Kolejna nieprzespana noc, którą spędził przy łóżeczku trzyletniej córeczki, kolejny raz przypomniała mu o odpowiedzialności jaką na siebie wziął za namową byłej żony.
Malutka Layla dostała ostrej biegunki około siedem dni temu. Męczyła ją wysoka gorączka i co rusz wymiotowała prosto do łóżeczka.
Teodor nawet nie kładł się spać, kiedy zostawał sam z córką bo i tak musiał, co chwilkę wstawać by zdjąć brudne śpioszki z rozpalonego ciałka.
Na szczęście w południe przychodziła bratowa Teodora - Luiza - dzięki czemu mógł się trochę przespać i odpocząć.
Obdarzał Lailę wielką miłością ojcowską, tak jakby była jego prawdziwą córką, jednak czasami nie mógł sobie poradzić ze wszystkim, czym obarczył go los.. Pracował w szpitalu miejskim, więc wiele razy musiał zostawać po godzinach. Opiekunka dziewczynki nie zawsze mogła nocować u Teodora, po to by zaopiekować się Laylą, która mało kiedy usypiała przed drugą nocy.
A co za tym szło?
Poszukiwanie kogoś, kto żywił do niego na tyle sympatii, by przybiec na łeb na szyję do małej. Przełożony mężczyzny miał zwyczaj powiadamiania pracowników, iż muszą zostać dłużej, w ostatniej chwili. Twierdził, że powinni być codziennie przygotowani na taką ewentualność, co doprowadzało Teodora i jego kolegów do szewskiej pasji. Pewność, iż ratowanie ludzkiego życia jest jego życiowym powołaniem, wraz z każdym dniem zaczęła znikać, pozostawiając po sobie dziwną pustkę w sercu, jakiej do tej pory nie czuł. Wypalił się zawodowo po pięciu latach pracy? A może po prostu obrał błędną drogę?
Brat tłumaczył mu, iż jest po prostu zmęczony. Jednak w tym było coś więcej.
Decyzja o zaadoptowaniu dziecka na początku wydawała się dobrze przemyślana.
Jako świeżo upieczony małżonek i tym samym absolwent Harvard Medical School patrzył na świat przez różowe okulary. Miał ukochaną kobietę oraz głowę nabitą marzeniami.
Do szczęścia brakowało im jedynie potomka, którego mieć nie mogli ponieważ Amelia z przyczyn atonomicznych cierpiała na bezpłodność. Poddała się leczeniu już za czasów studiów, kiedy Teodor nawet nie myślał o wspólnym życiu z kobietą.
Powiększająca się dziura w budżecie stanowiła nie lada problem, a kuracja i tak nie przynosiła pożądanych efektów, więc w końcu z niej zrezygnowała. Poza tym nadzieja, iż kiedykolwiek urodzi własne dziecko już dawno ulotniła się z serca młodej kobiety.
Bo ile można czekać na coś, co nigdy nie nastąpi?
Nawet lekarz przestał obiecywać, że wszystko będzie w porządku.. Wyłudził od niej już dość pieniędzy, dlatego dał sobie z tym wszystkim święty spokój.
Amelia opowiedziała Teodorowi o bezpłodności w dniu, kiedy wyznał, iż chciałby spędzić z nią resztę życia. Przyjął to bez mrugnięcia okiem, ponieważ nie sądził, że brak potomka może zacząć się w przyszłości odbijać się na ich małżeństwie. Jednak w dniu, w którym żona wspomniała o adpocji nie miał żadnych wątpliwości, iż to jest dobry pomysł i zgodził się bez wahania.
W ciągu kilku dni młoda matka pokochała Laylę, jak prawdziwą córkę. Zachowywała się jakby to dziecko było z nimi od lat, nie wspomniała słowem o bezpłodności, co miała w zwyczaju, kiedy leżeli nocą w łóżku i nie mogli zasnąć. Teodor nie przywiązywał do zachowania żony zbytniej uwagi. Przecież pragnęła dziecka, a to, że poświęca niemowlęciu tyle czasu...
Zrezygnowała z pracy, Laylę zabierała ze sobą nawet do Urzędu Skarbowego, swoim znajomym nie dawała dotykać córki. .
- Dlaczego to robisz za każdym razem, kiedy ktoś chce zobaczyć Laylę?.
- Ona nie jest do oglądania. Poza tym dziecko spało.
Kiedy chodził do pracy, Amelia zostawała z córką w domu. Powiedziała, że rezygnuje ze swojej posady, ponieważ nie zostawi dziecka pod opieką obcej kobiety. A to obcą kobietą była jego bratowa. Wtedy doszło do ich pierwszej, poważnej kłótni. Teodor szanował brata oraz Luizę, zawsze szli mu z pomocą, jakiej nie dostałby od nikogo, dlatego nie dał powiedzieć na nich złego słowa. Nawet jeśli miały popłynąć z ust Amelii.
Czas mijał, a stan młodej matki nie ulegał poprawie. Wręcz było jeszcze gorzej.
