"Dragonia" Fantasy

1
Fragment opowiadania. Jestem ciekawa waszych opini. Zapraszam do czytania. Tekst powstał już jakiś czas temu, ale zdaje sobie sprawę, że potrzebuje porządnej korekty.




" Po burzy atmosfera pomiędzy dwoma podróżnikami zmieniła się diametralnie. Nie było już wszechogarniającej ciszy. Za każdym razem, gdy Młody milkł Burułaj starał się go zająć czymkolwiek by tylko nie myślał o bólu. Nowa maść na rany z zielska, które pozrywał Burułaj zaczęła przynosić ulgę i powoli się goiło. Mieli szczęście. Po kilku godzinach jazdy wrócili na wcześniej wytyczoną trasę. Ponownie otoczyły ich wysokie sosny kołyszące się na wietrze. Jechali powoli, bez nerwów. Burułaj uśmiechał się w stronę wychodzącego nieśmiało słońca. Nawet samemu Czeremisowi poprawił humor i zaczął podśpiewywać jakieś piosenki. Jego towarzysz nie komentował fałszów, nie chcąc powrotu melancholii. Pierwszy raz od wyjazdu z Wschodniego Królestwa brązowe oczy Czeremisa uśmiechały się szczerze. Gdyby ktoś widział ich z boku pomyślałby, że to jacyś biedni wędrowcy błąkający się po kraju w poszukiwaniu kawałka chleba. Byli zarośnięci, przemoknięci i oblepieni błotem. Strażnicy mogliby ich wziąć równie dobrze za obłąkańców, co skończyłoby się aresztowaniem (nowy paragraf królewski). Na szczęście jednak na swojej drodze żadnych nie spotkali. Nikogo nie spotkali. Według pamięci Burułaja już dawno powinni słyszeć gwar rozmów, lub chociaż mijających ich wieśniaków, ale nie chciał się zamartwiać na zapas.
- I jak Burułaju?- Spytał niespodziewanie młodziak, wybijając go z zadumania
- No śpiewać tu ty nie umiesz
- Bardzo śmieszne- starszy wybuchnął śmiechem na widok niezręcznego grymasu twarzy swojego towarzysza. Zarost na jego twarzy sprawiał wrażenie dojrzałości jednak oczy pokazywały jeszcze młodość i charakterystyczną dla niej naiwność.
- Nie o to pytam!- Samego Burułaja nie sposób było nie zauważyć. Mimo, że nie był już młody, siwiejące włosy nie straciły nic na swojej gęstości. Gdy patrzył się na kogoś swoimi przenikliwymi, zielonymi oczami, czuło się jakby prześwietlał człowieka do samego wnętrza. Zwykle goląc się zostawiał sobie pekaesy i krótką czarną bródkę na brodzie. Miał jasną cerę i opalał się na czerwono. Rzadko, kiedy widywał go uśmiechniętego, ale dla większości mieszkańców Wschodniego Królestwa ten widok był czymś więcej niż wyrażeniem radości. Burułaj był szanowanym jak mało, kto. Ceniono jego oczytanie, wiedzę i doświadczenie. Jako człowiek bardzo się przysłużył całemu Królestwu Np. tym, iż wprowadził naukę czytania i pisania dla wstępujących do wojska. Wszędzie był uważany za mędrca. Ale miał bardzo trudny charakter. Uparty i nieugięty.
- A o co pytasz?-
- No czy udaje nam się zachowywać jak tutejsi? Sam mówiłeś, ze tak trzeba by nas nie złapali
- Niekoniecznie mi o śpiewanie chodziło- powiedział lekko się uśmiechając. Dwie blizny pod okiem kształtem przypominały teraz wijącego się zygzakiem węża.
- To, co mam w takim bądź razie robić?
- Na pewno nie śpiewać- Czeremis przeczesał długie jak na mężczyznę włosy. On sam nie wyróżniał się niczym. Był zwykłym, niezbyt przystojnym młodzieniaszkiem. Chyba tylko jego niewinny uśmieszek wyróżniał go z tłumów. Gdy tylko wjechali w zagajnik poczuli zapach spalenizny.
- Burułaju! Ludzie!- Powiedział podniesionym głosem.
- To jest to wieś, do której mieliśmy dotrzeć wczoraj.- Mruknął towarzysz. Jego uwagę przykuł niepokój zwierzęcia. Dla młodego nie było to ważne. Widział tylko głęboką zieleń liści i ich piękny taniec na wietrze. Niepewne końskie kopyta uderzały o wyściełaną kamieniami, zaniedbaną dróżkę. Gęstwina leśna nie pozwalała na to by zorientować się, co ich czeka za następnym zakrętem. Burułaj nie lubił takich ścieżek, bo właśnie na nich można bezproblemowo dostać strzałą pomiędzy oczy. Nagle Czeremis zaczął się wiercić
