To był nie zapowiadający niczego ciekawego, zwykły, cichy wieczór. Siedziałem na krześle ślepo zapatrzony w monitor komputera, który wyświetlał standardowe 30 klatek na sekundę gry, na widok której zwymiotowałby każdy szanujący się obrońca moralności. W pokoju świeciła się tylko jedna żarówka, w dodatku słabo, cały czas niemiłosiernie migocząc, jakby chciała wyskoczyć z lampki. Drzwi były zamknięte, byłem w domu sam. Za oknem czarne niebo uśmiechało się tysiącami gwiazd. Księżyc był piękny, taki wyraźny, wśród migoczących wokół iskierek przestworzy przypominał kulę dyskotekową. W powietrzu świszczał jedynie lekko wyczuwalny wiaterek, który w połączeniu z wyjątkowym, jak na październik ciepłem atmosferycznym dawał fenomenalne wręcz uczucie. Czaru piękna krajobrazu dopełniały latarnie uliczne dające złote światło na każdym kroku. Zapewne każdy zakochany marzy, by właśnie w taką noc usiąść na ławce w parku, czy położyć się na łące ze swoją drugą połową i oglądać niebo „szepcąc bez słów” i oddając się bezustannym pocałunkom. Jakie to piękne…
Powstaje jednak pytanie: skąd ja, jako autor tego opowiadania, jego narrator i, jak zapewne nietrudno się domyślić, główny bohater wiem takie rzeczy siedząc beztrosko przed ekranem monitora, z którego wylewa się tak wielbiona przez psychopatów rzeź niewiniątek? Otóż odpowiedź nie jest tak oczywista, jak mogłoby się wydawać. Zapewne każdy pisarz, tworzący dzieło, które już we wstępnych założeniach ma być laureatem nagrody Nike, (pod żadnym pozorem nie mylić z nazwą firmy dystrybuującej odzież) w sytuacji takiej, jak powyższa obdarzyłby głównego bohatera jakimiś nadprzyrodzonymi zdolnościami. Ja jednak, jako człowiek z natury prosty i zazwyczaj szczery, nie będę owijał w bawełnę i przyznam się, iż powyższy wstęp napisałem nie myśląc wiele o szeroko rozumianej spójności wydarzeń.
Skoro wszystko jest już jasne, mogę przejść do sedna sytuacji. Otóż siedząc wygodnie na fotelu w ten przepiękny wieczór i beztrosko oddając się zabawom z dobrodziejstwami cywilizacji usłyszałem dzwonek do drzwi. Dźwięk owego dzwonka był krótki, lecz na tyle głośny, by wyrwać mnie z transu i skłonić do wyłączenia gry. Otrząsnąłem się jeszcze i wstałem z krzesła. Idąc tak przez te ułamki sekund do drzwi mojego pokoju, zastanawiałem się, kto mógł stać teraz przed moim domem. Wiedziałem tylko tyle, że nie była to koleżanka mojej babci nawiedzająca nas ostatnio dość często. Owa koleżanka myśli, ze skoro sama jest niemal głucha, wszyscy wokół muszą być niedosłyszący, a jej toku myślenia dowodzi fakt, iż przycisk tego nieszczęsnego dzwonka naciska z impetem niedźwiedzicy przyciskającej swoją ofiarę do ściany. W dodatku robi to tak długo, aż ktoś wreszcie nie wybiegnie z domu machając błagalnie białą flagą.
Gdy tak rozmyślałem, dzwonek zadzwonił po raz kolejny. „No już, już” – mruknąłem odruchowo pod nosem. Na korytarzu minąłem kalendarz. Wiedziałem, jaki był wtedy dzień, jednak nie pomyślałem, że może to mieć głębsze znaczenie dla kogoś, kto właśnie składa mi wizytę. Kiedy otwierałem drzwi wejściowe, przeleciała mi przez głowę jeszcze jedna myśl… że może to ona – dziewczyna, w której podkochuję się od jakiegoś czasu stoi teraz przed furtką. Serce zakołatało szybciej na myśl, że ona tu może być i w ten przepiękny wieczór chce się ze mną wybrać na spacer! (Tu następuje dźwięk nagłego zdjęcia igły adaptera z odtwarzanej płyty winylowej). Tym większe było moje zmieszanie, gdy zobaczyłem przed furtką dwóch chłopców, mniej więcej w moim wieku. Nie byłoby to wcale dziwne, gdyby nie mieli oni na sobie prześcieradeł tylko z dziurkami na oczy i nos. Dodatkowo jeden miał na głowie garnek, a drugi –widać, zamożniejszy- świecił ze łba czerwonymi, plastikowymi różkami. Oboje trzymali w dłoniach foliowe siatki z Auchan, które nie były puste. Zanim zdążyłem „ogarnąć” całą sytuację, jeden z nich błagalnie wyciągnął worek w moją stronę i rzekł głosem hieny-astmatyczki po maratonie: „Cukierek, albo psikus”. Wtem zrozumiałem, że to jest ten dzień, w którym kij bejsbolowy mojego brata znalazłby najlepsze zastosowanie. To był 31 października – halloween.