Kobieta sypiała w pokoiku, tłumacząc swoje zachowanie, jakimiś lękami córki. Twierdziła, że Layla dławi się nocą z płaczu, bo coś lub kogoś widzi.
Miłość matki do córki jest w wielu przypadkach bardzo silna, a więź je łącząca nierozerwalna. Powtarzał sobie w duchu przez wiele nocy spędzonych samotnie. Teodor godził się na wiele, co było błędem, którego potem nie potrafił naprawić, podobnie jak nie umiał pomóc żonie pogrążającej się w swojej obsesji.
Równo o godzinie dziewiętnastej dwadzieścia cztery włożył srebrny klucz do zamka. Jako dyplomowany chirurg miał wiele pracy w szpitalu miejskim. Porody, połamane ręce, wrośnięte paznokcie...
Westchnął głośno, wchodząc do mieszkania.
- Amelio, już jestem - krzyknął w progu, zdjął z siebie skórzaną kurtkę i obuwie. Buty odłożył do drewnianej szafki, na którą wyraźnie nałożono za dużo lakieru, zaś kapota znalazła trochę miejsca dla siebie w szafie.
Zamiast odpowiedzi ze strony żony Teodor napotkał głuchą ciszę. Czyżby jego ukochane dziewczyny, jak je często nazywał, wyszły na spacer?
Z przedpokoju przeszedł do przestronnego pokoju, będącego największym pomieszczeniem w całym ich domu. Brak przepychu jeszcze bardziej podkreślał ową rozległość, którą tak szczyciła się Amelia podczas każdej wizyty przyjaciół.
Kanapa okryta brązowym kocem w tygrysy nawet nie jęknęła pod jego ciężarem.
O tak, nareszcie w domu...
Leżał rozciągnięty na połówce nierozłożonego jeszcze łóżka. Zielone oczy mężczyzny zaczęły się zamykać bezwiednie ze zmęczenia i lada moment zapadł w głęboki sen.
Z błogiej nieświadomości wyrwał go rozpaczliwy płacz niemowlęcia. Jeszcze zaspany wsłuchiwał się w głos dziecka, próbując ustalić czy to czasem nie dochodzi z... pokoju obok? Potrząsnął głową, w prawo, lewo. Może jakiś niemowlak płacze na dworze, tuż przy oknie?
Nie, to niemożliwe. Na wszelki wypadek wstał i przecierając oczy, ruszył do pokoiku Layli. Czy to ona tak płacze?
Ale przecież słyszałby Amelię otwierającą drzwi wejściowe. No i zapewne poprosiłaby o wniesienie wózka.
Uspokoiwszy nieco swoje skołotane serce podszedł do zatrzaśniętych drzwi. Teraz płacz był o wiele bardziej wyraźniejszy i głośniejszy. Teodor położył rękę na zimnej klamce i nacisnął, jednak nie puściła. Zamknięte.
- Wynoś się stąd! - w środku była Amelia.
- Co się dzieje, do cholery? - warknął zirytowany. - Otwieraj! - Uderzył pięścią.
- To ty, Teodor...? - Płacz Layli niemal zagłuszał słowa jego żony.
- A niby kto? Co ty tam robisz? Nie słyszysz, jak Layla płacze? Jest na pewno głodna!
- Nie ma nikogo w domu?
- Nie zadawaj tych głupich pytań i otwieraj, bo wywarzę drzwi!
Odetchnął z ulgą, kiedy usłyszał jak Amelia wkłada kluczyk do zamka i go przekręca. Nic złego na pewno się nie wydarzyło. Nie mogło. Nie jego córce i żonie. Pewnie coś zobaczyła, jakąś mysz czy pająka, i dlatego tak gwałtownie zareagowała.
Kobieta wyjrzała zza ledwo uchylonych drzwi. W jej brązowych oczach czaił się strach, jakby na miejscu Teodora spodziewała się zobaczyć ducha.
- Wpuść mnie do środka - powiedział stanowczo.
Mógłby równie dobrze pchnąć drzwi i wbić tam, nie zwracając uwagi na irytujące zachowanie żony. Jednak nie był typem maczo, który by coś osiągnąć używa siły. Bez wątpliwości preferował rozmowę.
Amelia wyraźnie się wahając, pozwoliła wejść mężowi do pokoiku córki. Wyglądała jak zdjęta z krzyża. Włosy koloru jasnego blondu, które sięgały kobiecie do wydatnych, kształtnych piersi, były rozczochrane i tłuste. Z makijażu zostały jedynie ciemne smugi, biegnące po policzkach, zaś jej smukłe ciało całe się trzęsło.
Layla leżała w łóżeczku, pod kolorową kołderką. Nadal głośno płakała. W powietrzu wyczuł nieprzyjemny zapach odchodów i wymiocin.
- Dlaczego jej nie przebrałaś? Nie czujesz jak tu śmierdzi? - zapytał żonę, która zamiast odpowiedzieć rzuciła mu się w ramiona.
- Och, Teodor! Dobrze, że już jesteś... - Przytulił ją i pogłaskał po brudnych włosach. Pozwolił żonie trwać w takiej pozycji przez jakiś czas, aby wiedziała, iż przy nim jest bezpieczna.
