Zwiedzamy opuszczone domy
Dzisiejszy dzień zapowiadał się niezwykle tajemniczo i nawet trochę strasznie. Wszystko dlatego, że wczoraj umówiliśmy się z Kingą i Maćkiem, że będziemy dziś zwiedzać opuszczone domy. W naszej wsi są dwa takie domy oraz budynek dawnego przedszkola, który po tym jak przenieśliśmy się do nowego budynku, również stał się opuszczony. To było kilka temu. Byliśmy wtedy jeszcze bardzo mali, ale i tak trochę z tego czasu pamiętam.
Najdokładniej pamiętam przenoszenie ze starego przedszkola do nowego różnych rzeczy. Wiele osób pomagało nam przy tym. Tatusiowe dźwigali najcięższe rzeczy, na przykład ławki i regały, a mamusie wszystkie te trochę lżejsze przedmioty. Z kolei my-dzieci nosiliśmy same drobiazgi.
Nie mogę sobie przypomnieć, co nosiły inne dzieci, ale dobrze pamiętam, że ja przeniosłam kilka doniczek z kwiatami, całą moc książek z naszej przedszkolnej biblioteczki, trochę zabawek oraz część szkolnych przyborów. Były wśród nich ołówki, gumki do ścierania, długopisy, pudełka z kredkami, farby do malowania, pędzle i linijki, mnóstwo zeszytów oraz wiele innych rzeczy. To przenosiłam sama ja, ale jak już mówiłam wiele osób tam wtedy pracowało i to niemal bez przerwy przez cały dzień. Możecie więc wyobrazić sobie jak wiele rzeczy musieliśmy przenieść. Całe szczęście, że nowe przedszkole wybudowano w odległości tylko kilkunastu kroków od starego, bo doprawdy nie mam pojęcia w jaki sposób udałoby się nam przenieść to wszystko, gdyby wybudowano je trochę dalej.
Oprócz samej przeprowadzki pamiętam także to, że bardzo było nam żal opuszczać dawne przedszkole. Oczywiście cieszyliśmy się odrobinę na myśl o nowym budynku — pięknym i wreszcie cieplejszym, ale żałowaliśmy, że nie mógł to być ten sam budynek, w którym przebywaliśmy wcześniej. Smutno nam było się z nim rozstawać. Smucili się wszyscy — dzieci, rodzice i nasza wspaniała pani.
O tak, pani Ania smuciła się chyba najbardziej ze wszystkich, dlatego, że opuszczała nie tylko przedszkole, ale i swoje mieszkanie, które znajdowało się na piętrze budynku. Pamiętam, że w momencie, kiedy wszyscy mieliśmy odchodzić do domów, pani Ania rozpłakała się. Biedna, nie mogła pomieścić w sobie smutku więc wypłakała go wraz z łezkami. Kilka sekund później razem z panią płakałam również ja, a po mnie dołączyło do nas kilkoro innych dzieci. Postaliśmy tak jeszcze chwilę płacząc, ale w końcu poszliśmy do domów. Po drodze wciąż jeszcze ocieraliśmy z oczu łzy. Przedszkole zostało samo. I chociaż nadal stało pośród drzew, to teraz było zupełnie już puste.
Pamiętam, że po przenosinach rodzice jeszcze przez wiele dni pocieszali nas i tłumaczyli, że nie było innego wyjścia jak przeprowadzka. Budynek przedszkola mógł się zawalić, a gdybyśmy w nim przebywali, to w każdej chwili groziłoby nam wielkie niebezpieczeństwo. Po tych tłumaczeniach zrozumieliśmy wszystko i byliśmy pewni co do tego, że przeprowadzka była konieczna.
Tak sobie przypominałam tamte dawne chwile leżąc w swoim łóżku. Byłam tak zamyślona, że nie spostrzegłam, która jest godzina. Zegar wskazywał prawie dziewiątą.
— O nie, spóźnię się! — pomyślałam, gdyż to właśnie o tej godzinie mieliśmy rozpocząć zwiedzanie opuszczonych domów.
