Wniebohuśtanie

1
Jest to kontynuacja tego:
http://weryfikatorium.pl/forum/viewtopic.php?t=11906


Nie wiem, czy to jeszcze miniatura czy już opowiadanie - jest to na pewno kontynuacja i dlatego wrzucam ją tu. Adrianna ostrzegała mnie przed tym ale chciałem spróbować.
Prośba o weryfikację - zwłaszcza, że tekst poszedł w kierunku niekoniecznie planowanym. Potem jeszcze wpadł mi do głowy ten tytuł i pomyślałem, że po prostu tak musi być.

Wniebohuśtanie

WWWBędziemy wieszać go we wtorek i przyjdzie wielu ludzi, by obejrzeć egzekucję. Będą żołnierze i pracownicy ministerstwa. Będzie delegacja z partii i związku byłych więźniów. Będzie też sporo cywili, a ci z nich, którzy nie otrzymają przepustek, staną za drutami obozu i będą narzekać, że nie widzą wszystkiego wyraźnie.
WWWJa będę stał blisko. Wezmę go pod ramię i pomogę wejść na zapadnię. Wcześniej podam mu ostatniego papierosa i poczekam, aż skończy palić. Ponieważ będzie miał związane ręce, to przypilnuję, by nie poparzył ust żarem. Potem stanę z boku i będę patrzył, jak oprawcy ustawiają go na zapadni i zakładają pętlę, pilnując przy tym, by węzeł liny znajdował się za jego lewym uchem. Potem prokurator odczyta sentencję wyroku i poinformuje więźnia, że odmówiono mu prawa łaski i egzekucja zostanie wykonana. A gdy zostanie zwolniona zapadnia i ciało skazańca zawiruje na linie niczym baletnica, stojący na placu ludzie zaczną wiwatować i obejmować się wzajemnie. Fotograf, który na tą okazję specjalnie przyjedzie z Krakowa, będzie robił zdjęcia, które potem ukażą się w lokalnej gazecie i będą też rozklejane na słupach ogłoszeniowych w mieście.
WWWJako pracownik służby więziennej po egzekucji dostanę trzy dni urlopu i do pracy przyjdę dopiero w poniedziałek. W tym czasie porządnie rozmówię się z Anią. Może nawet kupię kwiaty i w sobotę wproszę się na obiad do jej rodziców. A w niedzielę wpadnę do stryja Anzelma i napijemy się spirytusu w ogrodzie; potem stryj zacznie śpiewać partyzanckie piosenki a ciotka będzie mu złorzeczyć. Może nawet w czwartek pojadę na ryby. Tylko najpierw musimy go powiesić.
WWWNie znałem tego człowieka i niewiele wiedziałem o jego przeszłości. Słyszałem, jak na bloku mówiono o nim: ten skurwysyn, faszysta. Wiedziałem też, że w poprzednim tygodniu został osądzony przez Trybunał Narodowy i dostał huśtawkę. Mieli go przywieźć więzienną furgonetką z Krakowa i gdy czekaliśmy na nią na parkingu przed więzieniem, mój zastępca, kapral Wielawski powiedział:
- Podobno chcieli go już skończyć wcześniej.
- Kiedy?
- Zaraz po zatrzymaniu. To bydle było komendantem w obozie.
- Gdzie?
WWWJego odpowiedź zagłuszył silnik nadjeżdżającej furgonetki więziennej i pomyślałem, że później muszę go o to zapytać jeszcze raz. Auto wjechało na parking i zatrzymało się przed nami. Ze środka wysiadł kierowca i dwójka strażników. Przekazali nam dokumenty do podpisania a kierowca powiedział:
- Obrzydłe czasy, panie poruczniku. - Spojrzał na mnie, jakby szukał potwierdzenia swoich słów. - Ja jestem porządny człowiek, pan Czesiek poświadczy, a takiemu bydlakowi muszę za taryfiarza robić.
- Coś taki nerwowy? - wtrącił jeden ze strażników.
- Ja nerwowy? Wcale nie, ja spokojny człowiek jestem, panie Czesiu. Ale jakbym go miał na wyciągnięcie ręki, to bym chyba zajebał. - Splunął i dodał: - Taka jest złość we mnie.
- Za co? - Z zaciekawieniem zerkałem przez tylną szybę do wnętrza furgonetki; widziałem szary cień postaci w środku.
- Toż pan nie wie? - Kierowca spojrzał na mnie z wyrzutem. - Gorszego bydlaka w życiu żeś pan nie spotkał. Pana Czesia brat w tym obozie siedział. To niech pan Czesiek sam powie, źle gadam?
- Dobrze. - Stojący bliżej strażnik wyrzucił niedopałek i powiedział: - Tosiek, znaczy brat mój, po wyjściu z obozu czterdzieści kilo ważył. Do tej pory chleb po kątach chowa i przy jedzeniu na baczność staje. -Przypalił kolejnego papierosa i dodał: - Nic już z niego nie będzie.
- Wszyscy kogoś tam stracili - powiedział kierowca. - Pan Czesiek brata, ja siostrę i szwagra. A pan, panie Zenku?
- Matkę. I ojca.
- Właśnie. - Kierowca wskazał ręką Wielawskiego. - A ty, Mundek?
- Siostrę.
- A pan, panie poruczniku? - Zwrócił twarz w moją stronę.
- Nikogo.
- Nikogo? Przez całą okupację?
- Tak. Ale ja już przed wojną nie miałem zbyt wielu bliskich.
- Dobra, kończmy te gadki - powiedział młodszy strażnik. - Zabierajcie tego skurwysyna.
- Co z nim? - zapytałem.
- A co ma być? Czapę dostał.
- I dlatego musieliście przywieźć go aż tu?
- A tam. - Kierowca machnął ręką i powiedział: - Już na procesie były cyrki, panie poruczniku.
- Dlaczego?
- Każdy chciał go zobaczyć i przed sądem zebrały się tłumy. Na salę wpuszczali ich pojedynczo a kolejka była aż za miasto. - Kierowca mocno zaciągnął się papierosem. - Gdyby ich dopuścić, to chyba żywcem by go rozerwali. A i tak nie obyło się bez tych, no, incydentów i kilku naszych chłopaków po łbach dostało. Dzień po ogłoszeniu wyroku związek byłych więźniów złożył wniosek, by wieszać go w obozie. A od was jest najbliżej, więc go przywieźliśmy. I tyle.
WWWStrażnicy otworzyli tylne drzwi samochodu i wyciągnęli ze środka mężczyznę. Był bardzo wysoki; miał na sobie długi, wojskowy płaszcz, spod którego widać było białą, lnianą koszulę. Na głowie miał założony czarny, szmaciany worek, ściągnięty przy szyi parcianym sznurkiem. W spiętych kajdankami rękach ściskał pomięty kapelusz. Jeden ze strażników pchnął tego mężczyznę w naszą stronę i powiedział:
- Bierzcie go.
- Jasne - Wyrzuciłem papierosa i ująłem tego człowieka pod ramię; Wielawski schwycił go z drugiej strony. Wolną ręką przekazałem kierowcy dokumenty i powiedziałem: - Dobra, jedź pan już. Późno się robi.
- Jasne, lecę.
WWWGdy wsiedli do samochodu, kierowca wychylił się przez okno i zapytał:
- To kiedy go kończycie?
- Jeszcze nie wiem. Czekamy na Warszawę.
- Jasne -Kierowca pokiwał głową i zapalił silnik. - Lecę.
- Leć pan. Z Bogiem.
WWWSpojrzał na mnie dziwnie i wrzucił bieg. Gdy wyjeżdżali z parkingu, jeden ze strażników wychylił się przez okno furgonetki i zawołał:
- Tylko rozhuśtajcie go mocno, chłopaki!


