

Jak kto niekumaty, to ta ,,kurwa" na początku któregoś zdania z małej litery to nie moja wina, bo cenzura.

Swoją drogą, ładny wysyp mamy w pokoju weryfikatorskim.

------|+|------
Bóg się mnie boi
- Krzysiek, bój się Boga! – zakrzyknęła babcia Rózia, wznosząc ręce do nieba. A było ono, swoją drogą, wyjątkowo jasne i czyste tego dnia.
- Nie ma najmniejszych obaw, babuniu – odparł spokojnie Krzysztof, bawiąc się łyżeczką w cukiernicy. Zawsze zwracał się do starszej pani per babuniu. – Ta sprawa nie jest w żadnym stopniu gorsza od poprzedniej. Owszem, istnieje pewne ryzyko, jak zwykle zresztą, ale to jest wpisane w nasz zawód. Bo bez ryzyka...
- ...Nie ma zabawy, wiem, tyle razy to mówiłeś... Ale Krzysiu, czy ty wiesz, ile możesz na tym stracić? Jeśli coś się nie uda, to koniec! Nie będziesz miał znikąd pomocy, przecież wiesz, że mnie też się nie przelewa, a interes stoi...
- I to nawet z mojej winy – uśmiechnął się z przekąsem.
- Tak, kochaneczku, z twojej także – rzuciła opryskliwie Rozalia, krzątając się nerwowo przy krzakach agrestu. Ręcznej roboty fartuch opinający się na jej krągłym ciele i dużym biuście wyglądał nieco komicznie. – Od kiedy nabrałeś doświadczenia, straciłam wszystkich klientów i kilka tysięcy.
- Ale za to trochę przytyłaś.
- Nie próbuj być dowcipny, nie teraz. No, ale co ja będę gadać, przecież ty i tak mnie nigdy nie słuchasz... lepiej już idź, zaraz przyjadą dziewczęta na partyjkę brydża. Ale, na miłość boską, uważaj na siebie – powiedziała dobitnie babcia Rózia, całując wnuka w czoło.
- Nie bój nic, babuniu, wszystko pójdzie jak po maśle.
Dopił jednym haustem herbatę, wziął swój neseser i ruszył ku furtce. Spojrzał na zegarek, dochodziła szósta. Będąc już na ulicy zobaczył parkujące przed domem babci ,,dziewczęta”, a każda miała co najmniej pięćdziesiąt lat i dwa razy tyle kilogramów.
Zapalił papierosa i ruszył raźno w stronę swojego domu, gdzie czekał na niego komputer z bieżącymi wiadomościami, z zupełną obojętnością wobec pięknej, majowej pogody.
*
Krzysztof przeciągnął się wygodnie w obrotowym krześle. Jeśli wierzyć administratorowi serwera i ostatniemu newsowi, jaki zamieścił, dziś na pięć minut przed dwudziestą drugą nadarzy się idealna okazja, by zarobić pieniądze. Dużo pieniędzy. Mężczyzna już teraz zastanawiał się, na co by je wydać. Ostatnio cieszył swą próżność wszelkimi rodzajami sprzętu RTV, wcześniej AGD, a na samym początku piękną, wyremontowaną willą. Właściwie niczego mu nie brakowało. Może warto odpocząć od tego nużącego, codziennego luksusu? Wakacje – tak! To jest to. Niczym nie zmącony odpoczynek w góralskiej chacie, z dala od cywilizacji. Albo długi rejs po Atlantyku w wynajętym tylko dla niego (no, może dla paru zgrabnych panienek też miejsce się znajdzie) jachcie. A może aktywny wypoczynek? Kurs spadochroniarski, żeglarstwo, skoki na bungee? Istniało tyle możliwości, że na żadną nie mógł się zdecydować.
Odruchowo zerknął na zegarek. Robiło się późno. Lepiej przygotować się do tego wielkiego wydarzenia. Następnego z kolei.
*
Jego plan działania był ryzykowny, to fakt. Był niebezpieczny – to też fakt. Ale najważniejszym faktem było to, iż miał przynieść duży zysk.
Krzysztof zerknął na zegarek. Jeszcze parę minut. Zasłonił go rękawem, by w tarczy nie odbiło się światło i czekał, leżąc na brzuchu i wyglądając ukradkiem spomiędzy krat. W szybie wentylacyjnym nie było za wygodnie. Bał się, że pierwszy krok swojej wielkiej misji już zdążył zawalić na całej linii: nie przypuszczał, że blacha w szybie jest taka cienka i że robi tyle hałasu. Choć starał się poruszać tak cicho i tak powoli, jak tylko się dało, wcale nie był pewien, czy ktoś go nie usłyszał. Miał nadzieję, że jeśli tak, został wzięty za szczury. Nigdy więcej głupich amerykańskich filmów – postanowił sobie w duchu. Zresztą nigdy nie właziłby z własnej woli do szybu wentylacyjnego, lecz w tym wypadku nie miał innego wyjścia – miejsce było doskonałe do przeprowadzenia akcji.