Ubrałam się wobec tego szybko i czym prędzej zbiegłam po schodach na dół. Wleciałam jak strzała do kuchni, chwyciłam ze stołu cynamonkę i pędem wyleciałam na podwórko. Kinga i Maciek stali już przed moim domem.
— Cześć Lidka! — powiedzieli jednocześnie.
— Cześć — odpowiedziałam i spytałam: — To co, który dom będziemy zwiedzać najpierw?
— Może ten na początku wsi? — zaproponowała Kinga
Stwierdziliśmy, że to dobry pomysł. Najrozsądniej było zacząć od tego domu, ponieważ znajdował się najbliżej. Stał tylko trzy domy dalej na prawo od miejsca, w którym staliśmy.
Ruszyliśmy więc biegiem i po chwili znaleźliśmy się naprzeciwko opuszczonego domu.
Działka, na której go wybudowano nie była ogrodzona żadnym płotem, ani nawet drutem lub sznurkiem. Dlatego też bez trudu udało się nam na nią wejść. Wybudowany tam dom był średniej wielkości i stał niemal tuż przy samej drodze. Cały pomalowany był na smutny, szaro-niebieski kolor. Tylko ramy okien były ładne, bo wciąż jeszcze białe.
Podeszliśmy bliżej i weszliśmy po schodach. Ja zapukałam do drzwi. Nie wiem dlaczego to zrobiłam. Wiedziałam przecież, że w tym domu od dawna nikt nie mieszka. Sądzę jednak, że mogłam to zrobić po prostu z przyzwyczajenia. Zawsze przecież, gdy idzie się do cudzego domu, należy zapukać do drzwi.
Lecz Maciek nie mógł wiedzieć, że zrobiłam to dlatego, więc spytał mnie:
— Po co pukasz? Przecież tu nikogo nie ma.
Wówczas wyjaśniłam mu, dlaczego to zrobiłam, a na koniec powiedziałam:
— Uważam, że o stokroć lepiej jest się pomylić i zapukać do opuszczonego domu, niż zapomnieć zapukać do zamieszkanego.
Po tych słowach Kinga i Maciek przyznali mi rację. Wtedy też uzgodniliśmy, że zajrzymy do domu. Ale tylko na moment. Wiedzieliśmy, że to nieładnie, tak wchodzić do cudzego domu bez pytania i wałęsać się po nim. Pomyśleliśmy jednak, że skoro dom jest opuszczony, to chyba nie będzie to aż tak bardzo nieładnie z naszej strony.
Wobec tego Maciek chwycił za klamkę, a ja z Kingą całe znieruchomiałyśmy z przejęcia. Oj, jak mocno biło wtedy moje serce! Kinga powiedziała mi później, że jej serce w tym czasie również bardzo szybko biło.
Maciek przycisnął klamkę, ale… drzwi nie otworzyły się! Ucieszyłam się trochę, bo już zaczynałam się odrobinę bać.
— Albo są zepsute albo — Maciek wskazał ręką na zawieszoną tuż przy klamce kłódkę — zamknięte na zawsze!
Nie mieliśmy kluczyka do kłódki, więc nie było sposobu, by drzwi otworzyć. Postanowiliśmy, że skoro nie możemy wejść do środka, to chociaż rozejrzymy się wokół domu.
Nasz kolega poszedł na lewo, a my na prawo. Mieliśmy się ponownie spotkać za domem.
Szłyśmy pomału, dokładnie wypatrując, bo miałyśmy nadzieję znaleźć tu jakieś cenne przedmioty. Ostrożnie stąpałyśmy po ziemi, ponieważ leżało na niej sporo desek z powbijanymi gwoźdźmi oraz też trochę ostrego gruzu. Bardzo łatwo można się było skaleczyć.
— Lidka, spójrz — powiedziała do mnie Kinga i wskazała ręką na umieszczone tuż pod samym dachem malutkie okienko.
Okienko miało wybitą szybę. Chciałyśmy przez nie zajrzeć. Chciałyśmy nawet spróbować wejść przez nie do środka domu. Niestety miałyśmy pecha, gdyż po tej stronie nie było ani jednego większego drzewa, na które mogłybyśmy się wspiąć. Wobec tego poszłyśmy dalej.
