Pół roku temu wymyśliłem zamkniętą historię o ludziach "słyszących" myśli i uczucia innych, czyli audirach (tak sobie nazwałem tych telepatów). Do tej pory udało mi się napisać 900 tysięcy znaków i to jeszcze nie koniec. Postanowiłem na chwilę przerwać ten maraton, ponieważ przeczytałem pierwsze zdania, napisane sześć miesięcy wstecz i przeraziłem się. Zacząłem poprawiać wszystko od początku, co okazało się być całkiem ciekawym zajęciem. Wrzucam tutaj pierwszy rozdział mojej powieści i proszę o komentarze. Czy idę w dobrą stronę? Co muszę poprawić? A może wykreślić te stare, najsłabsze rozdziały i napisać je od nowa?
___Pokój był mocno rozświetlony. Przez spore okna przenikało światło słoneczne, szczelnie wypełniając całe mieszkanie. Mężczyzna stał przed jednym z takich okien, trzymając ręce w kieszeniach. Przez chwilę zapomniał o otoczeniu i dał ponieść się swojemu umysłowi. Ten czasem skłaniał go do głębszych przemyśleń:
___–‘Czy ktoś z nas jest w ogóle normalny?’ – zastanawiał się. – ‘Wystarczy mi krótki spacer po chodniku i napotkam co najmniej kilka osób, które mają odchyły jeszcze dziwniejsze niż ja.’
___Według Dawida Gontarskiego, dwudziestoczterolatka, ”normalność” to tylko sztuczne określenie. Nie ma takich ludzi. Każdy ma jakieś swoje sekrety, dziwactwa, o których nie chciałby nikomu opowiadać. A zdanie Dawida jest uzasadnione. Od szesnastego roku życia słyszy myśli innych ludzi. Wtedy po raz pierwszy odkodował głosy, które towarzyszyły mu od kiedy sięga pamięcią. Osiem lat później nieco oswoił się z faktem, że jest prawdopodobnie najbardziej nienormalną osobą na planecie. Choć mimo tego talentu nie postradał zmysłów, to i tak uważał się za przynajmniej trochę chorego. Podobnie każda osoba, którą spotkał, również odstawała od popularnej normy. Większość jednak wolała maskować swoje prawdziwe oblicze, skrywać je za wygodną maską, stworzoną na potrzeby otoczenia. Otoczenia, czyli wszystkich ludzi, poza Dawidem. Jego zdolność pozwalała mu słyszeć, co w danej chwili myślą ludzie znajdujący się w pobliżu. To, co dla wielu było marzeniem, dla niego było codziennością. Dawid nigdy nikomu nie zdradził swojego sekretu, obawiając się, że albo uznają go za wariata i wyślą do szpitala, albo potraktują jak obiekt naukowy i wyślą do laboratorium. Tak czy inaczej perspektywa oglądania białych fartuchów przez całe dnie nie była zachęcająca.
___Dawid nie przepadał za ludźmi nieszczerymi, a większość osób żyła w mniejszym lub większym zakłamaniu – na przykład biznesmen w idealnie skrojonym garniturze chcący przywalić przechodniowi, żującemu gumę, czy egocentryczny prawnik lubujący się w niszczeniu innym życia dlatego, że jego własne mu nie odpowiadało. Ludzi prawdziwie zadowolonych z codzienności było niewielu. Dlatego od kiedy rok temu wyprowadził się ze swojego rodzinnego domu, Dawid wynajmował niewielki strych w bloku, który niegdyś był fabryką. Idealne miejsce dla osób unikających nowych znajomości, o ile nie przeszkadza im nachalne towarzystwo gołębi. Dawid nie był jednak odludkiem, a po prostu obracał się w znanych już sobie kręgach przyjaciół i rodziny. Nie chciał zapraszać nowych ludzi do swojego świata, ponieważ byłby zmuszony poznawać kolejne, prywatne myśli, które nie powinny wychodzić poza umysł właściciela.
