Blask w ciemności, Część I

1
link do poprzedniej części: http://www.weryfikatorium.pl/forum/view ... hp?t=12501

WWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWBlask w ciemności – I


WWWNad pustynią padał deszcz. Niewielkie dziury po pociskach zatruwających szybko zamieniały się w kałuże. Krater, nad brzegiem którego stał Robert, również zaczynał napełniać się wodą. Inni nie zrzucali bomb zwanych rozpruwaczami bez wyraźnej potrzeby. Tu musiał znajdować się jakiś ważny obiekt. Robert oszacował średnicę wyrwy na jakieś piętnaście metrów. Głębokość była o wiele większa.
WWWOd zachodniej strony na dno przepaści prowadziła wygodna ścieżka, właściwie jedyna możliwość, chyba że ktoś chciał użyć liny. Wystające pręty zbrojeniowe i betonowe fragmenty skutecznie odwodziły od tego pomysłu. Droga była ewidentnie powojenna, skonstruowana z wraków i gruzu, wcześniej zapewne zalegających w kraterze. Pytanie tylko, kto na środku pustkowia ma sprzęt potrzebny do wykonania takiej pracy?
WWWMinutę później poszukiwacz stał już na dnie, po kostki w deszczówce. Po przeciwległej stronie straszyła ogromem brama zbita z blachy, umiejscowiona w zboczu krateru. Wielkie drzwi były otwarte na oścież. Raczej nie z powodu nadmiernej gościnności gospodarzy. Brodząc w stronę bramy, stawiał bardzo ostrożne kroki. Dzięki temu, gdy potknął się o coś tkwiącego w wodzie, nie przewrócił się na twarz. Łatwo udało mu się zidentyfikować to jako wystającą kratę częściowo zapchanego odpływu, który nie spuszczał tyle wody, ile było konieczne. Właściciel albo już tu nie mieszkał, albo nagle zechciał mieć basen w domu. Robert poprawił rewolwer, a później przekroczył próg podziemnego lokum.
WWWKorytarz sprawiał nieciekawe wrażenie. Był częściowo zalany, a jego żelazobetonowe ściany, podłoga i sufit popękały. Wyglądało to tak, jakby przedwojenna konstrukcja w każdej chwili mogła się zawalić.
Na końcu korytarza czekały go kolejne dwuskrzydłowe drzwi, równie wielkie jak poprzednie. Te jednak były z płyt litego metalu, co zdradzało, że tak samo jak korytarz pochodzą z czasów przed powstaniem Pustkowia. Rozwarł je najciszej i najdelikatniej, jak potrafił... czyli dość głośno. Kilka strużek brudnej wody wdarło się do środka i spłynęło w dół pochyłego korytarza. Robert poszedł za nimi.
WWWWewnętrzne pomieszczenie wielkością przypominało hangar, wyposażeniem salę laboratoryjną. Wyglądało to na jakiś cudem ocalały kompleks badawczy. Nie zabrakło tu nawet najcenniejszego skarbu na Pustkowiach - światła, które stale sączyło się z zakurzonych lamp. Długie stoły zastawione były butelkami i pojemnikami z niezrozumiałymi napisami na okładkach. Robert zdjął nakrętkę z jednego z nich. Substancja, którą tam znalazł miała postać bezzapachowego, białego proszku. Nie zastanawiając się, czy to mąka, czy lek na najgorsze powojenne choroby, włożył to do plecaka. Tę zagadkę postanowił zostawić do rozwiązania wędrownym handlarzom skupującym chemikalia. Zgarniał wszystko, nie będąc pewnym, czy jest jeszcze poszukiwaczem, czy już złodziejem.
WWWJednakże gdy wszedł głębiej, ekscytacja ustąpiła miejsca rozczarowaniu. Większa część mebli, zaopatrzenia i utensyli leżała potrzaskana na ziemi, więc wyłowienie czegoś z tego morza śmieci stało się wymagającym zadaniem. Ten stan rzeczy z jednej strony zaniepokoił poszukiwacza, z drugiej utwierdził go w przekonaniu, że to miejsce jest od dawna opuszczone. Przeciągły, zwierzęcy skowyt, który właśnie rozległ się z głębi pomieszczenia, wyprowadził go z błędu.
