Ostrzegam, że jest to dość długie. Jest to pierwszy rozdział mojej powieści. Nie ma w nim za dużo akcji, gdyż staram się przeważnie przedstawić świat i zalążki problemów. Bardzo proszę o komentarze, gdyż jest to dla mnie szalenie ważnie. Poza poprawą błędów, które prawdopodobnie się pojawią, chciałbym usłyszeć przeważnie odczucia odnośnie przedstawionego świata, fabuły, troszkę o postaciach.
Może też gdzieś był błąd z akapitami, bo wklejałem wszystko ręcznie, a przy takiej ilości tekstu jest to..nużące i łatwo o bląd. Używałem sposobu z color=white
WWW Cesarz Imperium, Vincent Pelagius – mężczyzna w średnim wieku o złocistych falowanych włosach i niebieskich oczach, stał dumnie wyprostowany, spoglądając w okno, za którym rozpościerał się widok na zachodnią część pałacowych ogrodów wzorowanych na modłę wschodu.
WWW Aż po sam horyzont, gdzie migotał słabo marmurowy mur stykając się z błękitnym niebem, rozciągały się potężne korony liściastych drzew, przysłaniając cały widok. Patrząc z tego okna miało się wrażenie, jakby spoglądało się z lotu ptaka na dziki, nieokiełznany las, a nie pałacowy ogród. Jedynymi śladami ludzkiej reki były: gdzieniegdzie kryjące się w cieniu altany, udeptana dróżka wijąca się pomiędzy wzniesieniami i krzewami, wolno stojące rzeźby, posągi i śnieżne kolumny porośnięte pnączem, bardzo często ustawione w taki sposób, aby sprawiać wrażenie zniszczonych i starszych niż naprawdę. Wiele z nich jednak mogło poszczycić się długim wiekiem. To miejsce było jedyną pozostałością po puszczy, która rosła w tej okolicy nim ludzkość wzniosła swoją stolicę – Wieczne Ebonhearth. Miasto Złota. Cesarskie Miasto. Klejnot wśród wszystkich miast świata. Już od czasów pierwszego Cesarza wydano werdykt zabraniający zmieniania wyglądu ogrodu, który wraz z wiekiem zdobył przydomek „cesarskiego gaju” nie tylko ze względu na swoją wiekowość, ale także i nieposkromioną dzikość. Można było się w nim bowiem zaszyć w jednej z jaskiń i uciec od trapiącego życia dworskiego.
WWW Vincent uśmiechnął się do swoich myśli. Nie raz tutaj umykał przed ojcem, kiedy coś nabroił. Rosło wtedy tam takie wielkie drzewo pośrodku jeziorka, gdzie spędzał długie popołudnia na rozmyślaniu. Niestety drzewo powaliła błyskawica… Tak, piękne czasy.
WWW Miłe wspomnienia przerwało okrutnie otrząśniecie się z zadumy. Wkrótce ten Raj mógł zostać zniszczony…
WWW Odwrócił się, szeleszcząc swoją złotą szatą wytykaną drogimi kamieniami i zdobioną runami, które nie dość, że były sztuką piękna samą w sobie, to jeszcze były sztuką magii. Niezwykle silnej magii. Najznamienitsi magowie Imperium nałożyli na te runy w chwili jego wstąpienia na tron najpotężniejsze zaklęcia ochronne, mające chronić go przed wrogimi czarami, urokami, a nawet ostrzami. Chociaż niewidoczna, to do niego, niczym druga skóra, przylegała cały czas magiczna bariera, zdolna powstrzymać niejeden cios. Mając na sobie tę ciężką szatę mógłby prowadzić nawet armię w bój pod ostrzałem grodu strzał i zaklęć.
WWW Z ramion spływała mu długa peleryna zaczepiona na szmaragdowych zapinkach w kształcie głowy smoka, zakończona białym futerkiem w czarne plamki. Pośrodku niej widniał wyhaftowany majestatyczny szkarłatny orzeł na tle korony, od której rozchodziły się złociste promienie słońca. Był to symbol Cesarza, jego osobisty znak rozpoznawczy. Zastrzeżony przez władzę cesarską do osobistego użytku. Każdy, kto go miał, natychmiast wzbudzał respekt i posłuch, bowiem tylko ktoś wyznaczony osobiście przez władcę miał do niego prawo. Jakiekolwiek nadużycia symbolu zgłaszano odpowiednim służbom i surowo karano. Symbol ten, wraz z dwoma innymi, stanowił Setiriti, czyli jedność Imperium. Symbol Cesarza, godło Imperium i herb rodu Cesarskiego.
WWW Poczuł na sobie spojrzenie kilkunastu par oczu, których właściciele siedzieli na zdobionych tronach dookoła okrągłego stołu nakrytego drogą zastawą i pełnego od wymyślnych dań. Pieczonych kaczek nadziewanych jabłkami. Rolad mięsnych. Chrupiących kurczaków w sosie. Przyprawionych i wysmażonych ziemniaków. Zup, barszczy, filetów. Wszystkiego, co tylko można było sobie wyobrazić, a na popitkę drogie wina ze wschodu – złote, Albeńskie, Izyckie i białe. Mimo tych wspaniałości, za które zwykli ludzie daliby się pokroić, niewiele jedzono. Większość praktycznie tylko popijała ze złotych kielichów wysadzanych kamieniami szlachetnymi w milczeniu, od czasu do czasu podając coś psom leżącym u ich stóp.
WWW - Czy to może być prawda? – Zapytał ze strachem w głosie, łącząc dłonie za plecami.
WWW - Profesor nauk magicznych – Namyrus, wysoki, chudy, ubrany w niebieską togę bez zbędnych ozdób z szerokimi rękawami, chrząknął. Miał twarz usianą delikatnymi zmarszczkami i czoło spięte w wyrazie ciągłego zamyślenia. Gładził co chwila swoją białą kozią bródkę, wpatrując się w Cesarza niebieskimi oczami.
WWW - Obawiam się, że tak, wasza cesarska wysokość – Odpowiedział swoim powolnym, lecz głębokim głosem – Jeżeli chociaż prawdą w połowie jest to, co o mnie mówią, to tak. Jest to prawda.
WWW Vincent nic nie odpowiedział, zaciskając wargi. Nie lubił magów, ale byli mu potrzebni. Zawsze kojarzył ich z demonami i plugawymi mocami, którymi się posługiwali. Nie można było im ufać. Żadnemu. Niestety potrzebował ich pomocy, bo tylko magią można pokonać magię. A Namyrus należał do najpotężniejszych magów na Tristum, samemu uchodząc za najsilniejszego żyjącego ludzkiego maga. Więc skoro on mówił, że była to prawda to…chyba rzeczywiście tak było.
WWW - Więc co robić? – Padło pytanie ze strony Lorda Nubla, niewysokiego mężczyzny w peruce z lokami i białą, przypudrowaną twarzą. Piastował zaszczytną rolę ministra finansów i należał do Rady Dwunastu Lordów, najważniejszego organu w państwie, będącego członem doradczym Cesarza, choć od wielu lat to właśnie oni dyktowali politykę Imperium. Miał na sobie bogatą szatę tkaną najlepszymi nićmi i złotogłowiem, przystrojoną koronką i drogimi kamieniami. Każdy jego palec zdobił wielkości orzechu pierścień z rubinu, diamentu, szmaragdu, topazu i czystego złota.
WWW - Ja wiem, co zrobić! – Zakrzyknął Naczelny Generał wojsk Imperium, Adrikos, uderzając swoją wielką dłonią w stół – Należy uderzyć i zmiażdżyć wroga!
