Żyjąc marzeniami [Fragment większej całości]

1
___Pochylam się nad arkuszem, a cichy zgrzyt stalówki wypełnia małą izdebkę. Pot perli się, spływa powoli po skroni. Płomień świecy kołysze się i migocze, wypełniając pomieszczenie ciepłym, magicznym światłem.
___Czuję w piersi gorąco, mimo że kamienne wnętrze izby jest lodowato zimne. Trzęsę się, ale z nerwów, nie z chłodu. Godzina kreatywności, istny happy hour dla spragnionej duszy mija już za parę minut, a ja jeszcze nie skończyłem. Nie mam dziś weny, nie potrafię sklecić pojedynczego zdania, ale piszę. Piszę, bo mam przecież tylko godzinę. Zapisuję frazesy, wolne myśli, anegdoty, chwytliwe tytuły, wyszukuję w galaktyce myśli porównania homeryckie i wielokrotnie złożone metafory. Dzisiaj jest dzień posuchy, ograniczam więc związki przyczynowo-skutkowe na rzecz wolnych urywków, strzępków kreatywności, pojedynczych impulsów elektrycznych, które można później przecież poukładać. Następuje istna kakofonia zgrzytów stalówki, przetykana co chwilę nieubłaganymi tyknięciami zegara. Spoglądam na niego coraz częściej, wnętrzności skręcają się w mieszaninie wysiłku, poczucia bezradności i pośpiechu. Jeszcze tylko sto dwadzieścia sekund.
___Wyznaczam na kartce spory areał, po czym zaczynam zapełniać go wyrzutami kreatywności, ostatnimi podrygami mojej wygasającej wrażliwości. Każda sekunda odznacza się na papierze nerwowo postawioną kropką. Sto dwadzieścia kropek.
Izba wypełnia się głębokim basem płynącym leniwie ze strony zegara. Dwunasta, koniec, kaput, nie ma. Połów poszedł gorzej, niż się spodziewałem. Przestawiam świecę z biurka na drewnianą, przedwojenną ławę, ostatnimi ruchami zmęczonej ręki odnotowuję datę i godzinę zakończenia pracy, po czym sam siadam na jednym z dwóch taboretów, tym mniej stabilnym.
___Zanim żandarmeria dotrze do mojej ukrytej dobrze między wielkimi kamienicami izdebki, minie trochę czasu. Mam więc chwilę na rozmyślania. Uwielbiam rozmyślać. Za punkt orientacyjny wyznaczam sobie chybotliwy, miałki płomień świecy. Ile to już lat tak żyję? Ile lat żyjemy już tak wszyscy?...
___Kreatywność. Matka Muza, natchnienie, wena twórcza... Przekleństwo. Podobno istnieje gdzieś świat idealny. Świat, w którym kreatywni są tylko nieliczni, a lwia część społeczeństwa żyje właśnie dla tych cudownych, tak rzadko tam spotykanych dzieł. Żyją nimi, spuścizna nielicznych poetów, dusz artystycznych, stanowi inspirację dla pospólstwa, które wprawdzie nie potrafi tworzyć, ale docenia kunszt artysty. O takim właśnie świecie opowiada się młodocianym bajki, przechodzące z pokolenia na pokolenie. O świecie, w którym wystarczy dobrze pisać, by mieć z czego wyżyć. W którym dobrej klasy artysta wybija się ponad przeciętność, ba, czasami staje się nawet prawdziwym nieśmiertelnym fenomenem kulturowym! A my? My oddychamy tą przeklętą kreatywnością, żywimy się nią, popijamy nią kolejne zapisane arkusze. Dlatego właśnie trzeba ją ograniczać.
___Z zamyślenia wyrywa mnie brutalne łomotanie kołatki przymocowanej do drzwi.
-Z rozkazu jaśnie króla Henryka I my, jednostka Oficjum Kontroli Przepustowości Kreatywnej, nakazujemy ci, obywatelu...
W tym momencie już drzwi otwierają się na oścież, a ja zapraszam gestem do środka trójkę mundurowych. Rzucają mi niemiłe spojrzenia w kolejności wchodzenia, rozglądają się, po czym ruszają od razu do notesu, który przed chwilą zamknąłem. Jeden z nich, ten największy, ze złocistą gwiazdą na piersi bierze go w dłonie, otwiera, zaczyna kartkować. Drugi podchodzi do skromnej biblioteczki w kącie pokoju. Łudzi się chyba, że jedną z zakazanych książek zostawiłem na widoku. Równie dobrze sam mógłbym skuć się w kajdany z gwenoryntu, wyjść na ulicę i czekać. A najlepiej jeszcze wsadzić sobie jabłko do gęby.
Trzeci spogląda na mnie.
-Nazwisko, rodzaj, stadium? - W głosie brzmi rozkaz.
-Kieszajewski, pisarz, końcowe - nie spuszczam wzroku.
Patrzę na nich, na te sztuczne ruchy, przywodzące na myśl bezduszne roboty. Po mieście krąży nawet opinia, że w istocie nie są oni ludźmi. Ja w to jednak nie wierzę.
Zrezygnowani kierują się do wyjścia.
-Do zobaczenia, obywatelu - rzuca ten najwyższy, po czym wychodzą, zostawiając za sobą otwarte drzwi.
Jestem zmęczony. Zamykam je, gaszę świecę, rzucam się na łóżko.
Zasypiam.
Ostatnio zmieniony pn 16 kwie 2012, 22:30 przez Pyszalek123, łącznie zmieniany 3 razy.