___Sąsiedzi uważali mieszkańca strychu za miłego, poukładanego chłopaka. Wiedzieli, że woli przebywać we własnym towarzystwie, aniżeli imprezować jak grono jego rówieśników, co przyjmowali z radością. Osoba cicha, nie naprzykrzająca się, to idealny sąsiad, o którego trudno w dzisiejszych czasach. Dawid nigdy się zbytnio nie wyróżniał. To prawda, że miał pewną oryginalną zdolność, ale dbał, by nie przykuwać niczyjej uwagi. Według większości spotkanych osób był tylko kolejnym, nudnym facetem, przesiadującym prawie wyłącznie w swoim mieszkaniu. Zajmował się tłumaczeniem przeróżnych tekstów z języków angielskiego, włoskiego i hiszpańskiego. Zawód stworzony w sam raz dla takiej osoby, bo listy i dokumenty nie mają swoich myśli.
___We wtorek wczesnym wieczorem, Dawid jak zwykle przesiadywał przed ekranem monitora. Głębsze przemyślenia nie pozwoliły mu oderwać się od codzienności. Spostrzegł pustkę w lodówce, więc włożył buty i wyszedł z „fabryki”, jak zwykli mawiać mieszkańcy bloku. Słońce świeciło wyjątkowo mocno jak na kwiecień, toteż pełno było przechadzających się po chodniku ludzi.
___–’Chryste, jak gorąco. A do lata jeszcze daleko.’ – Usłyszał mężczyznę po czterdziestce.
___–’Już niedaleko, tylko kawałeczek’ – wymrukiwała pewna kobieta.
___Po usłyszeniu jak dwie następne osoby nucą jakieś grafomańskie wiersze, zapewne teksty piosenek, postarał się wyłączyć swój szósty zmysł. Przychodziło mu to z trudem, ale przez pewien czas potrafił się wyciszyć. Droga do sklepu nie była długa.
___Kiedy już doszedł na miejsce, spostrzegł przed osiedlowym sklepem dwóch dobrze zbudowanych, około dwudziestoletnich facetów. Widział ich po raz pierwszy, więc postanowił posłuchać, o czym myślą. Ciekawość czasami brała górę nad stwierdzeniem, że myśli każdej osoby powinny zostać prywatne. Wszedł więc do sklepu i zatrzymał się po lewej stronie, za drzwiami. Usłyszał jak wyższy z dwójki nuci wpadającą w ucho piosenkę. Drugi żywiołowo gestykulował tłumacząc jakąś kwestię związaną z polityką. Mówił co mu ślina na język przyniesie, w dosłownym znaczeniu tego zwrotu, ponieważ nie myślał o niczym.
___–’Nuda’ – stwierdził tłumacz, po czym wziął koszyk i poszedł w głąb sklepu.
___Gdy już zapłacił, wyszedł z budynku i udał się przyspieszonym krokiem do domu. W międzyczasie niebo trochę ściemniało i w powietrzu dało się wyczuć nadchodzącą burzę. Chodnik znacznie opustoszał, więc Dawid słyszał jedynie cicho rozmawiającą dwójkę spod sklepu. Mężczyźni szli w tym samym kierunku, co było dość dziwne, ponieważ nie mieszkali oni w żadnym z budynków starej fabryki, a droga do niej prowadząca była ślepym zaułkiem. Kiedy tłumacz widział już napis pod numerem siedemnastym: Dawid Gontarski, usłyszał myśli jednego z mężczyzn:
___–’Byleby mieszkał sam, gnój jeden.’
___Wtedy natychmiast postanowił wcisnąć numer piętnasty z napisem M&R Sobiech.
___Mieszkało tam małżeństwo, które wprowadziło się niedługo po Dawidzie, rok temu. Sobiechowie mają w zwyczaju otwierać drzwi każdemu bez pytania, po czym Monika albo Robert schodzą na dół i patrzą, kto przyszedł. Ot jedno z mniejszych ludzkich dziwactw, a tłumacz znał się na dziwactwach lepiej niż ktokolwiek inny. Popchnął drzwi do przodu i ledwo zdążył postawić trzy kroki w bloku, kiedy rzucił się na niego wyższy mężczyzna. Dawid nie był typem sportowca, a jedyny jego trening to krótkie poranne ćwiczenia, więc został zepchnięty w stronę drzwi piwnicznych bez większej szarpaniny.