WWW Cesarz spiął brwi, wpatrując się w dowódcę wojsk. Adrikos należał do starego pokolenia żołnierzy, którzy służyli jeszcze pod jego ojcem, Anderodem III Pelagiusem i wyznawał surową szkołę wojny. Nawet sam jego wygląd to oznajmiał. Choć miał na karku około sześćdziesiątki, to fizycznie przypominał czterdziestolatka. Potężny, dobrze zbudowany, z krótko obciętymi na wojskową modłę włosami i przystrzyżonym zaroście na brodzie zdawał się być jak góra w porównaniu do otaczających go lordów. Prawą brew przecinała mu biała blizna ciągnąca się aż do ucha, którą zdobył podczas turnieju dwadzieścia lat temu. Miał na sobie szkarłatny kirys pięknie zdobiony złotymi i kryształowymi elementami, centrum którego stanowił cesarski orzeł o szeroko rozpostartych skrzydłach z zadartym dziobem ku górze. Z tyłu zaczepiona na złotym łańcuchu była długa peleryna bogato haftowana, szyta ze szczerego złotogłowia. Adrikos wolał prosty żołnierski strój niż królewskie szaty i wymyślne zbroje, ale wiedział, że czasami po prostu nie wypada przyjść w zwykłym odzieniu.
WWW - Uderzyć – Powtórzył Cesarz cierpko, chodząc po komnacie tam i z powrotem.
WWW Wciąż nie mógł w to uwierzyć. Starożytny Portal został otwarty…tak przynajmniej mówili magowie. Jeżeli tak było w istocie, świat stał na krawędzi, na jakiej nie stał od ostatnich kilkudziesięciu tysięcy lat. Chętnie zniszczyłby zagrożenie w zarodku, ale wojsko nie było przygotowane…
WWW - Myślałem, że demony zostały zniszczone – Powiedział Lord Nubel, biorąc łyk wina – Czy to ma znaczenie, że ten cały portal został otwarty?
WWW - Lordzie Nubel – Odezwał się profesor Namyrus z chłodnym uśmiechem – Demony nie zostały zniszczone. Po prostu nasz świat został od nich odcięty. One jednak wciąż żyją w Wymiaroświecie, a portal jest jedyną drogą do niego wiodącą.
WWW - Wymiaroświata – Prychnął Nubel, kręcąc głową rozbawiony – Przecież to bajeczki. Kraina magii zamieszkiwana przez obce rasy i setki bogów ciągle rywalizujących ze sobą. Kraina, która nie ma końca. Kraina portali i przejść na inne planety, wymiary, sfery. Naprawdę w to wierzycie? – Zapytał, wodząc wzrokiem po twarzach zgromadzonych.
WWW Cesarz sam musiał przyznać w duchu, że brzmiało to niedorzecznie. Prawdopodobnie był to kolejny mit wymyślony przez elfy mający na celu indoktrynację zniewolonych ras. Propaganda elfów z okresu Najświętszego Imperium Dnia i Poranka przypisywała im boskie pochodzenie, a nawet bycie samymi bogami. Istnienie krainy bogów byłoby dla nich bardzo dobrym potwierdzeniem swojej domniemanej tożsamości. Lecz to nie było możliwe. Esseth, pan ludzkości powiedział w świętej księdze, że nie ma bogów innych od niego i tylko on zna tajemnice czasu. Ci, którzy czcili fałszywych bożków, mieli za swe grzechy palić się w płomieniach Otchłani przez całą wieczność.
WWW - Przeszłość skrywa wiele tajemnic – Upomniał Nubla Namyrus, unosząc palec ku górze – Istnieją szczątkowe podania o istnieniu Wymiaroświata żyjące jeszcze w sercach dzikich elfów.
WWW - To i tak nie ma znaczenia – Rzucił ze złością Vincent, wyprzedzając Nubla, który już chciał coś odpowiedzieć - Wymiaroświat mnie nie interesuje. Interesują mnie demony. Czy one powróciły?
WWW Namyrus zachmurzył się, gładząc swoją bródkę w milczeniu.
WWW - Harmonia magii została zaburzona, mój panie – Rzekł po chwili powoli, ważąc każde słowo - Kolegium Magów zgadza się, że epicentrum tych zakłóceń jest Starożytny Portal. Nie mamy jednak całkowitej pewności, co do zerwania zaklęć pieczętujących, gdyż nie możemy przejrzeć zasłony magii. Coś nas blokuje – Starzec umilkł, zerkając na Cesarza z błyskiem w oczach – Jakiż może być inny powód?
WWW - Waszym zadaniem jest to wiedzieć! Nie moim! – Furknął władca nie kryjąc złości.
WWW - To ten portal jest otwarty czy nie? – Spytał Lord Qberg, dowódca Czarnych Dłoni, organizacji ponadrzędowej, podlegającej tylko i wyłącznie Cesarzowi. Mężczyzna zaciągał się fajką, podkręcając swój wąsik pod nosem. Jego twarz wyrażała pewne znużenie i dezaprobatę.
WWW Namyrus skrzywił się. Był w kropce. Kolegium starało się ze wszystkich sił przejrzeć zasłonę magii i sprawdzić czy portal w istocie został otwarty, czy też nie, ale coś im to uniemożliwiało. Poprosili o pomoc nawet elfów, choć ci niechętnie spoglądali na współpracę z ludźmi, wciąż uważając ich za gorszych. Mimo iż Kolegium Magów było instytucją zrzeszającą wszystkie rasy, to nadal przeważały w nim interesy jednostek i poszczególnych ras. A na nieszczęście elfy wciąż dominowały swoją wiedzą magiczną, niechętnie dzieląc się sekretami i kontrolując niemalże wszystkie najważniejsze stanowiska. Wielu mówiło, że wojna wisi na włosku. Jakby im tego tylko brakowało.
WWW - Nie mamy pewności…- Zaczął, lecz nie dane było mu skończyć.
WWW - Więc nie ma tematu! – Ucieszył się Nubel, opróżniając kielich – Profesorze Namyrus. Mało znam się na magii, ale nie możemy mówić o inwazji demonów z legend za każdym razem, kiedy jakiegoś maga zaboli główka. Wy magowie sami mówicie, że magia jest niestabilna i ulega ciągłym zmianom.
WWW - Tak, ale…
WWW - Muszę się zgodzić z Lordem Nublem, choć wielce niechętnie – Mruknął Qberg, wyjmując fajkę z ust i uśmiechając fałszywo w stronę ministra finansów, co ten odwzajemnił – Nie można stawiać całego Imperium w stanie gotowości z powodu przeczucia. Poza tym mamy inne zmartwienia…
WWW - Popieram przedmówców – Rozległ się delikatny głos Najwyższej Kapłani Świątyni Essetha, Lady Meirlen. Kobieta o długich białych włosach sięgających ziemi siedziała z zamkniętymi oczami na swoim miejscu, chowając dłonie w szerokich rękawach czerwonozłotej togi opatrzonej w płomienie. Z szyi zwisał jej krwisty szal, którego dwa końce ozdobione były symbolami gorejącego słońca, a na czole miała wtopiony w skórę owalny kryształ – Zresztą słowa profesora można uznać za herezję. Esseth ostrzegłby swoje dzieci przed sądem ostatecznym w postaci demonów. Pan ognia i słońca kocha nas wszystkich i pragnie naszego dobra, nie zagłady.
WWW- Chyba ten kryształ werżnął ci się za głęboko w czółko, kapłanko, jeżeli myślisz, że przestraszysz mnie oskarżeniem o herezję – Odburknął Namyrus poirytowany – To jest dobre na wieśniaków, co nie umieją czytać ani pisać.
WWW - Oby Esseth wybaczył twoje plugawe słowa, profesorze – Odparła beznamiętnie kapłanka, na co Qberg zaśmiał się pod nosem. Słysząc to zwróciła ku niemu swoją łagodną, acz lodowatą twarz pozbawioną wyrazu, a ten natychmiast umilkł.
WWW - Cisza, cisza! – Powtórzył Cesarz, łapiąc się za skronie – Profesorze, bez dowodów nie uczynię nic w tej sprawie.
WWW Namyrus z początku nic nie odpowiedział, wypuszczając cicho powietrze. Nie zrozumieją. Choćby się starał najbardziej jak tylko mógł, nie przemówi im do rozsądku bez fizycznych dowodów. A w świecie magii było o nie o tyle trudno, że zwyczajnie nie istniały. Fizyczność pojawiała się jedynie jako skutek. Ogień, śmierć i zniszczenie.
