Mój pierwszy raz

1
Mój pierwszy raz

Szefowa mówiła, że dam sobie radę. Moja pierwsza ofiara była kobietą przed czterdziestką, ale, jak to szefowa powiedziała, „trzymała się lepiej niż niejedna trzydziestka”. To musiało mi wystarczyć za rysopis. Poza tym miałem jeszcze adres i zapewnienie, że nikogo oprócz niej nie będzie w domu. Żadnych nazwisk ani zdjęć. Liczyła się dyskrecja… Cóż, taki zawód.
Wtedy nie byłem jeszcze „starym wyjadaczem”, jakim jestem dziś. Choć od tamtego dnia minęło zaledwie kilka lat, nabrałem sporo doświadczenia w tych sprawach. Nie żebym wcześniej był zupełnie zielony, ależ skąd. W czasie jednej z pierwszych rozmów z szefową powiedziałem, że zdarzyło mi się już to kiedyś zrobić. Śmiała się do rozpuku dobrych kilka minut.
Szefowa? Wszyscy zleceniobiorcy tak na nią mówili. Nie znałem jej prawdziwego nazwiska. Dyskrecja… standard w tej branży. Jedyne, co mogę o niej powiedzieć, to że paliła cieniutkie papierosy, które sprawiały wrażenie jakby zaraz miały się rozlecieć, a zapach ich dymu był całkiem przyjemny, jak na papierosy. Było coś jeszcze. Choć była starsza ode mnie, dużo starsza, rozsiewała wokół aurę napięcia. Nie umiem tego lepiej opisać, ale to coś zupełnie jak dym z jej papierosów, przenikało w głąb rozmówcy i nie pozwalało o niej zapomnieć zbyt szybko.
To zawsze ona dzwoniła do mnie. Wszyscy jej zleceniobiorcy byli kimś w rodzaju wolnych strzelców. Odbierali telefon, robili swoje, a na drugi dzień na koncie znajdowali umówioną sumkę. Kiedy pierwszy raz zadzwoniła do mnie ze zleceniem, serce zamarło mi w piersi, bo uświadomiłem sobie, że cały czas moje zamiary były dla mnie nie do końca realne. Gdy na koniec rozmowy drżącym kciukiem nacisnąłem czerwoną słuchawkę, zrozumiałem, że będę musiał zrobić coś mało chwalebnego.
Termin zlecenia - piątek koło południa. Kobieta mieszkała w zamożnej dzielnicy. Domyślałem się, że musiała być wdową albo zatwardziałą panną, której serca nie udało się nikomu podbić. A teraz ja miałem się nią zająć jak należy.
Dyskrecja przede wszystkim, więc szefowa poleciła mi włożyć garnitur i wynająć luksusowy samochód – oczywiście koszty wynajmu miały być mi zwrócone. Nie miałem jeszcze wtedy zbyt wielkich funduszy i nieco obawiałem się inwestowania w tak niepewny interes, ale zaryzykowałem i nie pożałowałem. Wynająłem czarnego Merca i dla dopełnienia kamuflażu kupiłem odpowiednią czapkę. Wyglądałem jak prawdziwy szofer, który niby przyjechał po swoją panią.
Zajechałem na miejsce punktualnie o dwunastej. Pod wskazanym adresem znalazłem istną rezydencję. Nie taką jak w amerykańskich filmach, ale jak na polskie realia to było naprawdę coś. Wiedziałem, że dobrze usłyszałem adres i że dobrze go zanotowałem, ale stres związany z pierwszym zleceniem sprawiał, że niczego nie mogłem być pewny. Głupio byłoby się pomylić, oj głupio.
Martwiło mnie też, czy aby moja klientka na pewno będzie sama w domu i czy sąsiedzi nie usłyszą ewentualnych krzyków. W pierwsze z powyższych musiałem zawierzyć na słowo, nie miałem wyboru. Duży dom i jeszcze większe podwórze sprawiały, że ofiara żeby ktoś ją usłyszał musiałaby drzeć się wniebogłosy, a do tego mogło wcale nie dojść. Dyskrecja zostanie więc zachowana.
Wszedłem po schodach ciosanych w pstrokatym kamieniu i znalazłem się przed drzwiami wejściowymi. Zanim nacisnąłem dzwonek, wziąłem ostatni głęboki wdech. Spróbowałem się rozluźnić. Bezskutecznie. Wyciągnąłem rękę i zobaczyłem, że drży. Do dziś nie wiem czy była to trema, czy perwersyjna ekscytacja. Podejrzewam, że wszystko po trochu.
Wcisnąłem przycisk dzwonka. Rozległ się przytłumiony przez ściany gong i nastała cisza. Czekałem, a wszystko wokół działo się jakby wyraźniej. Wyraźniej czułem każdy powiew wiatru, dokładniej widziałem każdy szczegół ozdobnych drzwi. Byłem zdziwiony, że w ogóle zwracam na to wszystko uwagę. Tylko mój słuch jakby osłabł, bo pomimo usilnych starań, nie byłem w stanie dosłyszeć kroków mojej ofiary, która lada moment miała wpuścić mnie do swego domu.
