Bromski przewracał się z boku na bok, przy okazji rozkopując pościel. W końcu zrezygnowany opadł na poduszkę. Nie mógł zasnąć. Podświadomie wyczuwał, że coś wisi w powietrzu. Nie dawało mu to spokoju i spędzało sen z powiek. Może kilka pigułek na sen mogłoby tu pomóc. Najprościej byłoby o to poprosić policjanta siedzącego pod jego drzwiami, ale nie miał ochoty jeszcze raz oglądać tej nalanej tłuszczem gęby. Pewnie liczy na order za pilnowanie recydywisty, który nawiasem mówiąc ledwie może chodzić. O ucieczce nie wspominając.
Nagle ciemne niebo rozdarła błyskawica, a pokój wypełniło blade upiorne światło. Piorun musiał uderzyć gdzieś blisko, bo od huku aż mu zadzwoniło w uszach.
Krzywiąc się, Bromski zaczął rozglądać się za pilotem, za pomocą którego mógłby wezwać pielęgniarkę. Albo zaraz dostanie coś na sen, albo oszaleje.
Zamarł gdy z korytarza dobiegły go ciche głosy. Pewnie lekarze robili obchód. Z drugiej strony to mogli być Federalni. Przyszli by dręczyć go serią kolejnych pytań: Co pan robił ze swoimi ofiarami? Jakich narzędzi pan używał? Co panem kierowało? Czy odczuwa pan wyrzuty sumienia? Co za bezsensowny bełkot. Aż dziw, że jeszcze im się to nie znudziło. I że też chciało im się go nachodzić akurat w taką pogodę.
Bromski zerknął w stronę okna, za którym hulał wiatr, a deszcz zacinał o szybę i ściany.
Klamka się poruszyła. Bromski z napięciem obserwował jak drzwi powoli się otwierają. W progu ukazał się nieznany mu mężczyzna. Nie wyglądał na kogoś z Biura. Oni nie noszą eleganckich, nieco staromodnych płaszczy, ani złotych medalionów na piersi.
Napięcie opadło z Bromskiego, ale i tak pozostał nieufny.
-Czego tu?! - warknął
Nieznajomy nie odpowiedział. Zamknął za sobą dzwi – właściwie to one zamknęły się za nim – i podszedł do łóżka chorego.W dłoni trzymał kryształ, który zdawał się pulsować jadowicie zielonym światłem. Bromski wpatrywał się w niego jak zahipnotyzowany. Mial wrażenie, że im bliżej znajduje się kryształu, tym jego blask staje się intensywniejszy.
Tymczasem mężczyzna spoglądał na leżącego czarnymi jak noc oczami, jednocześnie skubiąc kozią bródkę jakby się nad czymś zastanawiał. Wreszcie pokiwał głową.
-Tak...To ciebie szukałem.
-No to gratuluję – powiedział Bromski z przekąsem – A w ogóle coś ty za jeden?
-Nazywam się Mardok – zasalutował laksą zakończoną gałką w kształcie nietoperza.
Bromski nie przypominał sobie, aby widział ją wcześniej u mężczyzny. Uniósł się na łóżku.
-Ty chyba nie jesteś stąd, co?
Jak dla niego to facet wyglądał tak, jakby pochodził z innej epoki.
-Rzeczywiście – Mardok uśmiechnął się tajemniczo – Pochodzę z dosyć odległego miejsca. Przybyłem w te strony w poszukiwaniu pewnego przedmiotu, który ma dla mnie sentymentalną wartość. Niestety niewiele mi wiadomo o waszym świecie, dlatego potrzebna mi czyjaś pomoc.
Bromski wzruszył ramionami, pokazując ile go to wszystko obchodzi. Niezrażony mężczyzna kontynuował:
-Chciałbym zatem, abyś udał się ze mną i pomógł mi w wypełnieniu misji. Oczywiście nie za darmo.
W pierwszym odruchu Bromski miał ochotę rzucić się mężczyźnie do gardła. Gdyby tylko jeszcze mógł to zrobić. Zamiast tego pozostał na miejscu i zaśmiał się krótko, bez cienia wesołości.
