Witam. Zacząłem pisać swoją pierwszą książkę. Chciałbym żebyście ją ocenili i stwierdzili czy ma ona jakiś potencjał. Proszę o surowe oceny.
Prolog
ZSRR, 16 czerwca 1970 r.
-Nadal nie wiem, po co mnie tu przyprowadziłeś. Przecież wiem wszystko o tym projekcie.
Profesor Michaił Azanew był bardzo zniecierpliwiony. W końcu, po trzech latach ciężkiej pracy i trzech tygodniach błagań przyznano mu dwu tygodniowy urlop. Zamierzał wybrać się z żoną i dziećmi do Moskwy, do jego brata Dymitra. Nie był to szczyt jego marzeń, ale potrzebował odpoczynku. Myślami był już w pociągu odjeżdżającym do stolicy, jednak profesor Sergiej Popow usilnie starał się popsuć mu humor.
-Wiesz tyle ile chcieli żebyś wiedział. Powiedzieli Ci na tyle dużo żebyś mógł poczuć się ważny dla projektu, ale nie dość dużo żebyś zaczął się martwić.
-Martwić? O czym ty mówisz?
Michaił coraz bardziej tracił cierpliwość. Wiedział, że żona go zabije, jeśli spóźnią się na pociąg. Jednak Sergiej twardo ciągnął go za sobą. W końcu znaleźli się w biurze Popowa. W gabinecie panował ład i porządek, począwszy od lśniącego od czystości biurka, na którym dokumenty były zawsze posortowane i ułożone, a skończywszy na odkurzonym dywanie. Ściana za biurkiem pokryta była przeróżnymi dyplomami i wyróżnieniami świadczącymi o tym, że profesor Popow był dobrze wykształconym człowiekiem. Mimo, że Michaił odwiedzał to miejsce wielokrotnie, za każdym razem zaskakiwał go ład i porządek. Sergiej był kawalerem, ale Michaił już teraz wiedział, że przyszła pani Popow będzie bardzo zadowolona z męża.
-Co wiesz o projekcie Z?
Spokój, z jakim Siergiej zadał to pytanie sprawił, że Michaił mimowolnie zacisnął pięść w kieszeni fartucha.
Znali się od dwunastu lat. Oboje w tym samym czasie trafili do tajnej bazy niedaleko Novgorodu. Od początku wiedzieli, nad czym będą pracować. Broń mająca zniszczyć Stany Zjednoczone. Wyścig zbrojeń pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a ZSRR był ważną sprawą dla rządu Aleksieja Kosygina. Fundusze, które były inwestowane w projekty realizowane w bazie znajdującej się 15 km od Novogorodu zakręciłyby w głowie niejednemu milionerowi.
Michaił Azanew i Sergiej Popow, młodzi, pełni pomysłów i nadziei naukowcy, początkowo pracowali w jednym laboratorium. Pracowali głównie nad bronią dla żołnierzy piechoty. Ulepszenie karabinów czy granatów było głównym celem ich badań. Jednak kilka miesięcy temu Siergiej niespodziewanie został przeniesiony do pracy nad projektem Z.
-Wiem, że projekt Z to tak naprawdę wojna psychologiczna. Żadnej broni masowego rażenia, tylko umysł. Profesor Gawriłow, założyciel projektu Z, wierzy, że istnieją na Ziemi osoby, które są w stanie przesuwać przedmioty siłą woli, przewidywać przyszłość czy widzieć wydarzenia które mają miejsce setki kilometrów od niej. Czy mogę już iść? Dobrze wiesz, że śpieszę się na pociąg.
Michaił wypowiedział te słowa jednym tchem, a teraz wpatrywał się z niecierpliwością w swojego rozmówcę.
-Trzy minuty cię nie zbawią. A na pewno sprawią, że będziesz miał, o czym myśleć na urlopie.
Michaił zdał sobie sprawę, że jego kolega nie ustąpi, więc usiadł przy biurku. Sergiej kontynuował.
-Po pierwsze po urlopie zostajesz przeniesiony do projektu Z. Badania wymagają więcej dobrych naukowców, więc poleciłem Ciebie. Przeniesienie wiąże się ze znaczną podwyżką więc możesz mi podziękować.
