"Dziewczyna z Malabaru" [thriller] - 1 rozdział

1
Ciężkie krople deszczu uderzały o metalowy dach pociągu. Wyjrzała przez małe, brudne okienko. Zaczynała się burza. Uśmiechnęła się i otuliła szczelniej kocem. Wtem zagrzmiało po raz pierwszy. Otworzyła książkę z poematami Baudelaire’a i pogrążyła się w czytaniu. Do Paryża była jeszcze długa droga. Amelia Krakowski miała 24 lata i uwielbiała literaturę. Skończyła studia i postanowiła wyruszyć w pogoń za swoimi marzeniami – prosto do stolicy największych poetów i literatów. Skończywszy szkołę, wyciągnęła długo zbierane oszczędności, kupiła bilet w jedną stronę i właśnie była w drodze do Francji. Zdawała sobie sprawę, że to dziecięce, nieprzemyślane marzenie, czuła się trochę jak pani Bovary pragnąca doświadczyć Paryża i oddalić się od nudy panującej w jej własnym domu, jednak po tak długim oczekiwaniu zdecydowała się zrealizować swoje plany. Krajobraz za oknem był nieco jednostajny, ciągle jeszcze przejeżdżała przez Polskę i mijały ją podobne do siebie bloki, domy jednorodzinne, często gospodarstwa rolne, w pobliżu których umiejscowiły się pola pełne złocistych zbóż. Naprzeciwko niej, w przedziale siedziały matka z córką. Obie uśmiechnięte, zadowolone i niezwykle gadatliwe. Matka, która zresztą była bardzo elegancka, często się uśmiechała, a wtedy wokół oczu pojawiała się drobna siateczka zmarszczek. Bujna grzywa farbowanych włosów muskała twarz jej córki, gdy ona sama pochylała się nad nią pokazując jej co jakiś czas zwierzęta przewijające się za oknem. Jej córka miała niebieskie, ciekawe świata oczy i podobnie jak matka, miała ciemne włosy związane w luźny warkocz . Kurczowo trzymała swojego różowego pluszowego królika na kolanach. Amelia z dużym zainteresowaniem co chwila zerkała na obie postaci wyglądające przez okno z taką ciekawością. Nie musiała nawet podnosić wzroku, żeby zobaczyć krajobraz, ponieważ dziewczynka ciągle z głośnym okrzykiem radości informowała cały pociąg, co widzi za oknem. W ten sposób Amelia dowiedziała się o sześciu krowach, kilku świniach oraz stadzie koni. Nie można zapomnieć, rzecz jasna, o gromadnie przelatujących ptakach, które ekscytowały dziecko tak samo jak ekscytowałyby je lody truskawkowe. W końcu, gdy obie wysiadły z pociągu, Amelia wyrzuciła z siebie westchnienie ulgi. Czerwie w wierszu, które miały pochłonąć towarzyszkę jakiegoś młodzieńca niespecjalnie pasowały do uśmiechniętego dzieciaka piszczącego z zachwytu na widok każdej kury. Niestety, ulga i zadowolenie z samotności nie trwało długo. Drzwi od przedziału otworzyły się i do wnętrza wkroczył wysoki mężczyzna. Ich oczy spotkały się na moment. Był przystojnym szatynem z ciepłymi, brązowymi oczami . Trzymał ręce w kieszeniach długiego, beżowego płaszcza, który zostawił niedbale rozpięty. Człowiek ten mógł mieć zarówno około trzydziestu pięciu lat, jak i niewiele ponad dwadzieścia. Należał do grona tych ludzi, których wiek jest niemal niemożliwy do sprecyzowania. Mężczyzna pogładził nieco figlarną kozią bródkę, która mu nadawała wygląd bardzo grzecznej wersji diabła, po czym szybko zamknął za sobą drzwi i usiadł naprzeciwko Amelii. Dziewczyna zarejestrowała istnienie tego człowieka, po czym zaczęła czytać dalej. Jednak mężczyzna dalej się jej przyglądał, a zwłaszcza – książce, którą trzymała w ręce. Udała, że tego nie zauważa. Po krótkiej chwili jej przymusowy towarzysz podróży również wyjął książkę. Ukradkiem przeczytała tytuł „Szkoła uczuć” Gustava Flauberta. Nie mogła powstrzymać uśmiechu. To był jej ulubiony pisarz, przez którego książki sama zaczęła pisać. Zagłębiła się z powrotem w lekturze. Natomiast młodzieniec w beżowym płaszczu zauważył delikatny uśmiech Amelii na widok swojej książki i postanowił z nią porozmawiać.
- Charles Baudelaire… słyszałem o tym poecie. Jego turpistyczne wizje stale prześladują mój umysł. Wolę nieco spokojniejszą poezję. Moim mistrzem jest i był niemal od zawsze Paul Verlaine. – Amelia powoli podniosła wzrok.
- Jest mi Pan zupełnie obcy, a więc całkowicie nie pojmuję, jakim prawem wypowiada się w ten sposób Pan o największym klasyku modernizmu.
- Obcy? Niech mi Pani wybaczy, nazywam się Pierre Menteur – powiedział piękną francuszczyzną.
- Czy Pana nazwisko ma jakiś związek z pańskim charakterem?
- Widzę cechuje się Pani olbrzymim poczuciem humoru, Pani…
- Krakowski. Amelia Krakowski. Jednakże nie chciałabym się spoufalać z Panem.
- Nie do tego dążę. Jednak jestem zdania, że ludzie, którzy szanują książki, powinni trzymać się razem. – Na twarzy Amelii mignął uśmiech. – Niech mi Pani powie, gdzie Pani zmierza. – Amelia w przypływie cieplejszych uczuć dla człowieka z taką sympatią wypowiadającego się o książkach, postanowiła podjąć grę, którą rozpoczął.
- „Czemuż, o dziecko szczęścia, tak cię Francja kusi – ten przeludniony kraj, gdzie aż się człowiek dusi?” - zacytowała Amelia.
- „Do dziewczyny z Malabaru” , czyż nie?
- Taki z Pana przeciwnik Baudelaire’a, a jednak wie Pan, o czym mówię.
- Czyż nie powiedziałem, że jestem prześladowany przez jego turpizm? Znam jego twórczość, nawet bardzo dobrze. I jestem jej mocno przeciwny. Wracając do celu Pani podróży, jestem szczerze zadowolony z tego pozytywnego obrotu wydarzeń.
- Co Pan chce przez to powiedzieć?
- Wysiadam razem z Panią. – Amelia poczuła, jak wzrasta w niej irytacja. Ten mężczyzna był bardzo specyficzny. Na zmianę albo powodował w niej drżenie serca, albo ochotę wyrzucenia go przez to małe, brudne okienko. Chciała z powrotem zatopić się w lekturze, a nie mogła sobie na to pozwolić. Jej samotność została zgwałcona i osaczona. Była zmuszona do prowadzenia konwersacji, którą ciągnęła wbrew sobie.
- Cóż Pana do tego skłania?
-Życie. Mieszkam w Paryżu, pracuję. Pojechałem do Polski z powodu pewnej palącej kwestii, którą musiałem zbadać.