WWWOdruchowo przyparł plecami do ściany. Zimny beton nie ostudził rozbudzonych właśnie emocji. Położył dłoń na kaburze, oczekując w napięciu rozwoju wydarzeń. I... nic. Ciszę przerywał tylko jego nerwowy oddech. Pierwsza myśl – wyjść stąd, nie patrząc się za siebie. Ale kto wie, jakie jeszcze bogactwa kryją się w tym laboratorium? Zdrowy rozsądek nie mógł go powstrzymać. Skierował swoje kroki tam, skąd dochodził dźwięk, wcześniej wyjmując broń. Poczuł się tak samo, jak wiele lat temu, gdy uciekał z domu, by już nigdy tam nie wrócić – jakby robił coś bardzo głupiego. Ale mimo wszystko parł przed siebie. Nie powstrzymała go nawet woń gnijącego mięsa, którą właśnie zaczął czuć. Z każdym krokiem narastała coraz bardziej. Rober wiedział, co za chwilę zobaczy, zanim to jeszcze ukazało się jego oczom.
WWWTrup wyglądał bardziej jak mielonka niż ciało ludzkie. Coś bardzo silnego zmiażdżyło go tak, że jedynie korpus przypominał kształtem człowieka. Zwłoki leżały w strzępach czegoś, co kiedyś było kitlem. Lekarz albo naukowiec? Kimkolwiek był, zginął niedawno, krótkie oględziny wykazały, że dopiero zaczynał gnić. Smród musiał mieć jeszcze inne pochodzenie. Postój w tym miejscu przyprawiał go o strach i mdłości, więc poszedł dalej - w stronę wyrwy w ścianie widocznej z daleka. Całe to miejsce przygniatało go, czuł, że już długo tu nie wytrzyma. Nie potrafił opanować przypuszczeń o tym, co tu się wydarzyło, a to potęgowało przerażenie. Najgorsza była świadomość, że jego jedyną obroną jest stary rewolwer. I ucieczka.
WWWOminął przewrócony wózek widłowy, by znaleźć się koło rozbitej ściany, prowadzącej do kolejnego pomieszczenia. Obrzydliwie słodkawy odór dobiegał właśnie stamtąd, nie dając możliwości wzięcia głębszego oddechu. Jednakże miał przeczucie, że jest blisko znalezienia czegoś niezwykle cennego. Długo nie mógł zdecydować się, by wejść. Z drugiej strony stanie w miejscu w niczym mu nie pomagało. Wreszcie wszedł.
WWWKupa gnijącego mięsa zajmowała cały róg pomieszczenia. Ludzka skóra, organy i kończyny leżały przemieszane z pokrytymi sierścią szczątkami. Smród był straszliwy. Do tej pory Robert poznał wiele obrzydliwych zapachów. Zawsze jednak wolał oddalić się, żeby nie oglądać ich źródła. Efektem tego jego oczy nie były tak zahartowane jak nos. Kilka sekund oglądania tej makabreski sprawiło, że fala mdłości wstrząsnęła jego organizmem, pozbawiając go zawartości żołądka. Po wszystkim poszukiwacz obiecał sobie, że nigdy więcej nie spojrzy na to dzieło rzeźnickiego kunsztu. By odegnać złe myśli, skupił się na dalszej części pomieszczenia.
WWWPod ścianą, w otoczeniu złomu i stalowych skrzyń znalazł coś niezwykle intrygującego. Była to metalowa konstrukcja, o kształcie zbliżonym do olbrzymiej włóczni lub lub powiększonego sto razy kolca świniojeża. U góry był jednak odrobinę zaokrąglony, a po bokach miał cztery jakby lotki, co upodabniało obiekt do strzały. Najbardziej jednak przypominał zwykły, przedwojenny nabój. Co dziwne i niezrozumiałe, na jego boku ktoś nabazgrał sprayem „Brawurka”. Wysokością sięgał do sufitu, czyli na jakieś dziesięć metrów. Ponad szczytem kolosa znajdowała się duża klapa, przez którą zapewne planowano go przenieść. Świadczyło o tym wielkie ramię dźwigu, jedynego ocalałego urządzenia, na jakie Robert natrafił – nie tylko w tym pomieszczeniu, ale w całym kompleksie. Może nawet nadal sprawnego. Kiedyś zapewne znajdowało się tu więcej sprzętu, ale wszystko wskazywało na to, że nie tylko przestał być potrzebny, ale i w jakiś sposób przeszkadzał – więc został z niego tylko złom.
WWWGdy zaczął rozmyślać o nielicznych pozostałościach dawnych technologi, na jakie natknął się w życiu, coś zaświtało mu w głowie. Przypomniał sobie pewne wydarzenie sprzed lat. Niegdyś poszczęściło mu się i odnalazł prawdziwy skarb, choć nie pod postacią drogocennych kamieni. Znaleziskiem były czasopisma. Całe mnóstwo świetnie zachowanych miesięczników o tematyce wojskowej wpadło w jego ręce. Niedługo później pewna grupa bandytów znów uczyniła je pustymi, lecz nie to było ważne. Pamiętał jak przez mgłę jeden z artykułów... a także ilustrację do niego. Widział na niej coś podobnego do dzisiejszego odkrycia, choć dużo większego. I jeszcze przypis... Jak to szło? Chyba... głowica atomowa?