Uśmiech, który zagościł na twarzy Sergieja tylko zirytował Michaiła.
-Mam Ci dziękować? Chyba żartujesz. Będę pracował nad badaniami, które nie mają sensu. Rozumiem, że traktujesz poważnie swoją pracę, ale chyba nie wierzysz, że istnieją ludzie którzy wyginają łyżki siłą woli…
-Obyś się nie zdziwił.
Uśmiech Sergieja powiększył się. Jego lśniące białe zęby sprawiły, że profesor Azanew zaczął się niepokoić.
-Co to ma niby znaczyć? Rozumiem, że znaleźliście osobę która czyta w myślach? Tak? A może ktoś widzi przyszłość? I już wiecie kto wygra wojnę tak?
Zaśmiał się. Nigdy nie wierzył w ten projekt. A teraz otwarcie sobie z niego kpił.
Sergiej nic nie odpowiedział. Za to zrobił coś niemożliwego. Jego uśmiech powiększył się jeszcze bardziej…
A potem zaprowadził go do laboratorium, gdzie Michaił zupełnie zmienił zdanie na temat projektu Z.
Rozdział 1
Polska, 18 październik 2012 r, godzina 1.36.
To była zimna noc. Chmury zasnuły całe niebo. Chyba powoli zbierało się na deszcz. Temperatura spadła grubo poniżej 10 stopni Celsjusza. Idąc przez parking w stronę kawiarni, żałowałem że nie włożyłem płaszcza. Leżał teraz na tylnym siedzeniu mojego Volkswagena. Parkując na małym parkingu przydrożnego baru nie myślałem o płaszczu tylko o pełnym pęcherzu, który domagał się natychmiastowego opróżnienia. Pewnie, że mogłem zatrzymać się na poboczu i po prostu odlać się pod jakieś drzewo, ale nie chciałem odmrozić sobie wacka.
Budynek był nieduży, zbudowany z drewnianych bali. Właściciel pewnie chciał osiągnąć efekt domku w górach albo karczmy, ale w rezultacie powstała wiejska chata z małym parkingiem. Całości dopełniał wypłowiały napis „BAR” na tablicy nad wejściem. Bardzo oryginalna nazwa…
Wnętrze mnie nie zaskoczyło. Cztery stoliki na środku sali i dwa pod oknem, kontuar i duża szafa grająca pod ścianą. Wszystkie elementy wnętrza lata młodości miały już za sobą. Zamknąłem za sobą drzwi, które przeraźliwie zaskrzypiały. Klienci baru popatrzyli na mnie z ukosa. Byli to czterej mężczyźni przy jednym stoliku i dwie kobiety przy drugim. Chyba stwierdzili, że nie stanowię poważnego zagrożenia bo wrócili do swoich rozmów. Podszedłem do kontuaru za którym stał wysoki, barczysty facet. Po jego wyglądzie mogłem śmiało stwierdzić, że to właściciel baru. Był w takim samym stanie jak cały budynek. Siwe włosy ułożyły się w duże strąki, zapewne od długiego unikania wody. Podarta koszulka z napisem „I love rock & roll” była poplamiona od tłuszczu. Natomiast zarośnięta twarz o mocno zarysowanej szczęce nie wyrażała niczego. Nie miałem czasu zgadywać o czym myśli ten facet. Myślałem, że mój pęcherz za chwilę pęknie.
-Gdzie tu jest toaleta?- Zapytałem wprost.
Facet chyba z daleka zauważył moje skręcające ruchy bo od razu pokazał mi palcem na drzwi po prawej stronie kontuaru.
-Dzięki- Powiedziałem i udałem się w stronę drzwi.
Jeśli myślałem, że wnętrze baru nadaje się już tylko do remontu to toalety nie nadawały się do niczego. Smród jaki tu panował sprawił, że z oczu pociekły mi łzy, a wnętrzności zrobiły podwójne salto. Kiedyś białe kafelki na ścianach teraz zżółkły i były porysowane i popękane. Trzy pisuary były zapchane ekskrementami, a w czwartym spoczywał stary zużyty kalosz. W toalecie znajdowało się również półtora umywalki. Mówię półtora bo część drugiej umywalki leżała na podłodze, urwana zapewne potężnym uderzeniem jakiegoś ciężkiego narzędzia.