Może nie było jej w środku? Może pomyliłem daty? Może to jednak nie ten adres? Nie! Wszystko się zgadzało, miejsce, data i godzina. Nie mogło być mowy o pomyłce, bo w tej chwili uchyliły się drzwi.
Za nimi stała ona. Moja pierwsza klientka. Rzeczywiście wyglądał zgrabnie i młodo jak na swój wiek. Aż nie mogłem uwierzyć, że zbliża się do czterdziestki. I nic dziwnego, że nie słyszałem jak idzie, bo przyszła całkiem boso. Wyglądała jakbym swoim przybyciem zbudził ją ze snu. Miała na sobie cienki szlafrok, pod którym nie kryło się najwyraźniej nic więcej. Ciemne włosy nie były rozczochrane, ale najwyraźniej zdążyła ledwie kilka razy pociągnąć po nich szczotką.
Patrzyła na mnie przerażonym wzrokiem, zupełnie jakby zobaczyła ducha.
- To pan, prawda? – zapytała niepewnie.
Nie odpowiedziałem nic, co wyraźnie dało jej pewność. Ściągnęła poły szlafroka, zasłaniając dekolt. Dopiero wtedy zwróciłem na niego uwagę. Przez ułamek sekundy mignęły mi przed oczami jej piersi i wiedziałem już, że wykonam zlecenie czerpiąc z niego jak najwięcej przyjemności.
Kobieta trzasnęła mi przed nosem drzwiami i zaczęła uciekać w głąb willi. Szefowa ostrzegała mnie, że może do tego dojść, ale zupełnie o tym zapomniałem. Szybko ruszyłem za ofiarą. Choć biegła boso, poruszała się niezwykle sprawnie i szybko. Pomyślałem, że będąc tak bogaty jak ona, też marnotrawiłbym czas na dbanie o kondycję.
Przebiegła obok schodów i gwałtownie skręciła przytrzymując się balustrady. Szlafrok rozwiewał się w szalonym pędzie niczym peleryna. Gnałem za nią ile sił, ale ledwo dawałem radę dotrzymać jej kroku. Na dodatek moje pantofle nie zapewniały przyczepności na drewnianej posadzce. Ofiara wbiegła do kuchni, największej jaką w życiu widziałem. Na środku stał stół z kamiennym, polerowanym blatem. Tam rozegrała się scena jak z filmu sensacyjnego. Ja po jednej stronie stołu, ona po drugiej. I obustronna niepewność, z której strony obiec mebel żeby wygrać.
Przez moment wystraszyłem się, że ta zwariowana hrabianka złapie za nóż i cała zabawa przybierze nieciekawy dla mnie obrót, ale nie zrobiła tego. Zamiast tego zamarkowała kierunek ucieczki i natychmiast rzuciła się pędem w drugą stronę. Wykiwała mnie. Ale kiedy przebiegała obok zauważyłem, że pasek u szlafroka nieco się poluźnił. Kształtne piersi znów ujrzały światło dzienne, a moja krew na ich widok zaczęła jeszcze szybciej krążyć.
W przepastnym hallu znalazłem się chwilę po niej. Biegliśmy w kierunku drzwi. Pojawiła się obawa, że może spróbuje uciec na zewnątrz. I wtedy znów mnie zaskoczyła. Przy schodach po raz drogi złapała się poręczy i popędziła na górę. Schody były długie, wyściełane czerwoną wykładziną. Pantofle wciąż mi nie ułatwiały sprawy, ale wiedziałem, że zyskuję przewagę. Po pierwsze dlatego, że ofiara wbiegła na piętro, a więc oddaliła się od drzwi wyjściowych. Po drugie, opadała z sił. Wyraźnie słyszałem jej przyspieszony, przerywany jęknięciami wysiłku oddech.
Na górze skręciła w prawo i znów nieco wysforowała do przodu, ale tylko na chwilę. Korytarz się skończył i kobieta była zmuszona wybrać któreś z pomieszczeń. Wybrała, przypieczętowując swój los. Do biblioteczki wpadłem zaraz za nią i zamknąłem za sobą drzwi.
Stała tam zdyszana, włosy były już wyraźnie w nieładzie, a skromne wdzianko ledwo na niej wisiało. Biblioteczka wydała mi się być idealnym miejscem. Pod ścianami stały półki z kolekcją książek, a na środku lampa i skórzana kozetka, na której zapewne pani domu rozpływała się czytając banalne limeryki. Przez jedyne okno wpadało za mało światła, żeby czytać, ale dość żeby rozbić mrok. Panowała więc wystarczająco romantyczna atmosfera na mój pierwszy raz.
Podszedłem do niej powoli. Cały czas patrzyła na mnie oczami pełnymi przerażenia. I coś mi mówiło, że nie udaje. Pchnąłem ją na kozetkę i wykonałem zlecenie.

