"Leprosus" [Suspens]

1
Rozdział 1 - Pająk szykuje sieć
WWWRząd starych, wiekowych lip, rosnących przy ulicy imienia Adama Mickiewicza, kołysał się raz w prawo, a raz w lewo, targany siłą jesiennych podmuchów powietrza. Pod drzewami roiło się od zrzuconych przez nie żółtawych liści. Niektóre z nich, unoszone przez silny wiatr, tańczyły razem z nim nad ogrodzeniami domów i wędrowały coraz dalej, nie wiedząc nawet, dokąd. Małe, cieszące się z późnej pory roku, dzieci, zabierały je do swoich domostw i suszyły, zamykając w grubych, pełnych mądrości, encyklopediach. W miejskich ogrodach coraz mniej było kolorowych kwiatów, przyciągających pszczoły. Wszystkich, a zwłaszcza szanownego pana Piotra Aleksandra Gromskiego, emerytowanego lekarza, ogarniała jesienna melancholia. Wspomniany delikwent włóczył się bez celu po, jakże pięknej, ulicy Mickiewicza, zaglądając do każdego sklepu, pod pretekstem szukania czegoś, co nadawałoby się na prezent dla bratanicy, której, w gruncie rzeczy, dobry Bóg mu poskąpił, tak samo jak bogactwa i talentu. Jeżeli zaś czas musiał spędzać w swoim mieszkaniu, to wpatrywał się w filiżankę kawy, której pił niezmiernie wiele. Jednak nawet ona nie niwelowała uczucia zmęczenia. Ba! Powodowała nawet, że lekarz stawał się jeszcze bardziej senny i pozbawiony chęci do jakiegokolwiek działania. Odkładał ciągle w przyszłość prace gospodarcze, takie jak umycie brudnych okien, które nie przepuszczały już większej ilości światła, albo umycie naczyń, które utworzyły w zlewie Kopiec Kościuszki. Gromski mimo to był jednak zawsze gotowy na przyjęcie jakiegoś sąsiada, o czym świadczyła butelka wódki i dwa kieliszki na szklanym stoliku do kawy w salonie. Cóż to bowiem za rozmowa, kiedy doskwiera pragnienie, jak to sam gospodarz powiadał przy różnych odwiedzinach. Okazja do kolejnego powtórzenia tego pytania nadarzyła się w momencie, kiedy Piotr Aleksander najbardziej odczuwał jesienną melancholię.
WWWPewnego wieczoru, gdy emerytowany lekarz leżał bez życia na sofie pokrytej warstwą brudu, rozległo się głośne, acz, jak wydawało się dawnemu lekarzowi, znajome pukanie do drzwi wejściowych, które nasilało się z czasem. Gromski zwlekał bowiem z ruszeniem się ze swego legowiska i powitaniem kogoś, kto tak bezlitośnie traktuje wrota do jego azylu. W końcu jednak otworzył je i uniósł ze zdziwienia brwi. Spodziewał się on bowiem jakiegoś sąsiada, a nie takiego… eleganta. Przed nim stał bowiem nieludzko wysoki mężczyzna w czarnym garniturze, którego spodnie były zbyt wysoko podciągnięte, tak, że można było zauważyć szare, źle dobrane do reszty stroju skarpety. Gość zmierzył wzrokiem gospodarza i nie czekając na jakieś słowa powitania, zapytał:
W-Pan Gromski?
WWWDawny lekarz pokiwał głową, nadal nie mogąc się odezwać. Kiedy ci obaj mężczyźni stali naprzeciw siebie, wyglądali niezmiernie zabawnie. Piotr Aleksander był od eleganta o wiele niższy i, żeby móc patrzeć mu prosto w zielone oczy, musiał zadrzeć głowę wysoko do góry, a ten drugi, wręcz przeciwnie. Patrzył na gospodarza z góry jak na marnego robaka, którego można z łatwością rozdeptać.
WW-Nazywam się Kalipos Zanadski.- mówił dalej- Jestem asystentem pana Jana Leprosusa, aktora. Z pewnością słyszał pan o nim.
WWWGromski chciał zaprzeczyć, jednak coś kazało mu przytaknąć.
W-Ależ tak, któż nie zna tego wybitnego artysty!
WWWZanadski uśmiechnął się szeroko, ukazując białe jak śnieg zęby.
W-Mam nadzieję, że każdy kojarzy jego nazwisko. Takiego talentu nie sposób spotkać byle gdzie!- tutaj asystent zaśmiał się- No, ale powinienem chyba wyjaśnić cel mojej wizyty u osoby tak inteligentnej, jak pan.
WWWNa twarzy lekarza pojawił się rumieniec. To wszystko było, według niego, jakieś dziwne i niecodzienne. Wolałby nadal leżeć na sofie, kładąc głowę na stercie koszul, służącej za poduszkę. Coś jednak kazało mu postępować nie tak, jak by chciał. Wsłuchał się więc w to, co mówi.
W-Pan Leprosus szuka noclegu na jedną noc. Zaszczytem byłoby zaś spędzenie jej pod pańskim dachem. W końcu nie wielu było takich dobrych lekarzy, jak pan.