___– Dobra paniusiu, teraz sobie pogadamy – burknął łysy facet, trzymając go za koszulę.
___Był on o głowę wyższy od Dawida, więc mierzył zapewne co najmniej metr dziewięćdziesiąt. Jego kompan stanął blisko tłumacza, z lewej strony, i całą swoją tężyzną zablokował nieco dostęp powietrza.
___– Nawijaj szybko gnoju, co wiesz o Gideonie?! – dodał pierwszy z nich.
___Dawid skojarzył imię Gideon z listu, który parę dni temu tłumaczył na język angielski. Ponieważ jego treść, zgodnie z umową, była zarezerwowana tylko dla oczu tłumacza, to postanowił zignorować rozmówcę i skupić słuch na myślach obu mężczyzn. Wyższy, który zadał pytanie, zastanawiał się nad imieniem Gideon:
___–’Gi–de–on, tak to chyba szło. Gideon’ – powtarzał w myślach.
___Drugi wyglądał na bardzo spokojnego, a w głowie zapewniał sam siebie:
___–’Nic, nic, na schodach nikogo.’ – Pot na jego twarzy był coraz wyraźniejszy.
___Dawid musiał grać na czas, jeżeli chciał udawać, że nic nie wie na temat niejakiego Gideona.
___– Jaki Gideon, o czym ty mówisz? – spytał tłumacz. – W ogóle puść mnie i wtedy możemy porozmawiać.
___– Dobrze wiesz o co chodzi, pajacu – odparł łysy facet – więc zamknij się i mów.
___– Trochę kiepski dobór słów – stwierdził Dawid, próbując zyskać jak najwięcej cennego czasu. – Mam się zamknąć i mówić?
___W międzyczasie ze schodów zaczął dobiegać odgłos kroków. Najwyraźniej jedno z państwa Sobiechów schodziło, by zobaczyć, kto przyszedł. Łysy facet błyskawicznie puścił koszulę Dawida i porozumiewawczo skinął w stronę swojego kompana. Mężczyźni uciekli, zostawiając za sobą otwarte drzwi oraz zdziwionego tłumacza. Sobiech stanął na jednym ze schodków i spojrzał Dawidowi w oczy.
___– To pan do nas dzwonił? – zapytał Robert Sobiech.
___Sobiech wyglądał, jak gdyby dopiero co wrócił od fryzjera. Miał ciemne, przystrzyżone na jeża włosy, przypominające fryzurę samego tłumacza. Jego okulary odbijały intensywne światło słoneczne. Mężczyzna przed czterdziestką sprawiał wrażenie trochę urzędnika, a trochę intelektualisty.
___– Tak, przepraszam – odparł Dawid, próbując brzmieć zabawnie. – Pomyliłem numery, ale zanim zdążyłem wejść na schody to zobaczyłem dwóch kolegów, jeszcze z liceum. – Udawany śmiech nie wychodził mu zbyt dobrze. ___– Jaka ta Warszawa mała...
___– Chyba spotkanie nie poszło zbyt dobrze, skoro tak szybko uciekli – skomentował Sobiech, spoglądając na Dawida przeszywającym wzrokiem, po czym wszedł na schody i udał się z powrotem do swojego mieszkania.
___–’Dziwny chłopak, zawsze to Monice powtarzałem.’ – Dawid usłyszał myśli oddalającego się Roberta.
___Tłumacz odczekał kilkanaście sekund i ruszył w tą samą stronę. Na ostatnim piętrze otworzył drzwi do swojego mieszkania, gdzie natychmiast rzucił ciężkie zakupy na blat kuchenny. Podszedł do laptopa, by sprawdzić swoje konto e–mail: żadnych nowych zleceń. Położył się na kanapie i zaczął rozmyślać o sytuacji sprzed kilku minut. Najpierw stwierdził, że dwaj mężczyźni nie mogli być specjalistami w dziedzinie tego typu przesłuchań, ponieważ bardzo się denerwowali, a Sobiech szybko ich spłoszył. W zasadzie cała sytuacja bardziej przeraziła dwóch „pseudo oprychów” niż samą ofiarę, czyli Dawida.
