Witam,
proszę o weryfikację.
Pozdrawiam
Rozdział 1
- Czy naprawdę sądzisz, że to może się udać? - barczysty mężczyzna z siwą, lekko zaniedbaną brodą spojrzał pytająco na stojącego obok starca.
- O tak mój panie, nie ma co do tego wątpliwości. Starożytne zapiski mówią jasno, że ten artefakt jest w stanie spełnić każde marzenie osoby z królewskiego rodu. - Starzec, wypowiadając te słowa aż drżał z podniecenia. Jego powykręcane od artretyzmu palce nerwowo mieliły szatę.
Mężczyzną z królewskiego rodu był Laddon Srogi, władca Ksalopi. Ubrany był w lekko już wyblakłą, purpurową szatę przetykaną cieniutką, złotą nicią. Zmatowiałe złote guziki już dawno straciły swój charakterystyczny połysk.
W komnacie panował piwniczny chłód. Władca poprawił swój gruby, czerwony płaszcz i przeniósł wzrok z doradcy na mały sześcian leżący przed nim. Zadrżał, lecz nie z zimna. Tak jak starca, podniecała go myśl o możliwości wykorzystania tego przedmiotu. Znajdował się w posiadaniu jego rodziny od bez mała pięciuset lat i żaden z jego przodków nigdy nie zdecydował się na użycie go. Cavilato, jego oddany doradca, który stał teraz obok niego, spędził wiele godzin nad starożytnymi księgami, aby jak najwięcej dowiedzieć się o potędze tego artefaktu. Boski Dar, jak go nazywano, był tajemnicą rodziny królewskiej od pokoleń. Tylko władca i jego najbardziej zaufany doradca wiedzieli jak dostać się do ukrytej komnaty w podziemiach zamku, gdzie był przechowywany. Laddon już nie raz chciał skorzystać z jego potęgi, aby zniszczyć swoich wrogów, ale wyraźnie pamiętał słowa swego ojca - osoba, która nieodpowiedzialnie skorzysta z potęgi Boskiego Daru poniesie niewyobrażalną karę, a jej dusza nigdy nie zazna spokoju. To skutecznie go powstrzymywało, aż do teraz...
- Panie? - z zadumy wyrwał go słaby głos starca - czy dobrze się czujesz?
- Nic mi nie jest Cavilato. Możemy zaczynać.
- Jak sobie życzysz mój władco. - Starzec głośno przełknął ślinę - Przeczytałem wszystkie wzmianki dotyczące tego przedmiotu, które zachowały się w pamiętnikach spisywanych przez doradców królewskich. Zdania w nich są podzielone, jednak najczęściej przeważa to, że władca powinien złapać Boski Dar w dłonie i skupić całą swoją wolę na pragnieniu. Muszę Cię jednak ostrzec mój panie... - Cavilato delikatnie ściszył swój i tak już ledwo słyszalny głos - Natrafiłem na wzmiankę, że jeden z Twoich pradziadów próbował skorzystać z artefaktu...
- Co? - król z ożywieniem spojrzał na swojego doradcę - Dlaczego nic mi o tym nie wiadomo? Opowiadaj starcze!
- Miało to miejsce przeszło czterysta lat temu. Wnuk Primusa Pierwszego, który otrzymał dar od bogów, nierozsądnie spróbował użyć artefaktu. Mało czytelne zapiski o tym zachowały się w tylko jednej księdze, spisanej...
- Do rzeczy - wykrzyknął Laddon, a jego głos odbił się od kamiennych ścian komnaty. Starzec skulił się. Wyglądał teraz jak mały, wysuszony skwarek ubrany w szarą szatę.
- Oczywiście mój panie, wybacz. Twój pradziad, Tetrius Trzeci, próbował skorzystać z potęgi Boskiego Daru i... zamienił się w knura. - Ostatnie słowa doradca wypowiedział zadziwiająco szybko. - Na szczęście zdążył wcześniej spłodzić męskiego potomka, tak więc nie ma obaw... - Laddon uciszył go szybkim ruchem ręki. Więc taka mogła spotkać go kara. Skoro jego ciało mogło ulec przemianie w knura, nawet nie chciał się zastanawiać, co mogło spotkać jego duszę. Wiedział jednak, że musi zaryzykować. Dla dobra swojej rodziny i królestwa.