- Co ty robisz?- Spytał z nieukrywanym zdziwieniem Burułaj. Ten tylko zszedł z konia. Towarzysz powtórzył pytanie jednak znowu nie usłyszał żadnej odpowiedzi. Czeremis pchnięty wewnętrzną potrzebą chciał do wioski dojść na własnych nogach. Kilka lat później zastanawiał się, czemu tak zrobił. Każdy krok sprawiał mu przyjemność. Teraz poczuł, że nie ma już tego paraliżującego bólu z rany. Chciał skakać z radości. Burułaj próbował go zatrzymać jednak bezskutecznie. Poszedł przed siebie. Już czuł smak pieczonego chleba i świeżego siana, na którym dzisiaj się prześpią. Nie chciał już taplać się w błocie. Mimo, że kuśtykał czuł się jakby leciał w przestworzach.
- W końcu! Burułaju! Ludzie!- Krzyczał na cały głos. Starszy towarzysz od razu się zaniepokoił. Nie dosyć, że wszystko w około jest podejrzanie ciche to jeszcze Czeremis krzyczał na cały głos. Chciał już do niego pobiec, lecz koń bez powodu zaczął wierzgać.
- Na Geolora! Wróćże się Czeremisie!- uwaga młodzieńca była skierowana gdzie indziej. Przykuły ją małe stokrotki wyrastające mu pod samymi nogami. Zwolnił. Niewiadomo, czemu właśnie one mu się spodobały. Z lekkim obłędem w oczach szedł w ich kierunku. Po chwili z śnieżnobiałej bieli zmieniły swój kolor na czerwony. Zobaczył, ze coś czerwonego skapuje z gałęzi drzewa. Uniósł oczy i krzyknął na cały głos. Nigdy wcześniej i później nie udało mu się wydobyć z siebie takiego przerażenia. Krople krwi skapywały z długich, chyba blond ( ciężko było określić ich kolor. W słońcu wydawały się być jasne) włosów małej dziewczynki. Na jej ciałku wisiała rozdarta lniana sukieneczka. Do połowy rozwarte powieki odkrywały strasznie wyglądające białka. Kiedyś mlecznobiała cera teraz była sina. Lekka postać dyndała przy nawet najmniejszym podmuchu wiatru. Był w szoku. Nie słyszał nawet odbijającego się echem po całym zagajniku krzyku Burułaja. Łzy mimowolnie spływały mu po policzkach. Zaczął gdzieś biec, coś krzyczeć. Wołał o pomoc, nie rozumiał, dlaczego nikogo tutaj nie ma. Nagle zobaczył wielką, drewnianą stodołę. Gdy tylko dotknął jej bocznej ściany spotkał go przerażający widok.
- O Bogowie…- rżenie konia odbijało mu się echem w głowie. Nie widział nic prócz morza krwi. Tłum powbijanych na pal ludzi wlepiało w niego swoje twarze. Rozwarte usta zamarły w okrzyku bólu. Rozharatane ciała świeciły flakami przy blasku słońca. Rozrzucone suknie zgwałconych kobiet beztrosko tańcowały na wietrze. Pod jakimś domem widać było pływające w gnoju ciała niemowlaków. Resztki siana ze spalonych chat zakrywały przerażone twarze ludzi, którym nie udało się uciec. Z ust Czeremisa wydobył się jęk. Nagle słyszał jak wszyscy Ci ludzie krzyczą w jego kierunku. Złapał się za głowę jakby z nadzieją, że gdzieś zniknie, rozpłynie się w powietrzu. Wtedy poczuł silne ramię Burułaja. Nie miał siły by się szarpać. Wtulił się w nie i wybuchnął płaczem. Towarzysz zupełnie nie zareagował na ten widok. Mocno przycisnął młodego do siebie, jakby rozumiejąc ten ból. Z uwagą rozglądał się po wiosce, próbując coś znaleźć. W jego głowie nie było chaosu, tylko cisza. Gdy tylko usłyszał jakiś ruch odczepił Czeremisa od siebie i powędrował w jego kierunku. Wśród sterty ciał widać było kobietę, która kasłała krwią. Była przywiązana do płotu odgradzającego chlew od zagrody. Jej przerażone oczy wypełnione były krwią i obłędem. Burułaj próbował się do niej odezwać, jednak nic nie słyszała. Oglądając jej ciało zobaczył poharatane nogi i łono. Ostrze nie zahaczyło o żadną tętnicę, dlatego też wykrwawiała się powoli. Mogła leżeć tutaj całą noc.
- O Geolorze, pobłogosław tę kobietę. Niech jej niewinna krew ustrzeże nas od złego. – Podczas zmawiania modlitwy wyjął powoli miecz. Gdy kobieta to zobaczyła ze strachem w oczach popatrzyła na Burułaja. Jej wzrok prosił, by tego nie robił. Zasłonił przerażone oczy zimną dłonią, po czym wbił ostrze prosto w serce. Z ust wydobył się cichy jęk. Po chwili jej ciało bezwładnie zawisło. Zdjąwszy rękę ujrzał lekko podartą kartkę, która trzymana przez strzałę dyndała nad głową Martwej. Wziął zerwał ją gwałtownie z pala i czym prędzej wrócił do Czeremisa by zabrać go stąd. Młody nawet nie wiedział, kiedy znalazł się z powrotem przy koniu. Burułaj wciągnął go na zwierze i popędzili gdzieś przez pola omijając główną drogę.