WWW - Mam nadzieję, że uda mi się je zdobyć nim zdążymy pożałować waszej bezczynności – Odrzekł wstając i skłoniwszy się pierw Cesarzowi, a następnie zgromadzonym, opuścił komnatę pośpiesznym krokiem. Nikt go nie zatrzymywał. Nikt nie protestował.
WWW - Mógłbym się tam udać – Przerwał powstałą ciszę Adrikos tubalnym głosem – Mamy tam w okolicy fort…
WWW - Fort w samym centrum śnieżnych szczytów Gór Mglistych – Dodał Nubel z uśmieszkiem – Siedem tysięcy metrów? A może osiem, nie mam pojęcia – Wzruszył ramionami, dolewając sobie wina do pucharu – Fort obsadzony dezerterami i mordercami. To nie fort, generale. To więzienie. Raz do roku przyjeżdża podczas lata karawana z dostawą nowych skazańców i przy okazji wywożą starą obsadę – Jego uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej – Na taczkach nogami do przodu. Na zdrowie!
WWW Adrikos odwrócił wzrok od ministra finansów. Nienawidził takich ludzi. Dbali tylko o siebie.
WWW Cesarz potrząsł przecząco głową.
WWW - Nie zgadzam się generale. Potrzebujemy cię tutaj – Usiadł ciężko na swoim tronie górującym nad wszystkimi dookoła, podpierając ze zmęczeniem głowę na zamkniętej dłoni – Podobno Errandilas, król elfów, szykuje wojska.
WWW W sali dało się słyszeć jęk przerażenia. Nublowi zrzedła mina i odstawił kielich drżącą dłonią, a gdy to zobaczył, schował ją pod stół.
WWW - Wojna?!
WWW - Tak, wojna – Potwierdził Qberg, podając lewą dłonią udko kurczaka psu lezącemu u stóp, ale ten tylko je obwąchał i ziewnął, kładąc pysk z powrotem na przednich łapach. Odrzucił je na talerz z urażonym grymasem – Czarne Dłonie donoszą o wzmożonej aktywności elfich wojsk. Szkolą się, zbierają zapasy, budują statki. Jak inaczej można to wytłumaczyć?
WWW - Może tylko się wzmacniają? – Zaproponował Lord Gelryk, minister spraw wewnętrznych i członek Rady Dwunastu Lordów o czarnej koziej bródce i długich włosach sięgających za szyję.
WWW - Być może – Mruknął Cesarz zamyślony, kierując wzrok w stronę okna – Ale nie mają powodów. Nikt nie odważyłby się uderzać na elfów. Errandilas zaś jest kompletnie opętany przez wizję dawnego elfiego imperium. Nie ma innego wyjaśnienia.
WWW Dobrze pamiętał władcę Elfiego Królestwa, pomimo tego że widział go ostatni raz chyba jakieś dziesięć lat temu. Naturalnie elfy nie widziały w tym nic dziwnego. Dla nich dziesięć lat było zaledwie przebłyskiem. Długowieczni byli w stanie dożyć nawet tysiąca lat, choć chodziły pogłoski, że dzięki kontemplacji magii i jej poznania dróg życia, czymkolwiek by one nie były, pewne jednostki potrafiły oszukać samą śmierć i żyć na przekór czasu. Szczerze w to wątpił, ale kto wie…jeżeli znali zakazaną magię…
WWW W każdym razie Errandilas był typowym przedstawicielem swojej rasy. Zarozumiały, nietolerancyjny i ksenofobiczny. Pragnął tylko jednego – dominacji elfiej rasy nad resztą. Miał na tym punkcie, jak i na punkcie czystości krwi, fanatyczną obsesję. Bynajmniej nie był głupcem, o nie. Doskonale potrafił manipulować i oszukiwać, godząc się nawet na współpracę z „niższymi” rasami. Wszystko aby osiągnąć cel – odnowienie Najświętszego Imperium Dnia i Poranka.
WWW - Skarbiec nie przetrzyma wojny, wasza cesarska mość – Rzekł Nubel, ocierając nerwowo palcami wargi – Już teraz z trudem udaje nam się wychodzić na plus, a to w dużej mierze dzięki ograniczeniu armii. Wojna nas zniszczy finansowo.
WWW - Twoim zadaniem jest do tego nie dopuścić, Lordzie Nubel.
WWW Minister finansów przymknął oczy, skłoniwszy głowę.
WWW - Oczywiście, wasza cesarska mość. Postaram się zrobić co w mojej mocy.
WWW - Czyli co? – Parsknął Qberg – Znowu podniesiesz opłaty dla najuboższych? A może teraz będzie trzeba płacić za przekroczenie każdej bramy w mieście?
WWW Nubel rzucił przełożonemu Czarnych Dłoni jadowite spojrzenie.
WWW - Jeżeli będzie trzeba rozważę takie opcje – Syknął – Masz lepsze pomysły, Lordzie Qberg? Czy wiesz, że utrzymanie Czarnych Dłoni kosztuje więcej niż całego pałacu?
WWW Mężczyzna wzruszył ramionami i przyłożył dłoń do serca.
WWW - Bezpieczeństwo władcy musi być zapewnione. Choćby wielkimi kosztami. Przypominam, że to dzięki Czarnym dłoniom mamy informacje o poczynaniach Errandilasa.
WWW - Nikt nie kwestionuje ich przydatności, Lordzie Qberg – Odezwała się swoim odległym głosem kapłanka – Świątynia Essetha, która w dużej mierze opiekuje się biednymi ludźmi i edukuje społeczeństwo na peryferiach kraju, również potrzebuje pomocy finansowej.
WWW - Znajdzie się, jeżeli zgodzicie się na opodatkowanie darowizn – Powiedział Nubel z uśmieszkiem – To co dostają najwyżsi kapłani od wiernych spokojnie pomogłoby załatać nasze braki.
WWW - To jest atak na Świątynię Essetha! – Oburzyła się Lady Meirlen – Prorok ani lud nigdy nie wyrażą na to zgody.
WWW - W takim razie lud będzie musiał głodować.
WWW - To nie jest nasz temat – Wtrącił Cesarz, wystawiając dłoń – Pieniądze zawsze się znajdą. Pytanie jest następujące. Po co Errandilas szykuje wojsko?
WWW Adrikos założył ręce na piersi, biorąc głęboki wdech.
WWW - Być może – Szepnął, unosząc wzrok ku Cesarzowi – Zbroją się na demony?
WWW - I ty też, Adrikosie? – Zdumiał się Nubel ze śmiechem – Wierzysz w bajeczki starego maga?
WWW - Nie wierzę w żadne bajeczki, Lordzie Nublu – Odparł nawet nie zerkając w jego stronę – Jedynie rozważam możliwości. Nie wykazujmy się arogancją, jaką wykazali się elfowie, bo skończymy tak samo jak oni.
WWW - Pomiot Amandala nie odważy się zaatakować – Rzekła dumnie kapłanka – Ludzkość jest liczniejsza, silniejsza i chroniona przez Essetha. Cóż może nam zagrozić?
WWW - Właśnie taka krótkowzroczność – Szepnął Qberg do sąsiada, ale kobieta udała, że tego nie usłyszała.
WWW Cesarz oparł się sztywno, wbijając wzrok w krzyżowe sklepienie ociekające zlotem i ozdobione majestatycznymi freskami. Czy demony w istocie mogły powrócić? Były tylko dwie osoby, które znał, zdolne udzielić mu odpowiedzi. Namyrus oraz…jego drugi syn – Szayel.
WWW Drugi Książe Imperium, Szayel Pelagius, młodszy brat Gilberta Pelagiusa, siedział na sofie obłożonej aksamitnymi poduszkami, patrząc złocistymi oczami w wielkie okno skierowane w stronę słońca. Jego komnata znajdowała się na najwyższym piętrze Cesarskiej Wieży, która wyrastała dumnie ze środka pałacu z olbrzymiej kopuły, pnąc się aż po same chmury. Cała stolica z tej wysokości przypominała zaledwie ziarenko piasku umieszczone pomiędzy bezgranicznymi tońmi błękitnej wody. Jednie parę budynków wystawało ponad resztę, jakby chcąc zaistnieć w oczach świata.