___–‘Z drugiej strony, po co w ogóle pytali mnie o Gideona?’ – zastanawiał się tłumacz, poprawiając poduszkę pod głową.
___Przypomniał sobie, że tak naprawdę nic nie pamięta na temat tego Gideona. Wstał więc, podszedł do laptopa leżącego na kuchennym stole i rozpoczął grzebanie w starych e–mailach.
___–‘To było jakieś trzy tygodnie temu... ‘ – stwierdził w myślach. – ‘Zleceniodawca Artur C–coś tam.’
___Wpisał do wyszukiwarki „Artur” i znalazł jeden wynik: „Artur Ciechanowski. – list z ang.”. Bingo. Już zaczynał czytać treść e–maila, kiedy usłyszał dzwonek do drzwi. Głośno westchnął, ale postanowił najpierw sprawdzić, kto przyszedł, a sprawę Gideona na chwilę odłożyć. Spojrzał przez wizjer. Po drugiej stronie stała Monika Sobiech, kobieta o pięknej, owalnej twarzy i długich, ciemnych włosach. Wyglądała na co najmniej dekadę młodszą od swojego męża, choć tak naprawdę różniły ich ledwie trzy lata. W prawej ręce trzymała dzbanek z sokiem.
___– Dobry wieczór, panie Dawidzie – przywitała się sąsiadka. – Przyniosłam sok wiśniowy, domowej roboty.
___– Dobry wieczór – odparł Dawid, szeroko otwierając drzwi. – Skąd pani miała wiśnie o tej porze roku? – wypalił, nigdy nie potrafiąc zachować się w takich sytuacjach.
___– Zamroziliśmy z mężem w zeszłym roku. Mogę wejść? – Kobieta spojrzała na kuchnię i skinęła głową w jej stronę.
___– Ostrzegam jedynie przed małym bałaganem. Proszę bardzo. – Dawid wpuścił kobietę do środka, zaprosił do stołu kuchennego i podał dwie szklanki.
___Monika obie napełniła sokiem, podniosła swoją i upiła niewielką ilość.
___–’A imię jego czterdzieści i cztery’ – rozbrzmiały jej myśli, które natychmiast zaintrygowały Dawida. – ‘A imię jego czterdzieści i cztery’ – recytowała te słowa jak mantrę.
___Tłumacz tak bardzo skupił się na słuchaniu myśli kobiety, że gdy przyłożył szklankę do ust, omal nie wylał napoju. Sok okazał się całkiem smaczny, więc wypił naraz sporą ilość. Zanim jednak zdążył nawiązać rozmowę z Moniką Sobiech, odezwał się jej telefon komórkowy.
___– Oj, proszę mi wybaczyć, ale muszę odebrać – wyjaśniła sąsiadka i odeszła od stołu.
___Przez kilkanaście sekund głośno dyskutowała, prowadząc rozmowę prawdopodobnie ze swoim mężem. Zmierzali w stronę kłótni, a Dawid poczuł się niezręcznie, że musi tego słuchać. Na szczęście po chwili kobieta wróciła, mocno zaaferowana.
___– Przepraszam, ale muszę już iść – powiedziała, trzymając komórkę w ręku. – Mam nadzieję, że panu smakowało. Proszę zostawić sobie dzbanek, odniesie pan jak wypije resztę. Znajdę wyjście, do widzenia.
___Czym prędzej opuściła mieszkanie, wyraźnie zdenerwowana otrzymanym telefonem. Jak zauważył Dawid, Monika nie zmieniła jednak myśli po tej rozmowie. Kiedy zamykała za sobą drzwi, ciągle w głowie miała ten sam, stary cytat literacki. W końcu zniknęła poza zasięg, z którego tłumacz nie mógł już usłyszeć jej myśli. Sobiechowie to z całą pewnością oryginalna para.