„ Z rozkazu Miłościwie Nam Panującego Króla Bartłomieja, na wieś zostaje nałożony areszt z powodu donosów, iż na jej terenie znajdują się uchodźcy z Wschodniego Królestwa.
P.s. Gdyby się nie odnaleźli wymordować wszystkich.

Pułkownik sir Draco”

Kiedy Czeremis czytał ten rozkaz po raz czwarty, Burułaj dokładał świeżo pozbieranych gałęzi do ogniska. Do końca nie mógł uwierzyć, że to, co widział zdarzyło się naprawdę.
- Jaki potwór mógł coś takiego zrobić?- Wydusił z siebie, zabierając się do ponownego przeczytania każdej litery osobno.
- Pułkownik Draco.
- Kto?
- Sam nie wiem, kto to jest- mruknął zamyślając się Burułaj. Grzebał w patykiem podsycając ogień.
- Czemu? – Mruknął coraz bardziej płaczliwym głosem
- Chyba przez nas. Donieśli, że kierujemy się w stronę stolicy no i zaatakowali najbliższą wioskę, w której moglibyśmy się zatrzymać.- Las wokół nich szumiał zagadkową muzyką zeschłych roślin, łamanych patyków i wycia wilków. Zboczyli jakieś kilkaset metrów od głównej drogi i ukryli się w opuszczonej przez przemytników, ziemiance. Burułajowi po drodze udało się zapolować na jakieś ptactwo. Wyskubane i wypatroszone piekły się na ogniu. Czeremis dopiero dochodził do siebie po drastycznej scenie i po słowach towarzysza: „ To jest wojna, do takiego widoku musisz się przyzwyczaić”. Nie chciał się przyzwyczajać. Burułaj wbijał kawałki śmierdzącego mięsa na strzałę. Mało, kto dałby się namówić na to, jednak po całym dniu wędrówki żadnego jedzenia się nie odmawia. Tym bardziej, jeżeli to jest jedyne pożywienie, na które udało się zapolować w ciągu dnia.
- Właśnie, dlatego bałem się Ciebie zabierać na tą misję- Mruknął Burułaj wpatrując się w skaczące wesoło płomienie ognia
- Dlaczego?
- Bo możesz sobie nie poradzić, z tym, co tutaj zobaczysz. Nie warto psuć obrazu świata od razu od najmłodszych lat. A Bohun Ciebie na to naraził i to było nieodpowiedzialne z jego strony. Co innego jest, gdy ktoś opowiada Ci o śmierci a co innego, gdy ty sam musisz ją oglądać. Wojna to nie zabawa i boję się, że Bohun o tym zapomina. Nie złość się z tego powodu, że moje prawdziwe ja kłóci się z twoim wyobrażeniem mojej osoby. Ale za dużo widziałem, by być innym człowiekiem.
- Nie złoszczę się- powiedział Czeremis wlepiając oczy w towarzysza. Nawet nie drgnął.
- A co do wspomnień. To wracają obrazy dzieciństwa. W końcu wracam do domu- po czym uśmiechnął się gorzko
- Co? Jak to do domu?
- Ja nie wychowałem się we Wschodnim Królestwie tak jak ty czy Bohun. To tutaj dorastałem, to tu nabrałem siły i to stąd tyle umiem.
- To jak się do nas dostałeś?
- Przyjechałem z Feliksem Oktawianem i zostałem.
- Z ojcem Bohuna?
- Tak. Zapamiętaj to imię, bo jeżeli jesteś jego wielkim poplecznikiem powinieneś wiedzieć o nim wszystko.
- Czemu tak Ciebie wzięło na zwierzenia?- Powiedział po chwili milczenia Czeremis kładąc się na ziemię i wlepiając oczy w niebo. Burułaj westchnął głęboko sprawdzając czy mięso nadaje się już do spożycia.
- Sądziłem, że będziesz chciał wiedzieć, o co walczysz.
- Chcę się dowiedzieć! – Burułaj podał dobrze przypieczony kawałek mięsa. Jeszcze dwa dni temu odrzuciłby to z obrzydzeniem. Teraz wszystko się zmieniło. Wziął i bez słowa zaczął jeść cały czas wpatrując się w leśną otchłań.
- To będzie długa historia, więc lepiej uważaj, bo nie będę powtarzać. – Powiedział nadgryzając kawałek czerstwego chleba, który znaleźli w ziemiance. – Od najmłodszych lat mieszkałem tutaj, w Zachodnim Królestwie. Byłem dobrym uczniem, wychowanym w duchu walki o swoje i mój kraj. Już wtedy rządziła tutaj dynastia bartłomiejowa. Gdy byłem małym szkrabem, rządził tutaj ojciec teraźniejszego króla, Karol. Nie było wtedy tak źle. Jednak od razu po jego śmierci Bartłomiej wprowadził niezrozumiały przez nikogo terror. Ludzie ginęli tak naprawdę za nic. Ja przyzwyczajony do wolności postanowiłem wstąpić do partyzantki. Podczas mojej pierwszej, zresztą nieudanej misji, złapali mnie i wtrącili do lochów jakiegoś małego oddziału straży na obrzeżach kraju. I dzięki temu poznałem Feliksa Oktawiana. On ze swoimi ludźmi napadli na niego i zabrali wszystkich więźniów do Wschodniego Królestwa. Tam też się z nim zaprzyjaźniłem i dzięki niemu zaszedłem tak daleko w hierarchii. Gdy znalazłem się tam, już był znaczącym człowiekiem w całym kraju. Wyczuł, że Zachód rozpada się przez terror i postanowił zaatakować przywłaszczając sobie najbardziej wysunięte na wschód ziemie…