Wtedy ten z garnkiem na głowie spytał: „To jak będzie z tymi cukierkami?”. Rzuciłem na nich jeszcze raz moje nic nie znaczące spojrzenie i nic nie mówiąc zniknąłem za drzwiami. Starałem się poukładać sobie wszystko w głowie, żeby nie czuć już tylko mętliku. Nie miałem jednak dłuższej chwili spokoju, gdyż znów zadzwonił dzwonek. Lekko podenerwowany otworzyłem energicznie drzwi i zanim zdążyłem coś powiedzieć usłyszałem:
- Jeśli nie dasz nam cukierków, będziemy musieli zrobić ci psikus.
-Spróbujcie cokolwiek dotknąć…- Celowo nie dokończyłem i trzasnąłem drzwiami. Wiedziałem jednak, że to nie koniec. Czekałem na ich następny ruch. Wtedy dzwonek zadzwonił ponownie. Zastanawiając się, co zrobić zamknąłem na chwilę oczy.
Wtem przypomniałem sobie o sześciostrzałowym Smith&Wesson’ie leżącym w szufladzie biurka mojego taty. Popędziłem na górę, do pokoju rodziców i wyjąłem z przegródki lśniący rewolwer. Naładowałem go nabojami leżącymi obok w woreczku i zbiegłem na dół. Stojąc przed drzwiami wejściowymi obejrzałem broń, którą trzymałem w ręku, z każdej strony. Naciągnąłem cyngiel i schowałem pistolet za sobą, jednocześnie otwierając drzwi. Wyszedłem gościom na spotkanie, tym razem ze złowieszczym uśmiechem na twarzy. Chłopak z „miłym” głosem usiłował spytać: „Więc zgadzasz się na psi…” – Nie dokończył, gdyż wtem rozległy się dwa strzały. Obydwie kule trafiły w swoje przeznaczenie. Na chodniku przed furtką leżały teraz dwa ciała, a ja trzymając pistolet, z którego lufy wciąż ulatywał dym krzyknąłem, jakby do nich: „Teraz macie w swoich prześcieradłach dodatkowe dziurki na oddychanie. Pytanie tylko, po co wam one teraz?”. (Tu następuje złowieszczy śmiech czarnego charakteru amerykańskiego filmu kryminalnego klasy B z lat50’)
Dzwonek znów zadzwonił. Otworzyłem oczy. Pomyślałem, że swoją drogą przydałby się taki rewolwer. Otworzyłem drzwi po raz kolejny. Jeden z „wizytatorów” spytał:
- To jak, zgadzasz się na psikus? (deja vu?)
-Guanabana kumkwat, persymona salak? – Odpowiedziałem pytająco. Chyba uznali mnie za niespełna rozumu, bo odeszli w tym momencie bez słowa. Uznałem batalię za wygraną i zamknąłem za sobą drzwi. Byłem jedynie ciekaw, jak owi „halołinowcy” objawią się w oczach moich sąsiadów.
Wróciłem do pokoju pragnąc powrócić do mojej gry. Zgasiłem światło i założyłem słuchawki na uszy. Siedziałem przed ekranem czekając, aż gra się załaduje. Wtem wzdrygnąłem się odruchowo na dźwięk strzałów dobiegających sprzed domu sąsiada. Jego myśliwska dwururka poszła w ruch. Nie musiałem się nawet domyślać, z jakiego powodu. Uśmiechnąłem się na myśl, że ktoś posprzątał za mnie. Pora się odkuć – pomyślałem - gra się załadowała…
ADMIN EDIT_ Lan temat zablokowany, do chwili gdy przedstawisz się w odpowiednim dziale. I dobra rada na przyszłość - czytaj regulaminy!!
Z pamiętnika szarego człowieka
1Dlaczego walę się w głowę młotkiem?
Bo jest tak przyjemnie, kiedy przestaję.
Bo jest tak przyjemnie, kiedy przestaję.