2
Nie czuję się krytykiem, z tego względu, że u mnie samego warsztat kuleje. Ale postaram się wyrazić swoją opinię.

Krótko - świetny tekst. Niesamowicie klimatyczny, zwłaszcza początek. Potem również wysoki poziom. Ktoś może powiedzieć, że za bardzo rozczulasz się nad swoim bohaterem, zbyt dużo poświęcasz na jego przemyślenia - nie. Wszystko dobrze wyważone. Bardzo dobre opisy, czułem, że jestem niemalże w tamtym miejscu. Bardzo mi się podobało. :)

3
spankie pisze: tak rzadko tam spotykanych dzieł
obejdzie się bez tego
W którym dobrej klasy artysta wybija się ponad przeciętność, ba, czasami staje się nawet prawdziwym nieśmiertelnym fenomenem kulturowym
Ten fenomen kulturowy zupełnie nie koresponduje tutaj ze stylem tekstu. Brzmi trochę jak wyrwany z jakiegoś podręcznika czy analizy.

Dobre to jest. Podobało mi się. Wkręciłam się w klimat już na początku (co w Twoich tekstach zdarzało mi się nadzwyczaj rzadko).
Czytało się płynnie, przyjemnie. Zachowałeś swój poetycki nieco styl, ale nie popadałeś w skrajności - to mi na pewno dużo ułatwiło. No i fakt, że tutaj jest już jakiś świat, jakaś historia, nie tylko strumień myśli.

Tym światem, sposobem jego przedstawienia w powyższym fragmencie, zaciekawiłeś mnie. Bohatera dało się "poczuć" i chciałabym poznać jego dalsze losy. To Ci się udało.
Zastanawiam się tylko, jak byłoby z fabułą, wydarzeniami w takim świecie?

Od czasu, kiedy znalazł się tutaj ten tekst upłynęło sporo wody. Rozwinąłeś to?

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

4
cichy zgrzyt stalówki wypełnia
Jeśli jest taki cichy to czemu wypełnia? Podobno jest zimno więc możliwe, że za oknem wieje wiatr. Na pewno to jedyny dźwięk jaki się przebija? Ja na twoim miejscu bym podkręcił trochę głośność tej stalówce skrobiącej po papierze.
małą izdebkę
Słownik mi mówi, że izdebka sama w sobie już jest małym pomieszczeniem. Czyli co? Małe po dwakroć? Przedobrzyłeś. A tak przy okazji to naprawdę trzeba się wystrzegać wszelkiego typu zdrobnień, bo naprawdę koszmarnie się je czyta.
Pot perli się
Nie wiem czemu, ale rozbawiło mnie to sformułowanie. Wyobraziłem sobie, że jakby perliczki (ptactwo takie) były żyworodne, to mogłyby się perlić.
magicznym światłem
Nie wiem co to jest magiczne światło. W Klanie jedna z postaci nadużywa słowa absolutnie, które nic nie znaczy, stereotypowi geje w amerykańskich filmach nadużywają słowa bajecznie/fantastycznie i też tak naprawdę używane jest ono jak znak przystankowy. Magicznie w tym tekście też zupełnie nic nie znaczy. Zobacz:
Płomień świecy kołysze się i magicznie migocze, wypełniając pomieszczenie ciepłym światłem.
Albo:
Płomień świecy magicznie kołysze się i migocze, wypełniając pomieszczenie ciepłym światłem.
Albo:
Płomień świecy kołysze się i migocze, magicznie wypełniając pomieszczenie ciepłym światłem.
Widzisz? Słowo zapychacz. Można je wszędzie wsadzić i nic nie wnosi. Pisarz powinien się czegoś takiego wystrzegać.
Trzęsę się, ale z nerwów, nie z chłodu.
Mało precyzyjne. Nie wiadomo czy trzęsie się z nerwów ze złości (aż go telepie), czy ze strachu. Może z podekscytowania? Poddenerwowania? Wiem, że następne zdanie rozwiewa wątpliwości, ale czytelnik powinien widzieć co się dzieje w momencie czytania, a nie oglądać się za siebie. Nie wiem jak bardzo się trzęsie, dlaczego się trzęsie i jaki to jest rodzaj nerwów. Pisarz nie dostarczył mi odpowiednich informacji, moja wyobraźnia gubi wątek.