WWW Pomieszczenie było przestronne i wypełnione jasnym światłem odbijającym się od śnieżnobiałych ścian, zdobionych złotymi pilastrami i półkolumnami o głowicach w kształcie lwich grzyw. Kopułowe sklepienie pokryte zostało misternymi freskami i malowidłami przedstawiającymi alegorie słońca, nieba, morza i lądu, tworząc jedną harmonijną całość. Marmurowa posadzka zlewająca się barwą ze ścianami lśniła tak bardzo, że można było się w niej przeglądać. Była niczym kryształ. Potężne dwuskrzydłowe wrota wejściowe usytuowane zostały pomiędzy dwiema kolumnami połączonymi ciągłym fryzem, w których trzonach wyrzeźbione zostały dwie skrzydlate postacie bez twarzy. Ich załamane dłonie wyciągnięte przed siebie w przeciwnych kierunkach nadawały całości pewnej dramaturgii, niczym anioły z niebios sięgające ku potępionym na wieki ludziom w płomieniach. Pośrodku pomieszczenia stała fontanna w podobnym kształcie, tylko że tym razem postać miała dwie pary skrzydeł i nogi zgięte jakby zamarła w locie. Dookoła niej rozstawione były podłużne sofy wyłożone poduszkami, gdzie zamiast oparć widniały aksamitne wałki w towarzystwie kryształowych stoliczków uginających się od egzotycznych owoców. Wszystko skryte wśród cieni palm w kamiennych donicach, poruszających liśćmi w rytm podmuchów wiatru wpadającego przez uchylone okna. Gdzieniegdzie stały rzeźby i posągi wraz z gablotami, wewnątrz których leżały przeróżne magiczne przedmioty. Cała komnata wydawała się jakby wyjęta z muzeum i połączona z luksusem orientalnych krain.
WWW Szayel ze spokojem wpatrywał się w niebo, rozkoszując się unoszącym w powietrzu zapachem kadzideł. Miał na sobie niebieską togę haftowaną w śnieżne wzory róży i winorośli, przepasaną pasem z aksamitu zawiązanym za plecami w kokardę. Na obu ramionach założone złote bransolety z wielkimi, okrągłymi jak spodki od talerzy krwistymi rubinami, a przedramiona zakryte pojedynczymi pasmami jedwabiu szytego złotogłowiem i bogato zdobionego, doczepionego do szaty zwijanym łańcuszkiem z kryształu. Jego złocistymi, falowanymi włosami sięgającymi szyi targał lekki wiaterek, rozdmuchując co chwila bujną grzywkę zasłaniającą czoło. Rysy twarzy miał delikatne, smukłe i owalne, co odziedziczył po matce. Skórę gładką niczym płatki róży i miękką w dotyku jak puch. Jak zwykł mawiać, perfekcja w każdym calu. Skromność mu nie pasowała. Wręcz przeciwnie. Jako Książe wymogiem było, aby wszyscy wiedzieli, że jest lepszy. Piękno było darem od bogów, choć w żadnych nie wierzył. Sam był sobie bogiem. Uwielbiał reakcje lordów na jego zniewieściałe ruchy i dwuznaczność mowy. Ich oburzenie, szok i zniesmaczenie. Grubi, tłuści i obleśni, którzy myśleli, że mając pieniądze świat powinien leżeć u ich stóp, błagając o zaszczyt bycia przez nich posiadanym. Obrzydliwcy przechwalający się ilością zaliczonych kurew za pieniądze. Prostactwo. Gardził nimi. Gardził ludzką brzydotą i małostkowością. Pewnego dnia to wszystko zmieni. Zmieni ludzkie oblicze. Niczym malarz stworzy od nowa na czystym płótnie obraz świata wedle swojej wizji. A wszystko za sprawą magii.
WWW Od dzieciństwa pałał miłością do tajemnych sztuk, co ojciec starał się z niego wykorzenić, nie raz używając siły i zastraszenia. Głupiec wierzył bowiem w przesądy, że mag nie może być władcą, ponieważ jest niewolnikiem swojej mocy i tylko na niej się skupia. Dawno przestał go przekonywać o niesłuszności tych stereotypów powstałych po niewoli u elfów dziesięć tysięcy lat temu. Lud nadal wierzył w zabobony i bał się magii, która przecież ratowała życie milionom. Uzdrowiciele niosący pomoc chorym i rannym byli w stanie wyleczyć najgorsze rany w przeciągu kilku dni, co normalnie goiłyby się długie tygodnie, a może i wcale, doprowadzając do śmierci. Magia była darem, a nie przekleństwem. Głupcy, głupcy, głupcy! Wszyscy głupcy!
WWW Wstał gniewnie z sofy, podchodząc do drzwi balkonowych. Skąd brał się ten gniew? Przecież już dawno temu pogodził się ze stanem rzeczy. Ojciec była dla niego zupełnie obcą osobą. Nie interesował się zdaniem innych. Więc czemu go to irytowało? Czemu był zły za to, że go nie rozumiano? Czyżby mimo wszystko przejmował się zdaniem głupich ludzi? Nie, to śmieszne.
WWW Z myśli wyrwał go dźwięk otwieranych drzwi i ciężki stukot opancerzonych stóp. Do pomieszczenia wkroczyła dwójka pałacowych gwardzistów w szkarłatnych pancerzach o skrzydlatych hełmach i złotych pelerynach z cesarskim orłem, ustawiając się po obu stronach wejścia.
WWW Uśmiechnął się cierpko, widząc swego ojca wchodzącego do środka z kamiennym wyrazem na twarzy. Zawsze tak było. Gdy tylko do niego przychodził, kierował na niego swoje spojrzenie, musiał się do niego odezwać. Zawsze miał ten sam wyraz pozbawiony jakichkolwiek uczuć. Nic. Martwa maska. Nawet kiedy został ogłoszony najlepszym uczniem akademii od ponad dwóch tysięcy lat, ojciec jedynie uścisnął mu chłodno dłoń. Teraz zaś idąc ku niemu stąpał ostrożnie niby chodząc po bagnie i obawiając się, że nieostrożny ruch przyniesie mu zgubę. Zupełnie jakby wkroczył do jakiegoś mroczniejszego miejsca.
WWW Mroczniejszego, pomyślał, czując pewną dozę satyskacji. Tutaj? W tej komnacie pełnej światła?
WWW - Witaj ojcze – Rzekł z uśmiechem na ustach, który przykrył dłonią, opierając się o kolumnę – Czym zasłużyłem sobie na ten zaszczyt?
WWW Vincent spojrzał na niego, ale w taki sposób, jakby go tam nawet nie było. Niebieskie oczy Cesarza wydawały się przez niego patrzeć w dal.
WWW - Imperium potrzebuje pomocy.
WWW - Oh, pomocy? – Powtórzył, odgarniając teatralnym gestem włosy za ucho – Przecież masz od tego swoją Mniejszą Radę, Większą Radę i oczywiście Radę Dwunastu Lordów – Skończył wyliczać, pokazując mu trzy palec – Całkiem sporo ludzi do pomocy. Po co miałbyś przychodzić do kogoś takiego jak ja?
WWW - To nie czas na małostkowość, synu.
WWW Małostkowość?! Powiedział sobie w duchu, tłumiąc wybuch gniewu. Jestem twoim synem do cholery! To żadna małostkowość, głupi staruchu! Chociaż raz mógłbyś…nie, nie musisz. Nie warto.
WWW - Słucham więc – Odparł beznamiętnie, mijając go i siadając na sofie wyłożonej jedwabnymi poduszkami – O co chodzi?
WWW Cesarz schował dłonie do szerokich rękawów swojej szaty, przygryzając dolną wargę. Wahał się przez moment, zastanawiając jak ująć w słowa to, co chciał powiedzieć. Jednak nawet kiedy je znalazł, wypowiedzenie ich było nie lada wyzwaniem. Rozmowa z Szayelm w cztery oczy okazała się o wiele trudniejsza niż myślał. Miał jakąś wewnętrzną blokadę. Nie potrafił się przed nim otworzyć. Rozmawiać swobodnie bez złośliwości. Widząc te złote oczy z tlącym się wewnątrz płomieniem odczuwał lodowate dreszcze…
WWW W końcu rzekł.