- Wiem, wtedy przecież był najlepszy okres w historii całego Królestwa. – Przerwał długi wywód historyczny na temat osiągnięć Feliksa Oktawiana
- Może i to wiesz, ale nie zdajesz sobie najmniejszej sprawy, dlaczego Feliks to zrobił.
- No żeby zdobyć Królestwo Zachodnie…
- Nieprawda- wtrącił się Burułaj z nie lada zadowoleniem. Czeremis wyciągnął rękę po kolejny kawałek jedzenia.
- Wszystkiemu winna jest Dragonia
- Co?- Spytał żując wyjątkowo niedopieczony kawałek ścięgna.
- Dragonia, historyczne odznaczenie dane ludziom przez Ażdaha władcę Smoków i Żmijów. Ażdah jest symbolem władzy Geolora na ziemi. Według legendy człowiek mający na imię Grom był pierwszym i ostatnim ze śmiertelnych, któremu udało się go zobaczyć i przeżyć. Jego lud nękany przez potwory i najeźdźców z Południa musiał migrować na północne, mniej przyjazne ziemie. Gdy już się tam znaleźli nie starczało wody i jedzenia, także Rana Starszych podjęła decyzję, że co roku odbywać się będą walki, po których przegrani albo będą zabijani, albo wygnani. Jednym z przegranych był właśnie Grom. Wyruszył, więc przed siebie przemierzając wody, lasy, morza i gdzieś w górach znalazł Ażdaha, myślącego nad problemami tego świata. Grom jednak nie wystraszył się i zaczął z nim rozmowę, w której poprosił o zmiłowanie się nad jego ludem. Wiedział, że będzie musiał zapłacić głową za to zuchwalstwo. Ku jego zdziwieniu Ażdah przejął się jego historią i postanowił pomóc. W darze za bohaterstwo i odwagę Groma bóg podarował mu trzy dary: Władzę nad smokami, Nieśmiertelność, Koronę. – gdy tylko Burułaj próbował złapać oddech Czeremis spojrzał się na niego wątpiącym wzrokiem
- No i co to ma wspólnego z naszą wojną?
- To, że Feliks Oktawian jest potomkiem tego właśnie Groma- młody wybuchnął śmiechem.
- Nie wmówisz mi, że jest nieśmiertelny-
- Władza nad smokami i korona oznaczają mniej więcej to samo, czyli zwierzchnictwo nad wszystkimi istotami magicznymi, które albo są smokami albo są z nimi w jakiś sposób powiązane. A Nieśmiertelność oznacza nie to, że Dragon unika śmierci, ale to, że nikt, prócz drugiego Dragona nie może go zabić. Czyni to go jakby nieśmiertelnym. – Kiedy młody zobaczył poważną minę swojego przyjaciela przeszła mu ochota na żarty.
- Mówisz poważnie?
- Tak. Feliksowi Oktawianowi się nie udało, więc jego następcą jest Bohun…
- Bohun będzie królem?- Spytał Czeremis prawie zagławiając się kawałkiem mięsa. Burułaj uśmiechnął się pod nosem. – Ale skąd to wiadomo?
- Ponad 200 lat temu dynastia Dragonii upadła przez chciwość i nieumiejętne rządy ostatnich jej władców. Według przepowiedni koronę powinien odzyskać najpotężniejszy z Dragonów, właśnie w Czasie Smoka, który według Staroelfickiego kalendarza właśnie nadchodzi.
- A co to za przepowiednia?
- Mówi o trzech Dragonach, którzy zmienią oblicze świata i najpotężniejszy z nich zostanie koronowany przez samego Ażdaha na króla.
- A co to za trzej Dragoni?
- Bohun, jako syn Feliksa. To oczywiste. Drugim jest Kinga, tak mi się przynajmniej wydaje, ale nie jestem pewien.
- A ten trzeci?
- Nie wiem. Właśnie tego nie wiem
- Bo to są bzdury- skwitował Czeremis cały dialog towarzysza. Wziął ostatni kawałek mięsa do ust – nie powiesz mi, ze ludzie ginęli w imię jakieś legendy
- W imię wolności- poprawił go Burułaj
- To znaczy, że wolność jest legendą?
- Jeżeli przepowiednia się nie sprawdzi, to tak.- Po tych słowach pomiędzy rozmówcami zapadła głucha cisza. Gdzieniegdzie słychać było hukanie sów i szelest skrzydeł nietoperzy. Po chwili Czeremis odwrócił się plecami do towarzysza i udawał, że śpi. Może i historia opowiedziana przez Burułaja poruszyłaby go lub zaciekawiła, ale nie dzisiaj. W jego sercu wciąż tkwił obraz tej małej dziewczynki, latającej jak aniołek i wlepiającej w niego oczy.

