Jestem ciekawa waszych opini jak mi to wyszło

zawiera wulgaryzmy
WWWPadał deszcz. Strugi wody opadały tuż przedemną, czasami zachaczając o daszek bejsbolówki. Bezpieczny pod szerokim gzymsem, stałem oparty plecami o drzwi. Dłoń, osłaniająca marny płomyczek zapałki drżała, zsiniała od tego cholernego, jesiennego wiatru.
Blade światło padające przez okno obok uświadamiało mi, że dyskusja nie zakończyła się po moim efektownym wyjściu. Z łatwością wyobraziłem sobie, jak moja cudowna żonka i teściowa żrą się między sobą o mnie, i moje nałogi. Właściwie to jeden konkretny, wetknięty teraz między moje wargi.
Przez trzęsące się łapska i wiatr nie zdołałem zapalić fajki, wykorzystując wszystkie zapałki jakie miałem.
- Kuźwa! - Puste pudełeczko cisnąłem na ulicę przed sobą. Z podłą satysfakcją przyglądałem się jak tekturowe kurestwo niemal natychmiast rozmiękka i zapada się tworząc niezgrabną, papierową kupkę. I dobrze, cholernie dobrze.
Drzwi za mną otworzyły się gwałtownie. Gdyby nie to, że w ostatniej chwili pochyliłem się do przodu i złapałem ściany, to już pewnie leżał bym jak długi, wysłuchując po raz kolejny jaki to ja 'gamoń' jestem.
- Ile czasu zamierzasz tu jeszcze sterczeć ?! - Uszy aż mnie zabolały na ten wrzask.
- Nie krzycz - upomniałem żone i w uspokajającym geście uniosłem dłonie. Zupełnie zapomniałem o, tkwiącym teraz między palcami, papierosie.
- Znowu palisz - oburzyła się, natchmiast zauważając powód naszych ostatnich kłótni - Mamo, patrz ! - Odwróciła się w stronę salonu - On znowu pali, chyba szlag mnie trafi - Za drobną postacią mojej zacnej małżonki pojawiła się jej ,ostatnimi czasy, nieodłączna, postażała wersja. Moja teściowa. Czemu ja w ogóle zgodziłem się na zamieszkanie z 'mamusią'?.
Obie spoglądały na mnie tym gardzącym spojrzeniem i z rękami skrzyżowanmymi na piersiach. Teraz już tylko brakowało gościa od teleturniejów stojącego obok tabliczką z hasłem; znajdź trzy różnice i kiczowatym uśmieszkiem na mordzie.
- Nawet go nie za... - rozkaszlałem się. Nie będąc w stanie dokończyc zdania pokazałem im tylko, że w istocie trzymałem papierosa, ale był on jak najbardziej nie zapalony.
- No proszę, jeszcze ten kaszel... - moje starania najwyraźniej zostały niezauważone - Idź z tym do lekarza wreszcie! - Zaczęła wymachiwać rękoma i poważnie bojąc się, że któraś trafi w moją twarz, odsunąłem się na bezpieczną odległość.
Milcząc, miałem nadzieję, że odechce się jej krzyków i zostawi mnie w spokoju. Przeliczyłem się, choć nie mówiła już bezpośrednio do mnie, ale do swojej matki, jak by mnie tam nie było. Poczułem się taki malutki i nieważny, tak ostentacyjnie zlekceważony, a jednak wciąż będący głównym tematem dnia.
Teściowa stała cały czas w tej samej pozie i z tą samą miną, słuchając zarzutów jakie ma wobec mnie jej córka. Stracona praca, długi, sprzedany dom... ostatnio nawet fakt, że nie pozmywałem naczyń, stał się wystarczającym powodem do rozpoczęcia awantury.
Gdyby tylko wiedziała. Gdyby tylko...
- Ide się przejść - mój głos nie przedarł się ponad jej krzyki. Trudno.
Odwróciłem się na pięcie i odszedłem, pozostawiając za sobą obie kobiety. Nie wiem, czy moje zniknięcie zostało zauważone, czy też byłem im na tyle zbędny, nawet w kłótni ze mną, że się tym nie przejęły.
Krótki spacer w deszczu spowodował, że ubranie nasiąkneło i przykleiło sie do ciała. Poszukałem schronienia w jednej z wąskich alejek między budynkami, ale wcześniej wstąpiłem do sklepu, żeby zaopatrzyłć sie w zapalniczkę.
Ponownie, kryjąc się pod gzymsem budynku, tym razem dosłownie przyklejony do betonowej ściany, prubowałem odpalić tego nieszczęsnego peta.
Nie powinienem palić. Ta myśl błąkała się po moim umyśle, gdy wreszcie papier i zawinięty w niego tytoń rozjarzyły się czerwonymi ognikami, a do płuc przedostała się pierwsza dawka nikotyny wraz z tymi wszystkimi sybstacjami smolistymi, o których mówił mi lekarz.
Rak płuc. Drobnokomórkowy; co kolwiek by to nie oznaczało.
Zaciągam się, zatrzymuje dym w płucach dłuże niż zwykle i wypuszczam go przez nos, obserwując jak mała, szara chmurka bombardowana kroplami deszczu, znika. Kaszle, w końcu spluwając na chodnik przed sobą. Deszcz szybko rozmywa krew.
Miałem jej dzisiaj powiedzieć, ale chyba jestem zbyt wielkim tchórzem. To by był kolejny powód do kłótni w naszej, już itak pokaźnej, kolekcji. A i tak wszystko, co kiedykolwiek od niej słyszałem to narzekania i krzyki.
Już od samego początku, kiedy tak bardzo chciałem być 'cool' i zacząłem palić, wlokło się za mną stwierdzenie, że przez papierosy można umżeć. Śmiałem się z ludzi, że co najwyżej 'od' papierosów, a nie 'przez' papierosy, ale w odpowiedzi otrzymywałem tylko te dziwne spojrzenia.
Gdzieś niedaleko słychac było krzyki i odgłos biegnących ludzi, ale ja tylko ponownie się zaciągnąłem.
-To już ostatni - mówie sam do siebie, nie chcąc precyzować, czy chodzi o papierosa, czy o fakt, że została już sama końcówka i starczy, żeby tylko raz się zaciągnąć.
Odgłosy kroków odbijały się echem od ścian budynków, sylwetka biegnącego mężczyzny pojawiła się w alejce. Krzyki policjantów ustalających między sobą dokąd pobiegł podejrzany. Ponownie zero reakcji z mojej strony. Może mnie nie zauważą...
Ostatni raz zaciągnąłem się, patrząc, jak żarząca się obręcz pozostawia za soba tylko popiół, który zaraz strzepuję na ziemię. Trwam jakby w 'magicznej' chwili. Czas się zatrzymał, gdy popiół znika na mokrym chodniku nie pozostawiając śladu, a ostatnie kłęby dymu unoszą się wokół mnie.
Rozgniatam palący się filter podeszwą buta i wszystko wraca do normy, chyba nawet przestało padać.
Wychylam się do przodu spoglądając na szare, ponure niebo kłębiących się chmur. Już mam przekląć jesienne szarugi, gdy zostaje zwalony z nóg i udeżam ramieniem o bruk. Toważyszy temu okropny chuk, jakby wystrzał z pistoletu. Coś rozdziera mnie od środka i powoduje ból, jakiego do tej pory nie doświadczyłem w swoim życiu. Chcę krzyczeć, ale nie potrafię.
Znowu przypominam sobie, to krótkie zdanie, o tym, że przez papierosy umre i chce mi się śmiać. Dławie się własną krwią, jak bym się w niej topił.
Co za cholerna ironia losu, myślę sobie nie zwracając już uwagi na zbira, który właśnie zwiał, czy na kilku ścigających go mężczyzn. Jeden z nich, ostatni, przykuca przy mnie i chyba rozmawia przez telefon.
- To już nie ważne - mówie z trudem, sam siebie ledwo słysze, a on pochyla się nade mną. Uśmiecham się słabo - Już nie muszę nic jej mówić - Zamykam oczy, dopiero teraz wyczówając na twarzy delikatne krople deszczu. Wciąż pada, ale znacznie słabiej.
Ktoś mówi, że wszystko będzie dobrze, a ja tylko dochodze do wniosku, że nie tak chciałem umżeć. Chociaż jest to itak lepsze niż rak zżerający mnie od środka, powoli i boleśnie.
Żałuję, że nie zobacze reakcji mojego 'wszechwiedzącego' lekarza.
Dwa, no, może trzy, tygodnie przed czasem. Ale będzie miał minę. A moja żonka? Jej matka?
Ominie mnie tyle świetnej 'zabawy'.
Przynajmniej wreszcie wypaliłem tego przeklętego papierosa.