-Mhm. Urzekła mnie Pana historia, jednakże szczerze mówiąc wolałabym wtulić się w mój koc i poświęcić te cenne, burzowe chwile na czytanie.
-Lubi Pani deszcz?
- Najbardziej ze wszystkich rzeczy, które ludzie zazwyczaj ślepo nienawidzą.
-Zatem nie będę już Pani przeszkadzać, miłej lektury. – Amelia obserwowała go jeszcze chwilę zerkając znad książki, a gdy zauważyła, że zabrał się za własną, mogła uspokoić swój umysł. Niepokoił ją ten nieznajomy mężczyzna, tak łagodny, tak inteligentny, a jednak złowieszczy. Byłaby o wiele spokojniejsza, gdyby był w innym przedziale. Jednak po jakimś czasie przestała zauważać obecność młodzieńca, czytała, wyglądała przez okno, w tym czasie ich przedział nawiedziło kilka osób, które podążając w sobie tylko znanym celu wsiadało, wysiadało, następni przychodzili, jedni hałasowali, inni byli przemoczeni od deszczu i rozchlapywali wodę, a wtedy małe kropelki pojawiały się na ich książkach, a wtedy rzucali sobie porozumiewawcze, nerwowe spojrzenia, po czym wracali do lektury. I w ten sposób przejechali całą Polskę, Niemcy, Belgię, aż wreszcie – dotarli do samego celu. Do Gare de l’Est. Amelia szybko pozbierała swoje rzeczy i wysiadła z pociągu prosto na deszcz. Ciesząc się burzą w pociągu, spodziewała się, że ta burza zakończyła się razem z granicą Niemiec. Niestety, pogoda przywędrowała razem z nią. Wychodząc z dworca, z daleka mignęła jej jeszcze sylwetka mężczyzny z przedziału machająca do niej wytrwale. Wydawał jej się miły, lecz jego nadmierna sympatia do niej nieco ją przerażała. Nie chciała znajdować sobie mężczyzny, ani za dużo nowych znajomych od razu po przyjeździe, nie potrzebowała tego. Chciała chociaż raz rozkoszować się samotnością, brakiem kogokolwiek bliskiego. Jej rodzice zginęli w wypadku samochodowym jak miała 8 lat, całe życie opiekowała się nią ciotka. Kochała ciotkę, która jednak była w stosunku do niej zbyt szorstka i surowa. Zabraniała wychodzić jej z domu z przyjaciółkami, a chłopców wyganiała natychmiast. W końcu Amelia przystosowała się do tego trybu życia i o dziwo– pokochała ten stan rzeczy. Jej ciotka była bogatą kobietą. Trzymała dziewczynę w złotej klatce. Dała jej olbrzymi pokój i kupiła jej psa, którego Amelia nie chciała i szczerze go nienawidziła. A teraz, w końcu, po tylu latach mogła cieszyć się wolnością, której przez tyle lat jej brakowało. Paryż był wielki, piękny, zatłoczony i brudny. Odetchnęła głęboko. W końcu spełniła swoje marzenie. Wyciągnęła z kieszeni płaszcza notes, przekartkowała parę stron i znalazła adres, w którym miała się zatrzymać. Była to jakaś babcia przyjaciółki córki siostry jej ciotki. Amelia kontaktowała się z nią jedynie listownie, gdzie wyraziła pragnienie zamieszkania w Paryżu, a przypadkiem ułożyło się, że ta starsza Pani miała ogromny szeregowiec do własnej dyspozycji. Dziewczyna skwapliwie wykorzystała sytuację i dzięki temu nie musiała przejmować się zakwaterowaniem. Przeszła kilka przecznic i dzięki otwartemu planowi miasta dość szybko odnalazła wskazaną ulicę. Rue de jardins 42. Wyglądała na cichą i spokojną uliczkę. Przeszła przez mały i malowniczy park i znalazła się przy grupie domków szeregowych ciągnących się aż do końca ulicy, przedzielonych wyłącznie zdobionymi płotkami. Szła wzdłuż równo przyciętych żywopłotów, aż lekko skryty za bluszczem numer „42” ujawnił się jej oczom. Domek sprawiał wrażenie bardzo zadbanego i uroczego miejsca. Idealnego dla starszej i samotnej kobiety. Wyróżniał się nieco na tle pozostałych, cały zbudowany z czerwonej cegły, natomiast bluszcz zaczynał spowijać już niemal połowę budynku. Ogromne zielone drzwi w rustykalnym stylu były umieszczone dokładnie po środku całego budynku. Amelia dotknęła bogato zdobionej mosiężnej poręczy i weszła po schodach aż pod drzwi z kołatką w kształcie głowy lwa pośrodku. Zapukała kilka razy, po czym usłyszała kroki wewnątrz domu. Po chwili otworzyła jej pulchna staruszka z koroną siwych włosów.
- Bonjour, mademoisselle ! Jaka śliczna twarzyczka! A jaka panienka młoda, pewnie liczni absztyfikanci wokoło. A tutaj przystojnych mężczyzn również nie brak. Na przykład mój wnuk. Powinna panienka go poznać. Ale za wiele mówię, wejdź proszę, na pewno jest panienka zmęczona po podróży.
- Nie myli się pani. Jednak bardzo miło mi panią poznać, nazywam się Amelia Krakowski.
-Tak mi się podobają polskie imiona! Zawsze są piękne. Pani imię szczególnie jest wyjątkowe. No ale nic. Natomiast mi niech pani mówi Georgette. A teraz zapraszam, pokażę Ci pokoje. – Georgette szła z jednego pokoju do drugiego, pokazując i objaśniając jego przeznaczenie bardzo skrupulatnie. – Tutaj jest kuchnia, jak widzisz jest lodówka, kuchenka, wszystkie z pewnością interesujące Cię szczegóły. W Twoim wieku wiele gotowałam. Też kochasz gotowanie?
- Uhm, niespecjalnie. - starsza pani rzuciła zgorszonym spojrzeniem na Amelię.
- Te dzisiejsze dziewczęta. Nic nie umiecie robić. Ani sprzątać, ani gotować… No coż, stary człowiek może tylko narzekać. Chodźmy dalej. Oto Twój pokój, panienko. – Pokój był niewielki, ale mieścił się na poddaszu, wyglądał przytulnie, a na środku znajdowało się ogromne, dwuosobowe łóżko. I to wystarczyło Amelii. Podziękowała starszej pani, zamknęła drzwi i rzuciła się na łóżko. Nie była zbyt zmęczona, więc postanowiła poczytać kilka wierszy, które już i tak bardzo dobrze znała. Ale nagle zdała sobie sprawę, że nie wie, gdzie jest książka. Ostatnim razem miała ją w pociągu. Nie mogła sobie przypomnieć, co się z nią stało. Bardzo zmartwił ją brak wierszy. Nigdy się nie rozstawała z tym tomikiem, a w tym momencie prawdopodobnie straciła go na zawsze. Nie była zadowolona, postanowiła wyruszyć następnego dnia z samego rana na poszukiwanie biblioteki. Po chwili zapadła w głęboki sen.
Ostatnio zmieniony wt 04 gru 2012, 22:04 przez GloomySunday, łącznie zmieniany 3 razy.

