boboNie jest to tekst typowy dla mnie, bo nie ma w nim za grosz fantastyki. Sama realność. Piszę go od dawna, ale niesystematycznie, z problemami i brakiem przekonania, że warto. Poczytajcie i powiedzcie, czy chcielibyście poznać Bożenkę.
boboPoniższy fragment nie jest początkiem, ale pochodzi z pierwszego rozdziału, który obejmuje dzieciństwo bohaterki. Lata siedemdziesiąte ubiegłego wieku.
boboDzieciństwo nie kojarzyło się jej z łakociami. Raczej z oglądaniem przez szybę kredensu pudełka z czekoladkami. Słodycze poznała później, kiedy już sama kupowała truskawkowe cukierki. Najlepsze były w warzywniaku. Miały zielono-czerwone szeleszczące papierki, które trzeba było wyrzucać poza domem, by matka ich nie zauważyła i nie zaczęła dochodzić skąd ma pieniądze. Bożenka nigdy nie dostawała pieniędzy, więc po prostu wyszukiwała drobne w kieszeniach ojcowskich marynarek i kurtek. O istnieniu czegoś takiego jak kieszonkowe dowiedziała się z książek. Zresztą matka uważała, że można żyć bez cukierków, czekolady i ciastek. Czasami jednak pojawiały się w domu herbatniki z cukrem i nieosiągalne na co dzień gumy do żucia.
boboWuja Heniek, który później nie był już wujkiem i nie wolno było się mu kłaniać na ulicy, pracował w NRD i zawsze po jego powrocie z delegacji w domu było kilka egzotycznych smakołyków, wydzielanych małymi porcjami przez dłuższy czas.
boboBożena pamięta dokładnie zapach i smak pewnej ofiarowanej gumy. Nie był to nieosiągalny, słodziutki Donald z Pewexu, ale miętowy sześcian o boku mniej więcej centymetra, zapakowany w srebrno-granatowy aluminiowy płatek. Matka przyniosła tę gumę, gdy dziewczynka kolejny raz chorowała na anginę. Leżała w ciemnym pokoju, jednak z korytarza przez szybę wpadało światło i raziło zmęczone temperaturą oczy. Matka wróciła od ciotki, która mieszkała kilka ulic dalej, na dziewiątym piętrze nowego wieżowca, zajrzała do córki, zmierzyła jej gorączkę, dała piramidon i pokazała gumę. Pozwoliła obejrzeć, powąchać i odłożyła na biurko, stojące tuż obok łóżka.
bobo- Śpij już - nakazała.
boboGumę obiecała dać rano. Zostawiła ją tak, by Bożena mogła widzieć smakołyk i poszła, zostawiając otwarte drzwi. Czy wtedy był już w domu telewizor? Tego Bożena nie wie. Doskonale natomiast pamięta, że leżała długo, wpatrując się w gumę, niemal czując jej zapach… Bała się po nią sięgnąć, wszak matka powiedziała, że jest na jutro. A Bożenka była grzeczną i spolegliwą dziewczynką… Długo walczyła z pokusą.
boboWreszcie wyciągnęła rękę i sięgnęła po kuszący sześcian. Wygryzła maleńką dziurkę i poczuła na końcu języka miętowy smak. Possała słodycz. Kiedy odłożyła gumę, wystraszyła się, że rano matka dojrzy uszkodzenie na opakowaniu i będzie zła. Leżała w oczekiwaniu na jakąś nieokreśloną, surową karę. Matka rzadko ją biła, właściwie pamięta tylko kilka razów, ale groźniejsze od uderzeń były krzyki i niezadowolenie, wymówki, nieustanne wypominanie ciężkich przewin. Radość zniknęła. Zasypiała pełna irracjonalnego strachu. Podobny lęk towarzyszył jej często.
bobo Gdy miała kilka lat, obżarła się truskawek i jak zawsze po nich dostała biegunki. Nie zdążyła do toalety. Ojciec warknął, umył ją i posadził na wersalce w dużym pokoju a sam udał się na poszukiwanie czystej bielizny. Wyciągnął skądś majty, które Bożena widziała pierwszy raz w życiu i na pewno nigdy nie nosiła. Były trochę za duże i zdecydowanie za grube jak na lato, ale nie to było powodem, że struchlała. Ojciec zresztą nie zauważył jej konsternacji. Ubrał ją i posadził. Uniosła spódniczkę i rzuciła okiem, by szybko zasłonić ohydztwo tkwiące na jej pupie.