WWWTo ostatnie zdanie Zanadski wymawiał coraz ciszej, aż w końcu zszedł do ledwo słyszalnego szeptu. Bystry obserwator zauważyłby, że asystent jedną dłoń od pewnego czasu trzymał ukrytą za plecami. Zrobił to pewnie ze względu na to, że jej palce były skrzyżowane. Gromski czuł się teraz coraz bardziej nieswojo, jednak, będąc pod wpływem tajemniczej siły, z wielką radością zgodził się na przyjęcie pod swój dach aktora.
W-Ależ oczywiście! Mój dom jest zawsze gotowy na przyjęcie takich mistrzów sceny, jak pan Leprosus. Mam nadzieję, że będzie mu u mnie wygodnie i przyjemnie. Kiedy raczy się zjawić?
WWWAsystent udał, że wytęża swój umysł. Podrapał się nawet po łysej głowie, by cały ten rytuał wypadł jeszcze bardziej przekonująco. W końcu jednak otworzył swe usta i odpowiedział na zadane pytanie.
W-Za jakąś godzinkę powinien się tu pojawić.
WWWPiotr Aleksander zrobił się blady. Nie wiedział, co mówi, i nie miał nad tym żadnej kontroli. Klasnął tylko, wbrew swej woli, oczywiście, i, z wielkim entuzjazmem, powiedział:
W-Cudownie! Może wejdźmy do środka, by mógł pan zobaczyć moje skromne mieszkanie.
WWWTych słów Gromski z pewnością nie chciał wymówić. Wpuścić obcego człowieka do domu!? Nie do pomyślenia! A on, nie panując nad samym sobą, zrobił to bez wahania. Wskazał mu nawet ręką, aby szedł pierwszy. Wkrótce jednak lekarz stracił zdolność do stawiania oporu, bowiem jego myśli także zostały opanowane przez tajemniczą siłę. Gdy tylko Zanadski wkroczył pewnym krokiem do mieszkania, ten wszedł doń za nim i podążył jego śladem do salonu. Najpierw musieli przejść przez niewielki przedpokój, wyłożony sosnowymi panelami. Ściany miały różowawy kolor, choć wielgachne szafy zasłaniały większą ich część. Następnie przeszli przez kuchnię pełną brudnych naczyń i znaleźli się u celu swej niezwykle ciężkiej i męczącej drogi. Ciężkiej, bowiem trudno było wytrzymać woń starych potraw, a męczącej dlatego, że omijanie pozostawianych wszędzie przez Gromskiego rupieci wymagało zapasu umiejętności i zręczności, które trzeba było wykorzystać. Zanadski, chcąc zrobić sobie miejsce na sofie, zrzucił z niej ręką stertę zgniecionych i brudnych koszul. Potem, gdy ujrzał pod nią bieliznę lekarza, skrzywił się i odwrócił na pięcie, zmierzając w stronę fotela, mając nadzieję, że może tam uda mu się znaleźć miejsce, na którym można by usiąść. Piotr Aleksander patrząc na poczynania asystenta tylko się uśmiechał, ukazując swe żółtawe zęby. W końcu jednak oboje znaleźli jakieś miejsca do siedzenia. Kalipos, dostrzegając butelkę wódki, otworzył ją sam i nalał do kieliszków tej przezroczystej cieczy, a następnie podał jeden z nich Gromskiemu. Ten jednych haustem opróżnił jego zawartość, co później uczynił również Zanadski. Asystent zaczął się serdecznie uśmiechać i dolewać wódki gospodarzowi, a kiedy i sama butelka została opróżniona, chrząknął i alkohol z powrotem znalazł się we flaszce. W końcu jednak Piotr Aleksander nie dał mu rady i do nieprzytomności nietrzeźwy, spadł z fotela na ziemię. Kalipos chwycił wtedy butelkę i pijąc z gwintu wódkę, opróżnił ją na dobre.
W-No więc, panie wielce szanowny lekarzu, proszę mi powiedzieć, co ja miałem z panem teraz zrobić?- udał niewiedzę- No tak, już sobie przypomniałem!
WWWZanadski zachichotał niczym hiena i klasnął w dłonie, w których natychmiast zjawiły się dwa sznury i chusta. Przy pomocy tych rzeczy związał i zakneblował gospodarza. Następnie chwycił go siwe, tłuste włosy i ciągnąc za nie, dotarł z pijanym delikwentem do pierwszych lepszych drzwi, które, jak się okazało, prowadziły do łazienki. W tym pomieszczeniu ukrył go, upewniając się przedtem jednak, czy aby na pewno Gromski nie zbudzi się wtedy, kiedy nie będzie na to odpowiedniej pory. Oceniając jednak, że wszystko jest w takim stanie, w jakim powinno, Kalipos powrócił do salonu i od razu zakrył usta dłonią. Woń starego, zepsutego jedzenia mieszała się ze smrodem wydobywającym się z toalety i z tym, który wytwarzały stare skarpety zdobiące salon, niczym bombki bożonarodzeniową choinkę. W zasadzie nie było w mieszkaniu lekarza pomieszczenia czystego. No, może oprócz sypialni, bowiem lenistwo Gromskiego zniechęcało go do przygotowania na odpoczynek łóżka, przez co pokojowi temu można