- Chciał zabrać nam Laylę... - szepnęła mężczyźnie do ucha.
Dziewczynka nadal wydzierała się wniebogłosy, kiedy Teodor złapał delikatnie żonę za obydwa ramiona i odsunął od siebie, tak by stanęła naprzeciwko.
- Chcesz powiedzieć, że ktoś tu był? - Słowa Amelii bardzo go zaskoczyły. Zazwyczaj nikt obcy ich nie nachodził. No chyba, że pacjenci którzy potrzebowali natychmiastowej pomocy specjalisty, lecz żaden nie wydał się podejrzany.
- T-tak. Stwierdził, iż jest ojcem Layli i w odpowiednom czasie zabierze ją ze sobą, więc mamy być na to przygotowani.
Rozpłakała się. Odgarnął grzywkę ze spoconego czoła żony. W duchu przyznał, że zmartwiły go te słowa, lecz musiał myśleć racjonalnie. Przecież nawet jeśli ktoś tutaj był pod jego nieobecność to nie udowodnił swojego ojcostwa.
Nie, Amelii coś musiało się pomylić.
Jednak jezeliby jej powiedział o swoich wątpliwościach, wpadłaby w szał, że nie wierzy, a on musiał zająć się teraz dzieckiem.
- Nikt nam nie zabierze Layli. Prawnie jest naszą córką. - Pocałował roztrzesioną żonę w policzek. - Przebierzesz małą, czy ja mam to zrobić?
Razem podeszli do łóżeczka. Teodor ujrzawszy małą pożałował, iż poświęcił tyle uwagi Amelii. Dziewczynka była cała purpurowa od płaczu, sprawiała wrażenie jakby miała zaraz zachłysnąć się własnymi łzami.
- O cholera... - Owe słowe przyszły mu do głowy, jako pierwsze. Wypowiadając je, nachylił się nad łóżeczkiem i wziął na ręce Laylę. Przytulił córkę i szeptał uspokajająco.
Amelia była tak przestraszona, zdezorientowana oraz ogłuszona zaistniałą sytuacją, że przez dobrą chwilę stała w miejscu niczym posąg, starała się ze wszystkich sił uporządkować swoje myśli.
Czy Teodor jej uwierzył?
Nie wyglądał na zmartwionego, a przecież kochał córkę, więc gdyby wziął jej słowa na poważnie zapewnie nie zostawiłby tak tego.
Ten nieznajomy przecież naprawdę chciał...
- Amelio, na litość boską! Przynieś wody w misce, pieluchy i czyste ubranka! - Krzyk męża wyrwał ją z zadumy.
Teraz najbardziej liczyło się dobro Layli, która głodna i nieprzebrana przez pół dnia, wzywała pomocy rodziców. Jednak żeby przynieść potrzebne rzeczy dla dziecka, musiałaby wyjść z pokoiku, a tam...
- Ale on jest gdzieś w naszym domu! - wrzasnęła na Teodora, który najwyraźniej nic sobie nie zrobił z jej słów.
Czy naprawdę musiał być takim niedowiarkiem? Nawet na ślub kościelny ledwo go namówiła.
- Trzymaj Laylę - dał płaczące dziecko żonie. Sam opuścił pomieszczenie i pognał do łazienki. Amelia prędzej wpadłaby w histerię aniżeli spełniła jego prośbę. Coś musiało ją porządnie wystraszyć. Strach w jej oczach nie wziąłby się znikąd.
Layla zasnęła dopiero po dwóch godzinach. Ciepłe mleko i czysta pielucha podziałały na dziecko niczym balsam na trudno gojące się rany, lecz sen i tak nie przychodził. Takie maleństwo nie powinno być narażane na głód.
Teodor nadal siedział przy kołysce córeczki. Tej nocy musiał zrezygnować z łóżeczka, które do niczego się nie nadawało.
Amelia wzięła przykład z Layli i też usnęła niespokojnym snem, co świadczyło o tym, iż naprawdę jakieś wydarzenie miało miejsce.
A może była chora...?
Ta obsesyjna miłość do córki od początku stanowiła dla Teodora zagadkę. Teraz pożałował, że nie skonsultował się z żadnym specjalistą od schorzeń psychicznych.
Jednak czy mógł być pewien, iż na pewno tutaj nikogo nie było? Nikt nie straszył Amelii? I najważniejsze pytanie. Czy żaden facet pewnego dnia nie zapuka do ich drzwi, twierdząc, że przyszedł po Laylę?
Popołudniowy gość
1
Ostatnio zmieniony pn 23 lip 2012, 14:12 przez taran1123, łącznie zmieniany 3 razy.
"Kto umie czytać,
posiadł klucz do wielkich czynów,
do nieprzeczuwanych możliwości,
do upajająco pięknego,
udanego i sensownego życia."
Aldous Huxley
posiadł klucz do wielkich czynów,
do nieprzeczuwanych możliwości,
do upajająco pięknego,
udanego i sensownego życia."
Aldous Huxley