Gdy się tylko obudził zastał Burułaja w takiej samej pozycji, w jakiej siedział przy ognisku zeszłej nocy. Ten ani drgnął. Zauważył, że jego kompan czuwa w pół śnie. Gdy poczuł, że młody mu się przygląda otworzył oczy i uśmiechnął się szeroko.
- Wyspałeś się?
- Całą noc śniły mi się koszmary, wisząca dziewczynka i latające smoki – powiedział z naciskiem na ostatnie słowa – naopowiadałeś mi bzdur i teraz mam jakieś chore wizje.- Burułaj ponaglił chłopaka by ten wstał, czym prędzej i zgasił ognisko. Dał mu kawałek czerstwego chleba by zapchał czymś żołądek a sam poszedł nakarmić i oporządzić do drogi konia. Gdy się odwrócił zobaczył Czeremisa patrzącego zdziwionymi oczami na prawie niewidoczną bliznę po poważnej ranie.
- To przez te rośliny tak wczoraj Ci odbijało i zachciało biegać się po lesie – rzekł optymistycznie Burułaj.
- Przecież…
- Masz nogę? To się ciesz a nie wnikaj.- Młody chciał coś powiedzieć, jednak ten nie pozwolił mu nawet na pozbieranie kotłujących się w głowie myśli. Im dłużej przebywał z Burułajem tym coraz bardziej się zmieniał. Nie rozumiał, co w nim się stało po wczorajszym widoku i niespodziewanej, szczerej rozmowie z towarzyszem. Czuł tylko jak Burułaj ciągnie go i konia za sobą w kierunku jakieś kałuży.
- Co ty robisz?- Spytał po chwili otępienia młody. Burułaj z szelmowskim uśmiechem wyjął coś z kieszeni
- Brzytwa. Znalazłem w tej ziemiance. Trochę przytępiona, ale ogolić się można.- Powiedział już mocząc sobie twarz. Zdecydowanymi, ale delikatnymi ruchami podcinał sobie kolejne włoski kilkudniowej brody. Młodego zadziwiała precyzja, z jaką jego kompan ogolił się, i mimo braku lustra potrafił zostawić sobie równo wygolone boczki i bródkę. Gdy do tego samego zachęcił Czeremisa, ten się wahał. Nie dosyć, że nie umiał się golić to jeszcze miałby to robić po omacku. Wymoczył sobie lekko policzki i wziął z rąk Burułaja to coś, czym miałby się ogolić. „Poradzisz sobie” to były ostatnie słowa Burułaja odchodzącego w stronę konia. Słowa otuchy wcale nie pomogły, wręcz przeciwnie. Miał nadzieję, że chociaż towarzysz mu pomoże. Westchnął tylko i przyłożył brzytwę do skóry twarzy. Burułaj z zainteresowaniem patrzył na klęczącego młodzieńca starającego zobaczyć swoją twarz w kałuży.
- Widzisz Weles jak ty masz dobrze. Nie musisz się golić…
- Wszystko słyszałem!- Wrzasnął Czeremis do swojego odbicia a zaraz po tym zawył z bólu. Po kilkunastominutowej katordze cisnął brzytwą na ziemię i soczyście przeklął. Starszy kompan zaśmiał się w głos. Na twarzy młodego widniało kilka ran i wysepki nieogolonych włosków.
- Dajże mi, bo się patrzeć na Ciebie nie można- powiedział po chwili cały czas śmiejąc się pod nosem.