2
Brrr...
Opowieść, jak wynika z opisu, założona jako przedsięwzięcie ambitne całkowicie na razie przerasta możliwości warsztatowe autora. Pojawiają się zasadnicze problemy językowe, niepoprawne konstrukcje zdania, niewłaściwie zastosowane wyrazy. Ale to jest do wyćwiczenia, poprawienia.
Dużo poważniejszym problemem jest konstruowanie świata - bohaterów, przestrzeni, dramaturgii fabularnej. Moim zdaniem przerosło to póki co autorkę. Po pierwsze - zabrakło solidnego przygotowania merytorycznego, dyskusja o poezji Baudelaire'a czy Verlaine'a przypomina cytowanie wiki lub bryka dla licealistów. Bardzo daleko jej do rozmowy fascynatów tą poezją, daleko też do literackiego dialogu. Tchnie sztucznością i naiwnością. Rozśmiesza.
Rozdział - jak rozumiem stanowiący eksplikację, wprowadzenie postaci bohaterów - nie rokuje dobrze. Jest zły, miejscami śmieszny infantylnością, miejscami stylistycznie nieporadny.
Moja rada? Przerwać tworzenie powieści. Zacząć pisać od krótkich form - etiudek warsztatowych, powoli uczyć się literackiego obrazowania: np. opisu postaci, opisu sytuacji, dialogu. Czytać. Bardzo dużo i bardzo uważnie.