A gdyby tak spróbować coś w ten deseń:
Nie mogę zapanować nad dygoczącymi dłońmi, ale to nie zimno jest problemem, tylko ponaglający mnie czas, presja jaką na mnie wywiera. Ogarnia mnie panika, że wszystkie myśli ulecą ze mnie jak piasek z klepsydry, nim zdążę którąkolwiek z nich złapać i zapisać.
Od razu w pierwszym zdaniu wyjaśniamy jaki to rodzaj zdenerwowania i skąd się bierze. Precyzujemy też, która część ciała się trzęsie, bo przecież pisarz nie podskakuje cały wraz z taboretem jak pokrywka na garnku. Dodatkowo chciałbym żebyś przyjrzał się tym trzem elementom: 1)trzęsienie się, 2)nerwy, 3)nie-chłód. Przypuśćmy, że to one są esencją zdania. A teraz struktura interesującego zdania:

1)Zaciekawienie,
2)punkt kulminacyjny,
3)bum! pointa.

Jeśli podstawimy twoje zdanie pod ten szkielet to okaże się, że jest ono bardzo płaskie, no bo patrz:

1)Trzęsę się, (Ok, zaintrygowałeś mnie. Dlaczego się trzęsiesz?)
2)ale z nerwów, (Aha. Spoko.)
3)nie z chłodu. (... no tak. Już wiem, że trzęsiesz się z nerwów, to po co mi wyjaśniasz co nie jest powodem twojego trzęsienia się?)

Jeśli zamienimy kolejność elementów, to zobacz co się stanie:

1)Trzęsę się, (Ok, zaintrygowałeś mnie. Dlaczego się trzęsiesz?)
2)nie z chłodu, (Nie z chłodu? A mówiłeś wcześniej, że jest zimno. Teraz naprawdę jestem zaintrygowany! Wyjaśnij, nie mogę się doczekać!)
3)ale z nerwów. (Wow! To nieźle musiałeś być poddenerwowany)

Widzisz? Oczywiście trochę przesadzam i koloryzuję, ale mniej więcej taka jest zasada. Nie znaczy to, że każde zdanie musi być podstawiane do jakichś wzorcowych struktur! Trzeba odpowiednio wszystko zbilansować. Trochę waty, trochę długich zdań, trochę mocnych akcentów, trochę wodzenia czytelnika za nos. Ale wróćmy do tekstu.
istny happy hour
Koszmar! Dbajmy chociaż trochę o nasz język ojczysty. Tytaj magicznie tlące się świece, a tu takie świństwa! Remeber my son, code-switching is lame and so yesterday! Seriously, it does not look good at all! Who do you want to impress?
Zapisuję frazesy
Marsz do słownika. Wydaje mi się, że nie rozumiesz znaczenia słowa frazes. Chyba mylisz frazesy z frazami, albo z angielskimi phrases.
Izba wypełnia się głębokim basem [...] ze strony zegara...
... wiedziałem, że ustawienie Limb By Limb Cutty Ranksa w wersji zremiksowanej przez Dj SS jako alarm w moim elektronicznym budziku było złym pomysłem...