-Jezu…- To jedyne słowo jakie przychodziło mi na myśl.
Światło z ulicznej latarni wpadało przez małe okienko i padało na dwie kabiny toaletowe.
To była moja jedyna nadzieja. Chociaż patrząc na całą resztę pomieszczenia nie spodziewałem się rewelacji. Zacząłem żałować, że nie zatrzymałem się na poboczu i nie zaryzykowałem odmrożenia fiuta.
Podszedłem do pierwszej kabiny i nadstawiłem ucha. Ze środka dochodziły odgłosy wymiotowania połączone z kaszlem i pociąganiem nosem. Nie miałem zamiaru przeszkadzać nieznajomemu. Zajrzałem do drugiej kabiny.
O dziwo, nie było tak źle. Owszem, brak papieru toaletowego i porysowane wszystkie ściany nie zachęcały do dłuższych odwiedzin, ale szybkie siku było mile widziane. Muszla klozetowa była w miarę czysta więc rozpiąłem rozporek, a chwilę potem poczułem ogromną ulgę.
Na ścianie naprzeciwko mnie było mnóstwo napisów, ale moją uwagę przykuł jeden napisany wielkimi czerwonymi literami. „Nie szukaj dowcipów na ścianach, najśmieszniejszy trzymasz w ręku”. Uśmiechnąłem się pod nosem. Nie ma to jak trochę poważnej literatury podczas odcedzania kartofelków.
Wychodząc z toalety rzuciłem:
-Powodzenia- do nieznajomego w drugiej kabinie i wróciłem do głównej sali baru.
Pomyślałem, że skoro już tu jestem napiję się kawy. Nie będę ryzykował żadnych dań z menu po tym co widziałem w toalecie.
Usiadłem przy jednym ze stolików pod oknem. Zacząłem się zastanawiać czy w takich barach pracują kelnerki czy tez panuje tu samoobsługa, ale po chwili pojawiła się obok mnie kobieta w zielonym fartuszku, na oko 30-latka, ani brzydka, ani ładna.
-Dzień dobry, mam na imię Iwona i będę dziś pana obsługiwała. Co podać?- Wyrecytowała z wielkim uśmiechem formułkę wyuczoną na pamięć.
-Tylko kawę, najlepiej mocną-odpowiedziałem- Straszny dziś ziąb, chciałbym się jakoś rozgrzać.
Kelnerka zapisała zamówienie w swoim czerwonym notatniku, a potem spojrzała na mnie spod opadającej grzywki. Następnie dyskretnie się nade mną pochyliła.
-Jeśli chce się pan jakoś rozgrzać mogę panu zaproponować coś więcej niż tylko kawę.
Jej uśmiech i pokaz obfitych piersi wylewających się zza dekoltu powiedziały mi wszystko na temat jej propozycji. Kelnerka miała równe białe zęby, blond włosy opadające na ramiona, owalna twarz trochę nie pasowała do odrobinę zadartego nosa.
Jej propozycja mnie nie zaskoczyła. Wiedziałem, że jestem dość przystojnym mężczyzną. Wysoki brunet o zielonych oczach, mocno zarysowanych kościach policzkowych i muskularnej budowie mógł zawrócić w głowie nie jednej kobiecie.
Kelnerka pewnie była panną. Albo jako kobieta pracująca na nocnej zmianie nie miała zbyt dużo czasu na schadzki z partnerem.
-Przykro mi, ale jadę do narzeczonej- Wierutne kłamstwo. Gdybym miał jakieś 18 lat pewnie nie zastanawiałbym się tylko rzucił ją na stół i wziął się do roboty. Ale miałem 26 lat i kilka przygód na koncie. Wiedziałem, że kelnerka, która proponuje mi seks po dwóch minutach rozmowy, może mi dać nie tylko przyjemność, ale też choroby weneryczne, które na pewno nie ułatwią mi życia. Kto wie komu już dziś proponowała swoje usługi.