PS. Amelia to NIE JEST polskie imię.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

3
Nie piszesz, kiedy rozgrywa się akcja, lecz sądząc po całkowitej nieobecności kontroli paszportowej, celnej oraz braku kłopotów z walutą (pieniądze wystarczy zaoszczędzić w Polsce) jest to czas po przystąpieniu Polski do Schengen, czyli współczesność. I tu mam niedobrą wiadomość: nie ma bezpośredniego pociągu choćby tylko z Warszawy do Paryża, trzeba się przesiadać w Berlinie albo w Kolonii (dawniej było inaczej, ale minęło). Nie da się zatem spędzić podrózy na spokojnej lekturze, w Berlinie to nawet dworzec trzeba zmienić.
Poza tym: okolice Gare de l'Est w Paryżu są szczelnie zabudowane wysokimi kamienicami, jakieś idylliczne szeregowce z bluszczem można znaleźć daleko na peryferiach, więc znowu problem z dojazdem, choćby metrem. Dla kogoś, kto pierwszy raz jest w tym mieście, to poważny stres, a nie spacerek parę przecznic dalej.
To tyle, jesli chodzi o punkt wyjścia.

Dlaczego bohaterka nosi nazwisko Krakowski? Jeśli urodziła się w Polsce (a nie piszesz, żeby było inaczej), to powinna mieć w dokumentach nazwisko z żeńską końcówką.

Zaczynasz od opisu podrózy pociągiem - niech tam, jakoś trzeba zacząć. Ale dlaczego tyle uwagi poświęcasz matce i córce, które za chwilę wysiadają? Zaczęłam myśleć, że to będą osoby ważne dla rozwoju akcji, a tu szast, prast i po wszystkim. Na początku opowiadania warto dokładniej zająć się postaciami, które będą miały podstawowe znaczenie dla rozwoju akcji, a nie tłem.