___Przyciągnął do siebie laptopa, leżącego przy innym krześle, by wrócić do czytania e–maila od Artura Ciechanowskiego. Na pierwszy rzut oka było to kolejne, zwykłe zlecenie, jedno z wielu. Dawid otworzył załącznik z tekstem do przetłumaczenia i kiedy już miał go obejrzeć, poczuł senność. Chciał położyć się na kanapie, ale nie miał siły wstać z krzesła. Zasnął, opierając głowę o blat stołu.
___Obudził się z olbrzymim bólem głowy i uczuciem suchości w ustach. Niewielkie okno po jego lewej stronie wpuszczało bardzo słabe, migające światło. Dawid zdezorientowany leżał jeszcze kilka minut, próbując pozbierać myśli. Rozejrzał się wokół i stwierdził, że miejsce w którym przebywa z całą pewnością nie jest jego mieszkaniem. Natychmiast poderwał się na nogi i podbiegł do pobliskich drzwi. Zanim zdążył nacisnąć klamkę, ktoś otworzył je od zewnątrz.
___– Trochę tu ciemno – stwierdził wchodzący do pokoju mężczyzna w okularach, po czym zapalił światło: – Od razu lepiej.
___– Co się dzieje, gdzie ja jestem?! – wykrzyknął Dawid.
___– Spokojnie, usiądź i zaraz ci wszystko wytłumaczę – odrzekł Robert Sobiech, sięgnął za drzwi po szklankę z wodą i położył ją na stoliku obok łóżka. – Pewnie chce ci się pić.
___–’Do re mi fa sol la si do. Do si la sol fa mi re do.’ – Czytanie w myślach Sobiecha było pozbawione sensu.
___Dawid wrócił na łóżko i łapczywie wypił naraz całą wodę. Robert dolał kolejną szklankę, zamknął drzwi i usiadł na krześle obok. Dopiero teraz dało się zauważyć, że przyniósł ze sobą jakąś teczkę z dokumentami. Otworzył ją i wyciągnął chudy plik papierów. Na pierwszej stronie widniały dwa zdjęcia Dawida. Jedno, kiedy miał około dziewięciu lat i drugie, bardziej aktualne, z dowodu osobistego.
___– Nieźli z was sąsiedzi – zagaił tłumacz, odstawiając pustą szklankę. – Najpierw częstujecie mnie czymś usypiającym o smaku wiśni, a teraz wyciągacie jakieś świstki ze starymi zdjęciami.
___– Wybacz nam te kilka godzin snu, być może trochę przesadziliśmy – odparł Sobiech. – Jeżeli chodzi o ból głowy to za kilkadziesiąt minut powinien zniknąć. I gdybyś się zastanawiał: nie, nie słyszę twoich myśli.
___Źrenice Dawida rozszerzyły się w geście jednoczesnego zainteresowania i przerażenia. Jeszcze raz rozejrzał się po pokoju. Jedno okno z dziwnym światłem, chyba sztucznym. To na pewno nie jest fabryka.
___– Gdzie ja jestem i o czym ty pieprzysz z tymi myślami, co?! – krzyknął tłumacz i natychmiast pożałował tej decyzji, gdyż poczuł ból gardła.
___– Nie musisz udawać – odpowiedział sąsiad. – Chyba spodziewałeś się, że osoba z twoim talentem będzie stanowiła obiekt zainteresowań pewnych ludzi. Zanim jednak powiem więcej, wypadałoby się przedstawić. Robert Trochowski, miło mi – podał tłumaczowi rękę, a ten zdezorientowany uścisnął ją, nie zadając żadnego pytania. – Razem z Moniką Polkowską, którą znasz jako moją – odkaszlnął – żonę, obserwowaliśmy cię przez ostatni rok. Dla twojego bezpieczeństwa.
___Prawdą jest, że Dawid spodziewał się zainteresowania ze strony rządu, wariatów czy innych służb specjalnych, ale niespecjalnie takowego pragnął. Chciał uniknąć sytuacji, w której aktualnie się znalazł.
___– Oczywiście nikt cię tutaj na siłę nie trzyma – dodał Sobiech o nazwisku Trochowski. – Możesz wyjść w każdej chwili, ale proszę cię żebyś mnie wysłuchał, zanim to zrobisz.