Nic dziwnego, że nie możesz się skupić na pisaniu :)
Kreatywność. Matka Muza, natchnienie, wena twórcza... Przekleństwo.
Przykro mi, że to właśnie ja (a nie nauczycielka polskiego) muszę Cię o tym poinformować, ale natchnienie to zasłona dymna jaką sobie wymyślili romantycy, żeby siać zamęt i roztaczać wokół siebie aurę tajemniczości, bo to się wtedy dobrze sprzedawało. Szkoda, że niektórzy dalej myślą, że pisarz to jakiś natchniony szaleniec wybrany przez boga albo muzę, bo to trochę obraźliwe dla współczesnych pisarzy, poetów i ich ciężkiej pracy. Rozmawiać z poważnym autorem o natchnieniu, o ile nie jest to traktowane z przymrużeniem oka, to trochę tak jakby podejść do księdza Tischner i spytać ile czarownic spalił dzisiaj na stosie.
stanowi inspirację dla pospólstwa, które wprawdzie nie potrafi tworzyć, ale docenia kunszt artysty.
Tak samo jak opozycja ja-artysta kontra ludzie-pospólstwo.
O świecie, w którym wystarczy dobrze pisać, by mieć z czego wyżyć.
Ugryzę się w język.

Ogólnie to pisz dalej. Potencjał jest, ale musisz wyzbyć się tej napuszonej maniery. W książce 451 stopni Fahrenheita też mamy dystopię gdzie się krzywo patrzy na twórczość literacką, ale bohaterowie nie są tak bardzo stereotypowi. Tutaj od razu dajesz do zrozumienia kto genialny, a kto głupi, kto dobry, kto zły. Czekałem, aż mundurowi mu spuszczą łomot i wybiją z głowy te farmazony. Bohater jako twórca ma strasznie naiwne wyobrażenia na temat tego na czym polega literatura. Ale wszystko przed Tobą :). Pracuj, pracuj.

Pozdrawiam

5
spankie pisze:Godzina kreatywności, istny happy hour dla spragnionej duszy mija już za parę minut, a ja jeszcze nie skończyłem.
Strasznie gryzie mnie w oczy to "happy hour". Może można inaczej to wyrazić? Nasz piękny ojczysty język jest niezwykle bogaty.
spankie pisze:Zanim żandarmeria dotrze do mojej ukrytej dobrze między wielkimi kamienicami izdebki, minie trochę czasu.
Zmieniłabym trochę szyk zdania:
Minie trochę czasu zanim żandarmeria dotrze do mojej dobrze ukrytej między wielkimi kamienicami izdebki.
spankie pisze: Za punkt orientacyjny wyznaczam sobie chybotliwy, miałki płomień świecy.
Miałki zupełnie nie pasuje tutaj do opisu płomienia. Miałki 1. sypki, zmielony 2. powierzchowny, płytki.
spankie pisze: O takim właśnie świecie opowiada się młodocianym bajki, przechodzące z pokolenia na pokolenie.
młodociany - nie tylko niepełnoletni, w języku prawnym to osoba, które popełniła czyn przestępczy nim ukończyła 21 r. ż. Może lepiej młodym, młodzieży, aby uniknąć skojarzenia? Chyba, że celowe.
spankie pisze:Z zamyślenia wyrywa mnie brutalne łomotanie kołatki przymocowanej do drzwi.
kołatki do drzwi. Wiadomo, że jest do nich przymocowana.
spankie pisze:W tym momencie już drzwi otwierają się na oścież, a ja zapraszam gestem do środka trójkę mundurowych.
Chyba: W tym momencie otwieram drzwi na oścież, zapraszam... Chyba, że drzwi się same otworzyły w odpowiedzi na wezwanie. Jeżeli żandarmeria otwarła je sama, trzeba to napisać.
spankie pisze: Rzucają mi niemiłe spojrzenia (1) w kolejności wchodzenia, rozglądają się, po czym ruszają (2) od razu do notesu, który przed chwilą zamknąłem.
Oj, coś tu kuleje.
1. Niemiłe wydaje mi się tutaj zbyt łagodne. Po lekkiej zmianie: Wchodząc, rzucają mi nieprzyjazne spojrzenia.
2. Nie od razu, bo jeszcze zdążyli wszyscy wejść i rozejrzeć się. Może: Rozglądają się przez moment, po czym ruszają prosto do notesu...
spankie pisze: Łudzi się chyba, że jedną z zakazanych książek zostawiłem na widoku.
Znów szyk: Łudzi się chyba, że zostawiłem na widoku jedną z zakazanych książek.
spankie pisze:W głosie brzmi rozkaz.
Nie wiem czy w głosie może brzmieć rozkaz. Może rzuca rozkazującym tonem?
Ładnie napisane, czyta się płynnie. Jest już bohater, teraz czas na jakąś fabułę, bo z tego fragmenciku trudno coś więcej wyłonić. Warto rozwinąć!