WWWW celi pomogłem mu usiąść na łóżku, potem zdjąłem worek z jego głowy; siedział nieruchomo, mrużąc oczy. Wielawski wyszedł na korytarz.
- Czy coś pan potrzebuje? - zapytałem po niemiecku.
- Nie.
- Dobrze. Przyjdę do pana za chwilę.
WWWWyszedłem na korytarz i starannie zamknąłem drzwi celi. Stanąłem obok Wielawskiego i zapaliłem papierosa.
- Stary zabronił kontaktów z tym Niemcem -powiedziałem. - Tylko ja mogę z nim rozmawiać i przebywać w jego celi.
- Dlaczego?
- Nie wiem. Postaw tu na stałe jakiegoś wartownika.
- Po co? Przecie on i tak nie ucieknie.
- Po to, żeby ludziom nie przychodziły głupie pomysły do głowy. Ten Niemiec ma o własnych siłach wejść na szubienicę.
- Dobrze, niech i tak będzie. Znasz niemiecki?
- Tak. Byłem przez trzy lata na robotach i miałem okazję doszlifować wymowę.
- Nigdy o tym nie opowiadałeś.
- Bo nie było o czym.
- Co tam robiłeś?
- Tam była kobieta, Niemka, której mąż gdzieś zawieruszył się na froncie. No i pracowałem ciężko: w dzień na gospodarstwie a w nocy w łóżku tej kobiety. I jakoś mi ta wojna zleciała.
- Widzę, że nikomu lekko nie było.
- No.
- Gdybyś był kobietą, po wojnie ogolili by ci za to głowę.
- Ale jestem mężczyzną i gdy teraz to opowiadam, to wszyscy śmieją się i klepią mnie po ramieniu. Doceń ironię.
- Doceniam. Jak ona była?
- Normalna. To zabawne, że o to pytasz.
- Nie rozumiem.
- Gdy opowiadam tę historię przy wódce, to wszyscy pytają o to samo. Jaka ona była. Bo to niemiecka kobieta i wszyscy myślą, że jest inna od naszych. A jest taka sama. Tak samo pachnie, smakuje i poci się. A ty? Znałeś jakąś Niemkę?
WWWPosmutniał; spojrzał na mnie i powiedział:
- Mówili ci.
- Co takiego?
- Na pewno ci mówili. Ludzie to bydlęta.
- Nie rozumiem.
- Nie musisz. Byłem w Berlinie, gdy skończyła się wojna. Zostały tylko ruiny, nasi żołnierze i ich kobiety. I nie było nikogo, kto mógłby je bronić. Wiesz, ja przez całą wojnę pilnowałem się bardzo, by nie zrobić czegoś, co byłoby niemiłe Bogu. Ale tam się na chwilę zagapiłem i straciłem go z oczu. Do dziś słyszę krzyki tych kobiet. I opowiadam o tym. I dlatego nikt nie chce pić ze mną wódki.
- I dlatego pijesz sam?. Opowiadałeś o tym żonie?
- Ona wie, że piję.
- Pytałem o te Niemki.
- Idź do diabła. Jesteś taki sam.
WWWOdwrócił się i chciał odejść, gdy złapałem go za rękę.
- Poczekaj - powiedziałem. - Ja to wszystko znam tylko z opowieści. I wiesz, myślę, że dlatego stary wybrał mnie. Wszyscy go tu nienawidzą, tego Niemca. A mi jest zupełnie obojętny.
- Co jest z tobą? - Strącił moją dłoń z ramienia i powiedział: - Nie wiesz, co ten skurwysyn robił w czasie wojny?
- Nie. I nie chcę wiedzieć. Dla mnie to tylko kolejny więzień.
- Łukasz, nie wolno tak mówić.
- Dlaczego?
- Przez tego skurwysyna zakatowano tysiące ludzi. - Przysunął się do mnie blisko; był niższy i musiał zadrzeć od góry głowę, by spojrzeć mi w oczy. - A teraz trzeba mu zapłacić.
- Dobrze. To ile razy mamy go powiesić? Pięć, dziesięć, tysiąc? A może więcej?
- Nie rozumiem.
- Rozumiesz -powiedziałem. - Odsuń się. Czuć od ciebie wódkę.
- Za twoje nie piję -powiedział i cofnął się.
- Możesz pić, ale nie na mojej zmianie.
- O co ci chodzi?
- O nic. Zapytałem tylko, ile razy trzeba go powiesić. Lub ilu takich jak on?
- Wszystkich.
- I co? Jak już powiesimy wszystkich, to czym będziemy się od nich różnić?
- Pieprzysz.
- Jak zabraknie nam ich do wieszania, do do równego rachunku dodamy te Niemki, które śnią ci się po nocach. Może wtedy będzie po równo.
- Już wystarczy. Już nie chcę o tym mówić.
- Dobrze.
- I z nim też nie rozmawiaj. To zły człowiek.
- Tylko takich ostatnio spotykam.