___– Skoro mogę wyjść w każdej chwili – błyskawicznie odpowiedział Dawid – dlaczego ściągnęliście mnie tutaj siłą?
___Trochowski poprawił swoje okulary i głośno westchnął.
___– Słuszna uwaga – przyznał sąsiad. – W każdym bądź razie pozwól mi powiedzieć kilka słów. Potem będziesz wolny. – Robert poprawił swoje krzesło i położył teczkę z dokumentami na stoliku obok. – Jak widzisz byłeś pod stałą obserwacją już kiedy miałeś dziewięć lat. – Wskazał na zdjęcie. – Od niemal dwóch dekad, w trzeciej klasie szkoły podstawowej wszyscy uczniowie piszą pewien test. Wygląda to na zwykły rebusik, jeden z wielu jakimi dzieciaki są męczone. Nauczyciele zostali zobligowani, by po sprawdzeniu wyników wysyłać te najlepsze do placówki rządowej, gdzie przydzielane są stypendia na dalszy rozwój dziecka. Przynajmniej tak myślą nauczyciele.
___– Piękna bajka, ale przejdź już do meritum – wrzucił Dawid.
___Trochowski z pobłażaniem spojrzał na tłumacza i kontynuował:
___– Jak się już pewnie domyśliłeś, tu nie chodziło o stypendia. Najlepsi uczniowie byli sprawdzani przez naszą agencję, a dokładniej zrzeszenie.
___– Jesteście z ABW? A może od razu KGB? – kpił tłumacz.
___Dawid nie traktował rozmówcy poważnie. Porwanie i przetrzymywanie wbrew czyjejś woli nie mogło zwiastować dobrych informacji.
___– Byłoby łatwiej, gdybyś mi nie przerywał – powiedział Robert i skomentował kpiny tłumacza: – Nie, choć bliżej nam do Agencji Wywiadu, niż ABW. Jesteśmy utajnioną komórką, ale do tego wrócę później. Na czym to ja skończyłem... – Spojrzał w bok. – A, tak. Wyniki znacznie powyżej przeciętnej lądowały u nas na biurku, gdzie były badane. Prawie wszystkie zostały odrzucone. W ciągu ostatnich dwudziestu lat jedynie kilka osób spełniło kryteria audirów.
___Te słowa zaintrygowały Dawida. Przez całe życie sądził, że ze swoim „darem” jest sam. Od Trochowskiego mógł wreszcie uzyskać jakieś odpowiedzi.
___– Audirów? – z zainteresowaniem spytał Dawid. – Mówisz o ludziach, którzy słyszą myśli? Cały czas wydawało mi się, że tylko ja jestem takim wybrykiem natury.
___Tłumacz na przemian czuł podekscytowanie i gniew. Nie mógł jednak ot tak uwierzyć we wszystko, co mówi ten fałszywy sąsiad.
___– Kłamiesz – dodał Dawid. – Gdyby byli inni, jakoś by się ze mną skontaktowali.
___– Właśnie dochodzimy do sedna – uzupełnił Trochowski. – Aktualnie znajdujesz się w siedzibie ZPL, czyli agencji zrzeszającej audirów, jak ty. Do zadań, a konkretniej zadania tej agencji, jeszcze wrócę. Skrót ZPL oznacza Zrzeszenie Przyjaciół Lasów, nazwa to oczywiście przykrywka. Jesteśmy pewni, że większość cywilizowanych krajów również posiada swoje odpowiedniki ZPL–u, jednak póki co wiemy, że audirowie nie byli użyci w żadnym istotniejszym konflikcie na świecie. – Dawid lekko puknął się w czoło, wskazując na swoje niedowierzanie, ale Trochowski kontynuował: – Wiesz, że mówię prawdę. Każdy, kto posiada twoje zdolności, potrafi wyczuć, kiedy ktoś kłamie.
___Obaj uśmiechnęli się nieznacznie. Dawid musiał przyznać swojemu rozmówcy rację. Od zawsze potrafił przyłapać ludzi na mniejszych lub większych kłamstwach.