było nadać tytuł „przyjaznego człowiekowi”. Asystent, z trudem hamując wymioty, podszedł do okna, które wychodziło na ulicę Mickiewicza i zauważył mercedasa 170, który podjeżdżał właśnie pod kamienicę. Zapominając o wymiotach, podbiegł do drzwi wejściowych i, gdy tylko do jego uszu doszły odgłosy wspinaczki po schodach, otworzył je na oścież. Do mieszkania wszedł przez nie zdyszany mężczyzna. Był on przeciętnego wzrostu. Na jego głowie, pokrytej białymi jak śnieg włosami, widniał czarny cylinder. Podpierał się on natomiast hebanową laseczką z rączką. Gdy znalazł się on w przedpokoju, zostawił ją na garderobie razem z długim płaszczem i zwrócił się do Kaliposa, który zdążył zamknąć już drzwi.
W-Jak mogłeś powiedzieć temu nędznemu robakowi, że jestem aktorem? Przecież wiesz, że nienawidzę teatru!
WWWKalipos podrapał się po łysej głowie i z miną niewiniątka wzruszył ramionami, mówiąc:
W-Musiałem go jakoś… podejść.
WWWAdresat pokręcił głową i westchnął.
W-Równie dobrze mogłeś mu wmówić, że jestem trędowatym i szukam kogoś, kogo mogę zarazić. Przecież wiesz, że i tak poddałby się woli naszego Pana.
WWWChcąc, nie chcąc, Zanadski przyznał mu rację i wskazał drogę do salonu. Jednak spokój od narzekań mężczyzny nie trwał długo.
W-Co to za suterena!?- podniósł głos zdziwiony.
WWWKalipos poczuł się tak dotknięty, że aż podskoczył w miejscu. Więc tak należy odwdzięczać się osobie, która odwaliła brudną robotę?
W-Mistrzu, wystarczy tylko trochę posprzątać i myślę, że to… mieszkanie sprosta twoim wymaganiom.
WWWOsoba, którą asystent nazwał „Mistrzem” ukryła twarz w dłoniach. Nie wiadomo, czy zrobiła to ze zdenerwowania, aby odzyskać spokój czy po prostu ze zmęczenia, które na jej facjacie można było z łatwością zauważyć. Nic nie mówiąc, ruszyła przed siebie unosząc fizys w górę i raźnie spoglądając na wszystko, co nie było brudem.
W-Przynajmniej ściany mają ładny kolor…- powiedziała bardziej do siebie, jakby próbując się uspokoić.
WWWZanadski uśmiechnął się z powodu tego, że przynajmniej ta jedna rzecz spodobała się Mistrzowi. Wyprzedzając pytanie, które musiało i tak paść, powiedział:
W-Właściciel leży związany w łazience.- tutaj wskazał ręką białe drzwi naprzeciw okna- Nie byłem pewien, co zechce z nim pan, panie Leprosusie, uczynić.
WWWNa dźwięk swego nazwiska Mistrz drgnął i prawie wpadł w prawdziwy szał. Zgiął się lekko, starając się zatamować przypływ wściekłości i w końcu wybuchnął, krzycząc głośno na Kaliposa.
W-Ile razy mówiłem ci, nędzny człowieczku, że nie masz prawa wymawiać mego nazwiska!? Ile razy tłukłem ci do głowy- tutaj Leprosus zaczął uderzać pięścią w otwartą dłoń- że dla ciebie jestem tylko Mistrzem!?- i, jakby coś sobie przypominając, dodał jeszcze- No i jak śmiałeś napić się wódki!? Czy nie wiesz, że nie wolno nam pić tej wstrętnej cieczy!?
WWWZanadski opuścił głowę, z pokorą przyjmując naganę i przyznając się do błędu. W jego sercu zjawił się żal, że po raz kolejny zrobił coś nie tak, jak powinien. Nie uchylił się też, kiedy Leprosus zaczął go policzkować, bić po twarzy, za tę zniewagę jego nazwiska. Kiedy już na facjacie Kaliposa pojawiły się kropelki krwi, dłoń Mistrza odstąpiła od niej.
W-Twój błąd jest odkupiony twym bólem.- powiedział teraz znacznie milszym i spokojnym głosem- Gospodarza natomiast znieś do samochodu, zajmę się nim. Pan domaga się już pokarmu. Zbyt długo głodował. Wyczerpaliśmy wszystkie jego siły.
WWWPodczas wypowiadania trzech ostatnich zdań, Leprosus dotykał się swej lewej piersi. Słowo „Pan” wymówił natomiast z niesłychaną czcią.
WWWZanadski poszedł do łazienki i zarzucił sobie Gromskiego na plecy, poprawiając wcześniej jego więzy. Wyszedł z lekarzem z mieszkania i zbiegł po schodach kamienicy na parter. Wychodząc na zewnątrz, gdzie zapanował już mrok, uważnie się rozglądał, a po dotarciu do mercedesa 170, zapukał w szybkę okna. Wewnątrz coś, co wyglądało na szofera, poruszyło się i klapa bagażnika uniosła się w górę. Kalipos z trudem upchał w nim ciało. Gdy wreszcie mu się to udało, z kamienicy wyszedł Leprosus, który zwrócił się do swego ucznia.
W-Uprzątnij tą suterenę, ja zaś zaspokoję głód naszego Pana.