WWW - Być może ty mi powiesz? Namyrus mówi o inwazji demonów.
WWW - I co w związku z tym?
WWW Na twarzy Vincenta pojawił się szok i niedowierzanie. Sposób, w jaki Szayel to powiedział…swobodny, lekki, jakby nic się nie stało. Jakby pytał o pogodę. Czy można było być aż tak okrutnym?!
WWW - Jak to co w związku z tym?! – Wysyczał, wyjmując ręce z rękawów i zaciskając palce w pięści z irytacji oraz bezsilności – Na bogów! Tu chodzi o Imperium, nie, o cały świat! Jeżeli coś wiesz… - Ostatnie słowa wypowiedział z jasno słyszalną groźbą i nim zdążył dokończyć, syn udzielił mu błyskawicznie odpowiedzi tonem podobnym do poprzedniego.
WWW - Nie wiem nic.
WWW Wbił w Szayela badawcze spojrzenie starając się w nim coś dostrzec, ale z tej gładkiej twarzy nie potrafił nic wyczytać. Była dla niego zupełną zagadką. Dopiero teraz uświadomił sobie, jak bardzo nie zna swojego syna. Widząc Gilberta, starszego brata Szayela, potrafił natychmiast odgadnąć co go męczy bez wypowiadania ani jednego słowa. A tutaj…Jedynie w gorejących oczach widział namiastki jakiś uczuć, jednakże ginęły w nicości.
WWW Musi próbować. Szayel z pewnością coś wiedział.
WWW - Nie wierzę, że ktoś taki jak ty o niczym nie wie. Namyrus sam przyznał, że przewyższyłeś go jako czarodziej. Jesteś uznawany za jednego z najpotężniejszych magów na świecie. Jeżeli nie on, to ty coś wiesz.
WWW Zauważył słaby uśmiech na jego twarzy, lecz nie był to uśmiech zadowolenia, a czystej pychy i zuchwałości.
WWW - W istocie, coś się dzieje w magii – Przyznał Szayel, kiwając powoli głową – Zmienia się, ale to zupełnie naturalne. Magia co jakiś czas musi odbyć okres „przejścia” i ustabilizować się na nowo. Mój mistrz pewnie jest przewrażliwiony – Wzruszył ramionami – Ma już swoje lata, prawda?
WWW Vincent zamyślił się.
WWW - Więc Starożytny Portal nadal jest zapieczętowany?
WWW - Dowiesz się tego z pewnością, jeżeli kogoś tam wyślesz.
WWW - Czyżbyś zgłaszał swoją kandydaturę?
WWW Szayel spojrzał na niego lodowato.
WWW - Nie jestem głupcem, ojcze.
WWW Oh, głupcem z pewnością nie jesteś, synu. Pomyślał A szkoda. Byłoby o wiele łatwiej.
WWW Powstrzymał jednak swoje myśli tam gdzie ich miejsce i nie pozwolił im wyjść na światło dzienne, pytając.
WWW - Jakie są szanse, że portal jest otwarty?
WWW Książe zerknął na niego nieufnie, cofając szybko spojrzenie.
WWW - Niewielkie. Portal został zapieczętowany wyższą magią. Tylko ktoś, kto ją zna, może go otworzyć, a takich istot… nie ma.
WWW - Jesteś pewien? – Dopytywał, unosząc prawą brew wyczekująco. Zwłoka syna udzieliła mu odpowiedzi – Więc jednak istnieje ktoś, kto zna wyższą magię?
WWW - Ktoś z pewnością. Inaczej nikt by już o niej nie słyszał.
WWW - Ale kto?!
WWW - A skąd mam niby wiedzieć? – Prychnął Szayel, machnąwszy dłonią – Z takimi pytaniami idź do wróżbity, nie do mnie.
WWW - Namyrus wierzy, że portal został otwarty – Wspomniał, na co Szayel westchnął i przewrócił oczami.
WWW - I co z tego? Każdy wierzy w co innego. Namyrus ma prawo uważać, co ma za stosowne.
WWW Vincent kiwnął głową.
WWW - Rozumiem – Odwrócił się na pięcie, kierując w stronę wyjścia. Niczego się nie dowiedział, co wielce go nie zaskoczyło, ale nie zdobył też ani potwierdzenia, ani zaprzeczenia. Czy Szayel miałby jakiś cel w powrocie demonów? Kto wie, jakie myśli kłębiły się w jego głowie. Być może chciał coś w ten sposób osiągnąć? Tylko co?Może…do głowy wpadła mu szalona myśl.
WWW - Szayel – Zwrócił się do syna po imieniu, zatrzymując nagle – Wierzysz w istnienie Wymiaroświata?
WWW Książe patrząc w plecy ojca uśmiechnął się, odpowiadając słodkim głosem.
WWW - Od kiedy interesuje cię w co wierzę?
WWW - Odpowiedz na pytanie – Rozkazał, stojąc do niego tyłem.
WWW - Wierzę, a ty?
WWW - Rozumiem – Powtórzył i bez pożegnania opuścił komnatę, słysząc za sobą tylko jęk zamykanych wrót i ciężkie kroki gwardzistów.
WWW Schodząc po schodach myślał gorączkowo. Wymiaroświat, portal, demony. Te sprawy łączyły się ze sobą nieodłącznie. Szayel był potężnym magiem i wszyscy o tym wiedzieli. Czy miał wystarczającą moc do otwarcia portalu? Tylko po co miałby to robić? Jedynym rozwiązaniem, jakie przychodziło mu do głowy, było takie, że Szayel miał zamiar sprzymierzyć się z demonami i odebrać mu władzę. Czemu?
WWW Prawdopodobnie z pragnienia zemsty. Wszakże pozbawił go jakichkolwiek praw do tronu i tytułów. Nawet jeśli umrze i tron obejmie Gilbert, ten nie będzie mógł nadać Szayelowi żadnej ziemi ani szlacheckiego tytułu. Jego najmłodszy syn już do końca życia pozostanie Księciem, ale tylko z racji urodzenia. Nic więcej. Tą decyzją nie zdobył sobie popularności, ale ludzie nie wiedzieli, jakim naprawdę człowiekiem był Szayel. Zimnym, wyrachowanym i szalenie niebezpiecznym. Poza tym mag nie mógł zostać Cesarzem ani władcą żadnego z pięciu królestw, czy też chociażby jednej guberni. Magowie muszą być kontrolowani. Bezwzględnie.
WWW Szayel siedział z zamkniętymi oczami, czekając aż drzwi wydadzą z siebie ten charakterystyczny dźwięk i na nowo zamkną go w swoim azylu, oddzielając od zewnętrznego świata. Gdy tak się stało wstał, wyciągając dłoń, do której posłusznie podfrunął kryształowych kielich wypełniony złotym winem. Uniósł go do ust, lecz nie pociągnął łyku trunku, wpatrując się w rozmazane ogrody ciągnące się kilometrami dookoła pałacu.
WWW - Najwyższy czas – Mruknął do siebie, opróżniając kielich.
WWW Strzała przecięła ze świstem powietrze, trafiając prosto w sam środek czerwonej tarczy stojącej w cieniu potężnego dębu.
WWW - Brawo! – Pochwalił wysoki mężczyzna w skórzanej kurtce o czarnych włosach zawiązanych z tyłu w kucyk. Miał mocno, może zbyt mocno, opaloną twarz i lewe oko przysłonięte opaską niczym u pirata czy zbója. Zza ćwiekowanego pasa widniała długa pochwa z wystającą z niej rękojeścią miecza o smoczej głowicy, zaś z buta niewielki sztylecik.
WWW Gilbert Pelagius opuścił łuk, przyglądając się swemu dziełu. Dzień był spokojny i pogodny. Po błękitnym niebie przesuwały się powoli śnieżnobiałe obłoki, co chwila przysłaniając gorejące słońce nad ich głowami. Wiatr gwizdał cicho, przynosząc ulgę i ukojenie zgrzanemu ciału.
WWW - Ale tarcza nie została zniszczona – Zauważył z zawodem, uświadamiając sobie, że nie osiągnął zamierzonego celu. Był przekonany, że skupił się na przepływie mocy do strzały.
WWW - Magia rycerzy Essetha nie polega na pokazie fajerwerków jak u magów – Odparł mężczyzna, podchodząc do tarczy i kucnąwszy przy niej. Wskazał grot wystający po drugiej stronie – Cel został spełniony. Przebiłeś tarczę na wylot. Na tym właśnie polega magia rycerzy Essetha. Na skuteczności. Ma być cicho, skromnie, lecz zabójczo.
WWW Spojrzał na chłopaka, na którego twarzy malowała się niepewność i gorycz. Gilbert przypominał z twarzy swojego ojca, ale w o wiele młodszym wydaniu. Jego rysy były smukłe, szlachetne, z dozą delikatności, ale równocześnie dobrze zarysowane jakby wyrzeźbione w marmurze. Czupryną złocistych włosów targał wiatr, zrzucając mu niesforne kosmki na oczy o barwie głębokiego błękitu, w których lśniła pasja i energia.
WWW Pod obcisłym książęcym strojem składającym się na: białe aksamitne spodnie, szkarałatny wams szyty złotogłowiem bogato haftowany z dużym rozcięciem przy szyi i wytykany drogimi kamieniami, rysowały się napięte młodzieńcze mięśnie. Gilberty był bardzo przystojnym młodziakiem i wręcz nie mógł odgonić się od adoratorek, co bardzo nie podobało się jego matce, Beatrice. Zresztą, cały ród Pelagiusów uchodziła za pobłogosławioną darem piękna, chociaż czasami miało się wrażenie, że to piękno jest jedynie przykrywką na mroczniejsze sekrety w głębi duszy członków rodziny.
WWW - O co chodzi? – Zapytał, wstając z westchnięciem – Widzę, że coś się dręczy i nie ma to żadnego związku z magią rycerzy.
WWW Gilberta oddano mu pod opiekę cztery lata temu, gdy ukończył akademię wojskową pod nadzorem samego Naczelnego Generała Adrikosa z wyróżnieniem. Od tamtej pory miał go nauczyć magii Rycerzy Essetha, którą wykorzystywano do zwalczania magów oraz istot nadprzyrodzonych zagrażających bezpieczeństwu Imperium. Było to osobiste polecenie Cesarza i z początku chłopak starał się od niego wymigać. Nie przychodził na zajęcia, buntował się, sprzeczał, pyskował. W końcu jednak pogodził się ze swoim losem i zaczął się uczyć. Nie wiedział, co było tego powodem i wolał w to nie wnikać.
WWW Jednak musiał przyznać, że Gilbert miał smykałkę. Pierwszy raz w życiu miał do czynienia z tak młodym człowiekiem, który potrafiłby tak świetnie władać mieczem. Łącząc jego umiejętności posługiwania się bronią białą z magią Rycerzy Essetha, stworzył istną maszynę do eliminowania magii. Oczywiście wciąż musiał się jeszcze wiele ćwiczyć i studiować słowa Essetha, ale był fenomenem. Co do tego nie było żadnych wątpliwości. Przewyższał nawet ostatnie roczniki z klasztoru Essetha, gdzie szkolono dzieci do służby Panu Światła od małego.
WWW - To nic wielkiego, naprawdę – Mruknął Gilbert cierpkim, ironiczym tonem – Po prostu czasami dochodzę do niepokojących wniosków, mistrzu.
WWW - Mówiłem, abyś tak do mnie nie mówił! – Przypomniał mu, udając oburzenie – Zeon Gilbercie. Zeon wystarczy – Usiadł na głazie stojącym po jego prawym boku – Jakich wniosków?
WWW - Po co ojciec każe mi się uczyć tej magii? – Odrzekł Książe odległym głosem, wpatrując się w swoją dłoń – Chce żebym zabił Szayela.
WWW - Co ty wygadujesz? – Przeraził się. Znał sytuację między Szayelm, a Vincentem Pelagiusem, ale żeby coś takiego…
WWW - Tak jest. Sam przecież dobrze o tym wiesz…Zeonie – Wypowiadając jego imię Gilbert spojrzał ku niemu z błyskiem w oczach. Przez moment miał wrażenie, że widzi w nich…sam nie był do końca pewny co, ale to coś go przeraziło. Nim zdążył odgadnąć tłumiące się w nim emocje, chłopak odwrócił wzrok z powrotem w stronę tarczy.
WWW - Powiedział ci to?
WWW Gilbert potrząsł głową, wyjmując strzałę z kołczanu leżącego u jego stóp i nakładając ją powoli na cięciwę.
WWW - Nie, ale wiem, że tego chce. On się go boi…panicznie – Zmrużył oczy, celując uważnie. Uspokoił oddech, pozwalając, by moc przepłynęła przez jego palce i wsiąknęła w broń – Poza tym to zabawne, prawda? – Zapytał, wypuszczając strzałę, która pomknęła ku tarczy, wbijając się centralnie w tę, która już tam tkwiła.
WWW - Co takiego?
WWW - Szkolisz mnie w magii, aby zabijać magów i magiczne istoty. Czym się różni nasza magia od ich? Przecież to jedno i to samo.
WWW - To nie to samo – Odpowiedział ze spokojem Zeon, kładąc się na głazie z rękoma za głową – Nasza moc pochodzi od Essetha. Magowie natomiast obcują z magią w stanie pierwotnym. Chaotycznym. Nieukształtowanym. Taka forma magii jest potężniejsza, lecz o wiele niebezpieczniejsza. Łatwo stracić nad nią kontrolę, a wtedy…bum!
WWW - Essetha – Prychnął Gilbert pogardliwie – Naprawdę wierzysz w te brednie?
WWW Zeon poderwał głowę z gniewnym grymasem na twarzy.
WWW - To nie żadne brednie! – Furknął nieco ostrzej niż zamierzał – Nie dla mnie – Dodał łagodniej – Jako następca tronu musisz szanować wierzenia ludzi, a szczególnie swoich poddanych.
WWW Chłopak nic nie odpowiedział, spinając tylko brwi. Esseth, Esseth - ciągle Esseth. Głupie bajki dla ciemnogrodu ze wsi i okolicznych wiosek lub fanatyków religijnych. Od najmłodszych lat wpajali mu, że Esseth jest panem świata i jedynym bogiem, któremu należy się bezgraniczne uwielbienie. Bóg słońca, szlachectwa, piękna i prawowitej władzy. Bóg zrodzony z rozpaczy ludzkiej rasy w okresie elfiej niewoli. Swoista manifestacja całego gatunku.
WWW Wedle legend Esseth stoczył straszliwą walkę z bogiem elfów, Amandalem, czego wynikiem był Kataklizm i rozdzielenie się ówczesnego jedynego kontynentu - Ris’tiss na wiele części. W wyniku powstałego chaosu bogowie przerwali pojedynek i zaczęli ratować swój lud. Esseth przeniósł ludzi na nowo powstały ląd – Atenor, zaś Amandal próbował ocalić pozostałości z Najświętszego Imperium Dnia i Poranka. Spychał wody z powrotem do morza, wygładzał wypiętrzającą się ziemię, zamykał szczeliny i rozpędzał burze. Starał się również powstrzymać Essetha oraz innych bogów przed uwolnieniem niewolników: ludzi, krasnoludów, orków, gigantów i wiele innych pomniejszych ras. Niestety arogancja i megalomania elfiego boga przyniosła mu zgubę. Osłabiony walką z Essethem i siłami natury nie był w stanie powstrzymać rozpadu Najświętszego Imperium Dnia i Poranka. Z rozpaczy i żalu spadł ze swojego niebiańskiego tronu i uderzył w samo centrum świata – stolicę elfiego imperium, Ainee-Ayeed. Spadając rozesłał na cztery strony świata ponurą wróżbę, że pewnego dnia odrodzi się niczym feniks z popiołów i powróci w glorii chwały, by rządzić światem przez kolejne dziesięć tysięcy lat. Po tym wydarzeniu on, jak i Esseth zniknęli. W Świętej Księdze, którą pozostawił po sobie Esseth, napisano, że i on powróci, aby bronić po raz kolejny ludzkiego gatunku przed Amandalem. Do tego czasu ludzkość musiała postępować zgodnie ze słowami księgi.