___– Wiem, że mówisz prawdę – potwierdził tłumacz – ale i tak trudno mi w to wszystko uwierzyć na słowo.
___– Nie musisz mi wierzyć na słowo. Flawio, pozwól na chwilę! – wykrzyknął Trochowski, lekko się odwracając.
___Po chwili w drzwiach stanęła młoda kobieta średniego wzrostu, w podobnym do tłumacza wieku. Jej blond włosy przysłaniały połowę twarzy, a kolczyk w nosie zdecydowanie odbierał urody. Jedyny element jej garderoby, który nie pasował i burzył wrażenie sympatycznej dziewczyny.
___–‘Liczyłem na kolejnego sąsiada’ – pomyślał Dawid.
___– Wybacz, że cię rozczarowałam – powiedziała Flawia, a łóżko nieco zaskrzypiało, kiedy Dawid stanął na baczność. – Chociaż w sumie rozglądam się za nowym mieszkaniem – dodała.
___Po raz pierwszy w życiu tłumacz mógł poczuć się jak normalny człowiek. Jego myśli przestały być prywatne. Ktoś inny był w stanie usłyszeć te wszystkie przemyślenia, mniej i bardziej wyrafinowane.
___Chwilę ciszy przerwał Trochowski:
___– Dzięki Flawia, już sobie poradzimy – skinął do kobiety, a ta wyszła, nie zamykając za sobą drzwi.
___Robert podniósł się i zrobił to za nią, przeklinając szeptem. Dawid cały czas stał, gdy Trochowski wrócił na swoje miejsce, by kontynuować:
___– Nie przejmuj się, ona także była przekonana, że jest jedyną audirką na świecie. A później poznała nas – wyznał z lekkim uśmiechem. – Ale wracając do najważniejszego tematu naszej rozmowy. Jesteśmy w kropce, Dawidzie. Nie będę cię oszukiwać, że moja oferta jest śliczna i bezpieczna. Przez ostatnie trzy lata straciliśmy już czterech z pięciu audirów, jakich mieliśmy. – Głośno przełknął ślinę, gdy o nich wspomniał. – W tym miejscu powinienem chyba napomknąć o czymś w rodzaju ojczyzna cię potrzebuje, ale to nie w moim stylu. Otóż mam do zaoferowania pracę. Wymagana dyspozycyjność dwadzieścia cztery na siedem, byłbyś wzywany według naszych potrzeb. Do twoich obowiązków należałoby towarzyszenie mi podczas wielu misji. Żadnego strzelania, ale robota grozi śmiercią. – Trochowski westchnął, a Dawid usiadł. – Wynagrodzenie to ćwierć miliona złotych miesięcznie, oraz wszystkie świadczenia, jakie tylko sobie wymarzysz. Po pięciu latach możesz spokojnie odejść na emeryturę i resztę życia wygrzewać się na Karaibach. Poznasz ciekawych ludzi, zwiedzisz piękne miejsca i, co cię powinno zainteresować, dowiesz się wiele o swojej zdolności, w tym jak ją rozwinąć.
___Dawid przeniknął Roberta wzrokiem. Pieniądze nigdy go specjalnie nie interesowały, całe życie natomiast brakowało mu emocji. Chciał coś znaczyć, coś osiągnąć, a okazja sama się napatoczyła. Szczególnie jednak zaintrygowała go część dotycząca rozwoju swojej umiejętności. Zanim jednak odpowie na propozycje, miał jeszcze kilka wątpliwości do rozwiania.
___– Ilu audirów współpracowało z wami do tej pory? – spytał tłumacz.
___– Ta piątka, o której wspomniałem – odparł Trochowski – oraz jeszcze dwóch. Jeden zmarł śmiercią naturalną, a drugi od prawie trzech lat odpoczywa na emeryturze.
___– Czterech z siedmiu zmarło wykonując u was robotę? Jakie jest zagrożenie? – zapytał Dawid.
___Trochowski zagryzł wargi i spojrzał nieco w bok. Kilka sekund później westchnął i odezwał się:
___– Gideon, a właściwie Igor Błotny. Gideon to przydomek, jakim lubi się posługiwać – wyjaśnił Robert, przybliżając, kim jest Gideon z listu. – Zanim Błotny się uaktywnił, praca była bezpieczniejsza. Ot zwykłe, niegroźne szpiegostwo, dbanie o bezpieczeństwo narodowe poprzez trzymanie ręki na pulsie.