Weryfikacja zatwierdzona przez Adriannę
Ostatnio zmieniony pn 16 kwie 2012, 22:03 przez Caroll, łącznie zmieniany 1 raz.

6
Co do perlącego się potu – samo wyrażenie mnie nie razi, zwizualizowałam sobie, co miałeś na myśli. Zgrzyta mi natomiast dlatego, że cały tekst jest prowadzony z perspektywy bohatera, to jego obserwacje i przemyślenia. Jak niby mógł spostrzec, że spływający mu po skroni pot się perli?
Spoglądam na niego coraz częściej, wnętrzności skręcają się w mieszaninie wysiłku, poczucia bezradności i pośpiechu.
Człowiekowi się śpieszy. Człowiek jest zdenerwowany. W takich momentach stwierdza się, że ma się poskręcane wnętrzności – ale już raczej nie analizuje dlaczego. Później ok. Ale w zestawieniu z czasem teraźniejszym to nie dodaje bohaterowi naturalności.
„Happy hour”. Powyższe to fragment fantasy, tak? W fantasy, spanie, trzeba uważać na wszelkie powiązania z naszą rzeczywistością, w tym z językami. Użycie angielskiego wyrażenia w tekście napisanym po polsku – i to jeszcze w ustach bohatera! – sugeruje, że istnieją jakieś powiązania między naszymi światami, ba, że tenże bohater jest całkiem nieźle zaznajomiony z naszą kulturą.
Zrezygnowani kierują się do wyjścia.
Ekhem... Grzecznie pukamy, uprzedzamy, kim jesteśmy, wchodzimy, pobieżnie przeglądamy tylko to, co na wierzchu, i jesteśmy zawiedzieni, że nic nie znaleźliśmy?
Przy takim układzie ja bym była zrezygnowana już przed wejściem. XD

Styl masz dobry, pozwala przelecieć przez tekst bez większych zgrzytów. Z czasem powinien całkiem się wygładzić. Niestety fragment, który wkleiłeś, jest zbyt krótki, by zweryfikować coś poza techniczną stroną tekstu. Przedpiszcy zarzucali, że bohater ma dość naiwne podejście do pisarstwa – a niech ma, to nie jest wada. W Twoim świecie pisarstwo w ogóle odgrywa niecodzienną rolę; może więc mentalność/wychowanie/otocznie bohatera sprawiło, że jest, jaki jest. My całą sytuację widzimy ledwo-ledwo zarysowaną, myślę, że wiemy zbyt mało, by krytykować.

Co jeszcze? Dynamiki mi mało. Pierwsza część tekstu jeszcze jako tako, przemyślenia bohatera, mogą być powolne. Ale kiedy wchodzi żandarmeria, przydałoby się przyśpieszenie. To króciutka wizyta (nie robili mu przecież dokładnej rewizji), zwięzła wymiana zdań. Tymczasem narrator [bohater] cały czas operuje zdaniami, które są najeżone przecinkami i nikomu niepotrzebnymi opisami – a jedno i drugie spowalnia akcję.
Poza tym, obyło by się bez ostatnich dwóch linijek, serio.

Ale oryginalny temat sobie umyśliłeś. Pokazałeś tu tylko jedną, krótką scenkę, a ja zaczynam snuć domysły, jak funkcjonuje Twój świat. Duży plus. Pisz to dalej. Tylko uważaj, żeby nie zaplątać się we własne… eee… „filozofowanie”.

7
Wielkie dzięki za wykopanie tego tekstu z zapomnianych czeluści Weryfikatorium! Od razu parę sprostowań i komentarzy:

Adrianno, bardzo mi miło, że osoba, która jak dotąd była jednym z moich najsurowszych nauczycieli, przeczytała to bez bólu: )
Adrianna pisze:Od czasu, kiedy znalazł się tutaj ten tekst upłynęło sporo wody. Rozwinąłeś to?
Owszem, rozwinąłem, ale nie na tyle, żeby to publikować. Póki co 'Moje Dokumenty' są miejscem dla takich skrobanin.