WWWZanadski kiwnął głową i ukłonił się, gdy jego mentor wsiadał do Mercedesa. Następnie wrócił do kamienicy i wspiął się po schodach na ostatnie piętro, gdzie czekało go sporo pracy.
WWWSamochód jechał powoli, więc Leprosus miał czas na zapoznanie się z otoczeniem. Minęli dwie kamienice identyczne do tej, w której „wynajęli” mieszkanie. Następnie jego oczom ukazał się wysoki budynek, w którym mieściła się grecka restauracja. W kolejnej takiej budowli swą siedzibę obrały dwa sklepy. Jeden z nich oferował paniom wszystkie paryskie perfumy, a także najwspanialsze suknie, buty i inne części ubioru. Drugi natomiast sprzedawał bynajmniej nietanie garnitury, które zresztą niezwykle spodobały się Mistrzowi. Obok tego budynku mieściła się niewielka księgarnia, przed którą stał pomnik Adama Mickiewicza, słabo widoczny ze względu na bardzo późną porę. Później mercedes skręcił w prawo i znalazł się na starej, dziurawej drodze. Po jednej jej stronie wznosił się, jeszcze starszy od tej ulicy, drewniany kościół. Po drugiej zaś rosło mnóstwo wysokich traw i chaszczy. Leprosus skończył w końcu obserwować wszystko, co znajduje się za oknem. Wygodnie wtulił się w fotel i upewnił się, że kierowca wie, gdzie ma jechać. Zamknął oczy i rozpoczął zasłużony odpoczynek. Samochód jeszcze kilka razy skręcił w prawo, kilka razy w lewo, a kilka razy wjechał nawet w dziurę, na co Mistrz przerywał swój odpoczynek i karcił szofera. Ten jednak usprawiedliwiał się, mówiąc:
W-Nie moja wina, że tutaj nie potrafią zrobić dobrej drogi!
WWWMimo tych przeszkód, udało się w końcu dojechać nad rzekę, która była w tym miejscu bardzo szeroka, a nurt posiadała bardzo porywisty. Kierowca wyjął z bagażnika ciało Piotra Aleksandra i zaczął taszczyć je po ziemi, idąc za Mistrzem. Cała trójka: mentor Zanadskiego, szofer i spity Gromski znaleźli się na wejściu na stary most z betonu, którego środek runął parę lat temu w głębiny rzeki.
W-Zostaw mnie samego z tym… kimś.- rzekł Leprosus do kierowcy.
WWWTen posłusznie wykonał polecenie, rzucając bezlitośnie ciało na beton. Piotr Aleksander, gdyby tylko mógł, jęknąłby z bólu i zaczął kląć w głos. Wtedy Mistrz kopnąłby go pewnie z całej siły. Okazało się to jednak zbędne, bowiem spity lekarz leżał nieprzytomny. Mentor Zanadskiego mógł więc przystąpić do czegoś, co nazywał „karmieniem”. Klęknął najpierw nad ciałem i przyłożył swą głowę do jego piersi. Nie odstraszał go odór alkoholu. Nagle jego krzyk rozdarł nocną ciszę. Potoczył się po lesie, który rozciągał się jak mur obronny za jego plecami i przeszedł na polanę, na której zaparkowany był mercedes. Gdy wychwycił go słuch szofera, ten skrzywił się. Nie znosił tego momentu. Wielokrotnie brał w czymś takim udział, odwoził w te okolice Mistrza. Za każdym razem upadał i leżał skulony przy drzwiczkach samochodu, aż nie wrócił Leprosus. Przez głowę kierowcy przechodziły wtedy najgorsze myśli, pełne bólu i kwasu nienawiści. Zawsze stawał się blady, miał gorączkę i drżał. Zdawało mu się, że umiera. Tym razem również tak było. Mentor Zanadskiego krzyczał, wzywał swego Pana, pragnął jego obecności. Kiedy ją natomiast poczuł, podniosłym głosem wołał niewiadomo w jakim kierunku.
W-Przyjmij tę ofiarę, która z twojej woli została złapana i którą tobie poświęcam! Ucisz nią swój głód, który również ja odczuwam!
WWWW tym momencie Leprosus zrzucił ciało do rzeki. Kiedy do niej wpadło, woda w jego pobliżu robiła się czerwona i gorąca, zaczynała bulgotać. Dla Mistrza nadszedł najgorszy moment podczas całego tego rytuału. Jego pierś zaczęła boleć, jak po oparzeniu. Upadł na beton i zaczął się szamotać. Trwało to niewiele ponad pięć sekund. On jednak leżał tak jeszcze parę minut, dochodząc do siebie. Kiedy natomiast odczuł przypływ sił, wstał i wrócił do mercedesa.
WWWCoś jednak było nie tak, jak powinno. Coś było świadkiem tego bolesnego rytuału. Przerażony bezdomny, leżący skulony w zaroślach, nie zmrużył tej nocy oka. Jego myśli pełne były bólu, albowiem pająk uwił już swoją sieć i znajdzie swe ofiary. O tak, znajdzie. Prędzej, czy później, ale znajdzie.
Ostatnio zmieniony pt 07 wrz 2012, 23:42 przez Lobo, łącznie zmieniany 3 razy.