WWWGdy wróciłem do jego celi, stał przy oknie; odwrócił się w moją stronę i wtedy dopiero przyjrzałem mu się dokładnie. Lewa część jego twarzy, wraz z powieką, opadała na dół; potem zauważyłem jeszcze, że dopiero gdy się uśmiecha lub złości, jego twarz staje się symetryczna.
- Za chwilę ktoś przyniesie panu jedzenie -powiedziałem po niemiecku.
- Dobrze.
WWW Wtedy dostrzegłem zdjęcie tej dziewczyny; leżało na więziennej szafce i na tle jej szarego blatu widziałem je bardzo wyraźnie. Ta dziewczyna ze zdjęcia była bardzo ładna, miała długie włosy i delikatne rysy twarzy. Bardzo mi się podobała i spojrzałem na to zdjęcie jeszcze raz. I on to zobaczył.
- Ma na imię Ruth -powiedział.
- Co?
- Ta dziewczyna ma na imię Ruth. I jest moja.
WWWPatrzyłem na niego uważnie; uśmiechnął się i powiedział:
- Tak, proszę pana, wystarczyło nam czasu.
- Gdzie ona teraz jest?
- Nie wiem dokładnie. Przed kapitulacją udało mi się ją przerzucić do Niemiec.
- Do Berlina?
- Nie.
- Szkoda -powiedziałem a potem zrobiło mi się wstyd.
- Dlaczego?
- Nie wiem. - Odwróciłem wzrok. - To duże miasto.
- Macie takie obraźliwe słowo o matkach, nie pamiętam dokładnie, jak brzmi po polsku. Często je od was słyszałem, jeszcze w obozie i potem na przesłuchaniu. I w czasie procesu.
- Skurwysyn. Przecież też go używacie.
- Używamy, ale po polsku brzmi ładniej. Pan jesteś skurwysyn. I proszę się nie obrażać.
- Nie rozumiem.
- Rozumiesz pan. - Skrzywił się i przez chwilę jego twarz wydawała się symetryczna. - Bo pan wiesz, że stolica kraju, który skapitulował, to nie jest dobre miejsce dla samotnej kobiety.
- Byliście szczęśliwi?
- Miał pan się nie obrażać.
- Myślałem, że może pan o niej spokojnie rozmawiać.
- Jak widać, nie.
WWWWyjąłem z paczki papierosa i przez chwilę obracałem go w palcach. Niemiec przyglądał mi się uważnie.
- Czy mogę...
- Nie. - Zapaliłem papierosa i spytałem: - Jaka ona była?
- To zabawne. Pyta pan, jaką była kobietą?
- Tak.
- Nie wiem. Byliśmy ze sobą tylko kilka lat.
WWWZaśmiałem się i dostrzegłem na jego twarzy wyraz zadowolenia.
- Sądzę, że by pana polubiła -powiedział.
- Dlaczego? Mam nadzieję, że nie jestem do pana podobny.
- Myśli pan, że zwracałaby na to uwagę?
- Myślę, że to się liczy.
- Szkoda, że nie porozmawiamy o tym za kilka lat. Wtedy, kiedy już pan znajdziesz jakąś kobietę i ona pozwoli panu trzymać głowę na swoim brzuchu. Taką, która pozwoli ubrudzić się własną krwią i przeżyć ze sobą kilka lat. Szkoda, że wtedy nie porozmawiamy o tym.
- Nawet jeśli, to nie z mojej winy.
WWWOdwrócił się do okna i powiedział:
- Jestem zmęczony. Proszę już sobie iść.
- Dobrze. Przyjdę jutro.

WWWPotem nie widziałem go przez kilka dni; musiałem załatwić kilka innych spraw i tak naprawdę nie miałem ochoty z nim rozmawiać. Odwiedziłem go dopiero wtedy, gdy znaliśmy już termin egzekucji. To był poniedziałek i gdy rozmawialiśmy, ten Niemiec stał blisko mnie.
- Proszę mi powiedzieć. To będzie publiczna egzekucja? - zapytał.
- Niezupełnie. Będą ludzie z ministerstwa i trochę żołnierzy.
- To dobrze.
- Nie wiem. Będziemy pana wieszać na terenie obozu.
WWWSpojrzał na mnie zdziwiony.
- Dlaczego? - zapytał; mówił bardzo niewyraźnie.
- Zrzeszenie byłych więźniów złożyło oficjalną prośbę, a że nowa władza lubi nadawać rangę takim wydarzeniom, więc się zgodzono.
- A pan? Czy pan będzie ze mną do końca?
- Tak.
- I co będzie potem?
- Czy to dla pana ważne?
- Tak. Proszę mi powiedzieć.
- Dobrze. - Zapaliłem papierosa a ten Niemiec przysunął się jeszcze bliżej - Potem zawieziemy pana do instytutu anatomicznego i lekarze zbadają pańskie ciało. To, co z pana zostanie wrzucą do pieca a potem rozsypią popiół. Ktoś po prostu wyniesie wiadro gorącego popiołu i wysypie je na placu za instytutem. Jest tam taka mała łączka, żeby do niej dojść trzeba przejść kilka ulic. Gdy wieje wiatr, to idąc trzeba uważać, by nie sparzyć się popiołem. I to już będzie koniec a ja wrócę do domu. - Strząchnąłem popiół z papierosa do otwartej dłoni i dodałem: - A jeszcze wcześniej napijemy się wódki.
- Symbolika byłaby pełniejsza, gdyby wszystko to dokonało się na terenie obozu. Łącznie z ciałopaleniem.
- Dlaczego?
- W imię kompozycji.
- Możliwe, ja nie wiem.
- Robił pan to już wcześniej?
- Pyta pan o egzekucję?
- Nie. Pytam o popiół.
- Tak.
- Czy będę mógł o coś poprosić?
- Tak. O księdza i o papierosa. Ale to już tam, na miejscu.
- Dziękuję.
- Wiąże się z tym jednak pewna niedogodność. - Skończyłem palić papierosa i palcami wykruszyłem resztkę żaru na podłogę. Niedopałek schowałem do kieszeni. - Ten ksiądz nie zna niemieckiego. Jeżeli pan pozwoli, mogę tłumaczyć jego słowa.
- Potrafi pan przetłumaczyć wszystko, co chcę powiedzieć?
- Myślę, że tak.
- Dobrze. Chciałbym poprosić o coś jeszcze.
- O co?
- Na terenie obozu jest dom w którym mieszkaliśmy w czasie wojny. Chciałbym go odwiedzić.
- Dobrze. Zapytam o to.
- Dziękuję.
- To dla pana ważne miejsce?
- Tak. Mieszkaliśmy tam razem. Mieliśmy pokój na piętrze i było nam tam dobrze. Tak. - Potarł dłonią policzek. - Myślę, że to dla mnie ważne miejsce.
- I ja mam do pana prośbę.
- Jaką?
- Chciałbym zdjęcie tej dziewczyny.
WWWPatrzył na mnie uważnie przez chwilę.
- Nie mogę. To pamiątka.
- Proszę docenić, że w ogóle pytam. Mógłbym je po prostu zabrać.
- Proszę pamiętać, że jest to również pamiątka po mnie. Proszę pozwolić mi je zabrać na egzekucję. Potem będzie pańskie.
- Pan ją kochał?
- Nie wiem. Może.
- To dlaczego chce je pan zabrać ze sobą?.
- Wcześniej myślałem, że będzie mi łatwiej. Że nie będę o tym myślał, gdy będę miał jej zdjęcie. Ale to nie prawda. Wcale nie jest łatwiej.
- Może dlatego, że pan jej nie kochał.
- Nie. Wiara mówi wyraźnie, że łatwiej umiera się z przekonaniem, że ktoś nas kocha. Ale teraz wiem, że to nie prawda. Na końcu każdy jest sam. I nie ważne, czy kochamy Boga czy kobietę. Nie ma między nimi różnicy.
- A jeśli nie ma pan racji?.
- Nie wiem. Dlatego chcę zabrać jej zdjęcie i się przekonać.
- Dobrze. Pan nie czuje do mnie urazy, za to co się stanie?
- Nie. A czy pan czuje urazę do mnie, za to co się stało?
- Również nie.
- Nie wierzę panu. Proszę to udowodnić.
- Jak?
- Proszę opowiedzieć mi o egzekucji.
- Przecież panu mówiłem.
- Nie. Pan mówił co się stanie potem. Ja chcę usłyszeć od pana, co stanie się w obozie.
- Dlaczego?
- Chcę usłyszeć jak pan to mówi.
- Dlaczego? - powtórzyłem.
- Bo chcę coś sprawdzić. Proszę mówić.
- Dobrze, tylko za bardzo nie ma o czym. Po prostu zawieziemy pana na teren obozu i powiesimy. I tyle.
- Czy to już tam jest?
- Co takiego?
- To. Czy już to zbudowano?
- Ma pan na myśli szubienicę?
- Tak.
- Jeszcze nie.
- Gdy pan to mówi, to myśli pan szubienica czy huśtawka.
- Szubienica.
- To dobrze.
- Dlaczego.
- Bo to znaczy, że widzi pan jeszcze we mnie człowieka. Sumienie jeszcze nie podpowiada panu, że łatwiej zabić, gdy wcześniej poniży się i ośmieszy swoją ofiarę. Najtrudniej jest znaleźć usprawiedliwienie dla swojej podłości. Potem jest już łatwo.
- Skąd pan to wie?
- To zabawne, że pyta pan o to akurat mnie. Proszę się pilnować w następnych latach.
- Dlaczego?
- Bo w tym fachu łatwo się zgubić. Psy, które mieliśmy w obozie do pilnowania więźniów, po pewnym czasie zaczynały kąsać bez polecenia.
- Dobrze. Będę o tym pamiętał.
WWWStaliśmy przez chwilę w milczeniu i nie patrzyliśmy na siebie. A potem on zapytał:
- Czy został już ustalony termin egzekucji?
- Nie mogę panu powiedzieć.
- To po czym poznam, że to już?
- Zawsze przychodzę do pana sam. Tego dnia przyjdziemy we czwórkę.
- Dobre i to. Dziękuję.

