
Wiatr niósł ze sobą drobinki popielnego piasku niczym delikatny całun otulający każdy kamień, każdą roślinę, każde stworzenie. Nie będąc ponaglanym powoli opadał, jakby odpoczywał przed kolejnym lotem. Przez chwilę leżał, podziwiając surowy krajobraz popielnej pustyni, przebijanej gdzie nie gdzie skałami przypominającymi palce skierowane ku szaremu niebu, oraz krwistą roślinnością, której cienkie, długie liście były ostre niczym sztylety. Czasem dało się dostrzec wyschłe kikuty roślin, dawniej zwane dumnie drzewami.
Lekki podmuch nie wzniósł tym razem ze sobą piasku, lecz samotnie powędrował w kierunku namiotów tubylców. Wiatr zagrał na drewnianych dzwonkach zawieszonych nad obszernym wejściem do małego kompleksu mniejszych jurt, po czym umarł, wpadając w odmęty niewielkiej, błotnistej sadzawki znajdującej się pośrodku obozu. Pomimo tak nieprzychylnego terenu, był ktoś kto mógł nazwać to miejsce swoim domem - Popielni. Lud koczowniczy, o szlachetnych rysach, szarej - jak ten piasek - skórze i rubinowych oczach zamieszkujący tę ziemię od tysięcy lat. Bardzo dawno temu, zostali oni zepchnięci przez swych pobratymców z urodzajnych, południowych terenów Morrowind. Jednak pomimo tego - w przeciwieństwie do nich - Popielni nie zapomnieli dawnych tradycji. W ciągu długich lat nadal wiedli żywot plemienny - prosty, aczkolwiek honorowy. W czasie gdy pobratymcy z południa nadal oddawali cześć fałszywym bóstwom, tonęli w szponach ambicji, władzy i pieniądza, oni wciąż żyli jak dawniej. Nie, żeby nie byli świadomi ciągłego rozwoju Morrowind, ale dlatego, że wiedzieli co jest godziwe. Tak powiedział niegdyś Popielny Chan Suul-Matuula. "Nasi przodkowie zanim przybyli na tą ziemię oddawali cześć Azurze. Tak postępujemy i my. Nasi przodkowie żyli tak samo jak ich przodkowie. I my tak żyjemy. Przez pokolenia żyliśmy jako łowcy i wojownicy. Niechaj tak zostanie. Wiemy czym jest bogactwo, ale ono nie przynosi nic dobrego. Potrafi zmusić do swoich celów. Niegodziwców od razu, a prawych pokonuje z czasem. Dlatego my żyjemy jak nasi ojcowie, i ojcowie ich ojców, i niechaj tak zostanie." Tym są Popielni, tubylcy zamieszkujący północne ziemie Morrowind.
Drewniane dzwonki znów ożyły, tym razem jednak nie pod subtelnym dotykiem wiatru, a przez musnięcie palcami jednego z dzieci. Chłopiec z wyrazem znudzenia na twarzy obserwował jak przedmiot powoli wraca w stan spoczynku, wsłuchując się w ostatnie dźwięki. Westchnął na głos i usiadł na kamieniach okalających sadzawkę, przyglądając się innym Popielnym, zajętymi codziennymi obowiązkami.
Pod jurtą siedziała stara Mi-Ilubashi zręcznie wyplatając lnianą matę, a jej spojrzenie wpatrywało się w dal. Można by pomyśleć, że dłonie tkaczki przyzwyczajone do pracy same wiedzą co mają robić. I w zasadzie tak było, jeśli zauważyć jej ślepe oczy. Obok siedziała córka Popielnego Chana - Tussi. Czerwone koraliki umocowane na pojedynczych kosmykach, spoglądały nieśmiało spod rozpuszczonych włosów, podobnie jak szkarłatne oczy śledzące ruchy tkaczki. Mała przez chwilę wpatrywała się w swoją nieudolną kopię, po czym opuściła ramiona ze zrezygnowaniem. Mi-Ilubashi na moment przerwała pracę.