2
Rząd starych, wiekowych lip,
pleonazm.
przy ulicy imienia Adama Mickiewicza,
ul. Imienia Adama Mickiewicza? - tak wynika z tekstu.
Można powiedzieć, że coś jest nazwane imieniem - a jako, że tak można powiedzieć, to tak też można zapisać.
kołysał się raz w prawo, a raz w lewo, targany siłą jesiennych podmuchów powietrza.
czy widziałeś, aby coś się kiwało tylko w jedną stronę? Nie, prawda? To dlatego, że jak się kołysze, to wiadomo, że w obie strony - bo przecież się kołysze, czyli odgina od pionu... Po co tak pokrętnie pisać o rzeczach prostych?
Pod drzewami roiło się od zrzuconych przez nie żółtawych liści.
Gdyby okazało się, że zgarnął je tam dozorca (jakaś ważna dla tekstu postać) to można o tym napisać, ale to, co piszesz jest zbędne. Skoro są - to spadły. Jak spadły, to z drzew, a jak z drzew, to z lip, które tam stoją. Kombinujesz strasznie.
Niektóre z nich, unoszone przez silny wiatr, tańczyły razem z nim nad ogrodzeniami domów i wędrowały coraz dalej, nie wiedząc nawet, dokąd.
rozumne te liście. Całkowicie zbędna personifikacja.
Małe, cieszące się z późnej pory roku, dzieci,
B-z-d-u-r-a :) Dzieci są małe, to raz. Po drugie, podmiot powinien być z początku zdania. Zobacz na:
Dzieci, cieszące się z późnej pory roku
Oczywiście, można tez napisać jesień - ale żadna z pór nie jest późna!