-Trochę się spóźniłeś z tą propozycją. Jestem chory. Poważnie chory, jeśli rozumiesz o czym mówię. Te konowały dają mi nie więcej niż dwa miesiące życia – splunął – Tak więc odpowiem krótko: Nie, spadaj!
-Ach tak - Mardok powoli, z namysłem pokiwał głową – Wyrazy współczucia. Obawiam się jednak, że odmowa nie wchodzi w grę.
Mimo pewnej ociężałości ruchów, Bromski z ponurym warknięciem zerwał się z łóżka. Jego oczy pałały żądzą mordu. Niektórzy z tych, których zabił mieli okazję widzieć go w takim stanie i była to ostatnia rzecz jaką zobaczyli. Zrobił jeden krok. Drugi. Mężczyzna znajdował się na wyciągnięcie ręki. Jeszcze trochę i...
Nagle Bromski zwalił się na ziemię. Potworny ból rozsadzał mu czaszkę. Był silniejszy niż poprzednie, doprowadzał na skraj szaleństwa. Jakby tysiąc igieł wbijało mu się w mózg. Wyciągnął ramię i chwycił się poręczy łózka. Próbował się podciągnąć. Prawie mu się udało, ale w końcowym starciu ból zwyciężył i znowu przygwoździł Bromskiego do podłogi. Upadając uderzył się w podbródek, w ustach poczuł słonawy smak krwi. Miał ochotę złorzeczyć całemu światu. Gdzie podziewa się ten nienażarty tłuścioch kiedy jest potrzebny?
Przez ból, przez ciemność, do jego uszu przebił się pewny, spokojny głos Mardoka.
-Nie powinieneś się tak nadwyrężać w twoim stanie. W ten sposób tylko przysporzysz sobie cierpień. Swoją drogą to prawdziwa ironia losu, nie uważasz? Tak samo musiały się czuć wszystkie twoje ofiary: bezradne, cierpiące, czekające na śmierć. A gdy któreś z nich zalewając się łzami błagało o łaskę czy okazałeś ją? Nie, gdyż zabijanie weszło ci w krew, stało się jedynym źródłem adrenaliny, której pożądałeś bardziej niż pieniędzy, kobiet czy władzy. Społeczeństwo okrzyknęło cię potworem, bestią, Piotrze Bromski. Mógłbym cię tu teraz zostawić na pewną śmierć, a świat odetchnąłby z ulgą.
Ból minął. Bromski czuł jak powoli odzyskuje siły i wzrok. Wciąż był jednak zbyt wykończony aby wstać. Oddychał głęboko, przykładając czoło do zimnej podłogi. Tym razem naprawdę było z nim nieciekawie.
-Niestety jak już wspomniałem w moim interesie leży abyś pozostał żywy – ciągnął dalej Mardok – Ale skoro jesteś taki uparty zawrę z tobą pewną umowę. Jeśli przysięgniesz mi posłuszeństwo pomogę ci. Nie tylko usunę ten guz z twojej głowy, ale sprawię, że żadna ludzka choroba nigdy cię nie dosięgnie.
-Taaa, jasne – mruknął niewyraźnie morderca, z twarzą wciaż zwróconą ku posadzce – A niby jak chcesz to zrobić, geniuszu? Wypowiesz magiczne zaklęcie?
-Możliwe...
Bromski uniósł nieco głowę patrząc na mężczyznę jak na wariata. Przez moment sądził, że tamten żartuje sobie z niego. Na próżno jednak szukał na jego pociągłej twarzy oznak zgrywu.
Mardok podszedł do okna, wyglądając na tonące w strugach deszczu ulice.
-Jestem tu od niedawna, a już zdążyłem poznać wasz tok rozumowania. Zyjecie w swoich małych zamkniętych skorupach, które nazywacie życiem i nie dopuszczacie do siebie myśli o istnieniu magii. Zaprzeczacie jej nawet gdy staje wam przed oczami – pokręcił głową – Ludzie to takie ograniczone istoty. Gdyby nie ważne sprawy, które mnie tu przywiodły chętnie bym ich...uświadomił.
W oddali rozległ się grzmot gromu.