Gdy już byli w drodze Czeremis nie mógł odpędzić się od roześmianych oczu swojego towarzysza.
- Nie masz się, z czego wyśmiewać?
- Przecież, ja się nie śmieję z Ciebie, tylko do Ciebie – powiedział Burułaj, na co Czeremis odpowiedział mu wyraźnym pukaniem palca wskazującego o czoło. Koń zarżał. Tym razem Burułaj postanowił dać koniowi trochę wytchnąć i szli na całej długości drogi zupełnie nie przejmując się hałasem, który robili. Nagle przed oczami ukazało się 5 jeźdźców pędzących w ich stronę. Gdyby mieli szansę uciec, może i by z tego skorzystali. Strażnicy pojawili się z nikąd otaczając ich. Czeremis rozglądał się nerwowo i dopiero, gdy zobaczył porozumiewawcze spojrzenie Burułaja trochę się uspokoił.
- W imieniu Generała i Jego Królewskiej Mości podajcie swoje imiona i cel podróży- rzekł w miarę spokojnie najtęższy z nich. I tylko on patrzył na nich w miarę przyjaźnie. Reszta gdyby mogła od razu wyciągnęłaby miecze i posiekała na kawałki. Zapadła martwa cisza. Jakiś basowy glos zza ich pleców powtórzył pytanie. Dowódca wsiadł z konia i powolnym krokiem powędrował w ich kierunku. Gdy się uśmiechnął jego blada twarz pokryła się rumieńcem. Poranne słońce odbijało się od błyszczącej zbroi. By lepiej widzieć podróżnych zdjął hełm
- Jestem Bartłomiej a to mój syn Czesław.- Powiedział po chwili widząc, że zbliża się do Czeremisa. Na szyi młodzieńca pojawił się pot.
- Jakże mamy Ci wierzyć?- Mimo, że pytanie skierowane było do Burułaja Dowódca nie patrzył na niego. Z rozmarzoną miną mierzył wzrokiem Czeremisa.
- A dlaczego miałbyś nie wierzyć?- Wykrztusił przygnieciony presją młodzieniec. Burułaj już chciał coś dodać, przepraszać, jednak Straż nie dała mu dojść do słowa.
- Z okolicznych wsi?
- Nie z północy przybywamy! – Prawie wrzasnął Czeremis chcąc już się kryć przed Dowódcą. Tamten z błyskiem w oczach czekał na kontynuację opowieści. Młodzieniec niepewnie kontynuował: -Krasnoludy od Horpydry splądrowały nam wioskę i teraz uciekamy do stolicy…
- A wiesz, że powinienem Was za to ukarać?
- My wierne sługi!- Krzyknął przerażony nie umiejąc już nic więcej z siebie wykrztusić. Przez chwilę Strażnicy popatrzyli pytająco na swojego Dowódcę. Przejęty historią ponownie się uśmiechnął.
- To macie szczęście, że jeszcze nie jesteśmy sojusznikami, bo za kilka dni musielibyśmy was…
- EMILU ZAMILCZ!- Przeszywający głos sparaliżował wszystko, co żywe. Zza uzbrojonych konnych wyszła szczupła postać. Na białej jak kreda twarzy rysował się gniew. Smoliste, tłuste włosy zakrywały jego kościste ramiona. Jaskrawożółte oczy przeszyły podróżnych na wskroś. Cienkie źrenice lekko pulsowały. Jego skóra z bliska przypominała pancerz z małych, błyszczących łusek. Długie, szczupłe palce nerwowo drżały. W tym właśnie momencie dziwny ktoś spojrzał na otoczonych. Z prawie niewidocznego nosa wydobył się dym.
- A wy coście za jedni?- Powiedział wytykając swój cienki, gadzi język.
- Przybywamy z ziem Horpydry
- To jedźcie i nie wracajcie! Byle jak najdalej! A gdy jeszcze raz was zobaczę karzę powiesić na szubienicy!- I machnął ręką na strażników, by puścili ich wolno. Koń nagle zaczął się szarpać, jakby nie chciał z nimi iść. Gdy udało się go dosiąść i popędzili w stronę przed siebie. Czeremis jeszcze przez chwilę patrzył się w kierunku straży.
- Udało się- szepnął podniecony, jednak wcale nie zadowoliło jego kompana. Ale on myślami znowu był indziej.
- Zmiana planów!- Powiedział zdecydowanie tak by świszczący w uszach wiatr nie zagłuszył jego słów.- Jedziemy do stolicy
- Co?- I to były ostatnie słowa, które usłyszał od Burułaja tego dnia.
_________________

[ Dodano: Wto 08 Lis, 2011 ]
Przeniosłam fragment powieści z Tekst do zweryfikowania/fragment powieści. Poprzedni post jest wykasowany
Ostatnio zmieniony wt 15 sty 2013, 17:37 przez Siemanko0704, łącznie zmieniany 2 razy.
"Aby zdobyć wielkość, człowiek musi tworzyć, a nie odtwarzać"