- Raz zaczętą matę trzeba dokończyć. - ciepło upomniała podopieczną - Jeśli zauważysz co zrobiłaś źle, następna wyjdzie dużo lepiej.
Tussi cicho westchnęła i z nowym zapałem kontynuowała pracę.
Dalej słychać było skrobanie noża po chropowatej powierzchni. To Orvas wyprawiał skórę z ajiita między jurtami. Zdolny kuśnierz zaopatrywał plemię w zbroje, płaty na nowe jurty, oraz inne skórzane wyroby. Pomimo, że pochodził z poza kręgu Popielnych, swoimi umiejętnościami, pomocą, a przede wszystkim asymilacją z tradycjami stał się jednym z plemienia. Porzucił życie zamożnego członka rodu Hlaalu, nie mogąc dłużej patrzeć na korupcję, jednocześnie nie mogąc temu zaradzić. Dlatego przybył na te pustkowia i z czasem, po przełamaniu trudów nieufności, stał się częścią społeczności.
Naprzeciw niego z założonymi rękoma stał chłopiec w podobnym wieku. Świdrował wzrokiem kamyk, który trzymał w ręce jakby samym spojrzeniem chciał go zemleć na popiół. Gdy podniósł głowę, ich spojrzenia spotkały się. Przez moment błyskali na siebie z wrogością, po czym ostentacyjnie powrócili do swych jakże ciekawych czynności. To był Yahahul. Właśnie z jego powodu obaj teraz odbywali karę. To przez niego - pomyślał ze złością chłopiec - nie mogli pójść na polowanie ze starszymi. Głupi Yahahul.
W wiosce pozostało jeszcze kilkunastu Popielnych - dzieci, kobiety i wojownicy strzegący obozu przed drapieżnikami.
Nieprzyjemne, suche powietrze uniosło się pod stopami dzieci przebiegających przed jurtami Ghula Chanów. Właśnie wtedy chłopiec wpadł na interesujący pomysł. Zsunął się z kamieni i ruszył ku wejściu do jurty Mądrej Kobiety. Chociaż szedł raźnym krokiem, jego ręce lekko drżały. Nie bał się, raczej był podekscytowany. Mądra Kobieta była postacią nie tyle przerażającą, co bardzo tajemniczą dla młodych Popielnych. W swoim towarzystwie dzieci opowiadały jak to Mądra tak naprawdę jest potworem, a dopiero gdy wychodzi z jurty (co zdarzało się nieczęsto) zamienia się w dunmerkę, czy o północy jak ktoś nie pójdzie spać to przechadza się i wtedy rzuca straszne czary. Ale jak wiadomo to co tajemnicze, przyciąga ciekawość i nie inaczej było z chłopcem. Chociaż wiedział, że to co zamierza może grozić surową karą, to jednak postanowił podjąć ryzyko. Stanął na spękanej ziemi, rozejrzał się czy nikt go nie widzi i cicho zapytał w kierunku wejścia zasłoniętego lnianą matą.
- Można wejść?
W odpowiedzi usłyszał tylko ciszę. Przez chwilę rozważał czy nie zrobił nierozsądnie, ale skoro już tu stał to, jaki sens miała rezygnacja?
-Można?
Zapytał głośniej.
Im dłużej stał tym bardziej był zaniepokojony. A może Mądrej nie ma? A może będzie lepiej jak jednak pójdzie sobie?... Gdy zamierzał się cichcem wycofać mata jakby nieznacznie została uchylona. A może to tylko wyobraźnia? Jednak ciekawość przezwyciężyła strach i wizje kary.
Obraz wspomnień zaczął się rozmazywać i pomimo tego, że Helseath siłą woli jeszcze chwilę w nim trwał, to jednak chłód niesiony górskim podmuchem nieubłaganie wyciągał go z toni snu. W oddali zawył wilk, a koła turkotały na kamienistym trakcie, tłukąc się niczym natrętna mucha. Nagle wyboje podrzuciły wóz brutalnie przywracając dunmera do rzeczywistości.