Bromski wreszcie zdołał się podźwignąć na łózko. W głowie miał kompletny mętlik. To jakiś wariat, nie było co do tego cienia wątpliwości. Magia istnieje? Co za bzdura. Jedna rzecz tylko nie dawała mu spokoju. Skąd ten cały Mardok wiedział o jego przeszłości? Przecież nie był gliną, nie miał dostępu do jego akt. Opinia publiczna nie została jeszcze poinformowana. Pozostawała zatem jedna, najmniej wiarygodna opcja – facet czytał mu w myślach. To brzmiało banalnie, jak w jakimś kiepskim filmie, ale nie znajdował innego wytłumaczenia.
Podniósł głowę i napotkał uważne spojrzenie mężczyzny uśmiechającego się lodowato. Przez krótką chwilę miał wrażenie jakby te czarne oczy przenikały go na wskroś, zaglądały do każdego zakamarka jego duszy. Szybko odwrócił wzrok, zły na siebie za tę chwilę słabości. Cholera, to dziwne, ale zaczynał wierzyć, że on może mu pomóc. Nawet jeśli się nie uda, to co miał do stracenia?
-Co mam zrobić?
-Służyć mi – odparł mężczyzna z lekką nutką triumfu w głosie – Wykonywać wzystkie moje polecenia. Usuwać tych, których wskażę, jak i tych, którzy zechcą przeszkodzić w wypełnieniu misji. Złóż mi przysięgę, a ja ofiaruję ci moc o jakiej nie śniłeś.
Bromski zacisnął pięści, aż mu stawy zatrzeszczały. Przez całe życie zawsze działał solo, ceniąc sobie własną niezależność. Nigdy nie zabiegał o wsparcie. A teraz musiał tańczyć jak ktoś mu zagra. Czuł się poniżony, jak zbity pies. Z wielkim trudem przyszło mu wypowiedziec to jedno słowo:
-Przysięgam.
Mardok skinął głową i oparł gałkę laski o pierś przyszłego sługi. Zaczął mruczeć zdania w Starożytnej Mowie.
Bromski nie rozumiał sensu, ale domyślał się, że to jakaś magiczna formułka. Zresztą, co za różnica. Ledwie mógł się doczekać chwili, kiedy zostanie uleczony. Wtedy dopiero pokaże na co go stać. Odpłaci się tym, którzy z nim zadarli. Na pierwszy ogień pójdzie ta dwójka gliniarzy, która go zgarnęła, kiedy był nieprzytomny. Potem zajmie się doktorem, który odmówił jego leczenia. Wreszcie wykończy kilku przypadkowych ludzi. Tak dla przykładu.
Z rozmyślań wyrwał go głos Mardoka. Otaczała go dziwna poświata, tego samego koloru co kryształ. Spływała po lasce i przenosiła się na jego ciało. Teraz obaj świecili jak choinki.
-Muszę cię ostrzec - poradził czarnoksiężnik – Przemiana może być bolesna.
Teraz mi o tym mówi, pomyślał Bromski.
Na początku poczuł lekkie mrowienie. Nic wielkiego.
Ból przyszedł niespodziewanie. Chciał krzyczeć, ale głos uwiązł mu w gardle. Co się z nim działo?
Miał wrażenie jakby jego ciało zmieniło się w wielki, rozgrzany piec. Ogień, który go trawił niszczył każdą cząstkę jego jestestwa, a potem odradzał ją w nowej postaci. Niemal słyszał trzask pekąjących i ponownie zrastających się kości, zgrzyt rosnących pazurów i kłów. Skórę zaczęły pokrywać twarde, opalizujące łuski i zrogowacenia. Język wydłużył się rozdwajając na końcu.
Mardok nie kłamał kiedy mówił o bólu.
Bromski zacisnął zęby. Nieważne ile będzie musiał wycierpieć. Przetrwa i to. Kiedy podpisuje się pakt z diabłem nie ma już odwrotu.
Sojusz [fragment] [fantasy]
1
Ostatnio zmieniony sob 12 maja 2012, 15:08 przez peterka07, łącznie zmieniany 3 razy.