Nie minęło dużo czasu, kiedy usłyszałyśmy wołanie Maćka:
— Dziewczyny! Chodźcie tu! — krzyczał wniebogłosy.
Pobiegłyśmy ile tylko sił w nogach. A kiedy dobiegłyśmy na miejsce, spostrzegłyśmy Maćka, stojącego na pustaku. Ten pustak to było takie podwyższenie. Maciek stał na palcach nóg, a rękami opierał się o parapet i zaglądał przez okno.
— Spójrzcie tylko, co tam jest! — powiedział, robiąc przy tym bardzo tajemniczą minę i zeskoczył z pustaka.
Pierwsza weszła Kinga. Zajrzała przez szybę i zachwyciła się:
— A niech mnie! — powiedziała.
Wtedy na pustak weszłam ja. Spojrzałam wprost przed siebie, za szybę i nie uwierzycie, co zobaczyłam! Tuż przy oknie stał stół! Nakryty pięknym, bielusieńkim obrusem! A na nim stała cudowna zastawa stołowa. Nigdy jeszcze nie widziałam tak pięknej zastawy! Składała się ze sztućców, szklanek i talerzy. Wszystkie te rzeczy były przyozdobione maleńkimi czerwonymi różyczkami. Pośrodku stołu stał jeszcze wazon. I na dodatek po brzegi wypełniony był żółtymi kaczeńcami! Oj, jak to wszystko pięknie się prezentowało!
— Wygląda to tak, jakby ktoś tu czekał na bardzo ważnego gościa — powiedziałam odwracając się na pięcie i o mały włos nie runęłam z pustaka na ziemię.
— Uważaj! — krzyknęła Kinga.
— Uważam, uważam — odparłam i znów chwyciłam za parapet.
Zaraz też ponownie zajrzałam za szybę, a wtedy spostrzegłam, że na kominku, który stał nieco dalej, za stołem pali się teraz ogień. Oj, jak okropnie się wtedy przeraziłam!
— O jejku! — wrzasnęłam na całą wieś. — Ktoś tam musi być! Tam się pali ogień… na kominku.
Czym prędzej zeskoczyłam z pustaka. Maciek i Kinga od razu jak usłyszeli mój krzyk, zaczęli uciekać. Ja też uciekałam, ale biegłam trochę dalej za nimi. Wybiegliśmy prędko z działki i chociaż byliśmy na ulicy, to wciąż nie przestawaliśmy uciekać. Zdyszani i przestraszeni wbiegliśmy na moje podwórko. Co prawda, mogliśmy się schronić w domu Kingi, gdyż on znajduje się bliżej opuszczonego domu. Przebiegliśmy jednak obok niego. Kingi rodziców nie było teraz w domu, a my bardzo baliśmy się, że mieszkaniec opuszczonego domu nas tam dopadnie. Baliśmy się, że będzie chciał się na nas zemścić za wałęsanie się po jego działce i zakłócanie spokoju. Schroniliśmy się wobec tego w moim pokoiku na poddaszu.
Zdyszani usiedliśmy na podłodze, a Maciek spytał mnie:
— Lidka, może ci się tylko wydawało, z tym ogniem, co? Niemożliwe jest przecież, żeby ktoś tam mieszkał. Gdyby tak było, to nasi rodzice z pewnością wiedzieliby o tym.
Wtedy spojrzałam na niego srogim wzrokiem, ponieważ wciąż jeszcze byłam bardzo przestraszona i zdenerwowana i odrzekłam:
— Nie wiem czy i kto taki tam mieszka. Ale jednego jestem pewna — widziałam płonący w kominku ogień i stół zasłany do posiłku. Zresztą stół widzieliście i wy…
Jak tylko to powiedziałam, nastała długa cisza. Widziałam, że Maciek głęboko się nad czymś zastanawia. Podejrzewam, że szukał jakiegoś wyjaśnienia tej sprawy. Ale i tak nic nie wymyślił. Ciszę przerwała Kinga, mówiąc szeptem:
— To niewiarygodne, zupełnie niewiarygodne…
Powieść dla dzieci
1
Ostatnio zmieniony ndz 27 sty 2013, 22:12 przez elwira, łącznie zmieniany 2 razy.