzata. Szklista powierzchnia rozrzucała po pokoju niespokojne, drżące refleksy. Do realizacji pozostawał już tylko jeden punkt misternie uknutego planu wykutego katorżniczą pracą mózgu wielkości główki od szpilki. Należało wprowadzić klejnot do filiżanki. Zadanie było wręcz banalne, nawet dla kogoś, dla kogo całym światem może być jeden słoń. Stonowane chlupnięcie oznajmiło, że misja zakończyła się sukcesem. Chochlik otarł pot z czoła i odetchnął głęboko. Usiadł opierając się o porcelanowe naczynie. Przymknął oczy. Pozostawało tylko czekać aż mistyczne ja zamknięte w sercu klejnotu pod wpływem herbacianej magii rozwinie się i przyjmie formę materialną – tak przynajmniej głosiły podania. Skrzaty uwielbiały wsłuchiwać się w ich płynne i pełne obietnicy słowa. Legendy natomiast uwielbiały udowadniać, że skrzaty pod zielonymi czapeczkami z dzwonkiem mają tylko doskonałe pudła rezonansowe. Czym mniejsze stworzenie, tym bardziej pożąda zainteresowania innych. Skrajna łatwowierność i egzaltowana głupota w próbach urzeczywistnienia baśni, skutecznie zwracają uwagę.
WWWŚwitało. Chochlik powoli, ale dokładnie przygotowywał się do odwrotu taktycznego. Nie mógł sobie pozwolić na nawet najmniejszy błąd. Ręka Baihao była zbyt blisko jego kruchych fragmentów, które cierpiały na chroniczną delikatność. Wyciągnięcie kryształu z filiżanki w przeciwieństwie do jego umieszczenia wewnątrz mogło sprawić niemały problem. Taki, powiedzmy, wielkości sporego garnka. Skrzat rozmyślał. Początkowo chciał przewrócić naczynie, ale po dokładnym obstukaniu porcelany zrezygnował z pomysłu. Była zbyt delikatna. Obawiał się, że może uszkodzić mistyczne ja – być może zmaterializowane już w takim stopniu, by odczuwać ból. Starożytna magia nie wybacza. Chochlik widział na własne oczy, jak jego dziadek ze strony matki został pożarty przez swój pradawny traktor tylko dlatego, że uderzył go kluczem francuskim. Pamiętał łzy w oczach babci. Ból po stracie był ogromny. Siedem dni przygotowywano pogrzeb. Wszystko przebiegało w ponurej, podniosłej atmosferze, ale pierwiastek wyższy miał wyraźną ochotę na ożywienie martwego klimatu. W najbardziej nieodpowiednim momencie, podczas wzruszającej przemowy żony zmarłego, snopowiązałka zaatakowała kondukt żałobników i porwała trumnę. Od czasu tragicznego wypadku mieszkańcy okolicznych domów skarżą się na teatralne jęki regularnie naruszające ciszę nocną. Mówi się, że okoliczne pola zamieszkuje duch tego, który skrzywdził traktor. Ponoć ciągnie za sobą pług, gdyż Agencja Widmowego Rolnictwa nie wydaje zgody na posiadanie zaawansowanych technologicznie ektoplazmatycznych maszyn byle komu. Wrogowie legend, są wrogami wszystkiego, co niematerialne.