Później jeszcze nieraz trafiały mi się klientki, które podniecało udawanie gwałtu czy napaści. Z czasem mnie przestało to w ogóle ruszać. Ale przyznam, że tylko wtedy dostałem tak sowity napiwek. Tak, moi drodzy. Jestem żigolakiem. Nie dziwcie się tak. Wbrew pozorom student też musi za coś jeść.
Ostatnio zmieniony sob 30 mar 2013, 13:45 przez Michał Śmiałek, łącznie zmieniany 3 razy.
"Małymi kroczkami cała naprzód!!" - mój tata.

„Niech płynie, kto może pływać, kto zaś ciężki – niech tonie.” - Friedrich Schiller „Zbójcy”.

"Zapal świeczkę zamiast przeklinać ciemność." - Konfucjusz (chyba XD)

2
Przeczytałam.
Wyrażę tylko opinię, bez analiz i łapanek.
Ten tekst jest dla mnie przerażająco bezpostaciowy. Całkowicie przewidywalny, całkowicie sprany, spłowiały. Jak na gminny konkurs promujący usługi agencji towarzyskiej. Rozzłościłam się, bo językowo tekst sprawny. Energia, nomen omen jak w fabule, pożytkowana byle jak i bezsensu.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

3
Gott-Foo pisze:Wynająłem czarnego Merca
merca
Gott-Foo pisze:Nie taką jak w amerykańskich filmach, ale jak na polskie realia to było naprawdę coś.
Dopiero teraz zauważyłam, że akcja dzieje się w Polsce. Nic wcześniej nie pozwalało tak sądzić. Ani nie zabraniało zresztą. Więc skoro to bez różnicy, to informacja zbędna.
Gott-Foo pisze:Wcisnąłem przycisk dzwonka. Rozległ się przytłumiony przez ściany gong
Rozległ się dźwięk gongu, a nie sam gong.
Gott-Foo pisze:Za nimi stała ona. Moja pierwsza klientka.
Przeszkadzało mi słowo: klientka zamiast np.: ofiara. Przeszkadzało mi przy bieżącym czytaniu, jak i po nim (no, bez spojlerów, bo my wiemy, co będzie dalej;) ). Może to i trafne w ostateczności określenie, ale psuje odbiór.
Gott-Foo pisze:Kobieta trzasnęła mi przed nosem drzwiami i zaczęła uciekać w głąb willi. Szefowa ostrzegała mnie, że może do tego dojść, ale zupełnie o tym zapomniałem. Szybko ruszyłem za ofiarą.
Przeszkadzało mi przy bieżącym czytaniu, jak i po nim... Sam wiesz;) Trzaśnięcie drzwiami oznaczałoby tutaj zamknięcie ich na amen, więc jak się koleś dostał do środka? Niech chociaż zdąży wsadzić nogę w szparę.
Gott-Foo pisze:Na dodatek moje pantofle nie zapewniały przyczepności na drewnianej posadzce.
"Pantofle" to chyba nie najpopularniejsze i nie najszczęśliwsze słowo dla butów do garnituru. Mnie się tu kojarzą domowe papucie. Mam nadzieję, że nie miałeś takich na myśli.
Gott-Foo pisze:Biblioteczka wydała mi się być idealnym miejscem.
bez "być"
Gott-Foo pisze:Cały czas patrzyła na mnie oczami pełnymi przerażenia. I coś mi mówiło, że nie udaje.
Przeszkadzało mi przy bieżącym... i tak dalej. Jak bohater w tej chwili może pomyśleć o udawaniu lub nieudawaniu kobiety? No tak, on może. Ale czytelnik nie musi.