– Nie wierzę – wykrztusił.
Stał przed prawdopodobnie najpotężniejszą bronią na Pustkowiu! Ta świadomość uderzyła w niego z mocą meteorytu. Miał w pamięci kilka fraz z tamtego artykułu: broń masowego rażenia, wielkie niebezpieczeństwo, zguba ludzkości... A może jednak jej ostatnia, niewykorzystana deska ratunku? Przypomniał sobie fragment mówiący, że największe mocarstwa Przedwojnia dysponowały tą bronią. Najwidoczniej okazała się nieskuteczna lub nie zdążono jej wykorzystać. Inni bez przeszkód spustoszyli planetę. Ale teraz nie miało to już znaczenia. Obcy dawno zniknęli, a ludzie nie są w stanie oprzeć się potędze atomu.
WWWRadość nie ogłupiła Roberta. Zdawał sobie sprawę, że odnaleźć to jedno, ale wydostać i przetransportować to co innego. A przede wszystkim kto to kupi? Właśnie postanowił czym prędzej wyruszyć na wschód, a tam porozmawiać z paroma dawnymi przyjaciółmi, odświeżyć kilka leciwych znajomości... Jeszcze nigdy w życiu nie podejmował ważnych decyzji tak szybko. A w myślach już zaczynał rozdysponowywać swój olbrzymi majątek. I pomyśleć, że jeszcze parę minut temu był tylko przerażonym poszukiwaczem. Nawet trupi zapach zza pleców stał się odrobinę mniej przykry.
WWWSprawą priorytetową stało się zabezpieczenie znaleziska na czas przyszłej nieobecności Roberta. W tym celu zaczął przeszukiwać skrzynie. Liczył, że znajdzie coś, co pomoże mu zamknąć lub chociaż ukryć nuklearny skarb. Lecz żadnej z zamkniętych nie dało się otworzyć, a wszystkie otwarte były puste. Jedna z próżnych skrzyń sprawiała dziwne wrażenie - była wielka niczym klatka na niedźwiedzia, ze ścianami grubymi jak w sejfie. Uwagę Roberta zaabsorbowały głównie ślady krwi wewnątrz. Zakrwawione była również leżąca nieopodal metalowa płyta, zapewne wieko. Wyglądało na to, że to... mięso wcześniej było tutaj. Tylko po co trzymano je w zamknięciu?
Gdy tylko zadał sobie to pytanie, odpowiedź rozległa się za plecami. Był nią ten sam dziki skowyt, który nie tak dawno dobiegł jego uszu. Poszukiwacz z początku nie poczuł nic poza bezbrzeżnym zdziwieniem. Przerażenie powróciło do niego dopiero, gdy się odwrócił.
WWWSzczątki okazały się być jedną, żywą istotą, choć złożoną z niezliczonej liczby kości i kawałków mięsa, złączonych grubymi jak liny ścięgnami. Do tego zdolną do stania o własnych siłach. Monstrum było olbrzymie. Nie wzrostem, bo ten był prawie taki sam jak Roberta, lecz szerokością. Jego kształt parodiował ludzką posturę, był jej karykaturą. Głowa, ręce, nogi, a wszystko to powykręcane, wykrzywione i nierówne, jak u lalki w rękach niesfornego dziecka. Tyle poszukiwacz zdążył zaobserwować, zanim maszkara rzuciła się na niego.