na razie pas. Jak doczytam, to napiszę coś więcej.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

3
Witaj Lobo. Pojedziemy?
ok. Trzymaj się ;) Zabieram nas na przejażdżkę... ;)
Rząd starych, wiekowych lip, rosnących przy ulicy imienia Adama Mickiewicza, kołysał się raz w prawo, a raz w lewo,
"A jak ma jechać? W bok?" ;)

Oczywiście, że kołysał się w prawo i w lewo.
Mógł jeszcze do przodu i do tyłu, jak ktoś kto za dużo wypił. Ale czy to ma jakieś znaczenie?
targany siłą jesiennych podmuchów powietrza.
Oj tam, że siłą i że powietrza.
Wiadomo przeca.

Targany jesiennymi podmuchami

Bo inaczej jak ma być?
Targany niemocą jesiennych podmuchów próżni? ;)
No! ;)
Pod drzewami roiło się od zrzuconych przez nie żółtawych liści
A kto miał zrzucić liście jak nie drzewa?
I skoro roiło się pod drzewami, to wiadomo, że zrzucone były, a nie rosły kwitły jak simoleony na simsowych drzewach :)

Pod drzewami roiło się od liści
Roiło się brzydko brzmi. Ale niech już będzie :)
A liście nie żółtawe, dlatego, że jak zrzucone to same pożółkną! Zostaw coś mojej wyobraźni!
Ba. Ja bym sobie to wyobraziła jako kolorowe liście! I byłoby fajniej!

Niektóre z nich, unoszone przez silny wiatr tańczyły razem z nim nad ogrodzeniami domów i wędrowały coraz dalej, nie wiedząc nawet, dokąd.
1. Skoro unoszone, to nie przez letki prawda? ;) Letki by nie uniósł. Więc to jaki wiatr wiał, wynika z tego, co z naszymi drogimi liśćmi robił :)

2. i czy i cztery:
Liście tańczyły? Liście wędrowały? Liście nie wiedziały dokąd?
Piszesz opowiadanie o inteligentnych liściach? Jeśli tak. To jest ok! ;P
Jesli nie - przystopuj z liryką. Napisz po prostu:

Wirowały podrywane wiatrem, wzbijały się nad ogrodzenia [domów] i znikały... blablaba

Małe, cieszące się z późnej pory roku, dzieci, zabierały je do swoich domostw i suszyły, zamykając w grubych, pełnych mądrości, encyklopediach
"Małe dzieci" jest pojęciem zbyt rozmytym, żeby warto je było używać.
Mówiąć inaczej: Mówi mi tyle, co skrzyżowany Jarek z Leszkiem i Komornik podczas debat prezydenckich.
łaj?
Bo dzieci są małe, z założenia.
Jesli chodziło ci o to, że był to dzieci w wieku przedszkolnym, trzeba było inaczej napisać.

Przedszkolaki cieszyły się z późnej pory roku. Zbierały liście i kasztany na kolacje dla biedniejszych dzieci.

Przy okazji zobacz, w jaki sposób użyłam czasownika, żeby wyeliminować przymiotnik.
Czasowniki są "jądrem" sceny. Jeśli możesz nimi zastąpić imiesłów albo przymiotnik - zrób to.
Wszystkich, a zwłaszcza szanownego pana Piotra Aleksandra Gromskiego, emerytowanego lekarza, ogarniała jesienna melancholia.
To wprowadzenie bohatera?

Powinno być:
Piotra ogarniała melancholia. W przeciwieństwie do innych miał powody. Był lekarzem i po raz szósty podał pacjentowi pawulon. W dodatku temu samemu.

Dlaczego tak bezpośrednio? Bo o to w prozie chodzi. Żeby zbliżyć czytelnika do bohatera. Żeby poczuł go bardziej, niż może poczuć najbliższe osoby. Nie dystansuj - zbliżaj.

Jak piszesz: Pana Piotra Aleksandra Gromskiego, emerytowanego lekarza - to ja już faceta nie lubię.
Co za typ? Taki ważny, nie? I jak się puszy!