Potem pojawia się ktoś, kto będzie miał, jak sądzę, ważniejszą rolę do odegrania:
GloomySunday pisze:Drzwi od przedziału otworzyły się i do wnętrza wkroczył wysoki mężczyzna. Ich oczy spotkały się na moment. Był przystojnym szatynem z ciepłymi, brązowymi oczami .Trzymał ręce w kieszeniach długiego, beżowego płaszcza, który zostawił niedbale rozpięty.
Trzymać ręce w kieszeniach przy wchodzeniu do przedziału to naprawdę niebagatelna sztuka. Jak mu się to udało? A poza tym: czy ci ludzie podróżujący na długich, międzynarodowych trasach w ogóle nie zabierają jakiegoś bagażu? Wydaje się, że Amelia nie ma ze sobą nawet torby podróżnej, nie mówiąc już o walizce. Przecież karta kredytowa wszystkich problemów nie rozwiązuje.
GloomySunday pisze:- Charles Baudelaire… słyszałem o tym poecie. Jego turpistyczne wizje stale prześladują mój umysł.
Skoro tylko słyszał, to znaczy, że nie czytał. Jak więc wizje, których nie poznał z lektury, mogą prześladować jego umysł?
GloomySunday pisze:- Jest mi Pan zupełnie obcy, a więc całkowicie nie pojmuję, jakim prawem wypowiada się w ten sposób Pan o największym klasyku modernizmu.
A co ma piernik do wiatraka? Czy o "turpistycznych wizjach" mają prawo mówić tylko osoby bliskie Amelii?
Całkowicie sztuczne zagajenie rozmowy, do tego z poważnymi błędami logicznymi. Pomijam już fakt, że reakcja "jakim prawem pan..." w momencie, kiedy ktoś w pociągu rozpoczyna rozmowę o literaturze, jest raczej objawem braku ogłady.
Przy okazji: nie piszesz listu, więc wszelkie Pani, Pani, itp., należy rozpoczynać małą literą.
GloomySunday pisze:- Obcy? Niech mi Pani wybaczy, nazywam się Pierre Menteur – powiedział piękną francuszczyzną.
Czy oni najpierw rozmawiali po polsku, a teraz przeszedł na francuski? I po co? Chciał sprawdzić, czy Amelia zna ten język? Nie piszesz nigdzie, że czytała Baudelaire'a w oryginale.
GloomySunday pisze:- Krakowski. Amelia Krakowski. Jednakże nie chciałabym się spoufalać z Panem.
To mogła powiedzieć, że nazywa się Zosia Kukuła, nie ma obowiązku podawania nieznajomemu w pociągu prawdziwego imienia i nazwiska. A jeśli już, to bez tego obcesowego nie chciałabym spoufalać się.... Zresztą, od przedstawienia się do spoufalenia daleka droga.
GloomySunday pisze:Wracając do celu Pani podróży, jestem szczerze zadowolony z tego pozytywnego obrotu wydarzeń.
Jest to raczej szczęśliwy zbieg okoliczności.
GloomySunday pisze:Wychodząc z dworca, z daleka mignęła jej jeszcze sylwetka mężczyzny z przedziału machająca do niej wytrwale. Wydawał jej się miły, lecz jego nadmierna sympatia do niej nieco ją przerażała.
Raczej: kiedy wychodziła z dworca, zauważyła jeszcze... A poza tym: bez przesady. Ta "nadmierna sympatia" to zaledwie parę zdań o literaturze, on jej nie wypytywał o żadne sprawy osobiste, nie zaproponował, że podwiezie do mieszkania, nic kompletnie. Od kiedy mu powiedziała, że chce czytać, facet siedział jak trusia, a potem rozwiał się, jakby go nie było i z daleka pomachał ręką, więc Amelia naprawdę musiałaby być super przeczulona na punkcie relacji męsko-damskich, żeby uznać to za nadmierne zainteresowanie.
GloomySunday pisze:przekartkowała parę stron i znalazła adres, w którym miała się zatrzymać. Była to jakaś babcia przyjaciółki córki siostry jej ciotki. Amelia kontaktowała się z nią jedynie listownie, gdzie wyraziła pragnienie zamieszkania w Paryżu, a przypadkiem ułożyło się, że ta starsza Pani miała ogromny szeregowiec do własnej dyspozycji.
1. Miała się zatrzymać nie "w adresie", lecz u konkretnej osoby.
2. Siostra jej ciotki jest również ciotką Amelii. Przecież to identyczny stopień pokrewieństwa.
3. Napisz to prościej: kiedy Amelia szukała mieszkania w Paryżu, okazało się...
4. Szeregowce nie są ogromne, nawet w Paryżu.
GloomySunday pisze:- Bonjour, mademoisselle ! Jaka śliczna twarzyczka! A jaka panienka młoda, pewnie liczni absztyfikanci wokoło. A tutaj przystojnych mężczyzn również nie brak. Na przykład mój wnuk. Powinna panienka go poznać. Ale za wiele mówię, wejdź proszę, na pewno jest panienka zmęczona po podróży.
O, rety... Po jakiemu ona mówi? Skoro jest Francuzką i do tego osobą starszą, powinna zwracać się do Amelii per vous, dodając czasem mademoiselle. To się nie da przetłumaczyć dobrze na polski, trzeba pozostać przy pani. Panienko mówiła niegdyś w Polsce służba do córek pana i pani domu, to ma zupełnie inny odcień, niż francuskie mademoiselle, powszechne w użyciu wobec kobiet młodych i - generalnie - niezamężnych. Do tego, powinny się najpierw sobie przedstawić, przecież widzą się pierwszy raz w życiu! Zaczynanie rozmowy od absztyfikantów jest nie tylko wbrew zasadom francuskiej politesse, ale w ogóle czyni z owej gospodyni osobę cokolwiek dziwaczną, łagodnie mówiąc. Nie wiem, czy taki miałaś zamiar.
GloomySunday pisze:nazywam się Amelia Krakowski.
-Tak mi się podobają polskie imiona! Zawsze są piękne. Pani imię szczególnie jest wyjątkowe.
Amelia jest we Francji imieniem dość popularnym i nie ma powodu, żeby uważać je za wyjątkowe, a tym bardziej polskie.