Antoine de Saint-Exupéry

2
Gdy patrzył się na kogoś swoimi przenikliwymi, zielonymi oczami, czuło się jakby prześwietlał człowieka do samego wnętrza.
terminologia nieodpowiednia dla fantastyki. Lepiej napisać: jakby zaglądał do samego wnętrza człowieka
Zwykle goląc się zostawiał sobie pekaesy i krótką czarną bródkę na brodzie. Miał jasną cerę i opalał się na czerwono.
Oj, dziewczyno! A co to, Killerów2: Fantasy? Pejsy. PEJSY!
Bródkę na brodzie? No, popatrz, popatrz... To jest mega babol i tam też się znajdzie.
Np. tym, iż wprowadził naukę czytania i pisania dla wstępujących do wojska. Wszędzie był uważany za mędrca. Ale miał bardzo trudny charakter. Uparty i nieugięty.
nie piszemy skrótami. Swoją drogą, skoro wiesz, że tekst wymaga korekty, to dlaczego samej nie chciało Ci się tego przeczytać, aby usunąć takie podstawowe błędy? Nikt za Ciebie się nie nauczy. Wierz mi.
- Burułaju! Ludzie!- Powiedział podniesionym głosem.
Zobacz, co czynisz. Jest wykrzyknik? Jest. Czy krzyk to podniesiony głos? Tak. Czy więc wystarczy napisać prawdę? Z pewnością.
- Burułaju! Ludzie!- Wykrzyczał.
Nie widział nic prócz morza krwi. Tłum powbijanych na pal ludzi wlepiało w niego swoje twarze. Rozwarte usta zamarły w okrzyku bólu. Rozharatane ciała świeciły flakami przy blasku słońca. Rozrzucone suknie zgwałconych kobiet beztrosko tańcowały na wietrze. Pod jakimś domem widać było pływające w gnoju ciała niemowlaków. Resztki siana ze spalonych chat zakrywały przerażone twarze ludzi, którym nie udało się uciec.

Przykrótkie zdania ukazują, iż zbudowanie ciągłego, plastycznego opisu przychodzi Ci z trudem. Poćwiczyłbym właśnie na tym fragmencie, gdyż jak nic, dramatyczny opis, do tego jednolity, jest świetnym materiałem.
także Rana Starszych podjęła decyzję, że co roku odbywać się będą walki
Rada?

Ukazany fragment to pozycja wyjściowa do ćwiczeń. Poważnie. W pewnym sensie jest tutaj całe grono najbardziej znanych mi błędów: od interpunkcji, przez błędy logiczne i merytoryczne, do tych poważniejszych, fabularnych. Ale użyłbym tekstu do doskonalenia warsztatu, gdyż dwie składowe opowiadania są wyjątkowo mocne: bohaterowie i ich charaktery oraz chemia pomiędzy postaciami. Nie są kukłami, w które sztucznymi zdaniami chcesz wepchnąć życie, lecz po prostu interakcja pomiędzy nimi wydaje się naturalna, przejrzysta. Nie wiem dlaczego, ale w pewnych linijkach piszesz okropnie - zdania są krótkie, poszarpane albo śmieszne, a czasami potrafisz jedyną linijką wskrzesić pełny obraz tego, co chcesz pokazać. Na przykład takie zdanie (choć zapisane błędnie):
- A co do wspomnień. To wracają obrazy dzieciństwa. W końcu wracam do domu- po czym uśmiechnął się gorzko
To proste i jednocześnie doskonałe zdanie. Nie dość, że wiąże się z historią, to doskonale pokazuje bohatera. I tutaj dopatruje się sposobu na naukę: zacząć upraszczać niektóre zdania, a dopiero potem je rozbudowywać (vide dramatyczny opis - jest poszarpany kropkami. Jest prosty ale tez bez polotu. Zacząć go rozbudowywać to jest wyzwanie). Tak wykonanie jak i fabuła nie podobały mi się, chociaż przedstawiasz swoją opowieść w sensowny sposób (nie dopatrzyłem się jakiś wielkich bzdetów czy przeskoków), co sugeruje, że przedstawiony świat jest w jakimś stopniu przez Ciebie stworzony. To dobrze. Wykonanie wymaga sporej pracy.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

3
Martinius pisze:
Siemanko0704 pisze: Zwykle goląc się zostawiał sobie pekaesy i krótką czarną bródkę na brodzie. Miał jasną cerę i opalał się na czerwono.
Oj, dziewczyno! A co to, Killerów2: Fantasy? Pejsy. PEJSY!
Bródkę na brodzie? No, popatrz, popatrz... To jest mega babol i tam też się znajdzie.
Te pejsy to też malutki babol ;) Pejsy to nie to samo co pekaesy. Jeśli już szukamy synonimów, to prędzej baczki, bokobrody, faworyty.

Edit
http://poradnia.pwn.pl/lista.php?id=8560
Opowiadaj. Zachowaj rytm i opowiadaj. Mów o swoich klęskach, niespełnionych marzeniach, pierwszych miłościach, o dniu, kiedy miałeś wszystkiego dość, o tej jedynej, dla której chciałeś się zabić, o tym że nie wszystko ci się udaje. Ja będę słuchał. A potem spiszę historię twojego życia.