Wspomniany delikwent włóczył się bez celu po, jakże pięknej, ulicy Mickiewicza, zaglądając do każdego sklepu, pod pretekstem szukania czegoś, co nadawałoby się na prezent dla bratanicy, której, w gruncie rzeczy, dobry Bóg mu poskąpił, tak samo jak bogactwa i talentu.
To nie jest "wspomniany delikwent". To jest bohater, o którym zaczęłęś mówić.
Przynajmniej w zakresie jednej sceny powinieneś ustalić jakiś standard dla nazywania swoich bohaterów. Inaczej czytelnik zgłupieje. Za każdym razem będzie się zastanawiał: Kto to jest ten... "Wspomniany delikwent".
To Piotr. I tak go nazywaj.
Jeżeli zaś czas musiał spędzać w swoim mieszkaniu, to wpatrywał się w filiżankę kawy, której pił niezmiernie wiele
Przeczytaj grubaski.
A teraz przeczytaj to:

- Wiesz Co kolego? Ehh.. Um. Słuchaj... Ehhh... Wiesz Ummm..

Ehh. Um. Ehhh. Umm.
Zdarzało ci się rozmawiać z kimś, kto nie wiedział co powiedzieć i robił takie przerywniki?

To co zaznaczyłam w Twoim tekście, to odpowiednik takich przerywników.
Pozbądź się tego. Bo to świadczy o braku pewności siebie.
Czytelnik nie potrzebuje takich rzeczy, żeby zrozumieć twoją narrację.
Czytelnika odrzuci to, podobnie jak ciebie wtrącone słowo "kurwa" w czyjejś opowieści.

Powodowała nawet, że lekarz stawał się jeszcze bardziej senny i pozbawiony chęci do jakiegokolwiek działania.
Nie lekarz! Mój kochany bohater! Ja śledzę fabułę nie dla narratora. Tylko dla bohatera!
Im wcześniej dasz mi go poznać, tym lepiej.
Nie pisz "lekarz", pisz "on". Ten facet, który musi utrzymać żonę i dziecko. Ten sam, który wstrzyknął pawulon, żeby mieć za co rzycie nakarmić,

Odkładał ciągle w przyszłość prace gospodarcze, takie jak umycie brudnych okien, które nie przepuszczały już większej ilości światła, albo umycie naczyń, które utworzyły w zlewie Kopiec Kościuszki.
Nie kąpał się, a orgazm wycierał w zasłonkę.


Gromski mimo to był jednak zawsze gotowy na przyjęcie jakiegoś sąsiada
Gromski lubił się napić.

Pewnego wieczoru, gdy emerytowany lekarz leżał bez życia na sofie pokrytej warstwą brudu
Co to jest warstwa brudu? Tłuszcz? Łupież? Sperma?
Okresl dokładnie, wtedy określisz też bohatera. (żarłok, nie myje włosów, onanista)

Sama "warstwa brudu" niewiele mówi.

acz, jak wydawało się dawnemu lekarzowi, znajome pukanie do drzwi wejściowych
Dystansujesz bohatera, przez to musisz używać "twardych" wstawek jego myśli.
To brzmi sztucznie.

Gromski chciał zaprzeczyć, jednak coś kazało mu przytaknąć.
Gromski sromski! Nazywaj bohatera jednym imieniem!
Jakbyś się czuł się, jakby ktoś do ciebie mówił za każdym razem inaczej?
Twój bohater czuje się tak samo! Zlituj się nad nim!!! :p
Zanadski uśmiechnął się szeroko, ukazując białe jak śnieg zęby.
Chcesz mieć zęby jak kryształy? Pij codziennie soczek...
Daj spokój z takimi wstawkami. To sztampa jest. Słyszałem to już w co najmniej dwudziestu tłumaczeniach.
Zresztą, co mnie to obchodzi, czy bohater ma próchnicę czy nie?

tutaj asystent zaśmiał się
"Tutaj" wywalić.


Cięzko to się czyta kotek. Naprawdę. Starałam się. Myślę, że większość błędów i tak byłaby podobna, więc nie ma sensu tego wymieniać.
Zrób trzy razy P:
Popraw.Pochwal
A trzecie p to... domyśl się...

Jak coś pisz na prywatne wiadomości.
...Pozdrawiam :)