WWWGdy otworzyłem drzwi celi, wydało mi się, że się ucieszył. Potem odsunąłem się na bok i przepuściłem moich towarzyszy: Wielawskiego i jeszcze dwóch żołnierzy. Niemiec cofnął się pod ścianę; wydało mi się, że drżą mu ramiona.
- Proszę się ubrać -powiedziałem. - Wychodzimy.
- Zasłonicie mi oczy?
- Nie. Dziś będzie pan wszystko widział wyraźnie.
WWW Wyszliśmy na korytarz więzienia a stojący przy drzwiach strażnik odwrócił się twarzą do ściany. Niemiec zatrzymał się obok niego i zapytał:
- Dlaczego on to robi?
- Takie dostał rozkazy -powiedziałem. - Żaden ze strażników nie może na pana dziś patrzeć.
WWWNiemiec pokiwał głową i powiedział:
- To dobrze. Bałem się, że to z obrzydzenia.
WWWWzięliśmy go pod ręce i wyszliśmy na dziedziniec.

WWWGdy nasza furgonetka wjeżdżała na teren byłego obozu koncentracyjnego, stojący przy bramie strażnik zażądał okazania dokumentów.
- Straszny dziś ruch, panie poruczniku -powiedział.
- Wiem.
WWWPrzez otwartą szybę podałem mu papiery; spojrzał na nagłówek i powiedział:
- Wjeżdżajcie. Czekają już na was.
WWWNigdy wcześniej nie byłem w obozie, więc gdy wysiadłem z samochodu, patrzyłem na wszystko z ciekawością. Na pawilony więźniów i na budynki krematorium; na ogrodzenie z drutu kolczastego i na wysokie kominy; i na ziemię pod nogami, gdzie bielały kości gładkie jak polne kamienie. I zastanawiałem się, dlaczego ziemia nie jest tu czarna, tylko szara; dopiero potem zrozumiałem, że to popiół, który przykrył wszystko dokoła. I że idąc po terenie obozu, tak naprawdę depczę to wszystko, co pozostało po miłości, pragnieniach i wierze innych ludzi. I on też to chyba zrozumiał; szedł ze spuszczoną głową i musieliśmy go podtrzymywać, by nie upadł.
- Zgodnie z pana prośbą, przejdziemy teraz do tego budynku o którym pan wspominał -powiedziałem. - Tam będzie mógł pan spokojnie się wyspowiadać.
- Dziękuję -Spojrzał na mnie z wdzięcznością i wydało mi się, że również lekko uścisnął mnie za rękę.
WWWTego dnia na terenie obozu było wielu ludzi, lecz na żadnej z mijanych twarzy nie widziałem współczucia. Żołnierze utworzyli szpaler i doszliśmy do tego budynku. Przed drzwiami czekał na nas ksiądz i razem weszliśmy do środka.
WWWWnętrze było zupełnie zdewastowane; na ciemnych i brudnych ścianach łuszczyła się farba a w świetle wpadającym przez powybijane okienne szyby tańczyły drobinki kurzu. Niemiec dotknął jednej ze ścian w miejscu, gdzie widoczny był jaśniejszy ślad po wiszącym kiedyś obrazie.
- Gdzie teraz? - zapytałem.
- Na górę i w prawo.
WWWWeszliśmy po drewnianych schodach; skrzypiały przy każdym kroku. Na górze Niemiec wskazał pierwsze drzwi i powiedział:
- To tu.
WWWWeszliśmy do tego pokoju. Był również kompletnie zniszczony; duże, metalowe łóżko leżało przewrócone na bok, wszędzie walały się fragmenty materaca, wyrwane strony z książek i pocięte fragmenty mebli i stołu. W rogu pokoju, pod osmoloną ścianą był ślad po palonym niegdyś ognisku. Wielawski dał znak żołnierzom i wyszli z pokoju zamykając za sobą drzwi. Słyszałem ich głosy na korytarzu i byłem pewien, że stoją tam i palą papierosy.
WWWNiemiec stanął przy oknie balkonowym i patrzył gdzieś w dal. Dotknął dłonią metalowego łóżka i wydało mi się, że jego ramiona zadrżały.
- To nie ma sensu -powiedział. - Ja nic nie czuję.
WWWKsiądz z obrzydzeniem rozglądał się po pokoju. Podniosłem jedno z krzeseł i postawiłem pod ścianą.
- Tu będzie dobrze?
- Tak.
WWWKsiądz usiadł na krześle a Niemiec ukląkł obok niego. Stanąłem za nim i położyłem rękę na jego ramieniu, tak jak kładzie ją ojciec chrzestny na ramieniu dziecka przystępującego do pierwszej komunii. Mówił powoli a ja starałem się dokładnie przetłumaczyć każde jego słowo. I w miarę gdy mówiłem, twarz księdza stawała się coraz bledsza, aż w końcu zszarzała zupełnie. Mi również nie było łatwo, zwłaszcza że Niemiec opowiadając o tej dziewczynie, zwrócił twarz w moją stronę i mówił tylko do mnie. Nie chcę o tym pisać. Po skończonej spowiedzi ksiądz stanął twarzą do ściany i modlił się żarliwie.
WWWNiemiec nadal klęczał. Podszedłem do niego i całej siły uderzyłem w twarz; przewrócił się a ja zacząłem go kopać. I nie przestawałem nawet wtedy, gdy usłyszałem kroki na korytarzu. Potem do pokoju wbiegli żołnierze, rzucili się na mnie i przewrócili na betonową posadzkę. Wyciągnęli mnie na korytarz; usłyszałem szczęk zamka tetetki i jeden z nich zawołał:
- Wszyscy na bok.
WWWOdskoczyli pod ścianę i dostrzegłem Wielawskiego; stał na szeroko rozstawionych nogach i mierzył do mnie z pistoletu.
- Będziesz spokojny? - zapytał.
- Tak.
- Na pewno?
- Na pewno.
- Dobrze. -Schował tetetkę do kabury; potem pomógł mi wstać. - Łukasz, będę musiał to zgłosić.
- Wiem. Poczekasz do poniedziałku?
- Poczekam. - Spojrzał na zegarek i powiedział: - Szybko, dochodzi dziesiąta. Teraz musimy się już śpieszyć.
WWWWróciliśmy do pokoju; Niemiec leżał na podłodze. Strażnicy w milczeniu podnieśli go z podłogi i wytarli krew z twarzy. Starałem się nie patrzeć na niego.
Może nikt nie zauważy - powiedział Wielawski oglądając jego twarz. - Co ci odbiło?
WWWNie odpowiedziałem.
- Dobra, bierzcie go. Łukasz, idziesz z tyłu.
WWWWzięli go pod ręce i ruszyli w kierunku drzwi. Gdy przechodzili obok mnie, Niemiec zatrzymał się i powiedział:
- Daj mi papierosa.
- Zdjęcie.
- Weźmiesz sobie potem.
- Chcę teraz.
WWWPatrzył na mnie przez chwilę, po czym spojrzał w dół i powiedział:
- Mam je tu, pod koszulą.
WWWChciałem tam sięgnąć, ale Wielawski złapał mnie za nadgarstki.
- Zostaw - powiedziałem i odepchnąłem jego ręce.
WWWRozchyliłem płaszcz tego Niemca i sięgnąłem pod jego koszulę; przez chwilę błądziłem dłonią po jego piersi i czułem pod palcami mokrą i zimną skórę. Zajęło mi chwilę, nim znalazłem to zdjęcie; potem jeszcze długo czułem jego zapach na palcach. Wyjąłem z kieszeni papierosy i zapaliłem jednego. Potem podałem mu go do ust, jak kochance; zaciągnął się mocno. Palił tak długo, aż dostrzegłem, że żar parzy go w usta; wtedy zabrałem niedopałek i zdeptałem obcasem.
- Chodźmy - powiedziałem.
- Załóż mi kapelusz - poprosił.
- Dobrze.
WWWA potem wyszliśmy na zewnątrz i nie patrząc nikomu w oczy, poszliśmy na plac, gdzie stała huśtawka. Ksiądz szedł za nami, powoli i niezgrabnie, jakby usłyszane słowa ciążyły mu niezmiernie.