Usłyszał zbliżające się kroki. Korytarzem oświetlonym jedną jarzeniówką szedł jego cel – niewysoki mężczyzna, na oko około pięćdziesięciu lat, w nienagannym, czarnym garniturze. Nie był gruby, lecz z pewnością nie można by go nazwać szczupłym. Jego obleśną, nalaną gębę rozjaśniał głupawy uśmiech. Na pierwszy rzut oka wyglądał na największego dupka i palanta, jaki chodzi po świecie. Krzysztofowi mocniej zabiło serce. Gdy człowiek przechodził tuż pod wylotem szybu, przysunął się bliżej, by go lepiej widzieć. Nieopatrznie uderzył butem o blachę, której dudnienie obiło się wokół słabym echem. Facet w garniaku zatrzymał się i rozejrzał.
- Halo? – spytał.
Kurwa! To ci dopiero profesjonalizm – zaklął w myślach Krzysztof i zamarł w bezruchu. Jeśli coś pójdzie nie tak, może się pożegnać z zapłatą. Zacisnął palce na pistolecie.
Jak na złość, facet zajrzał do szybu, wspinając się na palce. Zmrużył powieki, starając się dostrzec coś w ciemnościach. Krzysztof stracił cierpliwość i wiedząc, że i tak zaraz zostanie wykryty, od razu wkroczył do akcji.
Szybkim ruchem wypchnął obluzowaną uprzednio kratę, która uderzyła biznesmena w twarz. Zanim ten zdążył zrozumieć, co się stało, oddał dwa strzały w kolana mężczyzny, który upadł na podłogę, wyjąc dziko. Niespiesznie wysunął się z szybu; opadł na ręce i wykonał przewrót, by wstać. Spojrzał z góry na rannego, wystraszonego mężczyznę. Wyglądał nawet... pociesznie.
- Czego ode mnie chcesz?! – wykrzyczał, ściskając krwawiące kolana.
- Ja? Niczego – odparł, przeładował broń i strzelił do świecącej nad nimi jarzeniówki, która zgasła przy akompaniamencie huku, trzasku i malowniczego rozprysku iskier, pogrążając dwoje ludzi w mroku rozpraszanym jedynie przez światła z ulicy. – Ale twoja żona najwyraźniej ma inne zdanie na ten temat.
Facet zaczął coś bełkotać – błagania przeplatane z wyzwiskami – ale Krzysztof nie zwracał na niego uwagi. Zleceniodawczyni podała dokładne instrukcje. A polecenia trzeba wykonywać, zwłaszcza, gdy ktoś oferuje w zamian mnóstwo forsy. Sięgnął do szybu i wyjął neseser z narzędziami. Otworzył go, założył rękawiczki chirurgiczne i wyjął z neseseru dużą strzykawkę. Nabrał jakiegoś przezroczystego płynu, wytrysnął zbędne powietrze.
- Co pan wyrabia?! – wrzeszczał facet. Nie do wiary, leżał u progu śmierci i jeszcze bawił się w grzeczności.
- Wykonuję swoją pracę.
*
Babcia czytała wydrukowaną z Internetu wiadomość. Krzysztof popijał spokojnie herbatę. Na krzewach agrestu przysiadł skowronek, sikorka albo inna cholera i raczyła wszystkich swoim śpiewem. Było nad wyraz pięknie i spokojnie na babcinej werandzie.
- Naprawdę miał tak wyglądać? – spytała, pokazując makabryczne zdjęcie.
- Tak.
- I ta kobieta tego chciała?
- Czy gdyby nie chciała, zrobiłbym to?
- Zapłaciła ci?
- I to ile! Ten gość był jakimś bogatym biznesmenem, a żonę traktował jak szmatę i zdradzał na lewo i prawo.
Babcia Rózia przyglądała się w zamyśleniu zdjęciu. Zmasakrowane, przeżarte od wewnątrz przez kwas ciało nie bardzo przypominało człowieka. Wyróżniał się tylko krwawy napis na niemal nietkniętej klatce piersiowej: SKURWIEL.
- Krzysiek, aj, Krzysiek... – starsza pani pokręciła głową. – Bój ty się Boga...
Nie wiedzieć czemu, te słowa bardzo go ubawiły.
- Ja mam się bać Boga? – spytał, śmiejąc się. – To Bóg niech boi się mnie!