___–‘Niegroźne szpiegostwo. Dobre sobie’ – pomyślał Dawid, po czym zabrał głos:
___– Kilka tygodni temu miałem do przetłumaczenia jakiś list dotyczący Gideona, ale nie mogę sobie przypomnieć, o co chodziło...
___– To była nasza przynęta, nic istotnego. – Trochowski machnął ręką. – Wybacz, że miałeś przez nas kłopoty, ale wiedzieliśmy, że sobie poradzisz. Sprawdzaliśmy, jak długo zajmie Igorowi dotarcie do ciebie. Gideon nie jest głupi i domyślił się, że nie zlecilibyśmy tłumaczenia osobie z zewnątrz, więc wysyłając tych dwóch facetów chciał zapewnić nas, że wie, co robimy.
___– Świetnie – ironicznie odparł Dawid. – Właśnie dowiedziałem się, że nawet jak zrezygnuję z twojej oferty to na moją głowę będzie polował jakiś psychopata. Brzmi bardzo miło.
___– A twoje dotychczasowe życie było miłe? – nieco agresywnie spytał Trochowski. – Potrafisz czytać w myślach, ale nie zdecydowałeś się na nic więcej poza zawodem tłumacza. Z pewnością sporo dumałeś w tym temacie i nie doszedłeś do żadnych wniosków. Zawisnąłeś w powietrzu, między dwoma drogami. Obaj dobrze wiemy, że już podjąłeś decyzję. – Trochowski był nieco zbyt pewny siebie, ale miał rację. – Od dzisiaj jesteśmy w stałym kontakcie. Niedługo zaczniesz swój trening, który pomoże ci wejść na wyższe stopnie zaawansowania. Potrzebujemy cię, Dawidzie, tak samo jak ty potrzebujesz nas.
___Robert wstał i gestem zaprosił tłumacza w stronę wyjścia. Dawid bez słowa za nim poszedł i razem opuścili pokój. Przeszli kilka metrów przez ciemny, ciasny korytarz i wsiedli do windy, która znajdowała się na końcu. Trochowski przekręcił jakiś kluczyk i wcisnął przycisk z numerem zero. Surowa, srebrno metaliczna winda pojechała w górę, według Dawida jakieś trzy piętra. Drzwi otworzyły się i obaj wyszli do dużego holu. Zabiegani ludzie nawet nie zwrócili na nich uwagi. Mimo późnej godziny, każdy gdzieś się śpieszył, dreptając po marmurowej podłodze.
___– Stary biurowiec „Syrena” – wyjaśnił Robert, przekrzykując panujący hałas. – Centrum Warszawy to idealne miejsce na siedzibę. Nikt tutaj nie zwraca uwagi na nikogo. – Trochowski otwartą dłonią wskazał wyjście z budynku. – Dalej już chyba znajdziesz drogę?
___– Poradzę sobie – zapewnił Dawid, ciągle jeszcze mocno zdezorientowany.
___– W takim razie do jutra – pożegnał go Robert i odwrócił się w stronę windy.
___– Poczekaj, mam jeszcze jedno pytanie. – Dawid machnął ręką w stronę swojego sąsiada. – Dlaczego ten Błotny jest taki niebezpieczny?
___Trochowski przez ramię spojrzał na tłumacza i wyjaśnił:
___– To bardzo inteligentny facet, który zgromadził grupę ludzi zdeterminowanych do zakłócenia spokoju w naszym regionie świata. Dokładniejszego planu jeszcze nie znamy – Robert już miał stawiać krok w stronę windy, kiedy przypomniał sobie: – Aha i jeszcze jedno. Igor jest audirem. Najlepszym, jakiego wytrenowaliśmy.
Audir [SF], pierwszy rozdział
1
Ostatnio zmieniony śr 06 lut 2013, 12:46 przez Zoraj, łącznie zmieniany 3 razy.