-Jeśli zmienisz zdanie będę niedaleko- Kelnerka Iwona odeszła z uśmiechem, dziarsko krocząc przez środek sali i wypinając biust. Wiedziała jak pokazać swoje wdzięki.
W szybę na zewnątrz zaczęły lekko stukać krople deszczu.
Siedząc przy stoliku, w barze gdzieś pomiędzy Poznaniem a Wrocławiem, zacząłem się zastanawiać nad swoim życiem. Moja dotychczasowa egzystencja nie różniła się za bardzo od wnętrza tej dziury. Z tą różnicą, że tą dziurę można jeszcze doprowadzić do porządku, natomiast mojego życia już nie.
Nazywam się Kevin Chase , urodziłem się 1 kwietnia 1986 roku. Bóg nie mógł bardziej zakpić z mojego życia. Urodziłem się w dzień zwany prima aprilis, dzień żartów i psikusów. Dziś stwierdzam, że począwszy od tamtego dnia, całe moje życie było jednym wielkim żartem. A może raczej czarną komedią…
Nie dane mi było poznać moich rodziców. Nawet za nimi nie tęsknię. Jak mogę tęsknić za kimś kogo nawet nie pamiętam. Zginęli w drodze ze szpitala, zaraz po moim urodzeniu. Pijany kierowca samochodu dostawczego wjechał prosto w środek maski małego forda escorta, którym jechali moi rodzice. Szybka śmierć. Lekarze mówili, że to był cud, że ja przeżyłem. Podobno nawet nie płakałem. Strażacy, którzy przyjechali na miejsce tragedii nie spodziewali się, że z wraku małego forda wyciągną małego niemowlaka, który schował się pod szoferką.
Potem nie było dużo lepiej. Trafiłem do sierocińca w Warszawie. Mimo, że byłem zaledwie niemowlakiem to nikt nie chciał mnie zaadoptować. A podobno ludzie najchętniej adoptują małe dzieci. Widocznie byłem wyjątkiem. Wyjątkiem co do którego Bóg miał inne plany. Kiedyś tak myślałem. Teraz myślę, że po prostu miałem pecha.
W sierocińcu spędziłem większość mojego życia. Zawsze trzymałem się na uboczu. Byłem odludkiem. Co prawda miałem kilku kolegów, ale prędzej czy później oni znaleźli rodzinę zastępczą, a ja zostawałem.
Byłem inny. Nieśmiały, samodzielny, dobrze się uczyłem i trzymałem się raczej z daleka od innych dzieciaków. Wolałem towarzystwo książek. Psycholog który mnie badał powiedział, że jestem indywidualistą. Słowo którego dziesięciolatek nawet nie był w stanie wymówić. Inne dzieciaki w końcu zaczęły mnie nazywać po prostu dziwakiem. A każdy chłopak nazywany przez rówieśników dziwakiem nie ma łatwego życia. Na szczęście byłem trochę wyższy i silniejszy od reszty chłopaków. Dlatego nikt nie ryzykował otwartej konfrontacji ze mną.
Ale doskonale pamiętam dzień, który zakończył wyzwiska skierowane w moja stronę i pokazywanie palcami. Miałem wtedy około 15 lat. Do sierocińca trafił chłopak przeniesiony z innej placówki wychowawczej. W poprzedniej, delikatnie powiedziawszy, sprawiał problemy. Lekarze twierdzili, że inne środowisko sprawi, że chłopak zmieni swoje zachowanie. Akurat… Przekonałem się o tym na własnej skórze kilka dni po jego przyjeździe. Miał na imię chyba Andrzej… albo Artur. Nie pamiętam dokładnie. Miał 17 lat. Za dwa miesiące miał wyjść „na wolność”. Tak dzieciaki nazywały dzień w którym chłopak opuszcza sierociniec z racji osiągnięcia pełnoletności. Był duży. Naprawdę duży. Na oko ważył pewnie około 120 kilo. Rudzielec o grubej piegowatej twarzy i krzywym nosie myślał, że pora pokazać kto tak naprawdę rządzi w tym sierocińcu. Jako obiekt swojej prezentacji wybrał oczywiście mnie. Nie bawił się w półśrodki. Po prostu podszedł do mnie, kiedy szedłem korytarzem i mnie popchnął. Pewnie myślał, że się popłaczę i ucieknę do swojego pokoju. Mocno się zdziwił kiedy rozkwasiłem mu nos.