Z innych kwestii:
Źle zapisujesz dialogi.
GloomySunday pisze:- Charles Baudelaire… słyszałem o tym poecie. Jego turpistyczne wizje stale prześladują mój umysł. Wolę nieco spokojniejszą poezję. Moim mistrzem jest i był niemal od zawsze Paul Verlaine. – Amelia powoli podniosła wzrok.
- Jest mi Pan zupełnie obcy,
Kończysz wypowiedź mężczyzny. Opis reakcji Amelii powinnaś zacząć od nowego wersu, gdyż teraz wygląda to tak, jakby to ona wypowiadała pierwsze zdanie. I potem, w kolejnym wersie, podać jej wypowiedź. Czyli:
[...]niemal od zawsze Paul Verlaine.
Amelia powoli podniosła wzrok.
- Jest mi pan zupełnie obcy [...]

Tutaj podobnie:
GloomySunday pisze:W Twoim wieku wiele gotowałam. Też kochasz gotowanie?
- Uhm, niespecjalnie. - starsza pani rzuciła zgorszonym spojrzeniem na Amelię.
Uhm, niespecjalnie mówi Amelia, a nie starsza pani. A zatem:

Też kochasz gotowanie?
-Uhm, niespecjalnie.
Starsza pani rzuciła zgorszone spojrzenie (nie: zgorszonym spojrzeniem!) na Amelię.


To jest zaledwie część usterek, jakie wyłapałam w Twoim tekście, nie mam już siły, żeby od początku analizować zdanie po zdaniu, skupiając się na mankamentach języka, zostawiam to innym chętnym.

O fabule trudno na razie coś powiedzieć. Podróż do nowego, nieznanego miejsca zawsze jest dobrym punktem wyjścia do interesującej historii, jednak - nawet wówczas, gdy planujesz thriller - musisz dbać o realia czasu i miejsca, w których osadzasz akcję. W tej chwili masz skłonność do ignorowania ich, i to na takim poziomie podstawowym: kilkanaście godzin w pociągu (do Kolonii jedzie się nocą, pomijam kwestię tej nieszczęsnej przesiadki) może każdemu porządnie dać w kość, a Twoja bohaterka nic, tylko poematy czyta... Jak długo można siedzieć nad książką, którą czytało się wielokrotnie, jak to wynika z końcówki tego fragmentu?
Zwracaj uwagę na logikę dialogów. Jedną starszą panią gadającą cokolwiek od rzeczy czytelnik zapewne przełknie, ale tam, gdzie bohaterowie mówią o sprawach ważnych dla siebie, ich kwestie nie powinny się rozmijać.
Przestrzegaj też logiki opisu:
GloomySunday pisze:Pokój był niewielki, ale mieścił się na poddaszu,
Po ale nalezy oczekiwać przeczenia, a tymczasem wprowadzasz tu informację, która nie ma żadnego związku z poprzednią. Niewielki pokój może mieścić się wszędzie.

W sumie - jest to fragment do starannego przemyślenia i przepracowania.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

4
rubia pisze:Panienko mówiła niegdyś w Polsce służba do córek pana i pani domu, to ma zupełnie inny odcień,
Czasami spotyka (ło) się starsze panie, które mówią do dziewcząt - "panienka" i to z sympatią. Moja babcia tak mówiła. :)
Inna sprawa, że starsza Francuzka zastosowałaby pewnie inną konstrukcję - rubia - fille? ma fille?

* dramaturgia: "Przesiadałabym bohaterkę w Berlinie", nie trzeba już przejeżdżać na inny dworzec. Berlin Hbf obsługuje wsio międzynarodowe.

Do autorki - wystarczy skorzystać np. ze strony: http://rozklad-pkp.pl., następnie poczytać o dworcach, pociągach ICE, zasadach przekraczania granicy, potem powoli o każdym kolejnym miejscu, w którym sytuujesz bohaterkę. O ile nie znasz realiów z doświadczenia, w takich "hockach" trzeba być bardzo uważnym.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

5
Ech, panienko to i moja mama potrafiła do mnie powiedzieć, ale z odcieniem żartobliwym. Tutaj chodzi mi o konstrukcję typu:
GloomySunday pisze:Powinna panienka go poznać
czyli zwracanie się do kogoś w trzeciej osobie + jeszcze ta panienka. W polskim ma to wydźwięk archaiczny i jednak wskazujący na nierówność pozycji społecznej (w dwudziestoleciu to jeszcze było normą - u Gojawiczyńskiej i Dołęgi-Mostowicza tak mówią, właśnie w relacjach służba - państwo), a we francuskim mademoiselle występuje z vous. Zresztą, później autorka przeszła na zwykłe pani, panią i tak jest najlepiej.
Starsza pani mogłaby zresztą mówić ma fille czy nawet ma petite, ale jednak nie po otwarciu drzwi komuś, kogo pierwszy raz w życiu widzi na oczy. Pokolenie starszych Francuzów jest dość ceremonialne.