4
Lobo pisze:Rząd starych, wiekowych lip, rosnących przy ulicy imienia Adama Mickiewicza, kołysał się raz w prawo, a raz w lewo, targany siłą jesiennych podmuchów powietrza. Pod drzewami roiło się od zrzuconych przez nie żółtawych liści. Niektóre z nich, unoszone przez silny wiatr, tańczyły razem z nim nad ogrodzeniami domów i wędrowały coraz dalej, nie wiedząc nawet, dokąd.
1. jak wiekowe, to wiadomo, że stare
2. Targany siłą? Raczej po prostu wiatrem. Nie udziwniaj niepotrzebnie.
3. Te słówka "silny wiatr" tworzą powtórzenia.
4. Oznaczone kursywą zaimki - za dużo ich. Trzeba by powalczyć z konstrukcją zdań.
Lobo pisze:Wspomniany delikwent włóczył się bez celu po, jakże pięknej, ulicy Mickiewicza, zaglądając do każdego sklepu, pod pretekstem szukania czegoś, co nadawałoby się na prezent dla bratanicy, której, w gruncie rzeczy, dobry Bóg mu poskąpił, tak samo jak bogactwa i talentu.
Pogrubienie - tak naprawdę narrator trochę mało tego piękna mi pokazał... Przez to zastosowane określenie brzmi trochę pusto.
Lobo pisze:Odkładał ciągle w przyszłość prace gospodarcze, takie jak umycie brudnych okien, które nie przepuszczały już większej ilości światła, albo umycie naczyń, które utworzyły w zlewie Kopiec Kościuszki.
Nieładne zdanie. Powtarzasz i słowa i całą konstrukcję.
Lobo pisze:Pewnego wieczoru, gdy emerytowany lekarz leżał bez życia na sofie pokrytej warstwą brudu, rozległo się głośne, acz, jak wydawało się dawnemu lekarzowi, znajome pukanie do drzwi wejściowych, które nasilało się z czasem.
Powtórzenia.
Poza tym znów mam wrażenie nadmiernego udziwniania przez Ciebie zdania.
Lobo pisze:Kiedy ci obaj mężczyźni stali naprzeciw siebie, wyglądali niezmiernie zabawnie. Piotr Aleksander był od eleganta o wiele niższy i, żeby móc patrzeć mu prosto w zielone oczy, musiał zadrzeć głowę wysoko do góry, a ten drugi, wręcz przeciwnie. Patrzył na gospodarza z góry jak na marnego robaka, którego można z łatwością rozdeptać.
Pogrubione elementy to takie już na 100% zbędne rozpychacze. Pierwszy kiepsko brzmi, drugi jest po prostu drażniący - wygląda, jakbyś uważał czytelnika za głupka.
Lobo pisze:-Nazywam się Kalipos Zanadski.- mówił dalej- Jestem asystentem pana Jana Leprosusa, aktora. Z pewnością słyszał pan o nim.
Zapraszam do zapoznania się z poprawnym zapisem dialogów - ten taki nie jest.
Lobo pisze:To wszystko było, według niego, jakieś dziwne i niecodzienne.
Wiadomo, że według niego, bo narrator cały czas trzyma się tego lekarza. Nie wrzucaj oczywistości - to drażni, a w tym konkretnym tekście jakoś nie widzę roli estetycznej dla takich wstawek.
Lobo pisze: Coś jednak kazało mu postępować nie tak, jak by chciał. Wsłuchał się więc w to, co mówi.
Z tego wynika, że bohater wsłuchał się w to, co SAM mówi. Uważaj na takie wpadki.
Lobo pisze:Zrobił to pewnie ze względu na to, że jej palce były skrzyżowane.
Uch. Albo trzymaj kamerę przy bohaterze i informuj tylko o tym, że ten gość na rękę za plecami (a dalej nie widzimy), albo nie udziwniaj i napisz "przez całą rozmowę gość krył za plecami dłoń ze skrzyżowanymi palcami"(tak, wiem, pokraczne, ale na szybko cokolwiek machnięte).
Lobo pisze: W końcu jednak otworzył swe usta i odpowiedział na zadane pytanie.
Wiadomo, że nie cudze - zbędny zaimek.

Dalej nie mam siły na łapankę. Problemy się powtarzają, czasem poprzetykane innymi błędami. Nie warto nad każdym zdaniem się pastwić.
Do końca doczytałam już bardzo po łebkach.
Fabuła nie jest w stanie wciągnąć na tyle, by czytelnik nie potykał się co chwila o język. Dużo tutaj pustosłowia, kombinowania. Tak, jkabyś każde zdanie chciał powiedzieć "inaczej" niż zrobiłby to "przeciętny człowiek". Morze określeń, dopowiedzeń, każda postać ma mnóstwo swoich "nazw", którymi rzucasz na wszystkie strony, zamiast ostrożnie pobawić się podmiotem domyślnym.
Trudno mi było wyłowić z tego wszystkiego pomysł i klimat, chociaż Leprosus i jego asystent wydają się mieć potencjał.

Dużo tutaj do poprawienia, powycinania i zrównoważenia... Niestety, w obecnym kształcie, nie podobało mi się.

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”