WWWTrudno byłoby przypuszczać, że coś tak wielkiego i nieforemnego może osiągnąć taką prędkość. Robert zdołał odskoczyć z drogi potwora, jednak poczuł, jak coś ostrego przebija jego udo. Upadł ciężko, wyjąc z bólu. W nodze tkwił cienki odłamek zwierzęcego gnata. Stwór nie zdołał zahamować przed ścianą i wpadł nią, aż tynk posypał się z sufitu. Straszliwy wrzask ogłuszył na chwilę poszukiwacza. Góra mięcha, miotając się we wściekłości kopnęła jedną ze skrzynek, która przemknęła w powietrzu i zmiotła jedną z podpór rakiety. Robert nagle przypomniał sobie, że wciąż trzyma w ręku rewolwer. Pięć kul wbiło się w tułów potwora. On sam sprawiał wrażenie, jakby ledwo to zauważył. Ruszył w stronę rannego, choć tym razem szedł powoli, jakby niepewnie. Robert upuścił broń i chwycił się ostatniej deski ratunku, próby ucieczki. Przezwyciężając ból, zdołał jakoś się podnieść, ale każdy późniejszy krok kosztował go straszny wysiłek i cierpienie. Zanim udało mu się choć zbliżyć do wyjścia, dwa paluchy silnej, obślizgłej nibyręki chwyciła go w pasie. Mimo że istota starała się być delikatna, jakby nie chcąc zbyt szybko zniszczyć swojej zabawki, odjęło mu dech. Poczuł, że unosi się w górę. Kątem oka dostrzegł panel sterowania dźwigu blisko siebie. Spróbował złapać go obiema rękami, jednak potwór pociągnął Roberta do siebie tak, że zdołał uchwycić tylko jakąś wystającą dźwignię. Chodzące mięso znowu szarpnęło, dźwignia z chrobotem przesunęła się w tył – razem z poszukiwaczem. Potężne ramię dźwigu przesunęło się w bok, uderzając rakietę z tak wielką siłą, że ta przechyliła się w stronę monstrum. Jakieś trzy – dla Roberta bardzo długie – sekundy później rozległ się dźwięk metalu wgniatającego się w górę mięsa. Usłyszał ryk, jeszcze bardziej zwierzęcy oraz pełen wściekłości niż poprzednie i upadł na ziemię, wypuszczony ze zmiażdżonej kończyny potwora. Gdy znalazł się na zakrwawionej podłodze, zdał sobie sprawę, że stracił władzę w nogach. Nie tracił czasu, ponaglany wrzaskami umierającej istoty starał się odczołgać jak najdalej od niej. Do wrzasków dołączyły odgłosy jej szaleńczej walki o przeżycie. Robert obejrzał się, a gdy już to zrobił nie mógł oderwać wzroku.
WWWMonstrum całym swoim rozpadającym się cielskiem próbowało zrzucić z siebie ciężar. Waliło w rakietę wszystkimi ocalałymi członkami, a przy tym łamało sobie kości, odrywało kawały mięsa. Wreszcie udało mu się jakoś ją odepchnąć, ale to coś, co sprawiało, że żył, zostało nieodwracalnie zniszczone. Robert przestał patrzyć w tamtą stronę, nie słyszał też żadnego dźwięku. Nie uciekał już, tracenie energii w ten sposób było kompletnie bezcelowe. Ból i brak czucia w nogach utwierdzały go w świadomości, że sytuacja nadal jest beznadziejna. Jedyne, co mógł zrobić, to wyciągnąć odłamek z rany. Zacisnął zęby na kołnierzu kurtki, po czym jednym ruchem wyrwał kostną drzazgę. Przez kilka sekund był bliski przegryzienia twardego, skórzanego materiału. Później nie czuł już nic poza sennością.
WWWNie wiedział, jak długo leżał z twarzą wciśniętą w podłogę, nie wiedział nawet, czy przez ten czas był przytomny. Gdy z trudem przewalił się na plecy, ona stała nad nim. Zmieniła się. Miała na sobie jeansowe ubranie ze śladami długiego użytkowania i buty, te z kolei wyglądały, jakby dopiero co wyniesiono je ze sklepu. Ciemne włosy, dużo krótsze niż wcześniej i upięte, trzymała na plecach. Stała tyłem, więc Robert nie mógł zauważyć niczego więcej. Mimo że nie widział twarzy, był przekonany, że to może być tylko Selene.
WWWJakieś dwa metry przed nią leżało coś, w co nie mogła przestać się wpatrywać. Pokryta żyłami głowa potwora. Góra mięcha za życia miała maleńkie, w porównaniu do reszty „ciała”, oczy. Ludzkie.
– Bracie... – Jej głos był cichy, drżący.
– Selene! Skąd ty tu... Wszystko dobrze?
Odwróciła się. Z jej czarnych oczu biła rozpacz.
– A z tobą byłoby dobrze, gdybyś stał nad ciałami swojej rodziny?
Zaskoczony, nie zdołał już niczego więcej powiedzieć. Podeszła do niego, wzięła go na ręce z dziwnie znajomą łatwością, a on pierwszy raz od długiego czasu poczuł spokój. To uczucie okazało się tak obezwładniające, że po chwili odpłynął.
Ostatnio zmieniony pt 07 wrz 2012, 23:48 przez Verbis, łącznie zmieniany 3 razy.
Wstyd rodzi się z dokonywanego nieustannie porównania z obrazem człowieka takiego, jakim chcielibyśmy być

2
Verbis pisze:straszyła ogromem brama zbita z blachy, umiejscowiona w zboczu krateru. Wielkie drzwi
Primo: już wiem, że jest wielka - nie musisz tego w drugim zdaniu powtarzać.
Secundo: brama to jednak nie to samo, co drzwi. Zdecyduj się, co tam było.