WWWBył spokojny; stojący za jego plecami żołnierz zdjął mu z głowy kapelusz i teraz, w dziennym świetle jego włosy wydały mi się jeszcze jaśniejsze. Wprowadzili go na pomost i założyli pętle na szyję; jeden z oprawców zaciągnął węzeł liny na jego karku a drugi przerzucił jej koniec przez belkę szubienicy i przywiązał do metalowego uchwytu.
WWWOdwróciłem się twarzą do ściany; słyszałem za sobą ich oddechy i nerwowe szepty. Jeden z oprawców podszedł do szubienicy i kopnięciem zwolnił mechanizm - usłyszałem jak zgrzytnęła zapadnia i przez tłum przeszło westchnienie. A potem rozległy się okrzyki radości, wiwaty i oklaski; ludzie chwytali się za ręce i obejmowali wzajemnie. Cieszyli się jak dzieci.
WWWNa małym dziedzińcu począł unosić się dym papierosowy i wkrótce przesłonił wszystko. Zaczęły łzawić mi oczy i nie widziałem dokładnie. Dym przysłonił wirującą postać wisielca, jego oprawców i tych, którzy stali z boku.

WWWPrzed południem przywieźliśmy go do instytutu anatomicznego i oddaliśmy w ręce lekarzy. Czekałem na korytarzu pawilonu medycznego i paliłem papierosy; przez szklaną szybę w drzwiach prosektorium widziałem cienie lekarzy i studentów. Zważyli go i zmierzyli; potem otworzyli jego ciało i zbadali organy. Jeden z nich wyszedł na korytarz na papierosa i mówił, że są bardzo zawiedzeni, gdyż nie znaleźli niczego, co odstawało by od normy. To, co z niego zostało, wrzucili go do płóciennego worka i zawieźli na metalowym wózku do spalarni. Na miejscu pomogłem palaczowi ułożyć go na metalowym stole i zamknąć klapę pieca. Potem staliśmy z boku i paliliśmy papierosy.
WWWPotem szedłem ciemnym korytarzem piwnicy instytutu i niesione wiadro z popiołem ciążyło mi niezmiernie; musiałem zatrzymywać się co kilkanaście kroków i przekładać je do drugiej ręki. Potem ciemność się skończyła i wyszedłem na zewnątrz, na słońce. I szedłem pustą ulicą, pośród ruin i zgliszczy, i doszedłem do miejsca, gdzie kończyło się szare, zgruzowane miasto i zaczynała czysta, zielona łąka. I stałem tam jeszcze długo, i wiejący wiatr wznosił rozsypany popiół do nieba, i czułem jego zapach i ciepło, i smak na spierzchniętych wargach.