Nie mam nic przeciwko przesiadkom w Berlinie, skoro Hbf taki teraz wygodny :)
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

6
Zastanawiam się, jak wykreowałabym starszą panią, bardzo otwartą, dobroduszną, gadatliwą, trochę wścibską, trochę rozkojarzoną. W języku polskim pewnie za pomocą "strumienia" pytań i dodałabym jej zwrot, nawyk, gest.


GloomySunday, "wjeżdżasz" bohaterką w obcą kulturę i na pewno warto zastanowić się, czy udźwigniesz realia. Korzystanie z Flauberta -TROCHĘ mi ta scena przyjazdu z "Madame Bovary" zapachniała... - ryzykowne. To nie te czasy, miasto, ludzie.

Bo zobacz: kontaktowałaś swoją Amelię ze staruszką listownie. Zdajesz sobie sprawę, że nawet w trakcie wielogodzinnej podróży mogło panią zabrać pogotowie? Nie było telefonów? Tak zabrzmiałoby wiarygodnie i nie trąciłoby światem wyciąganym "z kapelusza"
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

7
Kilka fajnych zobrazowań, zbyt długie opisy, sztuczne dialogi (chyba, że z zamierzenia niedzisiejsze), a także naiwna fabuła, bo jak mniemam, wnuk Gourgette to ten grzeczny diabołek, którego poznała w pociągu. I to zapewne on ma jej tomik Baudelaire'a. Ale ogólnie dobrze mi się czytało.
ZBANOWANY ZA CHAMSTWO.