Przyznam, że wyprowadziłeś mnie w pole. Można było to jednak zrobić lepiej zorganizowanymi zmyłkami, niż tymi, które "przeszkadzały na bieżąco". Największa zmyła (i szkodząca całemu tekstowi) to strasznie banalne przedstawienie sytuacji (pierwsze akapity). Banały o dyskrecji, banały o uczuciach związanych z tym pierwszym razem, banały z szefową i zleceniobiorcami (hmm, nazwałabym to w sumie stereotypem), łącznie z terminologią i procedurą wypłaty. To się aż prosi, żeby powywracać proporcje. Szefowa może być byle garbatą babą, mówić do zleceniobiorców "no siema", klientka może prowadzić domowe przedszkole i wieszać pranie nad okapem, sam bohater nie musi być podekscytowany robotą, wręcz przeciwnie, może się nią brzydzić. Wtedy czytelnik dopiero będzie miał zagwozdkę, o co tu w ogóle biega. A puenta i tak zostanie puentą.
ObrazekObrazekObrazek

5
Skoro przeczytałam, to napisze parę zdań. :)

Początkowo autor próbuje wpuścić czytelnika w maliny i stworzyć pozory, że wcale nie chodzi o seks. Nawet przez chwilę miałam nadzieję, że tak będzie, że to będzie morderstwo, jakaś zakazana transakcja, albo - i to by mnie satysfakcjonowało - coś na wskroś przyziemnego, co dla bohatera jest życiowym wyzwaniem. Niestety, chodziło o usługi seksualne.

Bohater to męska prostytutka, z dość, jak się okazuje, wąską specjalizacją - pozorowane gwałty i napaści, kończące się w wiadomy sposób. Pewnie istnieje grupa kobiet, które marzą o czymś takim i grupa prostytutek, które sprzedają podobne usługi. Dla mnie zresztą nie ma znaczenia czy to damska, czy męska prostytutka. Proceder wygląda tak samo. Zawsze tak samo. I to zawsze mnie znudziło. Autor nie pokazuje niczego nowego. Bo żadną nowością nie jest to, że usług dostarcza mężczyzna, do tego lubiący swoją pracę oraz że są kobiety, które w ten sposób realizują swoje fantazje. Popyt - podaż, prawa rynku... Tak to wygląda w tekście. Jest zapotrzebowanie na usługę, znajdzie się ktoś, kto ją wykona.
Nie zrobił na mnie wrażenia ten pan, ani jego szefowa, ani kobieta, która ich zatrudnia. On niepewny czy da radę. Jakaś ta niepewność mało przekonująca. Szefowa twarda suka i pewnie każdy chłopak z jej stajni marzy, ze może kiedyś, jakoś z nią.... Klientka piękna, zadbana, luksusowa willa, zadbane ciało. Już po pierwszym spojrzeniu facetowi ulżyło i stwierdził, że będzie miał sporo przyjemności. Nie ma to jak łączyć pracę zarobkową z przyjemnością. Niemal zatarł rączki.
Gdzie tu nerw? W opowieści złożonej ze stereotypów? Stereotyp prostytutki, alfonsa i klienta.
Niestety, w chwili kiedy mogłoby się zacząć coś dziać, bohater przechodzi do podsumowania i policzenia napiwków. A gdzie ten pierwszy raz? Pozostał w głowie autora. A przecież w takich opowieściach powinny znaleźć się oczywiste opisy i scenki. Wszak nie jest to powieść psychologiczna... A jeśli miała być, to niestety, za mało w niej psychologii i problemów moralno-egzystencjalnych bohatera.

Wyzwanie - klientka niezbyt urodziwa, nieapetyczna, z obwisłymi piersiami i pulchnym, rozdętym brzuchem... Matka czworga dzieci, ciułająca przez kilka lat na wynajęcie faceta, który spełni jej erotyczne marzenie, w wielkiej tajemnicy przed całym światem. Jak męska prostytutka poradzi sobie z takim wyzwaniem i zarobi na napiwek? Może to by było ciekawe? _^