WWWA potem przyszła niedziela i siedzieliśmy przy stoliku w ogrodzie stryj Anzelma. Wiatr roznosił płatki z kwitnących drzew i targał rogami białego obrusa, wprawiając w drżenie kieliszki stojące przed nami. Stryj nalał wódki i odstawił butelkę pod stół. Podał mi kieliszek i powiedział:
- A nie męczycie tam czasem naszych chłopaków?
- Nie, stryju.
- Słyszałem, że w Radomiu kilku skończyła nowa władza.
- Do nas to jeszcze nie dotarło. Na razie rozliczamy hitlerowców.
- Bo wiesz, twój ojciec kazał mi mieć na ciebie oko.
- Nie martw się. Nie będziesz musiał się wstydzić.
WWWTrąciliśmy się kieliszkami i wypiliśmy.
- A co z tą dziewczyną? Jak ona miała na imię?
- Ania. - Otarłem usta dłonią. - Nic, nie wyszło nam.
WWWStryj pokiwał głową a ja zapytałem:
- Byłeś w partyzantce?
- Cicho... - Przyłożył palec do ust i dodał: - Bo ciotka usłyszy.
- Ciotki tu nie ma. Byłeś?
- Żartujesz? W moim wieku? Ale w czasie okupacji wywieźli nas na wieś i tam przychodzili leśni. Spodobało mi się. - Stryj zerknął w kierunku domu i zanucił:
Z łąk skoszonych aromaty szły...*
- Nie boisz się? - zapytałem.
- Czego?
- Śpiewać tych piosenek.
- Nie jestem głupi. Śpiewam tylko wtedy, gdy ona słyszy.
WWWWiele lat później, będąc na pogrzebie stryja, słyszałem jak ktoś mówi szeptem, że zmarły był znanym w okolicy partyzantem i dobrym człowiekiem. Nie wiem, która z tych opinii rozśmieszyła mnie wtedy bardziej.
- Po co ją denerwujesz? - zapytałem.
- Dla zasady. Ty też sobie znajdź jakąś fajną dziewczynę i ją wkurzaj.
- Już znalazłem.
- Jak ma imię?
- Ruth.
- Niemka? To tamta?
- Nie. Inna.
- Taka sama, zobaczysz.
- Nie wiem. Żeby się przekonać, musiałbym to wszystko rzucić w cholerę i jechać za nią.
- I zrobisz to?
- Stryju, pamiętaj, że pytasz mnie o to, gdy jestem pijany. Żeby ją odnaleźć, musiałbym już dziś wyruszyć w drogę. Zwłaszcza, że może się zdarzyć, że jutro nie będę mógł już nic zrobić. Więc tak, odnajdę ją. Chyba że wcześniej wytrzeźwieję i zamiast na dworzec kolejowy, po prostu pójdę do domu.
- Synu, nie ma kobiety, dla której można by zostawić wszystko i iść za nią. Może były takie przed wojną, ale teraz już nie ma. Na końcu zawsze jest zawód i cierpienie.
WWWStryj przysunął się do mnie i położył mi rękę na ramieniu. Patrzył na mnie przez chwilę z rozbawieniem.
- Żeby nie był ci jednak zbyt łatwo -powiedział - to wiedz, że nie ma też takiej, dla której warto zostać na całe życie w domu.
WWWChciałem jeszcze o coś zapytać ale stryj przerwał mi gestem dłoni.
- O tym nawet nie myśl -powiedział. - Musiałby być taki jak ty. Myśleć i mówić jak ty. A wtedy należałoby go zabić a nie iść za nim.
WWWStryj Anzelm był bardzo mądrym człowiekiem i dlatego nic już więcej nie powiedział na temat kobiet; zwrócił twarz w kierunku domu i dostrzegłszy ciotkę, dość głośno zanucił:

Niech się pani pomodli, dzisiaj w mojej intencji,
bo wyprawa mnie czeka, niebezpieczna i zła.
Może pani modlitwa, będzie dla mnie skuteczną
i uchroni od złego, tego co prosi tak. *



* cytowane fragmenty pochodzą z piosenki „Niech się pani pomodli” (autor nieznany). Polecam współczesną wersję tej piosenki - znakomita.
Ostatnio zmieniony śr 09 maja 2012, 23:29 przez Filip, łącznie zmieniany 3 razy.

2
Pilif pisze:Będziemy wieszać go we wtorek i przyjdzie wielu ludzi, by obejrzeć egzekucję. Będą żołnierze i pracownicy ministerstwa. Będzie delegacja z partii i związku byłych więźniów. Będzie też sporo cywili, a ci z nich, którzy nie otrzymają przepustek, staną za drutami obozu i będą narzekać, że nie widzą wszystkiego wyraźnie.
WWWJa będę stał blisko.
Sam widzisz - nagromadzenie powtórzeń. W dalszym kawałku to samo.
Cywil - osoba, które nie służy w wojsku. Zatem partyjni, byli więźniowie to też cywile. Może lepiej - gapie.
Pilif pisze:A w niedzielę wpadnę do stryja Anzelma i napijemy się spirytusu w ogrodzie (1); potem stryj zacznie śpiewać partyzanckie piosenki (2) a ciotka będzie mu złorzeczyć.
1 i 2 - przecinek. Nadużywasz średnika.
Pilif pisze:Przekazali nam dokumenty do podpisania (przecinek) a kierowca powiedział:
W dialogu rażą mnie nadmiernie używane zdrobnienia imion. To jakoś nie pasuje mi do tematyki rozmowy. Ale to tylko mój kaprys.
Pilif pisze:W spiętych kajdankami rękach ściskał pomięty kapelusz. Jeden ze strażników pchnął (1)tego mężczyznę w naszą stronę i powiedział
1. go
Pilif pisze:WPotem nie widziałem go przez kilka dni; musiałem załatwić kilka innych spraw i tak naprawdę nie miałem ochoty z nim rozmawiać. Odwiedziłem go dopiero wtedy, gdy znaliśmy już termin egzekucji.
Nie jest jasne kogo - Niemca, czy strażnika, z którym rozmawiał.
Pilif pisze:To był poniedziałek i gdy rozmawialiśmy, ten Niemiec stał blisko mnie.
MY rozmawialiśmy, czyli bohater i ktoś jeszcze, a Niemiec stał obok?
ten - niepotrzebne
Pilif pisze:- Dlaczego? - zapytał; mówił bardzo niewyraźnie.
Dlaczego mówił niewyraźnie?
Pogr - wywaliłabym, powtórzenie.
Co do interpunkcji - zerknij na zasady dotyczące stosowania średnika i przecinków przed a.
Co do treści, to nie jest to temat, który przypadł mi do gustu. Dlatego też zostawię ocenę fabuły i bohatera komu innemu. Pomimo tematyki, po przeczytaniu mam wrażenie pewnej bladości emocji. Zarówno moich jako czytelnika - tekst trochę po mnie spłynął, jak i przeżywania bohatera - wydaje mi się on nijaki w swoich stanach emocjonalnych, ten wybuch złości jest zupełnie niepasujący i słabo ukazany (wewnętrznie). Dialogi dobre, posługujesz się językiem płynnie, pomimo drobnych potknięć czyta się dobrze. Chętnie przeczytałabym coś Twojego, ale o innej tematyce.

3
Podchodzę kolejny raz do tego tekstu i wciąż nie wiem na pewno...
To jeden z takich, co do których mam wątpliwości, czy mi się podoba, czy nie podoba.
Generalnie - mam zastrzeżenia do konstrukcji psychologicznej postaci. Pewnie wszystkich - albo coś się dzieje na poziomie interakcji i stad wrażenie, że każda postać jest psychologicznie "szczerbata".

Zadaję sobie pytanie" Kim jest bohater - narrator?"
No bo kim jest?
mamy kilka kresek biografii
wojna na robotach przymusowych, seks z Niemką (nb - za uprawianie seksu z Polakami Niemki szły do obozu, a mężczyzna był wieszany publicznie), pracuje jako kat-opiekun skazanego. Jest uczciwym konformistą i raczej człowiekiem o dość nieskomplikowanej psyche - ot, liść niesiony wypadkami losu.
Dominantą tej postaci jest jego ...nijakość.To moje odczucie. Nie jest wypalony ani doświadczony traumą - jest pusty. Syndrom "ocalonego"? Może. Nie wiem. Ta jego pustka to nie element psychologii postaci, to jest niena(za)pisana konstrukcja bohatera - błąd warsztatowy.
Pilif - wiesz... brakuje mi czegoś, co stanowiłoby o oryginalności stosunku do tego tematu. Podejmowanie go współcześnie - to nie może być rozrachunek z "porachowaną" już wzdłuż i wszerz, w poprzek i naokoło II wojną. To epigoństwo. Narracja behawioralna, rozmowy z katem, pierwszy dzień wolności - to już było. Nie szukałeś nowego. Naśladowałeś.