- Zaczynamy! - rozkazał. I zanim starzec zdążył wypowiedzieć choć słowo, Król chwycił mały, niepozornie wyglądający sześcian i skupił całą swoją wolę na życzeniu.
Cavilato odruchowo cofnął się do tyłu i z przerażeniem patrzył na swojego ukochanego władcę. Laddon stał z artefaktem w wyciągniętych przed sobą rękach i z całej siły zaciskał powieki. Jego czoło było zmarszczone. Stał tak przez chwilę. I jeszcze przez moment. Nic się nie działo. Doradca chciał się odezwać, gdy nagle jego władca zniknął, dosłownie na ułamek sekundy. Teraz stał w tej samej pozycji, z jedną tylko różnicą. Miał otwarte oczy. Gdy obrócił głowę w stronę Cavilato ten wiedział już, że jego władca się zmienił. Doznał oświecenia.
Rozdział 2
Laddon powoli otworzył oczy. To co zobaczył zaparło mu dech w piersiach. Nie znajdował się już w podziemnej komnacie swojego zamku. Stał teraz na samym końcu długiej kolejki. Wokół panował zgiełk. Przed nim stały najróżniejsze osobistości. Niektóre osoby ze sobą rozmawiały, jakby od dawna się znały. Dookoła kolejki stały małe, wściekle czerwone diabliki. Wzrostem nie przekraczały metra. Miały spiczaste uszy i podobne do psich pyski zakończone długim nosem. Stały w regularnych odstępach w rękach dzierżąc mosiężne trójzęby, znacznie od nich wyższe. Co ciekawe żadna z osób stojąca w rzędzie nie zwracała na nie uwagi. Obecność małych, czerwonych diabełków-strażników pilnujących tej przedziwnej zbieraniny wprawiła go w zdumienie. Ale nie to sprawiło, że aż zamarł. Wszyscy dookoła, z nim samym włącznie, stali na chmurze. Twardej, stabilnej chmurze. Nad nimi znajdował się nieprzebrany błękit nieba.
Na nikim nie robiło to jednak wrażenia. Laddon stał chwilę w bezruchu. Kiedy przekonał się, że nic mu nie grozi oraz nikt nie zwraca na niego uwagi, postanowił przyjrzeć się bliżej osobom w kolejce. Tuż przed nim stał barczysty, czarny mężczyzna odziany jedynie w przepaskę na biodra ze skóry tygrysa. Na głowie nosił koronę z kości słoniowej zdobioną malutkimi rzeźbami. Kolejny był wyższy od niego o głowę barbarzyńca z północy. Długie, brudne włosy spływały mu na ramiona. Grube futro, w które był opatulony sprawiało, że wyglądał jeszcze masywniej.
Laddon wychylił się trochę i kilka metrów przed sobą dojrzał swojego sąsiada zza zachodniej granicy, króla Meliora Drugiego. Ubrany bardzo wykwintnie, zgodnie z najnowszymi trendami, nosił czerwoną, pikowaną kamizelkę wysadzaną brylancikami. Kruczoczarne spodnie i koszula aż skrzyły się od grubych, złotych nici w nie wszytych. Na głowie nosił sporych rozmiarów złotą koronę, zwieńczoną kwiatonami, zdobioną gęsto perłami i drogocennymi kamieniami. Melior Drugi zajęty był rozmową ze stojącym za nim, również bogato odzianym jegomościem. Dostrzegł Laddona i ich spojrzenia spotkały się, lecz zignorował to i dalej poświęcił się konwersacji. Obaj władcy nigdy się nie lubili.