To był chyba jedyny dzień w moim życiu kiedy byłem naprawdę szczęśliwy. Oczywiście nie cieszyło mnie solidne lanie jakie dostałem od opiekunki. Cieszyło mnie to, że inne dzieciaki patrzyły na mnie z podziwem… i odrobiną strachu.
Dziś nadal jestem samotnikiem. Nie mam żony, ani dziewczyny. Nie mam nawet własnego mieszkania. Wynajmuję mała kawalerkę na obrzeżach Warszawy. Nawet nie pamiętam kiedy ostatnio tam byłem. Pracuję jako kurier, więc większość czasu spędzam za kółkiem.
Moje rozmyślania przerwała kelnerka, idąca w moją stronę.
-Twoja kawa przystojniaku- powiedziała i odeszła kręcąc zgrabnym tyłeczkiem.
Napój był gorzki i mocny. To dobrze. Czekała mnie jeszcze długa noc. Za oknem deszcz padał coraz mocniej.
Myślałem o miejscach, które będę musiał jeszcze dziś odwiedzić, kiedy do sali wszedł mężczyzna. Średniego wzrostu, blondyn, miał na sobie ciemną skórzaną kurtkę i dżinsy. Nie widziałem jego twarzy, ale przypuszczam, że był przystojny bo dwie kobiety siedzące przy stoliku na środku sali zaczęły mu się przyglądać badawczo. Od razu podszedł do kontuaru, usiadł na krześle i złożył zamówienie u barmana. Nie wiem dlaczego, ale miałem złe przeczucia co do tego faceta.
Barman podał mu piwo. Nieznajomy wziął solidny łyk i odwrócił się do wnętrza sali. Rzeczywiście mógł się wydawać przystojny. Trzydniowy zarost na brodzie i policzkach idealnie pasował do rozwianej grzywki opadającej na czoło, a niebieskie oczy mocno wyróżniały się na opalonej twarzy. Zastanawiałem się jak długo potrwa zanim kelnerka Iwona zaproponuje blondynowi swoje „usługi”.
Obcy mężczyzna uśmiechnął się do dwóch kobiet siedzących przy stoliku, po czym przeniósł wzrok na mężczyzn siedzących razem. A zaraz potem skierował oczy na mnie. Jego badawcze spojrzenie sprawiło, że poczułem ciarki na plecach. Moje złe przeczucia co do tego faceta tylko się powiększyły. Patrzył na mnie w taki dziwny sposób, jakby znalazł coś czego od dawna szukał. Nie było we mnie nic ciekawego. O co mu do cholery chodzi? Po chwili mężczyzna wstał i zaczął iść w moją stronę.
Rozdział 2
Samochód jadący drogą S5w kierunku Poznania nie wyróżniał się niczym szczególnym spośród reszty pojazdów podróżujących tą drogą ekspresową. Stare volvo v70 koloru kości słoniowej jechało z prędkością 100km/h, mimo że dopuszczalna prędkość wynosiła 120km/h. Za volvo od pewnego czasu podążał samochód policyjny. Teraz zaczął go wyprzedzać lewym pasem. Siedzący w środku policjant miał na imię Aleks. Zmierzał w stronę posterunku. Właśnie kończył swoją zmianę. Jednak przed końcem pracy chciał zatrzymać jeszcze jakiś samochód. Wczoraj dowiedział się od szefa, że brakuje mu jeszcze kilka mandatów do wyrobienia normy na ten miesiąc. Stare volvo idealnie nadawało się do kontroli. Na pewno znajdzie jakąś przepaloną żarówkę albo zdarte opony. Takie stare samochody zawsze miały jakieś braki, które łatwo było znaleźć.