I dlatego mam wątpliwości. Bo NIC nie powiedziałeś, czego bym nie słyszała.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

4
Caroll, Nataszo, dzięki za opinię.
Obie zwróciłyście uwagę na tą "nijakość" bohatera i jego kiepską konstrukcję. Dla mnie to b. wartościowe uwagi. Dzięki, dziewczyny.

Trochę się potłumaczę: w pierwszej wersji bohater-narrator miał być drapieżny i zły - potem uznałem, że to mało interesujące, wręcz nudne i postanowiłem to zmienić. Została po nim tylko scena pobicia i i parę dialogów (mój błąd - szkoda mi było to wycinać) - wyszło kiepsko, bo nie pasuje do tego nowego bohatera.
Nowy narrator miał być przede wszystkim "bez bagażu" wojennego - żadnej traumy, wypalenia, złych wspomnień. Taki koleś, któremu wszędzie jest dobrze i tak naprawdę stoi gdzieś pośrodku. Pracuje w służbie więziennej PRL i na pożegnanie mówi "z Bogiem". Sypiał z tą Niemką, bo tak było wygodnie i potem opowiada o tym przy wódce. Krytykuje działania odwetowe (egzekucje) a jednocześnie pracuje w tym kieracie. Potrafi być złośliwy (Berlin) a jednocześnie współczuć temu więźniowi. Nawet ten układ strażnik-więzień miał być nieokreślony, tak by bohater dzielił fascynację pomiędzy tą dziewczyną ze zdjęcia i mężczyzną, którego ma zaprowadzić na szubienicę. Wyszedł pusty i nijaki (dzięki za opinię!!!) - to moja porażka i temat do dopracowania w przyszłości. Zabrakło warsztatu i wiedzy.


Nataszo, odnośnie oryginalności i naśladownictwa - tu bym prosił o wskazanie konkretnych przykładów (scen, relacji, zachowań, dialogów). Chyba, że zakładasz, że po Rozmowach z katem (relacja więzień-strażnik, kat-ofiara) i Pierwszym dniu wolności (oflag i historia Ingi) nie można już tych tematów i II WŚ dotykać (przynajmniej próbować).
Przy tych założeniach, to wszystko już było i wszystko co powstało później jest naśladownictwem - oczywiście, mamy taki temat na WM:)

5
Pilif pisze:Sypiał z tą Niemką, bo tak było wygodnie i potem opowiada o tym przy wódce.
To sprawdź! Koniecznie. Bo to sypianie z Niemką to nie był różowy los. Naprawdę - groziło to śmiercią. Znam przypadek konkretny - ale sporo też na ten temat czytałam. To było prawnie zabronione. Więc nie robił tego "z wygody", bo i w kodeksie robotników przymusowych była "wrogość rasowa". Poślij go nie jako przymusowego, ale ochotnika. oni mieli "wygodniej", wolne i w ogóle...
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

6
Sypianie z Wrogiem nigdzie nie jest tolerowane - tak było od zawsze. Zakładam, że ten mój hero nie obnosił się z tym w trakcie, tylko po wojnie.
Też czytałem - stąd dialog o goleniu głowy (wybrałem wersję light). Smutne czasy.
Na marginesie: czytałaś Niebieski rower?

7
Pilif pisze: Rozmowach z katem (relacja więzień-strażnik, kat-ofiara) i Pierwszym dniu wolności (oflag i historia Ingi) nie można już tych tematów i II WŚ dotykać (przynajmniej próbować).
Nie zrozumieliśmy się - nie chodziło mi o bazowanie na tekstach, ale na "wałkowaniu" tematu według obecnych już w rozrachunkowej literaturze wzorów.
Można dotykać, podejmować. Ale wydaje mi się, że odkrywanie odkrytego jest błędem.
Skup się na jednej postaci - narratorze lub skazańcu, przeszukaj jego duszę.
Zobacz - w narratorze wskazujesz dysonanse, demonstrujesz je w narracji, ale jednocześnie te dysonanse gdzieś Ci się chowają po kątach. Przenieś punkty ciężkości, wydobądź z tych motywów ich sens (lub bezsens). Szukałam związków tych dwóch Niemek w świadomości narratora - bo przecież istotne, że obie były Niemkami, nie? Ale w opowiadaniu nie rozpoznaję tego związku.
Jest katem kata, nie ma poczucia zabijania, tylko wymierzania sprawiedliwości, a jednocześnie nawiązuje się jakaś bliskość między nimi. Nie ma poczucia negacji czynów oprawcy? Więc jego bycie katem to małe piwko przed śniadaniem.
Motyw dziewczyny - tej Anny - jego stosunek do kobiety? Puste miejsce.
Do stworzenia kalekiej osobowości nie potrzeba artylerii wojny i obozów koncentracyjnych, PRL i innych. Dlatego - albo to jest epigoństwo wykorzystujące wiedzę czytelnika z innych utworów, albo nie do końca wniknąłeś w psychologię swojego bohatera i pozostałeś na poziomie obrazowania schematem, który ty sam wypełniasz w sobie niejako poza tekstem. Bo w tekście tego nie ma. Dyskursu.

EDIT - czytałam, ale to... gniot był, o ile pamiętam. Tyle że tak mogło być... A zycie czasami jest strasznym gniotem...
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

8
To właśnie dla mnie duży problem - nie umiem (jeszcze!!!) zasygnalizować znaczenia danej sceny/postaci. Przez to wszystko się rozmywa. Nie wiem też, czy umiejętność właściwego akcentowania to rzecz do wyuczenia, zobaczymy - wiem natomiast, że opis psychologii postaci chcę robić w sposób prosty i głównie za pomocą dialogu.
Na razie plan mam prosty: opisy mają dotyczyć tylko reakcji fizycznych bohaterów - opisywanie uczuć/przeżyć i całe to mazianie piórkiem to dla mnie abstrakcja:).

Odnośnie NR - tak, to właśnie to romansidło-plagiacik w realiach II wś.