4
Racja - akurat chodziło mnie to po głowie, a z rozpędu (pewnie autorka uczyniła to samo z pekaesami) napisałem pejsy. Bokobrody pasowałoby tu jak ulał.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

5
Siemanko0704 pisze:Za każdym razem, gdy Młody milkł PRZECINEK Burułaj starał się go zająć czymkolwiekPRZECINEK by tylko nie myślał o bólu.
Siemanko0704 pisze:Gdy poczuł, że młody mu się przygląda PRZECINEK otworzył oczy i uśmiechnął się szeroko.


Siemanko0704 pisze:Burułaj uśmiechał się w stronę wychodzącego nieśmiało słońca. Nawet samemu Czeremisowi poprawił (KTO MU POPRAWIŁ HUMOR?)humor i zaczął podśpiewywać jakieś piosenki.
Siemanko0704 pisze:Strażnicy mogliby ich wziąć równie dobrze za obłąkańców, co skończyłoby się aresztowaniem (nowy paragraf królewski).
Informację z nawiasów wpleść w zdanie.
Siemanko0704 pisze:- I jak Burułaju?SPACJA- Spytał niespodziewanie młodziak, wybijając go z zadumania KROPKA
Siemanko0704 pisze:- Czemu? – MAŁA LITERA Mruknął coraz bardziej płaczliwym głosem KROPKA
- Bohun będzie królem?- MAŁA LITERA Spytał Czeremis prawie zagławiając się kawałkiem mięsa. Burułaj uśmiechnął się pod nosem. – Ale skąd to wiadomo?
Siemanko0704 pisze:- Masz nogę? To się cieszPRZECINEK a nie wnikaj.SPACJA- Młody chciał coś powiedzieć, jednak ten nie pozwolił mu nawet na pozbieranie kotłujących się w głowie myśli.
Zapis. http://www.ekorekta24.pl/proza/130-inte ... ac-dialogi
Siemanko0704 pisze:Zza uzbrojonych konnych wyszła szczupła postać. Na białej jak kreda twarzy rysował się gniew. Smoliste, tłuste włosy zakrywały jego kościste ramiona. Jaskrawożółte oczy przeszyły podróżnych na wskroś. Cienkie źrenice lekko pulsowały. Jego skóra z bliska przypominała pancerz z małych, błyszczących łusek. Długie, szczupłe palce nerwowo drżały. W tym właśnie momencie dziwny ktoś spojrzał na otoczonych. Z prawie niewidocznego nosa wydobył się dym.
Ja w ogóle nie pojmuję dlaczego bad boy musi mieć czarne, tłuste, długie włosy. Nie może mieć krótkich, umytych? Tłuste włosy świadczą o niechlujstwie, nie o demoniczności. O demoniczności może świadczyć dym z nosa. Tu punkt dla autora. Gad, wydychający dym...
Siemanko0704 pisze:Las wokół nich szumiał zagadkową muzyką zeschłych roślin, łamanych patyków i wycia wilków. Zboczyli jakieś kilkaset metrów od głównej drogi i ukryli się w opuszczonej przez przemytników, BEZ PRZECINKA ziemiance. Burułajowi po drodze udało się zapolować na jakieś ptactwo. Wyskubane i wypatroszone piekły się na ogniu. Czeremis dopiero dochodził do siebie po drastycznej scenie i po słowach towarzysza: „BEZ SPACJI To jest wojna, do takiego widoku musisz się przyzwyczaić”. Nie chciał się przyzwyczajać. Burułaj wbijał kawałki śmierdzącego mięsa na strzałę. Mało, kto dałby się namówić na to, jednak po całym dniu wędrówki żadnego jedzenia się nie odmawia. Tym bardziej, jeżeli to jest jedyne pożywienie, na które udało się zapolować w ciągu dnia.
Las szumiał...wyciem wilków?
Burułajowi po drodze udało się zapolować na jakieś ptactwo. Wyskubane i wypatroszone piekły się na ogniu.
ptactwo...piekło się
Burułaj wbijał kawałki śmierdzącego mięsa na strzałę.
Dlaczego mięso było śmierdzące, skoro dopiero upolowali te ptaki? Dlaczego na strzałę? Dobra strzała więcej warta od patyka na ognisko, nie sądzisz?
Burułaj wbijał kawałki śmierdzącego mięsa na strzałę. Mało, kto dałby się namówić na to,
Na co namówić? Wynika, że na nabijanie mięsa na strzałę? A chyba chodziło o jedzenie śmierdzącego mięsa.
to jest jedyne pożywienie, na które udało się zapolować w ciągu dnia.
Zapolowali na ptaki, na jedzenie się nie poluje.

Gołowąs i stary wyga na szlaku. Będą sobie wsparciem i pomocą. Będą się nawzajem uczyć. To może być całkiem niezła historia, ale powinnaś uporządkować tekst. Przecinki, zapis dialogów, logika zdań, składnia... Wiele tego.

Powodzenia w bojach.
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”