


Pieczęć Valocorhu
"W roku 1036 od założenia Cesarstwa przez Cezarisza I świętego natchnionego mocą Pana Przeznaczenia, Wroga Zła, boga światłości, stało się wiele rzeczy, które odmieniły świat. Hordy orków postanowiły opuścić rozległe stepy i zapoczątkowały łańcuchy zdarzeń wpływające na losy każdej żywej istoty. Jedna z takich historii zaczęła się na granicy Północnej Pustyni (...)."
Joahir Eldin, kronikarz cesarski, Edenverion
Ghar mocniej zacisnął palce na stylisku topora, spojrzał przez okno w sali tronowej na białe, dvarfheimskie szczyty i westchnął. Napływające wieści zapowiadały szereg wyzwań dal krasnoludzkiego władcy. Po raz kolejny będzie musiał udowodnić, że jest godny swojej pozycji. Tak, jak wtedy, gdy zabił próbującego go obalić brata.
Sześć dni temu, na wschodzie, orkowie podeszli pod granice Północnej Puszczy, odcinając Starogród od kopalń w pobliskich górach. Ludzie zachowali się w typowy dla siebie sposób i uciekli do swojego grodu w lesie. Oczywiście, jeśli któryś z agresorów byłby na głupi, żeby podążyć za nim, nie uszedłby dziesięciu kroków, by nie narazić się jakiemuś tamtejszemu duchowi - z oczywistym skutkiem. No cóż... Trzeba było się wychować w Puszczy, żeby móc w niej przeżyć.
Tubylcy o zaistniałej sytuacji nie omieszkali poinformować jak najszybciej krasnoludów z Kaz-Indis, przekazując wieść z osady do osady grą na prymitywnych rogach. Dowódca krasnoludzkiej twierdzy zareagował w sposób właściwy - wysłał grupę wojowników, by wspomóc odbicie kopalń oraz przekazał wiadomość dale do stolicy - Kaz-Darom. Niezwykle przydatny okazał się system górskich, krasnoludzkich strażnic, między którymi komunikowano się za pomocą odbitego w lustrze światła ogromnego ognika.
Ponieważ Starogród był bezpieczny w obrębie Północnej Puszczy, teoretycznie oddział z Kaz-Indis nie musiałby się spieszyć. Jednak sprawa właśnie przez odcięcie od ludzkich złóż się komplikowała.
Z Cesarstwa także nie napływały uspokajające wieści - orkowie przełamali granicę ludzkiego kraju i ruszyli na południowy-zachód. Na razie Dvarfheim był stosunkowo bezpieczny. Fakt, że krasnoludzka kraina znajdowała się na olbrzymim półwyspie ciągnącym się od zachodu - gdzie łączył się z reszta lądu w okolicach Wzniesień Kupców - daleko na wschód w okolice Północnej Puszczy, był duża zaletą. Dodatkową ochroną były też lodowate wody zatoki oddzielającej górski półwysep od znajdujących między cesarskimi równinami a właśnie Puszczą stepów.
Jednak pozostawał Yhpperdolf - wyżyna na południowym-zachodzie, którą krasnoludy zamieszkiwały długo przed powstaniem Cesarstwa. I nikt nie miał nic przeciw, kiedy równinę oddzielającą krasnoludzkie ziemie zajęło Cesarstwo. W znaczny sposób uprościło to nawet podróż między regionami. Złośliwi twierdzili nawet, że skoro pojawiły się na niej karczmy, czas potrzebny na przebycie drogi znacznie się wydłużył.
Normalnie Ghar nie przejmowałby się, gdyż Yhpperdolf leży za terenami Cesarstwa i ludzkie wojsko szybko rozprawiłoby się z najeźdźcą. Jednak cesarska armia mogła teraz najwyżej przygotować się do obrony przejścia między Pradawnym Lasem - domem leśnych elfów a Białymi Szczytami. Powodem miał być wewnętrzny konflikt między cesarzem a arystokracją, o którym wysłannik Gildii Kupców raczył poinformować krasnoludzkiego władcę dopiero teraz.
Oznaczało to, że dvarfheimskie krasnoludy będą musiały same ruszyć z pomocą yhpperdolfskim braciom. Niestety, przy takiej liczebności zielonoskórych nie wystarczyłoby, żeby móc jednym toporem ściąć jedną orkową głowę jednym cięciem. I tu właśnie nie obędzie się bez starogrodzkich miejsc wydobywczych.
Kopalnie ulokowane w Małych Szczytach w pobliżu Północnej Puszczy to jedno z dwóch miejsc na świecie, gdzie wydobywano magiczne kamienie. Dla prostych tubylców nie przedstawiały specjalnej wartości, ale pod młotami dvarfheimskich kowali stawały się sercem potężnego oręża. Takich ostrzy, co tną najwytrzymalszą stal jak masło, co zamrażają ogień i palą ciało. Stawały się tym, czego akurat ludowi Ghara potrzeba.
W tej sytuacji nie pozostawało wiele wyborów - trzeba będzie sięgnąć do drugiego źródła magicznych kamieni. Władca krasnoludów miał nadzieję, że elfy Wysokiego Rodu z Wyspy Północnego Słońca zechcą użyczyć zapasów ze swoich złóż.
Może w końcu przyszła okazja, żeby ten poseł Cesarskiej Gildii Kupców na coś się przydał. W końcu miał magiczny przedmiot, dzięki któremu mógł komunikować się ze swoim przełożonym w Mercanii.
***
- Co! - ryknął Ghar. W życiu nie słyszał bardziej parszywej odpowiedzi. Nawet od rodzonego brata.
Wysłannik Gildii Kupców wykonał kilka ostrożnych kroków do tyłu i skupił całą uwagę na postaci rudego krasnoluda na tronie. Kupiec miał już styczność z gniewem krasnoludzkiego władcy i był gotów zrobić unik, w każdej chwili, gdyby ten cisnął w posła swoim toporzyskiem. W takiej sytuacji można było się spodziewać wszystkiego po znanym z burzliwej natury dvarfheimskim władcy.
A wiadomość rzeczywiście nie należała do wesołych .
- Czy te gołodupce myślą, że będziemy tak siedzieć i patrzeć, jak nam braci mordują! - Ghar aż poczerwieniał ze złości. Właśnie się dowiedział, że elfy odmówiły użyczenia swoich zapasów magicznych kamieni. W sumie, to jeszcze dodali, że nic to ich nie obchodzi i krasnoludy mają sobie radzić same.
Krasnoludzki władca wstał, wziął topór i skierował się w stronę kupieckiego wysłannika. Ten wykonał kilka kolejnych kroków wstecz i zamknął oczy. Na szczęście krasnoludzki gniew tym razem znalazł ujście w niszczeniu znajdującego się parę kroków przed królem marmurowego pomnika. Przedstawiciel Gildii wyczuł, że dobra okazja, by kontynuować, gdyż trochę uspokojony Ghar bardziej nadawał się doi dalszych rozmów niż wściekły.
- W-w... - zaczął niepewnie. - W ob-obecnej sytuacji Ra-Rada chcia-chciałaby coś zaproponować...
***
Ren?