Wyprzedzając pojazd spojrzał w boczną szybę i zobaczył pasażerów auta. Za kierownicą siedział chłopak, może 23 letni. Miejsce pasażera zajmował starszy mężczyzna. Siwe włosy i zmarszczki na twarzy świadczyły o zaawansowanym wieku. Być może to ojciec chłopaka, który kierował pojazdem. A może dziadek. Rozmawiali o czymś. Pewnie o wczorajszym meczu piłki nożnej albo jakimś innym sporcie.
Tylnie siedzenie zajmowała kobieta. Rude włosy zasłaniały jej twarz.
Może to jakiś rodzinny wyjazd. A może po prostu grupka znajomych jedzie na pizzę. Na myśl o pizzy policjantowi zaburczało w żołądku. Ostatni posiłek jadł około sześciu godzin temu. Zdążył już porządnie zgłodnieć.
Aleks dodał gazu. Jutro nadrobi zaległości w mandatach. Stare volvo może i stanowi zagrożenie dla ruchu, ale to nie jego sprawa. Powoli zaczął myśleć o nadchodzącej kolacji.
Gdyby Aleks wiedział jakie umiejętności posiadają pasażerowie tego pojazdu, wiedziałby również, że stanowią zagrożenie nie tylko dla ruchu drogowego, ale i dla całego świata.
-Myślałam, że się już nie odczepi-powiedziała Elena, patrząc na oddalające się światła policyjnego samochodu.
-Mówiłem, żeby się go pozbyć. Mogłem to załatwić. Jeden ruch palcem i moglibyśmy zapomnieć o tym policjancie.
Nikolaj spojrzał z westchnieniem na kierowcę pojazdu. Młody i pełen werwy Aron był cennym nabytkiem dla jego grupy, ale powoli zaczął go irytować brak profesjonalizmu tego chłopaka.
-Pamiętaj, że nie chcemy być zauważeni. Jeszcze nie teraz-odpowiedział Nikolaj.
Aron zrobił kwaśną minę.
-No tak. Nie rozumiem, co z tego, że posiadamy takie moce skoro nie możemy z nich korzystać.
-Doczekasz się chłopcze. Obiecuję ci to. A teraz patrz na drogę-Nikolaj zakończył rozmowę z Aronem. Zapamiętał sobie, żeby więcej nie wdawać się w takie bezsensowne dyskusje z tym chłopakiem.
-A więc co jest takiego wyjątkowego w tym facecie?- zapytała Elena.
Nikolaj patrzył na drogę. Elena pewnie miała na myśli ich aktualny cel.
-Nasz informator twierdzi, że może być… wyjątkowy.
-Wyjątkowy? Co masz na myśli?
-O tym przekonamy się dopiero kiedy objawią się jego moce. Chyba nie muszę ci przypominać jak to działa? Sama przez to przechodziłaś prawda?-zapytał Nikolaj. Odpowiedziała mu jedynie cisza.
-Elena?-Nikolaj odwrócił się w stronę tylnego siedzenia.
Elena siedziała wyprostowana jak struna. Oddychała ciężko. Jej, zazwyczaj niebieskie oczy, teraz były zasnute mgłą. Nikolaj wiedział co to oznacza. Cierpliwie czekał.
Po kilkunastu sekundach Elena opadła bezwładnie na siedzenie. Nikolaj wyciągnął rękę i pomógł się jej podnieść.
-Dante dotarł do celu. Za chwilę skontaktuje się z celem-powiedziała Elena, głęboko wdychając powietrze.
-Szkoda-odpowiedział Nikolaj-Myślałem, że będziemy pierwsi. Mam nadzieję, że pan Chase nie ufa nieznajomym. Jego śmierć byłaby dla nas wielką stratą. Dante jest sam?
-Tak-odpowiedziała Elena.
-Dobrze. Kiedy będziemy na miejscu?
Aron mocniej wcisnął pedał gazu.
Moja pierwsza książka
1
Ostatnio zmieniony czw 10 sty 2013, 18:23 przez Bazyleusz100, łącznie zmieniany 3 razy.