boboMajty były bardzo ciemne. Matka dawała tylko i wyłącznie białą, bawełnianą bieliznę, więc ta para w kolorze przejrzałych wiśni wywołała szok. Dziewczynka tkwiła bez ruchu na wersalce i zastanawiała się, jakiego użyć podstępu, by pozbyć się tych przerażających gaci.
boboWe wspomnieniach ojciec gdzieś zniknął. Pozostały okropne majtki i rozpacz. Nigdy nie odważyłaby się zdjąć z siebie czegoś, co założyli ojciec lub matka. Takie wybuchy samodzielności kończyły się na ogół sromotnymi i bolesnymi klęskami. Nie mogła iść w tych majtkach na dwór do koleżanek. Żadna nigdy nie miała na sobie czegoś takiego! Bożena tkwiła bez ruchu na wersalce i co chwila zaglądała pod spódniczkę.
boboNie pamięta, jak zakończyła się historia diabelskich majtasów, pamięta natomiast doskonale wersalkę, na której siedziała. Po latach wydawało się jej, że chyba stanowiła komplet z kilkoma innymi meblami - kredensem, stoliczkiem i fotelami. Ciemne drewno, wysoki połysk, zielone obicia. Delikatna i dziwacznie rozkładana wersalka miała z tyłu za materacem pionową skrzynię na pościel, nakrywaną niezbyt szeroką półką. Ten schowek doskonale nadawał się do zabawy w chowanego. Tyle, że nie wolno było do niej wchodzić. Matka bała się, że oberwą spód skrzyni. Dbała o te meble, a jednak gdzieś zniknęły. Ostatnia chyba właśnie ta pamiętna wersalka. A może stoliczek? Wiecznie rozchwiany, z poobgryzanymi przez Mikę rogami.
boboMika była czarną suką, o sierści zwijającej się w pierścionki. W psim dzieciństwie miała tendencję do zjadania różnych rzeczy, za co zresztą słono płaciła. Bożena pamięta, że pierwszy raz płakała razem z psem, kiedy obie dostały za pogryzioną książkę do polskiego. Matka wtłukła najpierw Bożenie za zostawienie podręcznika na stoliczku obok kanapy, a potem psu za pogryzienie. Skomlenie zwierzaka, który ukrył się przed bolesnymi razami skórzanego rzemienia pod biblioteczką i trząsł się ze strachu, kazało dziewczynce zapomnieć o własnym strachu i bólu. Zeszła z wersalki i położyła się na wyglansowanym linoleum. Głaskała trzęsące się ciałko i płakała cichutko.
boboDrugi raz Mikę sprał ojciec. Wściekł się, bo wygryzła dziurę w tapczanie, który stanowił małżeńskie łoże rodziców. Strasznie ją bił drewnianą szczotka i krzyczał, że zabije. Pies wył, ojciec złorzeczył, a Bożena razem z siostrą krzyczały pod niebiosa, by zostawił psa. Przerażające chwile, płacz i ból w piersi nie pozwalały zasnąć długo w noc i zmieniły na zawsze miłość do ojca.
boboPo latach suka zestarzała się, zniedołężniała. Miała krzywe zęby i oślepła na jedno oko. Ojciec poprosił znajomego myśliwego, by ją zastrzelił. Przywiązali ją do drzewa na działkach. Tamten dwa razy strzelał. Bożena zaniemówiła, kiedy wróciła do domu po tygodniach nieobecności i dowiedziała się, co ojciec zrobił. I jak zrobił. Przez tygodnie śniła, jak stary pies z trudem wędruje za swoim panem. Ufnie i z wiarą, że idą na kolejny spacerek. A potem…
boboWyła zanim zdechła? Skomlała boleśnie i prosząco? Patrzyła tak ufnie, po psiemu?
boboNigdy nie wybaczyła ojcu śmierci Miki. Jak zresztą wielu innych jego sprawek.
Rok niemal szatański
1
Ostatnio zmieniony wt 25 wrz 2012, 12:06 przez dorapa, łącznie zmieniany 3 razy.
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf