Jakieś koślawe te moje pisanki. Na jednej z nich nawet Izydor – nowy chłopak mojej teściowej (lat 80)- rumieni się jak nastolatek.
Bodajże od urodzenia zmagam się ze sobą i losem, by jakoś w miarę przyzwoicie wypaść przed audytorium tego świata. Wpasować się. Być jak to się mówi - fajną babką albo przynajmniej - normalną. Efekty jakieś są, nie powiem. Choć pasmo porażek, w tej materii, okazuje się, również być sporych rozmiarów.
Koleje losu mego bowiem, bardzo zmienne bywają. W środku się nie zmieniam. Wszystko u mnie na poważnie. Jak miłość, to do śmierci. Jak przyjaźń, to po grób. Solidna firma, jak to się mówi. Ale przecież, jakieś normalne łaszki wypada włożyć. Czasem może nawet jakieś extra, na specjalne okazje tej maskarady, potocznie zwanej życiem. Już może nawet nie chodzi o ten, tak zwany wizerunek ale o święty spokój po prostu.
No i staję w efekcie, jak ta, muzealna kukła, wsparta o ścianę, siłą woli i rozumu, jak przez życzliwego kustosza. Stoję prosto przez czas jakiś, glanc, spodnie w kancik i tak dalej, gdy wtem – powoli, powoli zaczynam się osuwać, aż - bam, plask i bęc. Gleba, czy jak kto woli - katastrofa po całości. Uczucia, jak to się czasem mówi, biorą górę.
No i te postanowienia wielkopostne, średnio mi wychodzą. Tak i w czasie tego postu się stało. Zamiast pozbyć się złych przyzwyczajeń, przybyło mi nowe. Zaczęło mi się trochę popalać, w tajemnicy oczywiście, jednak nie jak dawniej, przed rodzicami, a przed dziećmi, tym razem (sic).
Na szczęście na chwilę tylko. W związku z tym jakoś niegodnam, tak w równym rządku z tymi wypastowanymi butami stojącymi w rzędzie na rezurekcji. Gdzieś tam w kącie sobie stanę, ciemnym jak zwykle… Może pod chórem…
Problemów zwaliło się bez liku i jakoś ten czas zamiast czasem oczyszczenia stał się kryzysem. Szkoda słów! Naszły te ciemne dni, co ludzie mi jakąś potworną pomyłką Boga się zdają. Wołającą: DAJ!!!! DAJ!!!
Pląsy i wygibasy, pozy wszelakie, by absolutnie, nawet przez przypadek, bezinteresownie drugiemu, nie ułatwić życia. Permanentna krzątanina większości ludzi wokół swojego ja, jak Burka naokoło budy. I nie ma tu znaczenia ilość godzin spędzonych na tak zwanej modlitwie, czy pięknych słów wypowiedzianych.
Czasem, owszem, jest mi z kimś po drodze, mam tak zwany wspólny temat. Np. z Markiem:
Ja:- No cześć mówię.. Siarę ci zrobili, co? - Wiesz nie przejmuj się.
M:- Nikt lepszy od Ciebie nie mógł teraz zadzwonić. Westchnął… O urodzinach zapominasz ale jak trzeba to wiesz kiedy dzwonić.
J.- No. Śmieję się. Nie przejmuj się nimi. Marudzą, jak te dewoty pod kościołem. Zapomniał wół jak cielęciem był. Młodzi są. Szaleją. Co Ci będę dużo mówić.
M- Co Ty mówisz, że jak? Boże, jak dobrze, że dzwonisz. Jak dobrze.Ty ale powiedz mi, jak myślisz. Jak ten Bóg już stworzył, to wszystko, te planety, zwierzęta. Ten piękny śiwat - Adama I Ewę i oni, tak ulegli tej pokusie… Matko Boska! Ulegli! - Uniósł się jak to on i wskoczył na wysokie tony.
- A to młodzi ludzie przecież byli. Czy On nie pożałował, że to stworzył? Czy ty Boże nie żałujesz, że stworzyłeś ten świat?
J-…
- Bo wiesz, ja im tak zazdroszczę. Takich fajnych ludzi zebrali. Samych najlepszych. A u mnie ciągle siara. Załamany jestem.
- A to nie sztuka. Przecież wiesz…Zebrać rodzynki z tortu. Każdy potrafi. To co Ty robisz to sztuka. Iść do tych najgorszych.
-Jak mówisz? Że co? Słuchaj, kto Cię tego uczył?
No, jak kto? - Jezus.
-…Westchnął. Długa cisza pomiędzy nami zapanowała ale niekrępująca wcale. Chyba otarł łzę. W każdym razie zdało mi się, że słyszę jego duszę. Czy można przez telefon usłyszeć duszę? Co ja mówię, przez telefon? Czy w ogóle można?,
J:-Wiesz ja nie rozumiem, dlaczego oni tego nie rozumieją. dla nie to nie pojęte
M: Nie rozumieją, ale ty rozumiesz, ja rozumiem. Ach wiesz może po tamtej stronie to zrozumiemy. Uciął.
Po krótkiej ciszy, rozkręcił się na dobre po swojemu, a ja odpłynęłam myślami. Miałam dość. Nie jest prosto wchodzić w czyjąś duszę…
***
I na to wszystko, na całą tę smutę, ni z tego, ni z tamtego, gdy już w sumie zasypiałam, leżąc w łóżku, nagle zajaśniało niesamowitą łaską po całości. Jakimś niebem nie wiadomo skąd i jak. Bez powodu. Morze miłości.Radości. Ufności. Światło. Ciepło. Spokój. Czuję na stówę, że mnie kocha, chyba nawet lubi, Ale za co??? Chyba po prostu go rozśmieszam, a czasem może trochę rozczulam ???
Potem ta historia przedziwna z gościem co ni z tego ni z owego, ot tak zachciał mi pomóc i dziewczyna i …ale to już innym razem.
Jednak Zmartwychwstanie!!!???
Koślawe pisanki
1
Ostatnio zmieniony śr 25 kwie 2012, 10:18 przez Majka Skowron, łącznie zmieniany 3 razy.