Powodzenia.
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf

6
Gott-Foo pisze:Nie żebym wcześniej był zupełnie zielony, ależ skąd. W czasie jednej z pierwszych rozmów z szefową powiedziałem, że zdarzyło mi się już to kiedyś zrobić.
Czyli opisany pierwszy raz, pierwszym razem wcale nie jest.
Gott-Foo pisze: Śmiała się do rozpuku dobrych kilka minut.
Też bym się pośmiała, ale mi autor nie dał szansy, bo nie opisał tego wydarzenia. :(
Gott-Foo pisze:Odbierali telefon, robili swoje, a na drugi dzień na koncie znajdowali umówioną sumkę.
Jak pieniądze przepływają prze konta bankowe, to ta dyskrecja nieco wątpliwa. Przelew zawsze można sprawdzić. Tak czy inaczej, zleceniodawca i odbiorca gdzieś są. Prawdziwa dyskrecja to by była, jakby pieniążki szły z rączki do rączki.
Gott-Foo pisze:Gdy na koniec rozmowy drżącym kciukiem nacisnąłem czerwoną słuchawkę, zrozumiałem, że będę musiał zrobić coś mało chwalebnego.
Mamy element niepokoju moralnego, ale nie ma on głębi, ciągu dalszego czy jakiejś konkluzji. Pozostał na poziomie podglądania siostry kolegi.

Naprawdę próbuję zrobić to jak należy, ale ciągle mi coś/ktoś przeszkadza.
Gott-Foo pisze:Wszedłem po schodach ciosanych w pstrokatym kamieniu
Schody były ciosane w kamieniu (czyli w bloku skalnym), czy z ciosanego kamienia?
Gott-Foo pisze:Miała na sobie cienki szlafrok, pod którym nie kryło się najwyraźniej nic więcej.
Szlafrok chodził sam? :) Garnitur w "M i M" sam siedział za biurkiem, a tu biega damski, cienki szlafroczek.
Gott-Foo pisze:Kobieta trzasnęła mi przed nosem drzwiami i zaczęła uciekać w głąb willi.
Skoro mu zamknęła drzwi przed nosem, to jak wszedł? A może się czepiam?


Pogoń za ofiarą w domu mogłabym mieć więcej napięcia. W końcu skoro mamy wierzyć, że on na nią poluje w niecnym celu, może pozbawienie życia, to niech to będzie prawdziwa ucieczka i prawdziwa pogoń.

Więcej się czepiać nie będę, bo za bardzo nie ma do czego. Gdyby autorowi udało się tchnąć w tę historię więcej tajemniczości, nieco kryminału to na pewno bym czytała z większą uwagą i przyjemnością, bo to przecież kawałek bardzo porządnie napisany. Tego zabrakło - napięcia związanego z napaścią. Nie ma tajemnicy, a szkoda.

Chyba udało mi się zakończyć.

Pozdrawiam.
Ostatnio zmieniony ndz 17 mar 2013, 17:15 przez dorapa, łącznie zmieniany 1 raz.
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf

7
Gott-Foo pisze:Wtedy nie byłem jeszcze „starym wyjadaczem”, jakim jestem dziś.
Gott-Foo pisze:Wbrew pozorom student też musi za coś jeść.
i tu jest problem - został zgubiony narrator, jego wiarygodność. Z jakiej perspektywy mentalnej snuje opowieść narrator: męskiej dziwki? ministranta o duszy zabłoconej brutalną rzeczywistością? Nic się nie dzieje ani w nim, ani w fabule. Nic się nie stało, staje, stanie... :)
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

8
Szczerze mówiąc, dla mnie tekst rozbił się o tę scenę pogoni... Bo ona jest tak pozbawiona napięcia, emocji kobiety i "gwałciciela", że od razu widać, że coś tu nie gra, że to podpucha... W połączeniu z szefową, dyskrecją, tym całym otoczeniem, o którym rozpisuje się narrator - jakoś wyczułam, o co mniej więcej chodzi.

A tekst w dużej mierze opiera się na tym zaskoczeniu, bo poza nim nie ma tu, ani jakiś przemyśleń szczególnych na temat profesji, ani żadnych relacji międzyludzkich czy innej fabuły.

Wydaje mi się, że musnąłeś ciekawy temat, ale bardzo powierzchownie. Problemem są na pewno bohaterowie. Jak wspomniała Dorapa - bardzo schematyczni i stereotypowi. Wszystko zmierza we w miarę oczywistym kierunku, ale co więcej, niestety, w oczywisty sposób. Zabrakło mi bardzo osobowości tego narratora. Momentami wrzucasz jakieś zdanie, czy dwa odnośnie do jego odczuć, ale brakuje podbudowy w samych wydarzeniach.

Natomiast językowo tekst jest bardzo sprawny i czyta się szybko i przyjemnie. Masz dobry warsztat, więc mam nadzieję, że następne Twoje opko będzie w pełni wykorzystywało ten potencjał.

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”