Verbis pisze:chyba że ktoś chciał użyć liny. Wystające pręty zbrojeniowe i betonowe fragmenty skutecznie odwodziły od tego pomysłu.
Why? Pręty zbrojeniowe i kawałki betonu - no na pewno łatwiej po tym złazić niż po nagiej ścianie. Lina do asekuracji i żyjemy.
Verbis pisze:Raczej nie z powodu nadmiernej gościnności gospodarzy.
Uch, jak ja nie lubię taki "zabawnych" komentarzy narratora. Kwestia gustu, ale musiałam zaznaczyć. Dla mnie taka wstawka brzmi po prostu głupio.
Verbis pisze:odpływu, który nie spuszczał tyle wody, ile było konieczne
Odpływ nie "spuszcza" wody. Wiem, co chciałeś powiedzieć, ale potrzeba by innego słówka tutaj.
Verbis pisze:z płyt litego metalu,
z litego metalu wystarczy
Verbis pisze:Kilka strużek brudnej wody wdarło się do środka i spłynęło w dół pochyłego korytarza. Robert poszedł za nimi.
WWWWewnętrzne pomieszczenie wielkością przypominało hangar, wyposażeniem salę laboratoryjną.
Moment. To za tymi drzwiami jest korytarz czy hangar? To jest różnica.
Słówko "wewnętrzne" do wywalenia. Wiadomo, że nie zewnętrzne (cokolwiek miałoby to znaczyć)
Verbis pisze:Zimny beton nie ostudził rozbudzonych właśnie emocji. Położył dłoń na kaburze, oczekując w napięciu rozwoju wydarzeń.
Z podmiotu domyślnego wynika, że to beton położył dłoń na kaburze.
Verbis pisze:Większa część mebli, zaopatrzenia i utensyli
to są w mianowniku "utensylia" a więc "utensyliów".
Verbis pisze:Z każdym krokiem narastała coraz bardziej.
Wiadomo, że nie coraz mniej.
Verbis pisze:Kimkolwiek był, zginął niedawno, krótkie oględziny wykazały, że dopiero zaczynał gnić. Smród musiał mieć jeszcze inne pochodzenie. Postój w tym miejscu przyprawiał go o strach i mdłości, więc poszedł dalej - w stronę wyrwy w ścianie widocznej z daleka.
W podkreślonym zdaniu podmiotem domyślnym jest smórd. No, ostatecznie lekarz czy tam naukowiec. Trochę za daleko od Roberta odjechałeś, żeby móc powiedzieć "go".
Druga rzecz to logika. Facet nie może wytrzymać smrodu, więc wchodzi w niego jeszcze głębiej? Dobra, niech idzie, ale spójnik "więc" tutaj nie pasuje.
Trzecia rzecz. Szyk w podkreślonym zdaniu sugeruje, że "widoczna z daleka" jest domyślnie ściana (co znowu takie warte uwagi nie jest), a chodziło Ci raczej o wyrwę.
Verbis pisze:Obrzydliwie słodkawy odór dobiegał
Zapach nie "dobiega".
Verbis pisze:Kupa gnijącego mięsa zajmowała cały róg pomieszczenia. Ludzka skóra, organy i kończyny leżały przemieszane z pokrytymi sierścią szczątkami. Smród był straszliwy. Do tej pory Robert poznał wiele obrzydliwych zapachów. Zawsze jednak wolał oddalić się, żeby nie oglądać ich źródła. Efektem tego jego oczy nie były tak zahartowane jak nos. Kilka sekund oglądania tej makabreski sprawiło, że fala mdłości wstrząsnęła jego organizmem, pozbawiając go zawartości żołądka. Po wszystkim poszukiwacz obiecał sobie, że nigdy więcej nie spojrzy na to dzieło rzeźnickiego kunsztu. By odegnać złe myśli, skupił się na dalszej części pomieszczenia.
Fragment strasznie niewiarygodny emocjonalnie i na poziomie fizjologicznym. Wszedł, skonstatował, że śmierdzi, popatrzył, zbełtał się, poszedł dalej. Brakuje mi tutaj jakiejś walki z sobą, ze swoim organizmem. Powąchałeś kiedyś zgniłe mięso? Nawet małą ilość, ale taką naprawdę zepsutą? Wierzę, że Robert jest zahartowany, ale jednak od widoku go skręciło, więc coś tam to jego ciało czuje. Po porzyganiu się, siedząc w podziemiach i smrodzie nie czuje się gorzej? Nic? Cyborg jakiś.