8
GloomySunday pisze:Zaczynała się burza. Uśmiechnęła się i otuliła szczelniej kocem.
Burza? ;)
GloomySunday pisze:ej córka miała niebieskie, ciekawe świata oczy i podobnie jak matka, miała ciemne włosy związane w luźny
powtórzenie
GloomySunday pisze:Człowiek ten mógł mieć zarówno około trzydziestu pięciu lat, jak i niewiele ponad dwadzieścia. Należał do grona tych ludzi, których wiek jest niemal niemożliwy do sprecyzowania. Mężczyzna pogładził nieco figlarną kozią bródkę, która mu nadawała wygląd bardzo grzecznej wersji diabła, po czym szybko zamknął za sobą drzwi i usiadł naprzeciwko Amelii. Dziewczyna zarejestrowała istnienie tego człowieka, po czym zaczęła czytać dalej. Jednak mężczyzna dalej się jej przyglądał, a zwłaszcza – książce, którą trzymała w ręce.
Człowiek/męzyczyzna/człowiek/mężczyzna to nie są stricte powtórzenia, ale takie skakanie pomiędzy dwoma dość pustymi określeniami brzmią dość szkolnie. Brakuje opisów albo chocażby wrażeń, emocji, jakie ten mężczyzna budzi.
GloomySunday pisze:Natomiast młodzieniec w beżowym płaszczu zauważył delikatny uśmiech Amelii na widok swojej książki i postanowił z nią porozmawiać.
Zastanawia mnie ten młodzieniec... Facet w wieku 25-35... Troszkę nie pasuje mi to określenie.
Poza tym zdanie dość łopatologiczne. Fajniej by było, gdybyś płynnie przeszła do rozmowy, a nie tłumaczyła, dlaczego facet się zdecydował zagadać. Nie trzeba wszystkiego wyjaśniać, zwłaszcza rzeczy dość intuicyjnych.
GloomySunday pisze:- Jest mi Pan zupełnie obcy, a więc całkowicie nie pojmuję, jakim prawem wypowiada się w ten sposób Pan o największym klasyku modernizmu.
Jak się wymawia zaimek wielką literą?
GloomySunday pisze: Jej samotność została zgwałcona i osaczona. Była zmuszona do prowadzenia konwersacji, którą ciągnęła wbrew sobie.
Dużo dramatycznych słówek, ale sytuacja jakoś tego nie oddaje. Mogłaby najzwyczajniej w świecie powiedzieć "Przepraszam, ale chciałabym dalej czytać", a jeśli rzeczywiście czuje jakiś "wewnętrzny przymus", to powinno to być nieco rozwinięte. Brakuje emocji bohaterki.
GloomySunday pisze:jednakże szczerze mówiąc wolałabym wtulić się w mój koc i poświęcić te cenne, burzowe chwile na czytanie.
-Lubi Pani deszcz?
- Najbardziej ze wszystkich rzeczy, które ludzie zazwyczaj ślepo nienawidzą.
-Zatem nie będę już Pani przeszkadzać, miłej lektury.
Aha, czyli jednak nie była taka przymuszona, zgwałcona itd.? ;]
GloomySunday pisze: uspokoić swój umysł. Niepokoił ją ten nieznajomy mężczyzna, tak łagodny, tak inteligentny, a jednak złowieszczy. Byłaby o wiele spokojniejsza,
Za dużo tego spokoju tutaj.
I wiadomo, że "swój" umysł - zbędny zaimek.
GloomySunday pisze:z pociągu prosto na deszcz. Ciesząc się burzą w pociągu, spodziewała się, że ta burza zakończyła się razem z granicą Niemiec.
Po pierwsze brzydkie powtórzenia.
Po drugie jadąc z Niemiec (czyli jeszcze trochę czasu) nie zarejestrowała, że nadal leje? I to wyglądając co i raz przez okno? Ciekawe.
GloomySunday pisze:Wychodząc z dworca, z daleka mignęła jej jeszcze sylwetka mężczyzny z przedziału machająca do niej wytrwale
Tutaj chyba chodzi o to, że to Amelia wychodziła z dworca i widziała faceta. Więc zdecydowanie inna konstrukcja zdania musi być
GloomySunday pisze:Wydawał jej się miły, lecz jego nadmierna sympatia do niej nieco ją przerażała. Nie chciała znajdować sobie mężczyzny, ani za dużo nowych znajomych od razu po przyjeździe, nie potrzebowała tego.
Ej, bez przesady. To jeden facet, z którym zamieniła ze cztery zdania w pociągu i który do niej pomachał. Jaka nadmierna sympatia, jakie znajdowanie faceta? Nawet teraz zdarza się, że ludzie długie rozmowy w pociągach prowadzą, a z tego, co mi opowiadano dawniej to w ogóle bywało gwarno. I jakoś nie wychodziły z tego same pary.
GloomySunday pisze:ałe życie opiekowała się nią ciotka. Kochała ciotkę, która jednak była w stosunku do niej zbyt szorstka i surowa. Zabraniała wychodzić jej z domu z przyjaciółkami, a chłopców wyganiała natychmiast. W końcu Amelia przystosowała się do tego trybu życia i o dziwo– pokochała ten stan rzeczy. Jej ciotka była bogatą kobietą. Trzymała dziewczynę w złotej klatce. Dała jej olbrzymi pokój i kupiła jej psa,
Powtórzenia. Dużo nieładnych powtórzeń.
GloomySunday pisze:adres, w którym miała się zatrzymać.
pod którym jeśli już
GloomySunday pisze: Przeszła kilka przecznic i dzięki otwartemu planowi miasta dość szybko odnalazła wskazaną ulicę. Rue de jardins 42.
Ach, żeby wszędzie było tak prosto ;] (czyli czysta fantastyka)
GloomySunday pisze:Ogromne zielone drzwi w rustykalnym stylu były umieszczone dokładnie po środku całego budynku. Amelia dotknęła bogato zdobionej mosiężnej poręczy i weszła po schodach aż pod drzwi z kołatką w kształcie głowy lwa pośrodku.
1. Powtórzenie
2. Drzwi "pośrodku" domu jakoś mi nie grają.
3. Amelia weszła po schodach aż pod drzwi z kołatką - straszliwie rozpisujesz rzeczy najprostsze i oczywiste. Jak już musisz opisać tę kołatkę, to dodaj ją do drzwi od razu, a oszczędź czytelnikowi opisu wchodzenia po kilku stopniach. Wiadomo, ze jak Amelia chce wejść, to musi podejść pod drzwi.
GloomySunday pisze:Amelia Krakowski.
-Tak mi się podobają polskie imiona!
Taaa, polskie jak nie wiem. A dla staruszki nie powinno być specjalnie wyjątkowe. W końcu francuski odpowiednik istnieje.
GloomySunday pisze:dwuosobowe łóżko. I to wystarczyło Amelii. Podziękowała starszej pani, zamknęła drzwi i rzuciła się na łóżko.
Powtórzenie.

Styl jest momentami zbyt łopatologiczny i skupia sie na nieistotnych detalach. Brakuje mi natomiast emocji. Bohaterka jest straszliwie płaska. Nie wiem, czy sztywne dialogi są zamierzone czy nie, w każdym razie one tylko potęgują to wrażenie.

Czas akcji pozostaje dla mnie zagadką. Jest tak staroświecko, że trąci jakimś XIX wiekiem, ale tutaj też nie wszystko mi gra. Przez to wyidealizowanie Paryża i osadzenie wszystkiego w bliżej nieokreślonym czasie dostajemy właściwie akcję dziejącą się w nibylandii, a nie w Paryżu. A na pewno byłoby ciekawiej.

Fabuły na razie brak, więc trudno ją oceniać. Cały tekst niestety raczej nie przypadł mi do gustu. Realia i warsztat się nie bronią.

Pozdrawiam i życzę powodzenia w dalszych próbach,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”