9
I jeszcze dopowiem od strony konstrukcyjnej:
W tym tekście większość istotnych informacji otrzymuje czytelnik w dialogu. Rozumiem to tak, że właśnie interakcje (i subiektywność wartościowania jako źródło konfliktu/napięcia) są dominantą. Dialogi jednak są ilustracyjne, bez sinusoidy, płaski wykres.
Pomimo narracji pierwszoosobowej - narrator zachowuje się jakby był auktorialny i pełnił tylko funkcje komentatora. Tu chyba masz nitkę do kreacji - może, gdyby przemienić dialog na mowę zależną, wtedy rzeczywiści ten bohater stanie ciekawszy? Ten płaski wykres będzie jego charakterystyką?
Nie wiem - ja bym spróbowała...
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

10
Pilif pisze:Na razie plan mam prosty: opisy mają dotyczyć tylko reakcji fizycznych bohaterów - opisywanie uczuć/przeżyć i całe to mazianie piórkiem to dla mnie abstrakcja:).
Niestety fizjologiczne opisy bez tego wglądu właśnie budują to poczucie pustki i bladości. Kreują bohatera, który jest "odłączony" od swoich emocji, nie przeżywa. To moim zdaniem zubaża. Nawet mała introspekcja bohatera, który przez moment odniesie się do tego, co przeżywa dodaje koloru. Bo inaczej jest nijako i jakoś szaro. Emocje są, niewątpliwie, potężnym motorem do działania, uważam, że nie warto tego lekceważyć i jednak popróbować.
Czarna Gwardia
Potęga słowa - II tekst

11
Jeżeli komentarze pod tekstem dotyczą jego bohaterów, a nie błędów językowych, to nie jest źle. Co nie znaczy, ze nie mogłoby być lepiej. Przy lekturze Twojego opowiadania parę razy zapaliło mi się takie światełko, które było sygnałem, że coś szwankuje, jeśli chodzi o wiarygodność sytuacji. Nie na poziomie faktograficznym, ale motywacji bohaterów. Oni są tacy otwarci, skrajnie szczerzy, ale właściwie bez uzasadnienia. Na przykład wtedy, kiedy opowiadają sobie, że jeden miał kochankę Niemkę, a drugi - gwałcił kobiety w Berlinie. A wszystko na korytarzu, w czasie pracy i raczej bez szczególnego powodu, gdyż początkiem zwierzeń (to są jednak zwierzenia) jest proste pytanie o znajomość niemieckiego. Nie wiem, może mam niewłaściwe wyobrażenie o takich momentach szczerości, zwłaszcza u mężczyzn, ale dla mnie one muszą być umotywowane sytuacyjnie. Bardziej by mnie przekonało, gdyby bohater najpierw rozmawiał z więźniem o Ruth, a dopiero potem z Wielawskim - mógłby mu powiedzieć o tej fotografii, wtedy mieliby punkt wyjścia do wymiany zdań o niemieckich kobietach... Albo w ogóle ta część rozmowy byłaby zbędna, a wszystko rozegrałoby się w jego umyśle - wspomnienie Niemki, u której pracował plus skojarzenia z Wielawskim, który - skoro ludzie opowiadają - już zdążył się wygadać po pijanemu, co robił w Berlinie. W ogóle, za dużo u Ciebie rozgrywa się w dialogach, na poziomie wymiany informacji, za mało zaś na poziomie refleksji bohatera nad tym, w czym uczestniczy. Nie wiem na przykład, co nim kieruje, kiedy wdaje się z Niemcem w tę długą rozmowę. Ciekawość? Współczucie? Potrzeba zrozumienia? Co takiego zobaczył w twarzy Ruth, że tak bardzo chciał mieć jej zdjęcie? Ładnych czy nawet pięknych dziewcząt są przecież tysiące. A może po prostu nie chciał, żeby zdjęcie przepadło razem z jego właścicielem? Emocje czy motywacje Łukasza nie muszą być ani oczywiste, ani całkowicie zrozumiałe nawet dla niego samego, lecz powinieneś dać czytelnikowi jakiś wgląd w coś, co się rozgrywa poza zdarzeniami. Tutaj - inaczej niż chociażby w opisach tła wydarzeń - nie warto pozostawiać wiele domysłom czytelnika, gdyż czytelnik nie będzie sobie rekonstruował brakujących fragmentów psyche bohatera, lecz uzna, że jest on mało wyrazisty.

Ogólnie jednak - opowiadanie wciągnęło mnie.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

12
Tak, teraz też to widzę.
"...pozwoli pan, że mu opowiem historię swojego życia" - ten bezsens zgrabnie wykorzystał Głowacki w "Ostatnim cieciu".

13
Miałam troszkę problemów z oceną tego tekstu. Przeczytałam, jak tylko wrzuciłeś, ciekawa, w którą stronę to poszło... I hmmm... Nie miałam wiele do zarzucenia. Językowo jest fajnie, "czysto", może gdzieniegdzie mój wewnętrzny lektor pomarudził, niemniej nic takiego, żeby rzucić się cieniem na lekturę. A jednak coś nie grało...

Fajnie, że pojawiły się tu komentarze Nataszy I Rubii, bo pomogły mi poniekąd jakoś usystematyzować moje zarzuty. Przede wszystkim to, co mówi Rubia - nieuchwytność powodów, dla których panowie są tak rozmowni. Bo same dialogi dobre, ale gdzieś uciekają motywacje. Jeżeli nie chcesz wchodzić w głąb bohaterów i wywlekać tego w narracji, to dawaj preteksty.

Druga rzecz to dla mnie to, że bohaterowie nieco mi się zlali. Wszyscy mówią o tych kobietach w podobnym tonie, na podobnym poziomie emocjonalnym. Niby różne historie, różne postaci, a jednak brzmi tak samo. Więzień odrobinę odbiega, ale też tutaj mi czegoś brakuje. Wydaje mi się, że w poprzednim tekście dialogi nadawały postaciom więcej charakteru. Tutaj trudno im coś zarzucić (dialogom) - są zgrabne i dobrze się je czyta, ale niosą odrobinę zbyt mało.

Ogólnie to ciekawa, nieźle napisana próba. Mogę tylko zachęcać do dalszych.

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

14
Dzięki za opinię.
Adrianno, dzięki waszym komentarzom znam już ogólnie kierunek, w którym powinienem zmierzać - muszę to tylko spokojnie rozkminić i potem poukładać w głowie (kilka szufladek zamknąć na zawsze a do kilku dorobić własny klucz).

Najgorsze jest to, że ten tekst jest pocięty i po wrzuceniu na forum zostało mi kilka tysięcy znaków i dwa wątki, zamykające całą historię (wywaliłem je, bo tekst i tak był dość długi). Nie wiem, czy jest sens to ogarniać w całość (bo oczywiście szkoda mi tego wyrzucać/zmieniać na inną tematykę) i kiedyś w ogóle pokazywać. Nie chce być monotematyczny:)

15
Pilif pisze:Nie wiem, czy jest sens to ogarniać w całość (bo oczywiście szkoda mi tego wyrzucać/zmieniać na inną tematykę) i kiedyś w ogóle pokazywać. Nie chce być monotematyczny:)
Jest sens, jeśli Ciebie samego temat nie znudził, ale wydaje się, że nie. Od opracowania na nowo jednego tekstu (powiedzmy, dwóch, licząc ten poprzedni) do monotematyczności jeszcze daleka droga. Jeżeli masz pomysł, jak na nowo opowiedzieć tę historię - to czemu nie? Nawet w tekstach publikowanych (co prawda, raczej nie w beletrystyce) można znaleźć adnotację: wydanie drugie, zmienione i poprawione, więc tym bardziej na Wery taki proceder jest dopuszczalny :)
A Głowackiego warto podpatrywać - zwłaszcza to, co napisał po 2000.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”