Laddon wychylił się jeszcze bardziej, chcąc ocenić długość kolejki. Wtedy czarnoskóry władca, obawiając się, że ktoś chce stanąć przed nim obrócił się gwałtownie, zawarczał i obnażył białe, spiłowane zęby. Król Ksalop cofnął się o krok i odruchowo sięgnął po miecz, który nie przeniósł się tutaj razem z nim.
- Co to za awantury, spokój, bo zaraz z kolejki wywalę! - Jeden z diablików błyskawicznie znalazł się przy nich, srogo marszcząc brwi. Barczysty mężczyzna niechętnie odwrócił się, cały czas szczerząc kły i posyłając Laddonowi zimne spojrzenie. Ten, oszołomiony bliskością diablika, nie mógł wykrztusić z siebie słowa.
- Na co się tak patrzysz człowieku? - Odpowiedziała mu cisza i przerażone spojrzenie. Złość w oczach diablika ustąpiła miejsca politowaniu. - Pierwszy raz tutaj, co? - Laddon nieśmiało przytaknął - W porządku, w takim razie powiem krótko co i jak. To jest kolejka prowadząca do sali Ominisa, boga życzeń i pragnień wszelakich. Słyszałeś chyba o nim? - Tym razem przytaknął trochę pewniej. - Pięćset dwadzieścia siedem lat temu władcy ziemskich królestw otrzymali od bogów artefakty zwane Charismatis. Od tamtego czasu Ominis jest cały czas zajęty, co powoduje jego wieczne rozgoryczenie. Wszyscy cały czas z nich korzystają!
- Ale knur... - nieśmiało wybąkał Laddon.
- Tak, tak, dostaniesz co tylko sobie życzysz, o ile Ominis będzie w dobrym nastroju. Wiesz, ja nawet nie narzekam na te kolejki, dzięki nim nie jest tu tak monotonnie. Co jakiś czas trafia się jakiś cudak. - Diablik wyszczerzył białe kiełki, co najprawdopodobniej miało symbolizować uśmiech. - Wcześniej to dopiero miałem zajęcie, ot co! Pilnowałem porządku w sekcji reinkarnacji. Straszna nuda, mimo, że były tam aż cztery kolejki. Dusze śmiertelników mogły ustawiać się po rozum, urodę, mieszankę obu lub po wielką niewiadomą. Wiesz, możesz zyskać jakiś wyjątkowy dar, albo paskudną ułomność. - twarz Laddona nie zdradzała jakichkolwiek objawów zrozumienia, ale diablik nie zwracał na to uwagi. - Najnudniejsze było to, że zawsze powtarzał się ten sam schemat - Ci, którzy w poprzednim życiu wybrali rozum, teraz decydowali się na urodę, i odwrotnie. Przeciętniaki zostają przeciętniakami, a hazardziści nie wychodzą poza swoją kolejkę. - kiedy czerwony stworek kontynuował swój monolog, Laddon usłyszał za sobą grzmot. Za nim pojawiła się piękna, dobrze zbudowana amazonka, skąpo odziana w garbowaną skórę wilka. Na jej głowie, pośród długich, czarnych włosów spoczywał mały srebrny diadem z dużym rubinem pośrodku. Po kolejce przeszedł cichy pomruk zadowolenia, który został przez nią całkowicie zignorowany.
- O tym mówię człowieku! Ale widzę, że to wszystko to zbyt wiele dla ciebie. Po prostu stój w kolejce, i czekaj na swoją kolej, rozumiesz?
Laddon po raz trzeci przytaknął. To wszystko przerastało jego zdolność do przetwarzania informacji. W całym tym zamieszaniu, nie zwrócił nawet uwagi, że ten dziwny stwór nie zwraca się do niego 'wasza miłość' lub chociaż 'mój panie', co w innych okolicznościach nie uszłoby jego uwadze i zakończyło się surową karą. Chcąc nie chcąc, postanowił zostać w kolejce i zobaczyć, co go czeka na jej końcu.
Bez tytułu [fantasy] pierwsze dwa rozdziały
1
Ostatnio zmieniony wt 23 paź 2012, 12:31 przez Nymphetamine, łącznie zmieniany 3 razy.