Otto_SM,
Muszę przyznać, że mam co do Twojej wypowiedzi mieszane uczucia. Z jednej strony doceniam bezbłędną analizę i chęć pomocy, z drugiej znaczna część tych uwag była - jak dla mnie - wymieniona na siłę. Rozumiem próbę poprawienia pewnych niezręczności językowych, ale wypisywanie za mnie dobrych paru zdań to lekka przesada.
Otto_SM pisze:... wiedziałem, że ustawienie Limb By Limb Cutty Ranksa w wersji zremiksowanej przez Dj SS jako alarm w moim elektronicznym budziku było złym pomysłem...



Nic dziwnego, że nie możesz się skupić na pisaniu
Jeśli Twoja definicja basu ogranicza się do wytworów nowoczesnej muzyki elektronicznej, to znak, że deformacja języka postępuje bardzo szybko.
Otto_SM pisze: Jeśli jest taki cichy to czemu wypełnia? Podobno jest zimno więc możliwe, że za oknem wieje wiatr. Na pewno to jedyny dźwięk jaki się przebija? Ja na twoim miejscu bym podkręcił trochę głośność tej stalówce skrobiącej po papierze.
Jeśli zgrzyt stalówki to jedyny wyróżniający się w nieprzeniknionej izdebkowej ciszy, to owszem, może on ją wypełniać.
Otto_SM pisze:Przykro mi, że to właśnie ja (a nie nauczycielka polskiego) muszę Cię o tym poinformować, ale natchnienie to zasłona dymna jaką sobie wymyślili romantycy, żeby siać zamęt i roztaczać wokół siebie aurę tajemniczości
Świat przedstawiony jest sprawą tylko i wyłącznie moją i proszę mi w nią nie wtykać nosa. Jeśli zechcę, to moi bohaterzy będą wierzyli w małe motylki, które potrafią wytykać nieistniejące błędy.

Z resztą uwag, w mniejszym lub większym stopniu, się zgadzam.


@Caroll,
Dziękuję za uwagi, wezmę je sobie do serca: )

8
Rozumiem próbę poprawienia pewnych niezręczności językowych, ale wypisywanie za mnie dobrych paru zdań to lekka przesada.
Jak na warsztatach z rysunku prowadzący zabierał mi kartkę i coś na niej dorysowywał, żeby mi pokazać jak można coś zrobić, to się na niego nie obrażałem, bo po to są warsztaty żeby ćwiczyć, a nie się cackać. Ani ja, ani tym bardziej on nie będziemy przecież z tych prac robili wystawy. Analogicznie, teksty wrzucone na weryfikatorium są jakby z definicji spalone, bo przecież nikt nie wyda czegoś co jest na necie. Wszyscy tu przecież tylko ćwiczymy i uczymy się od siebie nawzajem. Wierzę też, że zamiast tylko tłumaczyć, dobrze jest coś w niektórych sytuacjach zilustrować przykładem. Przepraszam jeśli poczułeś, że naruszam integralność Twojego tekstu.
Jeśli Twoja definicja basu ogranicza się do wytworów nowoczesnej muzyki elektronicznej, to znak, że deformacja języka postępuje bardzo szybko.
Degradacja! A tak w ogóle to więcej szkody robią takie chwasty językowe jak niepotrzebnie używane anglicyzmy. Nie mam problemów z definicją basu, za to zupełnie nie rozumiem czemu piszesz o "głębokim basie" w kontekście zegara wybijającego godzinę. Czy ten dźwięk jest faktycznie aż tak niski? To jest zegar z wahadłem? Czy może zegar z którego o godzinie dwunastej wyskakuje kukułka i zaczyna głębokim basem śpiewać: ten zegar stary niby świat kuranty ciął jak z nut? Naprawdę, nic nie wiem o żadnym zegarze, poza tym, że tyka. Zaraz, zaraz ... tyka?
Jeśli zgrzyt stalówki to jedyny wyróżniający się w nieprzeniknionej izdebkowej ciszy, to owszem, może on ją wypełniać.
Jak cisza może być nieprzenikniona skoro jest jeszcze tykanie zegara? Robi się tłoczno z tymi odgłosami. I stawiam na to, że napisałeś o głębokim basie tylko dlatego, że boisz się prostych sformułowań, dlatego zamiast zegara wybijającego godzinę dwunastą otrzymujemy "głęboki bas płynący leniwie". Po co te kiczowate ornamenty, które tylko utrudniają odbiór tekstu? W wytwornych dekoracjach nie da się utopić wszystkich innych niedostatków. Nie na tym polega dobry warsztat, żeby pisać pięcioma słowami coś co można napisać jednym. Wręcz przeciwnie.

Pozdrawiam :)
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron