WWWKiedy funkcjonariusze londyńskiej policji zaczęli odgradzać wąską alejkę żółtą taśmą błyskową, na miejscu zebrał się już spory tłum gapiów.
WWW- Proszę zrobić miejsce. Proszę się rozejść. Nie ma tu niczego do oglądania – mówił policjant pilnujący by nikt nie wchodził do ciemnej uliczki, gdzie znajdowało się ciało.
WWWByła dwudziesta pierwsza trzydzieści, lato. Nad dachami budynków wznoszących się po obu stronach ulicy, wschodził właśnie mały księżyc, ledwo widoczny na tle purpurowego nieba i pstrokatych chmur.
WWWSkip Jones odpalił papierosa.
WWWTłum ludzi oblegający ciasną uliczkę poszerzył się znacznie; ludzie dołączali z różnych stron. Rozległy się gwizdy i krzyki. Doszło nawet do przepychanki, lecz momentalnie ją przerwano. Z tłumu wygrzebał się jakiś mężczyzna z rozbitym nosem. Krew spływała mu po ustach i broczyła koszulę.
WWWSkip Jones podszedł do niego i podał chusteczkę.
WWW- Niech to szlag! – westchnął ten z rozbitym nosem. – Nowa koszula.
WWWByło w nim coś zabawnego. Może to słowa, których użył do podsumowania swojego stanu. Skip nie był pewny, ale polubił tego gościa. Wydał się po prostu przyjazny.
WWW- Co tu się stało?
WWWFacet odchylił głowę tamując krwotok chusteczką.
WWW- Zadźgali kogoś. Jakąś kobietę. Podobno używają taczki do zbierania fragmentów jej ciała.
WWWSkip otworzył usta, by cos powiedzieć, lecz w ostatniej chwili zrezygnował.
WWWUżywają taczki? Cholera, to musiała być jakaś makabryczna zbrodnia. Kto w naszych czasach rozszarpuje ciała? Chyba jakieś dzikie zwierzęta, ale w mieście?
WWWZdając sobie sprawę, że taki tok myślenia to tylko bzdury, Skip wsunął się w głąb ludzi, starając jakoś się przepchać. Co jak co, ale na nos miał zamiar uważać.
WWW- Ej, ty. Nie pchaj się tak!
WWW- Tato, która godzina?
WWW- …cholera! Zostaw to gówniane żarcie!
WWWSłowa dochodziły do niego z każdej strony. Różne dialekty, różne tony. Czuł jakby osaczył go rój nabuzowanych pszczół.
WWWMniej więcej w połowie drogi, nawał ludzi zrobił się tak gęsty, że nie sposób było postawić kolejnego kroku. Nawet nie ma jak podrapać się po tyłku, pomyślał Skip Jones i zatrzymał się. Kobieta stojąca obok prychnęła pogardliwie i odwróciła głowę.
WWWŚwietnie.
WWWMogę zapomnieć o jakichkolwiek wrażeniach związanych z dramatycznym morderstwem na Tottenham Court Road. W życiu się tam nie dopcham!
WWW- Skip?
WWWSkip obejrzał się przez ramię. Kołnierz skórzanej kurtki przylgnął mu do ust.
WWW- Johnnie? Johnnie Willis!? O kurwa!
WWWMężczyzna uśmiechnął się.
WWW- Entuzjastyczne powitanie. Zawsze tak reagujesz?
WWW- To zależy czy ktoś jest dupkiem czy nie.
WWW- No tak. Nie musisz mi mówić.
WWWJasna cholera, powiedział Skip sobie w duchu. Dlaczego kontakty z młodzieńczych lat prędzej czy później się urywają? Ludzie z którymi spędzałeś więcej czasu niż z rodzicami, nagle znikają ci z oczu. Nie wiesz co się z nimi dzieje. Potem nadchodzi taki dzień, kiedy niespodziewanie spotykasz jednego z kumpli ze szkoły i myślisz sobie – gdzie on był? Co porabiał? Ekscytujesz się aż w końcu zdajesz sprawę, że nic już nie jest takie samo jak kiedyś.
WWWŻycie to przeplatanka, odnotował w głowie Skip. Uwzględnienie to w nowym artykule.
WWW- Masz chwilę, Johnnie? Niedaleko jest taki pub, fajne miejsce…
WWW- Nie bardzo, kolego. Ostatnimi czasy nie mam nawet chwili by porządnie się wyspać. Chociaż chyba nie tylko ja – stwierdził i przyjrzał się Skipowi.
WWWTwarz Skipa była blada, włosy poczochrane, oczy lekko zapadnięte i przekrwione. Wyglądał jak istny okaz zdrowia.
WWW- Pieprzysz. Wyśpisz się w grobie, będziesz miał na to całe wieki.
**
WWWJohnnie dał się namówić na piwo, w zasadzie trzy piwa. Zamówili po Guinnessie i usiedli przy stoliku w rogu. Teraz Skip wracał do domu, cięższy o parę kilogramów i uboższy o dziesięć funtów. Ale rozmowa była ciekawa, to trzeba przyznać. Pomijając dramatyzm współczesnego teatru, spadek stopy podatkowej, różnice między tym a minionym dziesięcioleciem, wpływ religii na depresję społeczną, można by powiedzieć, że było całkiem miło.
WWWSkipowi najbardziej spodobał się kawałek o zegarku. Zaraz, zaraz, jak to szło… A tak, niski, wychudziły facet stoi na scenie. Przyciemnione światło, wokół pełno ludzi, jak to w teatrze. Ni stąd ni z owąd, komik wyjmuje z kieszeni złoty zegarek na łańcuszku i zaczyna się nim bawić. Obraca go w dłoniach, spogląda na niego, w końcu unosi i prezentuje publiczności: „To mój nowy nabytek” mówi. „Szwajcarski! Jest bardzo precyzyjny, a odkąd go mam jeszcze nigdzie się nie spóźniłem. Wcześniej zdarzało się to wiele razy”. Tu robi przerwę i spuszcza wzrok: „Dziadek sprzedał mi go na łożu śmierci”. Widownia ryczy ze śmiechu, sypią się głośne oklaski.
WWWSam dowcip jest niczego sobie, ale absurdalność tej sytuacji z dziadkiem sprawia, że Skip zaczyna śmiać się jak dziecko. Gdyby przełożyć to do prawdziwego życia, umierający sknera mógłby być jego dziadkiem, Henrym Jonesem, który za życia nigdy nie był zbyt szczodry, a swoją żonę od początku małżeństwa, czyli od jakiegoś tysiąc dziewięćset czterdziestego roku, uczył oszczędności. „Nie potrzebujemy nowego serwisu. Zobacz, te dwie filiżanki mają jeszcze uszy”.
WWWAle oprócz całej tej gadaniny, śmiechów i westchnień, Johnnie powiedział coś bardzo interesującego a mianowicie, kto odkrył ciało tej biednej kobiety z Tottenham Court Road. Był nim nikt inny jak Tony Green.
WWWTony Green przybył do Bring It On w dziewięćdziesiątym szóstym i pracował rok dłużej od Skipa. Uważał się za wschodzącą gwiazdę gazety, gdyż jak to ujął: „W to co piszę, wkładam życie, rozumiesz? To żyje”, choć Skip nigdy tak tego nie postrzegał. Styl pisarski Tonyego, chłodny i zwięzły, był czymś w rodzaju krytyki opartej wyłącznie na faktach – żadnych luźnych komentarzy, wszystko udokumentowane, wiarygodne, cyniczne i trafiające w samo sedno. Tak, Tony na pewno był utalentowany. Ale to nadęty bufon, pomyślał Skip.
WWWBez najmniejszego trudu wyobraził sobie całą sytuację. Tony siedzi w pobliskim pubie i chleje browar. Kończy czwarte, może piąte piwo? Nagle zachciewa mu się sikać, więc wstaje od stolika i idzie do toalety, a tam co? Kolejka jak tralala. Co pozostaje biednemu Tonyemu, który zaraz zleje się w spodnie? Wychodzi na dwór i załatwia się w bocznej alejce. Jednak coś wydaje się jakby nie tak? Przepraszam, czy ktoś urządził sobie masarnię przy Eagles and Doves? Z jednej strony Tony jest przestraszony, z drugiej podekscytowany. Aparat fotograficzny z którym nigdy się nie rozstaje (zboczenie zawodowe) spoczywa bezpiecznie w jego torbie, więc wyjmuję go od razu i, drżącymi rękoma, cyka zdjęcia. Wie, że jest pierwszym, który odkrył ów makabrę, więc postanawia z tego skorzystać. Jutro całe miasto będzie mówić tylko o zwłokach, a właściwie strzępach mięśni w krwawym sosie. Nie ma co zwlekać. Trzeba działać. Uwija się z ‘robotą’ w kilka minut a potem dzwoni na policję i informuje (poruszonym głosem), że natknął się na resztki człowieka. Po dwóch minutach podjeżdża policja. Przyjeżdżają na sygnale, co oczywiście zwraca uwagę zebranych tam ludzi. Dalej jest już tylko gorzej. Nadciąga nawałnica gapiów, zaczyna się bitwa o alejkę. Stawką jest zaspokojenie ciekawości no i oczywiście adrenalina. Później przyjeżdżają posiłki i kończą przedstawienie. Tony zostaje zatrzymany jako świadek.
WWWAle jutro wejdzie do redakcji z tym swoim pyszałkowatym uśmiechem i powie, że ma coś ekstra. Pójdzie prosto do Sędziego, położy mu na biurko zdjęcia i wysyczy: „Byłem tam, widziałem wszystko. To mój artykuł”. Sędzia zrobi zdziwioną minę, a potem w jego oczach zapłonie ogień, maleńki płomyczek, na tyle wyraźny, że zauważalny nawet dla słabego obserwatora. „Niech no cię uściskam, synu” powie Sędzia i klaśnie w dłonie. „Tego nam trzeba. Właśnie takiego materiału! Zuch chłopak”. Potem podniesie słuchawkę telefonu i wybierze numer Patricka Steina. Od razu każe mu szykować popołudniówkę. „To będzie coś ekstra”.
WWWTony dostanie za to dwie, może trzy stówki. Pieniądze na pewno go uszczęśliwią, ale również i fakt, że jego nazwisko ukarze się na pierwszej stronie gazety - czarnym, tłustym drukiem. Nie ma nic wspanialszego dla młodego dziennikarza jak jego nazwisko na pierwszej stronie.
WWWZ takimi właśnie myślami Skip wszedł do klatki schodowej przy Oakland Avenue, numer budynku „834”.
**
WWWW mieszkaniu wiało przyjemnym chłodem, prawdopodobnie dlatego, że Skip zostawił uchylony balkon. Przez falujące, cienkie firanki, dało się dostrzec księżyc chylący się ku linii wysokich budynków w oddali. Jego srebrna poświata ciągnęła się po niebie niemalże widzialną strużką niczym nić.
WWWSkip wszedł do solanu i zapalił lampkę. Po trzech sekundach żarówka zaskoczyła i rozbłysło światło. Czerwony klosz stał się ciemno-brunatny a na purpurowej ścianie pojawił się soczysty, granatowy cień. Skip usiadł na kanapie i przeciągnął się. Chyba pora zapalić. Miał jeszcze trochę trawki, wystarczająco dużo na miłego, zgrabnego skręta.
WWWPodszedł do biurka i otworzył szufladę. Bez trudu odnalazł plastikową torebkę z drobinkami marihuany. Leżała pośród wymiętych kartek papieru, niezliczonej ilości długopisów, zszywek, spinaczy biurowych i listów. Chyba każdy miał w domu taką szufladę. Oczywiście nie każdy trzymał w niej narkotyki.
WWWNastawił Neila Younga na odtwarzaczu kompaktowym - album Rust Never Sleeps i przystąpił do kręcenia. Dwie minuty później skręt był gotowy. Wyszedł na balkon.
WWWPłomień zapalniczki rozświetlił na chwilę jego twarz; Skip zaciągnął się dymem, długo trzymał go w płucach, aż w końcu wypuścił i poczuł, że ciało zaczyna się rozluźniać. Palił powoli. Oparty o barierkę, lekko przygarbiony, spoglądał na puste ulice. Gdzieś między budynkami dostrzegł prześwit, a w nim mignął mu autobus. Prawdopodobnie „189” zmierzający w stronę Kilburn.
WWWNeil Young śpiewał właśnie:
Moja, Moja. Ty, Ty.
Rock & Roll nie odejdzie nigdy.
Lepiej jest się wypalić niż zostać zapomnianym.
Moja, Moja. Ty, Ty.
WWWKiedy ostatni raz myślał o Michelle? Nie potrafił sobie przypomnieć. W pierwszym tygodniu nie mógł nawet na chwilę o niej zapomnieć, a teraz? Teraz jakby zupełnie uleciała z jego głowy, wywiał ją wiatr niezaspokojonych potrzeb seksualnych. No bo przecież od trzech tygodni musiał sam się zaspokajać. A czy to było sprawiedliwe? No, w pewnym sensie tak. Nie mógł jej przecież zabronić wyjazdu do Paryża: „To tylko wymiana studencka, Skip. Nie martw się, wrócę”. Puszcza oczko, uśmiecha się. Jej wargi lśnią wodniście. Potem mówi: „A teraz zajmij się mną” i majteczki spływają z jej opalonej pupci i lądują w jego rękach.
WWWByło im razem świetnie. Kochali się bardzo często, śmiali się, miło spędzali czas. Michelle miała dwadzieścia lat, studiowała filologię angielską a jej ulubionym pisarzem był Stephen King. Kiedy czytała „Serca Atlantydów” na jej twarz wstępowało tyle emocji, że Skipowi wydawało się, że czytam razem z nią; tyle, że z jej twarzy.
WWWOstatni raz rozmawiali pięć dni temu. Rozmowa była krótka i rzeczowa. „Cześć. Cześć. Jak się masz? W porządku. Tęsknie za tobą. Ja za tobą też. Chciałbym żebyś tu była. Ja też. Zadzwonię w przyszłym tygodniu. Okej. To na razie. Cześć”. Coś między nami pękło, coś się posypało, Skip chciał jej o tym powiedzieć, lecz nie potrafił znaleźć odpowiednich słów. Może przy następnym telefonie... Tak sobie obiecywał.
WWWGodzinę później siedział przy swoim IBM-em i pisał artykuł: „Pośród snów jesteśmy przyjaciółmi”. Coś o podświadomości i snach. Nagle zadzwonił dzwonek. Było grubo po północy.
WWWNiechętnie odszedł od maszyny. Zapalił światło w przedpokoju i otworzył drzwi.
WWW- Emma? – zapytał zdziwiony. – Czy coś się stało?
WWWStała na ciemnej klatce schodowej, ubrana w biały siateczkowy sweterek, krótką dżinsową spódniczkę i czarne trampki. Uśmiechała się. Różowy stanik, który prześwitywał jej przez bluzkę, przyciągał spojrzenie.
WWW- Cześć, Skip. Miałam nadzieję, że jeszcze nie będziesz spał.
WWW- Skądże. Właśnie trochę ćwiczyłem.
WWW- Ćwiczyłeś? – zapytała i uśmiechnęła się bardzo ładnie.
WWW- O tak. Zawszę ćwiczę w nocy. To moja ulubiona pora.
WWW- Pompki i te sprawy?
WWW- Dokładnie tak.
WWW- To w takim razie jesteś dokładnie tym kogo potrzebuję.
WWWUśmiechnął się przelotnie. Dokładnie tym kogo potrzebuję? To brzmiało co najmniej dwuznacznie. A jednak przyjemnie.
WWW- Zamieniam się w słuch.
WWW- Musisz iść ze mną na górę. Zepsuł mi się przyrząd do ćwiczeń, wiesz?
WWW- Też ćwiczysz w nocy?
WWW- Zawsze. I dzisiaj nie mogę, a mam wielką ochotę – położyła duży nacisk na ostatnie słowo. – Może mógłbyś coś poradzić? Moja ławeczka potrzebuje męskiej ręki.
WWW- Nie wiem czy sobie poradzę.
WWW- Ale spróbujesz?
WWW- Jasne. Chodźmy.
**
WWWMieszkanie Emmy znajdowało się na ostatnim piętrze. Kiedy wspinali się po zakurzonych schodach, Skip analizował sytuację. Ławeczka? ćwiczenia o północy? To wszystko to stek bzdur, tak samo jak jego pompki. Dobrze wiedział, że nie ma żadnego przyrządu, atlasu czy innego dziwactwa, i że Emma po prostu ma ochotę na seks. Tylko czy on miał? Jasne, że miał. Ale była jeszcze Michelle. Czy to nie będzie zdrada?
WWWWeszli do mieszkania. Światła paliły się na korytarzu, w salonie i chyba w kuchni. Skip nigdy wcześniej nie był w jej mieszkaniu. Na ciemno-niebieskiej ścianie w przedpokoju wisiały dwa obrazki: czerwone tulipany i groteskowy, kobiecy tors w ciemnej tonacji; oba malowane farbą olejną. Malowidła nie były zbyt szczególne.
WWW- Napijesz się czegoś? – zapytała Emma. Jej głos brzmiał bardzo potulnie. Zupełnie jak głos małej dziewczynki.
WWW- Poproszę sok pomarańczowy.
WWW- Nie mam. Ale mam trochę wina. Może być?
WWW- Jasne.
WWWZaprowadziła go do saloniku i kazała się rozgościć. Dotychczas ani słowem nie wspomniała o przyrządzie do ćwiczeń. Co prawda dopiero weszli, ale wiedział już, że nie przyszedł tu niczego naprawiać. Usiadł na kanapie i zaczął się rozglądać.
WWWNa stole leżał najnowszy numer Cosmopolitan, Lipiec 1994. „Sposób na najlepszy seks w twoim życiu”, strona 14 „Bądź modna tego lata”, strona 22 „Czy twój facet to kogut czy przepiórka”, strona 29. Co to za głupstwa, zastanawiał się Skip. Ona to czyta?
WWWEmma wróciła z dwoma kieliszkami i butelką Bordeauxa. Postawiła ją na stole a on odebrał od niej lampki i napełnił je winem. Wznieśli toast.
WWW- Za miłe spotkania o północy – zaproponował i upił łyka. Było cierpkie. Nadawałoby się do obiadu.
WWW- Co u ciebie, Skip? – zapytała Emma i wyciągnęła zgrabne nogi. Będąc w kuchni zrzuciła trampki.
WWW- Wszystko w porządku. Jak zawsze. A u ciebie?
WWW- Właśnie mam urlop a Kelly jest u ojca. Wiesz, takie coroczne wyjazdy dla podtrzymania więzi – stwierdziła kwaśno, a on jej nie przerywał. – Poza tym, wszystko świetnie.
WWWNo i masz ochotę na mnie, pomyślał Skip. Tak, wszystko świetnie.
WWWRozłożyła szeroko nogi. On powędrował po nich wzrokiem. Ach ten rąbek tajemnicy, pomyślał. Szaleństwo, dla kobiet po prostu się szaleje…
WWWEmma zauważyła, że ogląda jej nogi. Nabrała rumieńców, a w oczach zatańczyły płomienie.
WWWSkip wyobraził sobie jak mówi do niego: ”No bierz mnie, tu na kanapie! Posuwaj mnie jak dziwkę i nie miej skrupułów! Zrobię wszystko co zechcesz!”
WWWOpróżniła kolejną lampkę i przysunęła się nieco bliżej. Skip czuł promieniujące od niej ciepło. Czy czeka aż zrobię krok? A może…
WWWW tej samej chwili jej dłoń powędrowała w kierunku jego cojones. Nie bawiła się w podchody. Nie miała zamiaru najpierw dotknąć jego nogi, żeby sprawdzić czy nie odtrąci jej ręki. To nie ten typ kobiety. Emma była zdecydowana. Chciała się pieprzyć. Kto mógłby jej zabronić? Przecież nie ktoś tak podatny jak ja, pomyślał Skip. Zanim w ogóle cokolwiek powiedział, Emma już pieściła jego członek, zaciskając na nim swoje smukłe palce. Jej dłoń wędrowała w górę i w dół, potem na boki. Patrzyła na niego i uśmiechała się. Jej oczy, zaszyte mgłą, odzwierciedlały głębokie, wewnętrzne pragnienie pieprzenia. Rozpięła guzik spranych jeansów i ściągnęła je jednym ruchem. Nie oponował. Jego męska część była już nabrzmiała i gotowa. Czekał tylko na lepkie dotknięcie warg, a potem muśnięcia języka i długie, ostre połykanie.
WWWMichelle kompletnie wyleciała mu z głowy. Emma się już o to postarała…
**
WWWObudził się późną nocą. Elektroniczny zegarek stojący na szafce obok, wskazywał trzecią trzydzieści cztery. Przez chwilę nie wiedział gdzie jest, ale zaraz sobie przypomniał. Sypialnia, obce łóżko, a w nim kobieta. Ciekawy i trochę niekorzystny obrót sytuacji, a może jednak i korzystny?
WWWKiedy już oprzytomniał, poczuł jakby odrazę do samego siebie. Więc jednak, zdradził Michelle. I nie zdarzyło się to nieuchronnie, bo przecież miał na to wszystko wypływ. Tylko nie chciał niczego zmieniać.
WWWEmma spała obok. Jej włosy, rozsypane na poduszce, w półmroku wyglądały jak blado-niebieskie witki, choć w rzeczywistości były koloru słomy. Oddychała głęboko i spokojnie.
WWWWstał powoli, ostrożnie by jej nie obudzić, i zaczął szukać swoich rzeczy. Koszulka leżała u podnóży łóżka, zmierzwiona jak mokry ręcznik. Nigdzie nie było spodni, doszedł do wniosku, że musiały zostać w salonie. Przez chwilę nie mógł znaleźć też majtek, lecz w końcu dostrzegł je na zagłówku. Wyglądały komicznie, zaczepione na uchwycie jak jakiś żałosny żagiel na rei. Nie wiedział dlaczego, ale przyszło mu do głowy stwierdzenie: trofeum! Tak to było jego trofeum: majtki, czyli symbol męskości Skipa Jonesa.
WWWWyszedł z sypialni i ubrał się w salonie. Potem cicho opuścił mieszkanie i zszedł dwa piętra niżej. Kiedy pokonywał stopnie, wydawało mu się, że czuję czyjś oddech na plecach. Odwrócił się lecz nikogo nie zobaczył. Po chwili przypomniał sobie, że na trzecim piętrze ktoś zostawił otwarte okno. To pewnie przez nie wdzierał się lekki wiaterek, który ochłostał go po szyi, a on wziął to za ducha, czy coś w tym rodzaju…
WWWSpał niespokojnie.
WWWRano obudził go telefon. Dźwięk był tak irytujący, że prawie natychmiast zerwał się z łóżka.
WWW- Halo? – Odebrał i momentalnie usłyszał jakieś świsty. Potem odezwała się Michelle.
WWW- Cześć, Skip. Co słychać? – jej głos wydawał się zupełnie inny niż ten który znał. Był chłodny i obcy. Jego dźwięk przypomniał mu o minionej nocy. Czy dobrze się bawił z Emmą? Chyba tak… i nawet się tego nie wstydził. Resztki odrazy, którą czuł do siebie po stosunku z uroczą sąsiadką, uleciały z niego jak ostatnie słowa z konającego.
WWW- Michelle? Właśnie mnie obudziłaś. Czy wszystko w porządku? – Kątem oka spojrzał w stronę okna. Gęste chmury wzbierały na niebie.
WWW- Słuchaj, Skip. Dzwonię żeby ci powiedzieć, że to koniec. Poznałam kogoś… i nie wrócę…
WWWNa chwilę odebrało mu mowę. Poczuł dziwne ukłucie w klatce piersiowej, lecz nic ponad to. Ni krzty zazdrości, żadnych wyrzutów. Nie było mu nawet przykro.
WWW- Nie wrócisz? Jesteś pewna? – spokój z jakim się odnosił zaskoczył go tak bardzo, że nie mógł uwierzyć, że to wszystko padło z jego ust. Czy ona myślała, że zacznie ją błagać? Wróć maleńka. Będzie jak dawniej…
WWW- Chyba tak. Żegnaj, Skip. I nie dzwoń do mnie.
WWW- Uważaj na siebie, Michelle.
WWWWisiał jeszcze przez chwilę na słuchawce, wsłuchując się w leciutki szloch Michelle, i było mu przykro. Potem usłyszał trzask i powtarzający się, głuchy sygnał.
WWWMichelle należała do przeszłości. Czy na długo?
Serca nie toną, tylko zapadają w głębiny
1
Ostatnio zmieniony pt 07 wrz 2012, 23:45 przez Jack Dylan, łącznie zmieniany 3 razy.
Na bezdrożach, jeszcze się spotkamy...