Verbis pisze:Pod ścianą, w otoczeniu złomu i stalowych skrzyń znalazł coś niezwykle intrygującego. Była to metalowa konstrukcja, o kształcie zbliżonym do olbrzymiej włóczni lub lub powiększonego sto razy kolca świniojeża. U góry był jednak odrobinę zaokrąglony, a po bokach miał cztery jakby lotki, co upodabniało obiekt do strzały. Najbardziej jednak przypominał zwykły, przedwojenny nabój.
No to włócznia, kolec, strzała czy nabój? Mieszasz czytelnikowi konkretnie, nie powiem. Włócznia nie ma kształtu kolca, ani naboju.
Verbis pisze:U góry był jednak odrobinę zaokrąglony, a po bokach miał cztery jakby lotki, co upodabniało obiekt do strzały. Najbardziej jednak przypominał zwykły, przedwojenny nabój. Co dziwne i niezrozumiałe, na jego boku ktoś nabazgrał sprayem „Brawurka”. Wysokością sięgał do sufitu, czyli na jakieś dziesięć metrów.
Jak to ma 10 metrów, to jakim cudem robert widzi, że "na górze jest odrobinę zaokrąglony"?
Verbis pisze:że nie tylko przestał być potrzebny, ale i w jakiś sposób przeszkadzał – więc został z niego tylko złom.
Bo w końcu, zamiast niepotrzebnego sprzętu, lepiej mieć na chacie niepotrzebny złom. Oj, co nie kupuję tych tłumaczeń narratora.
Verbis pisze:broń masowego rażenia, wielkie niebezpieczeństwo, zguba ludzkości... A może jednak jej ostatnia, niewykorzystana deska ratunku?
W profesjonalnym magazynie wojskowym rzucano takimi frazami-wydmuszkami? Znów mnie nie przekonujesz.
Verbis pisze:Obcy dawno zniknęli, a ludzie nie są w stanie oprzeć się potędze atomu.
Nie wiem, czy to jest gdzieś dalej/wcześniej rozwinięte, ale tutaj jakoś pasuje jak kwiat do kożucha.
Verbis pisze:lub chociaż ukryć nuklearny skarb.
Mało się nie udławiłam herbatą. Ukryć?! Czymś, co jest "w skrzyni"?! Coś, co jest kawałem metalu wysokości 10 metrów?!
Verbis pisze:yła wielka niczym klatka na niedźwiedzia, ze ścianami grubymi jak w sejfie.
no to jest klatką, czyli ma pręty, czy ściany jednak?
Verbis pisze:Przerażenie powróciło do niego dopiero, gdy się odwrócił.
Powróciło?
Verbis pisze:Przezwyciężając ból, zdołał jakoś się podnieść, ale każdy późniejszy krok kosztował go straszny wysiłek i cierpienie.
Nieładna konstrukcja.
dwa paluchy silnej, obślizgłej nibyręki chwyciła
paluchy chwyciły
Verbis pisze:Spróbował złapać go obiema rękami, jednak potwór pociągnął Roberta do siebie tak, że zdołał uchwycić tylko jakąś wystającą dźwignię.
Pokrętne zdanie. Może warto by to było rozbić na dwa.
Verbis pisze:upadł na ziemię, wypuszczony ze zmiażdżonej kończyny potwora.
gdyby ta konkretna konczyna została zmiażdżona, to on też.
Verbis pisze: Ból i brak czucia w nogach utwierdzały go w świadomości, że sytuacja nadal jest beznadziejna. Jedyne, co mógł zrobić, to wyciągnąć odłamek z rany. Zacisnął zęby na kołnierzu kurtki, po czym jednym ruchem wyrwał kostną drzazgę. Przez kilka sekund był bliski przegryzienia twardego, skórzanego materiału
No to czuje coś w tych nogach (ból), czy nie? Bo sam sobie zaprzeczasz.
Verbis pisze: upięte, trzymała na plecach.
że co? W woreczek wsadziła i przez plecy przewiesiła?

Tekst czyta się dość męcząco. Logika dość często się sypie, bohater jest trochę takim ludzikiem w grze - łazi po planszy, włazi do kolejnych pomieszczeń i zbiera do bezdennego worka różne "itemy". Brakuje w nim emocji. Nie pokazałeś ich. Chwilami narrator o nich mówi, ale w Robercie tego nie widać, więc ja tego nie kupuję.

Mam też duże wątpliwości co do sceny z rakietą. Znów nie wypada to wiarygodnie i nie jestem pewna, czy sam do końca wiesz, o czym piszesz. Facet znajduje rakietę... No i? Nagle zaczyna twierdzić z jakiś dziwnych powodów (bo podobne), że to na pewno broń jądrowa (chociaż jakaś mniejsza...). Nie zawraca sobie głowy, czy to w ogóle jest rakieta uzbrojona w głowicę nuklearną, czy nie, tylko od razu twierdzi, że znalazł najpotężniejszą broń na pustkowiach. Dalej... Ktoś w Twoim opku ustawił rakietę (potencjalnie broń jądrową) na wspornikach, które może przewrócić byle uderzenie. No litości.