WWW Czy w to wszystko wierzył? Teraz już nie. Z początku pragnął, ale wraz z wiekiem zaczęły go nękać pytania. Czemu Esseth odszedł? Czemu milczał widząc niesprawiedliwość wśród swoich własnych kapłanów? Hierarchowie świątynni opływający w bogactwa i luksusy żyli jak królowie, podczas gdy lud głodował i z trudem wiązał koniec z końcem. Naturalnie za nie płacenie datków na rzecz kościoła Essetha można było skończyć w celi lub zostać oskarżonym o herezję i poddanym sądowi inkwizycyjnemu, który mało kto przezywał. Na dodatek świątynia podsycała cały czas strach przed końcem świata i wieszcząc powrót Amandala, mówiąc jednocześnie, że Esseth nie powróci, gdyż ludzkość stała się pyszna i odwróciła się od boga. Gdzie w tym wszystkim była sprawiedliwość, miłosierdzie i dobro? Poczynania kapłanów przeczyły słowom z księgi, lecz cóż z tego, skoro większość wiernych nie potrafiła dobrze czytać, nie wspominając o pisaniu. Jedynie elity dostrzegały problem, jednak nie podejmowały żadnych kroków, bojąc się o utratę wpływów. Problem więc ignorowano i pozwalano mu narastać.
WWW Spojrzał na Zeona. Mężczyzna był mądrym i doświadczonym człowiekiem, ale należał do Zakonu Rycerzy Essetha. Miał wyprany mózg. Zapisano go jak kawałek papieru. Gdyby był młodszy może udałoby się go zmienić, jakoś przeinstruować. Ale tak…
WWW - Oczywiście, Zeonie – Odrzekł z pokorą – Będę się starał o tym pamiętać.
WWW Czarnowłosy uśmiechnął się.
WWW - Jestem pewien, że twój ojciec zrozumie, że Szayel wcale nie jest takim, za jakiego go uważa. Czasami zdarzają się konflikty w rodzinie.
WWW Powstrzymał się od odpowiedzi, kiwając jedynie potwierdzająco głową.
WWW - Z pewnością.
WWW Zeon zeskoczył z głazu, wyciągając małą książeczkę z wewnętrznej kieszeni kurtki. Oprawiona była w czarną skórę przybitą gwoźdźmi, a na okładce wyróżniał się złoty symbol Zakonu Rycerzy Essetha – Płonący miecz na tle srebrnej tarczy. Rzucił ją w stronę chłopaka, a ten złapał ją bez problemu jedną ręką
WWW - Na dziś już starczy. Możesz wracać. Powinieneś jedynie popracować nad inkantacjami. Cały czas używasz tej samej.
WWW - Jest skuteczna – Zauważył Gilbert, przepatrując się przedmiotowi. Rozpoznał w nim modlitewnik Rycerzy Essetha. Tylko zaprzysiężeni mężowie w jego służbie mieli zaszczyt go otrzymać. W nim znajdowała się bowiem cała wiedza przypisana rycerzom. Wraz ze wzrostem rangi wzrastała ilość udostępnianych słów mocy, z których odczytywało się inkantacje zaklęć. Tylko niewielka liczba osób miała dostęp do kompletnych modlitewników.
WWW - Być może, ale w walce z magiem albo magiczną istotą łatwa do zniwelowania. Tarcza nie ma w sobie magii, więc nie stawia oporu inkantacji. Żywy przeciwnik wprost przeciwnie.
WWW - Dziękuję…mistrzu.
WWW Zeon machnął dłonią niedbale, zbywając jego podziękowania. Nawet nie zareagował na to, że nazwał go mistrzem, czego nie lubił, bo czuł się wtedy staro.
WWW - Znam już wszystkie inkantacje z tego modlitewnika. Tobie się przyda bardziej niż mnie – Znalazł się przy swoim czarnym, masywnym ogierze skubiącym trawę, wskakując na siodło sprawnym ruchem – Pamiętaj, że za dwa dni będzie ślub twojego wuja.
WWW To powiedziawszy popędził galopem w dół wzgórza, na którym się znajdowali, znikając w gęstej trawie i krzakach.
WWW Gilbert skierował wzrok na wschód, gdzie wznosiło się dumnie Ebonhearth, wyglądając bajecznymi wieżami pałacu cesarskiego zza poczwórnych grubych murów. Morzem Szmaragdów na północy płynęły spokojnie dziesiątki okrętów, dobijając do zatłoczonego portu, z którego w tym samym momencie odpływało dwa razy więcej jednostek. Stolica Imperium była obecnie największą metropolią świata zapewniając dach nad głową ponad ośmiu milionom mieszkańców. Jej rozmiary były przytłaczające. Same rezydencje magnaterii i bogatych kupców wielkością dorównywały kompleksom pałacowym w innych regionach kraju, zaś pałac cesarski oficjalnie miał rozmiary niewielkiego miasteczka.
WWW I to wszystko miało w przyszłości być jego. Czy był do tego gotów? Miał wątpliwości. Lecz czy tego chciał? To było najtrudniejsze pytanie, na jakie musiał sobie odpowiedzieć.
WWW Życie na dworze pomimo swoich niewątpliwych zalet nie było takie proste. Rodzinne intrygi, walka o władzę, spiski, nieposłuszeństwo i bunty. Władza Cesarska od dawna przeżywała kryzys. Cesarz praktycznie nic nie znaczył. Był jedynie ozdóbką i maszyną do podpisywania dokumentów. Prawdziwą władzę dzierżyła szlachta z Radą Dwunastu Lordów na czele – najważniejszych osób w państwie. Z początku miał to być tylko organ pomocniczy, lecz bardzo szybko zdobył władzę, wpływy i prestiż w całym Imperium. Obecnie praktycznie nic nie można było zrobić bez ich zgody. Jakby tego było mało, sama wielkość Imperium uniemożliwiała dokładne jego zarządzanie. Olbrzymie połacie terenu zostało podzielone na pięć królestw: wschodnie, zachodnie, północne, południowe i centralne, a one z kolei na pięćdziesiąt sześć guberni. Wszystko zarządzane przez rodzinę cesarską. Dwójka braci jego ojca jako królowie wschodu i zachodu, dwójka sióstr jako władczynie południa i centrum, a sam Cesarz zasiadał na tronie północy w Ebonhearth, łącząc wszystko w całość.
WWW Mogłoby się wydawać, że to dobre rozwiązanie. W końcu byli rodziną, ale jak w każdej rodzinie, tak i oni mieli swoje mroczne sekrety. Ślub wuja, o którym wspominał Zeon, był desperacką próbą pojednania skłóconego wschodu z centrum. Miał on wyjść za córkę własnej siostry, co zostało okrzyknięte wielkim skandalem i wcale się temu nie dziwił. W historii Imperium było już jednak tyle podobnych wydarzeń, że lud zdążył się już przyzwyczaić. Pokrzyczą, pokrzyczą i zapomną o całej sprawie, martwiąc się o to, co włożyć do gara.
WWW Patrząc na to wszystko z dystansu nie chciał wieść takiego życia. Nie chciał zostać Cesarzem, którego życie zamknie się w czterech ścianach pałacu. Na myśl o ślubie wuja i całej rodzinie w jednym miejscu robiło mu się słabo. Ojciec pokłóci się z braćmi, on z kuzynami, Szayel zapewne nawet się nie pojawi, a jego kuzynki zaczną się do niego przystawiać jak muchy, nawet nie patrząc na łączące ich więzy rodzinne. Dobrze wiedział, że ciotki przed wyjazdem dadzą im szczegółowe instrukcje i wręcz będą wymagały, aby wzbudziły w nim jakieś uczucia. To wszystko było jakieś popieprzone. Patrzyli z wyższością na dzikich ludzi oraz nomadów z Pustkowia, a mógłby się założyć, że wiedli szczęśliwsze życie.