Opisy dość monotonne. Pomieszczenie za pomieszczeniem, tutaj coś potłuczone, tutaj coś porozwalane... Rozwlekasz sceny, ale niewiele z nich zostaje czytelnikowi w głowie. Brakuje w tym wszystkim dynamiki, czegoś, co przyciągnęłoby uwagę. Scena starcia z potworkiem broni się, chociaż tutaj znów emocje nie przemówiły.

Końcówka nawet intrygująca. Widać, że pomysły jakieś masz, ale musisz zapanować nad tworzywem. Dobrze zastanowić się nad logiką tego świata, charakterami bohaterów i tym, co w każdej scenie chcesz przekazać i na co zwrócić uwagę (spojrzenie) czytelnika.

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

3
stawiał bardzo ostrożne kroki. Dzięki temu, gdy potknął się o coś tkwiącego w wodzie
Jeśli stawiał kroki ostrożnie, to nie powinien się o nic potykać.
Rozwarł je najciszej i najdelikatniej, jak potrafił... czyli dość głośno
Jeśli już ta wstawka ma zostać, to proponuję najpierw "najdelikatniej", a później "najciszej".
Kilka strużek brudnej wody wdarło się do środka i spłynęło w dół pochyłego korytarza. Robert poszedł za nimi
Średnio mi to chodzenie za wodą się podoba.
Nie zabrakło tu nawet najcenniejszego skarbu na Pustkowiach - światła, które stale sączyło się z zakurzonych lamp
Światło jak światło, skarbem raczej była elektryczność, która te lampy ożywiała.
butelkami i pojemnikami z niezrozumiałymi napisami na okładkach. Robert zdjął nakrętkę z jednego z nich.
Butelki i pojemniki - bardziej pasowałyby etykiety niż okładki(je zostawmy książkom)
Drugie zdanie: zgubiłeś podmiot: ostatnim były napisy na okładkach, a ty znów skaczesz do butelek.
miała postać bezzapachowego, białego proszku.
Bezwonnego.
włożył to do plecaka
To, czyli co? Powiedz dokładnie czy pojemnik, czy tylko część.
Położył dłoń na kaburze, oczekując w napięciu rozwoju wydarzeń
Dlaczego nie wyjął broni? Najwyżej później by ją schował, a w pojedynku z nieznanym(możliwe, że bardzo szybkim) liczą się ułamki sekund.
Skierował swoje kroki tam, skąd dochodził dźwięk, wcześniej wyjmując broń
No i teraz te wyjęcie broni jest niezgrabnie wplecione.
woń gnijącego mięsa
Używaj adekwatnych wyrazów: gnijące mięso to nie woń, tylko odór czy inny smród.
Z każdym krokiem narastała coraz bardziej
Narastała. I kropka. Jeśli coś narasta, to coraz bardziej.
Coś bardzo silnego zmiażdżyło go tak, że jedynie korpus przypominał kształtem człowieka
Te miażdżenie musiało być bardzo dziwne skoro korpus ucierpiał najmniej.
Lekarz albo naukowiec?
Te "albo" bardziej pasowałoby do zdania twierdzącego. Tutaj proponowałbym: "Lekarz? Może naukowiec?"
krótkie oględziny wykazały, że dopiero zaczynał gnić. Smród musiał mieć jeszcze inne pochodzenie
Nawet lekko zgniłe mięso niemiłosiernie śmierdzi.
Postój w tym miejscu przyprawiał go o strach i mdłości, więc poszedł dalej
Mało sensowne. Coś w stylu: boję się tej ciemnej jaskini, więc pójdę w jej głąb.
Obrzydliwie słodkawy odór dobiegał właśnie stamtąd,
Od kiedy zgniłe mięso "pachnie" słodko?
Kilka sekund oglądania tej makabreski sprawiło, że fala mdłości wstrząsnęła jego organizmem
Dlaczego aż kilka sekund? Raczej reakcja byłaby szybka: czuje - widzi - rzyga.
o kształcie zbliżonym do olbrzymiej włóczni lub lub powiększonego sto razy kolca świniojeża. U góry był jednak odrobinę zaokrąglony, a po bokach miał cztery jakby lotki, co upodabniało obiekt do strzały. Najbardziej jednak przypominał zwykły, przedwojenny nabój
Zastanawia mnie jak wygląda coś co wygląda jednocześnie jak włócznia i powiększony świniojeż. Raczej taki zwierzak nie jest zbyt włóczniopodobny.
Ogólnie opis jest dosyć... niesamowity i niemożliwy do wyobrażenia, bo skaczesz z jednego porównania na drugie i nijak nie da się ustalić szczegółów.
znaleziska na czas przyszłej nieobecności Roberta
Bez "przyszłej" - jest niepotrzebne.
Jedna z próżnych skrzyń sprawiała dziwne wrażenie
Próżna skrzynia: nie brzmi to dobrze. Próżni są ludzie. Dzisiaj rzadko słyszy się o wykorzystaniu "próżne" jako "puste".
Wyglądało na to, że to... mięso wcześniej było tutaj
Wielokropek po "że" bardziej by pasował.
Gdy tylko zadał sobie to pytanie, odpowiedź rozległa się za plecami
Niezbyt ładnie to brzmi.
Jego kształt parodiował ludzką posturę, był jej karykaturą
Masło maślane.
Trudno byłoby przypuszczać, że coś tak wielkiego i nieforemnego może osiągnąć taką prędkość
Wyrzuciłbym "nieforemne". Albo zamienił na "pokraczne".
Pięć kul wbiło się w tułów potwora. On sam sprawiał wrażenie, jakby ledwo to zauważył
Dlaczego nie połączyć tego zdania. Z "jednak" brzmiałoby lepiej.
dwa paluchy silnej, obślizgłej nibyręki chwyciła go w pasie
Chwyciły - paluchy.
Poczuł, że unosi się w górę
Bo w dół unosić się nie da.
Spróbował złapać go obiema rękami, jednak potwór pociągnął Roberta do siebie tak, że zdołał uchwycić tylko jakąś wystającą dźwignię. Chodzące mięso znowu szarpnęło, dźwignia z chrobotem przesunęła się w tył – razem z poszukiwaczem.
Ten fragment jest do przeróbki: jest niezrozumiały.
że ta przechyliła się w stronę monstrum. Jakieś trzy – dla Roberta bardzo długie – sekundy później rozległ się dźwięk metalu wgniatającego się w górę mięsa
Dlaczego bomba przewracała się tak długo? Jeśli już uprzesz się na tak długie spadanie, to dodaj do tego skrzypienie metalu, huk rwanych podpór itp. Opis na tym zyska.
Jedyne, co mógł zrobić, to wyciągnąć odłamek z rany. Zacisnął zęby na kołnierzu kurtki, po czym jednym ruchem wyrwał kostną drzazgę
Strasznie hollywoodzkie i strasznie głupie. Bardzo prawdopodobne, że się przez coś takiego wykrwawi. Jeśli coś jest wbite, to lepiej tego nie ruszać dla własnego zdrowia(w tym przypadku życia).
Miała na sobie jeansowe ubranie ze śladami długiego użytkowania i buty, te z kolei wyglądały, jakby dopiero co wyniesiono je ze sklepu
"(...)i buty, które z kolei wyglądały"
Mała zmiana, która mocno poprawia brzmienie tego zdania.
Ciemne włosy, dużo krótsze niż wcześniej i upięte, trzymała na plecach
Nie używaj "wcześniej" jeśli czytelnik nie będzie mógł się wtedy odnaleźć w ramach czasowych. No i nie trzymała włosów, same się trzymały.

Trudno mi opisać ten fragment. Niby jest nudny(a nawet nie niby), przewidywalny i niekoniecznie poprawnie napisany, ale i tak przeczytałbym kolejną część. Bardzo możliwe, że jest to zasługa ostatniej sceny(przydałoby się ją oddzielić od wcześniejszego tekstu tak swoją drogą). A może to dlatego, że skojarzyło mi się z pewną grą, którą lubię? Nie wiem, ale wyszło na to, że tekst mnie nie zniechęcił, ale gdybym przerwał go w połowie, to czuję, że nie chciałbym do niego wrócić, a przynajmniej nie czułbym takiej potrzeby.

4
Dzięki, że daliście radę przez to przebrnąć. Gdy pomyślę sobie, jak beznadziejny ten tekst wydawał mi się podczas pisania, Wasze opinie końcowe wydają się być strasznie pochlebne ;D
Szczerze mówiąc, jest tylko jeden rodzaj literatury, który znam gorzej niż sci-fi - postapokaliptyka ;D Dlatego pisząc to, kompletnie nie wiedziałem czego się trzymać. W pewnym momencie zacząłem po prostu dryfować, żeby tylko jakoś dotrzeć do obmyślonej wcześniej końcowej sceny.
Wstyd rodzi się z dokonywanego nieustannie porównania z obrazem człowieka takiego, jakim chcielibyśmy być
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”