WWW Potrząsł głową odganiając od siebie natłok myśli. Podszedł do swojego wierzchowca, Persysa – śnieżnobiałego ogiera o bujnej grzywie z najlepszych stadnin w kraju, głaszcząc go po pysku. Zwierze miało smukłą sylwetkę, lekką budowę ciała i gładką, zadbaną sierść. Otrzymał go w prezencie od ojca na dziesiąte urodziny i pamiętał, że tamtego dnia ugryzł go boleśnie w dłoń. Chciano go odesłać z powrotem, ale postanowił, że się z nim zaprzyjaźni. I jakoś tak zostało. Byli sobie bardzo bliscy.
WWW Wskoczył na jego grzbiet, kierując się w stronę miasta. Jadąc udeptaną drogą wzdłuż lasu mijał wieśniaków pracujących w polu. Zbliżał się czas żniw i wszyscy mieszkańcy okolicznych wiosek od samego ranka w pocie czoła ścinali złociste kłosy, wrzucając je na wozy, które następnie jechały prosto do Ebonhearth na handel, gdzie kupowali go przeważnie krasnoludy kupcy. Nie tak daleko na południe od stolicy znajdowały się największe pola uprawne, które wytwarzały dwadzieścia procent całej produkcji zboża i pszenicy kraju, przez co region ten zdobył sobie przydomek „Spichlerza Imperium”. Zawdzięczano to bogatym ziemiom i dobremu klimatowi.
WWW Widząc go ludzie szeptali, szturchając się i machając przyjaźnie dłońmi z uśmiechem na ustach. Prosty lud raczej go lubił, czego nie mógł powiedzieć o bogatej arystokracji i magnaterii. Będąc następcą tronu miał wiele do powiedzenia w pewnych kwestiach i sprzeciwiał się przy każdej okazji powszechnemu wyzysku biednych przez bogatych.
WWW Dojechawszy przed mury padł na niego wielki cień. Potężne baszty pięły się wysoko ku niebu, trzepocząc wielkimi, wielobarwnymi chorągwiami i sztandarami. Zza nich dobiegał go zgiełk miejskiego życia. Wrzaski, nawoływania, przepychanki, stukot końskich kopyt o brukowane uliczki, jęk wozów jadących po kamiennym moście ku gigantycznej bramie widniejącej na ostatnim odcinku murów. Niegdyś chroniła je szeroka fosa, ale w końcu postanowiono z niej zrezygnować na rzecz kolejnego odcinka. Jedyną pozostałością po niej był kamienny most, który został „wchłonięty” przez miejskie umocnienia. Zaczynał się przy pierwszej bramie wjazdowej, ciągnąć przez drugą, trzecią i kończąc na ostatniej, czwartej.
WWW Wjazd do miasta był tym, czego nienawidził. Zanim wszystkie wozy się przepchały mogło minąć parę ładnych godzin. Jego koń też nie przepadał za tłokiem, strosząc uszy i parskając nerwowo.
WWW Strażnik przed nim skrobał coś na papierze stojąc przy wozie, mamrocząc pod nosem.
WWW - Za mało mi płacą za tę harówę…
WWW - Ależ drogi panie. Uścielę zapłatę tylko sprzedam towar – Odpowiedział mężczyzna na wozie błagalnie – To tylko cztery srebrniki…
WWW - Bez których nie przejedziesz – Odburknął strażnik w ćwiekowanej skórzanej zbroi, cały czas patrząc w kawałek papieru – No, następny!
WWW - Ale…
WWW - Ja zapłacę – Odezwał się Gilbert ze spokojem, na co strażnik uniósł wzrok znad papieru i jego dotychczasowy gniewy oraz znużony grymas zmienił się w przerażenie. Pośpiesznie chwycił za swoją pikę opartą o mur, stajać na baczność.
WWW - Wasza Książęca wysokość! – Huknął, tupnąwszy nogą o podłoże.
WWW Handlarz zląkł się, załamując ręce w geście podzięki i zasłaniając nimi twarz.
WWW - Panie, dziękuję ci. Niechaj Esseth ci błogosławi.
WWW - Essetha w to nie mieszaj – Rzucił ku niemu złotą monetę, którą mężczyzna pochwycił niezwykle zwinnie jak na swój wiek – Zapłać i jedź.
WWW Handlarz oniemiały pokiwał tylko głową dając strażnikowi monetę, a ten przyjął ją z kamiennym wyrazem na twarzy, otwierając szkatułkę stojąca na drewnianym stoliczku, w której pełno było monet. Wrzucił do niej złoto, oddając sześć srebrników.
WWW - Dziękuję panie, dziękuję – Szeptał handlarz jąkając się, oddalając na swym wozie – Dzięki panie.
WWW Gilbert zerknął na strażnika.
WWW - Cztery srebrniki? Przecież kupcy przyjeżdżający do miasta w żniwa powinni płacić tylko jednego.
WWW - Rozporządzenie Lorda Nubla, mój panie.
WWW Minister Finansów, pomyślał z niechęcią na wspomnienie o członku Rady Dwunastu Lordów . Ekscentryczny osobnik. Zimny, wyrachowany i przebiegły, ale niezwykle skuteczny. Dzięki niemu skarbiec imperium cały czas jako tako funkcjonował, chociaż już dawno powinien świecić pustkami.
WWW - Rozumiem – Odpowiedział i popędził rumaka, wymijając wozy jeden po drugim, aż przekroczył główną bramę, wpadając prosto na zatłoczony Trakt Cesarski, który biegł aż do samego centrum, gdzie za chudym, ale wysokim murem stał pałac cesarski, rozchodząc się w cztery strony.
WWW Wzdłuż całej drogi ciągnęły się pierzeje wielobarwnych, ociekających zdobieniami kamienic, w których mieściły się sklepy, bary, karczmy, hotele i burdele. Nikogo nie dziwił w stolicy widok gigantycznej katedry naprzeciwko domu publicznego, gdzie nawet kapłani w wolnych chwilach oddawali się żądzom ciała. Na peryferiach z pewnością wywołałoby to skandal, ale tutaj, w centrum Imperium, wszystko było wolno. Drogi były tak szerokie, że bez problemu jechały obok siebie po cztery wozy, przepuszczając maszerujący patrol strażników miejskich. Na wschodzie lśniły strzeliste wieżyczki i iglice najwspanialszej świątyni, Świątyni Sprawiedliwości, która górowała nad okolicą, dorównując swoją wielkością cesarskiej wieży wyrastającej ze środka pałacu. Nieco na lewo od siedziby Cesarza stał senat i parlament przypominając spłaszczony korpus żółwia pośrodku marmurowego placu o wymiarach jednego kilometra kwadratowego. Górne miasto na zachodnie oddzielono podobnie jak i pałac rzeźbionym murem pokrytym płaskorzeźbami i mistrzowską sztukaterią. Ebonhearth było państwem samym w sobie, stanowiąc ukoronowanie całej ludzkości.
WWW Jedynym miastem, które przewyższało stolicę Imperium było dawne centrum Najświętszego Imperium Dnia i Poranka – Ainee-Ayeed, obecnie w ruinie. W okresie swej świetności stolica elfów liczyła sobie piętnaście milionów mieszkańców i w jej centrum stał najokazalszy i największy gmach w historii świata – Niebiański Pałac. Gigantyczna budowla cała z niebieskiego kryształu o równej liczbie pięciuset wieżyczek. Każda wysokości tysiąca metrów i szerokości czterystu. Nawet nie potrafił sobie wyobrazić takiego widoku.
WWW Popędził czym prędzej w stronę pałacu. Musiał poważnie porozmawiać z ojcem.
Źródło Magii ( Wstęp)
1
Ostatnio zmieniony śr 09 maja 2012, 23:32 przez Felik, łącznie zmieniany 3 razy.