16

Latest post of the previous page:

Mnie się wydaje, że jesteście za bardzo rygorystyczni w stosunku do pana A. Skupiacie się na "wyłomach", lapsusach, przeinaczeniach. A tu nie o to chodzi.

Skupiliście się na jednej stronie medalu, a mianowicie na kryterium komunikatywności.
Owszem, zgadzam się z "wami". Autor sprawia wrażenie, jakby wziął do ręki dobrze napisany tekst i połowę słów, które się w nim znajdują, zastąpił (przekornie bądź nieprzekornie) wyrazami bliskoznacznymi z osobnych... nazwijmy to... przestrzeni frazeologicznych. Ale! - skąd pomysł, by definiować to jako błąd?!

Moim zdaniem autor tego opowiadania...

(które notabene jest bardzo obrazowe, tylko wy tej obrazowości nie dostrzegacie, ponieważ wasze mózgi zżyły się za bardzo ze STEREOTYPOWYMI ZWIĄZKAMI FRAZEOLOGICZNYMI)

...tak dalece zdezintegrował swój pogląd na temat komunikacji, języka i semantycznego przejawiania się w rzeczywistości wzrokowo-słuchowej... Tak głęboko sięgnął do jej podstaw i rudymentarnych początków, aż wszystkie dotychczasowe związki, obowiązujące stereotypowo między "rzeczą", a "symbolem słownym" - ROZLUŹNIŁY SIĘ. Skutkiem tegoż rozluźnienia jest większa tolerancja autora dla związków niestereotypowych i rzadko - bądź nawet w ogóle - "nieuczęszczanych".

Coś, co dla zwykłego pisarza i czytelnika jest drzazgą w oku, gdyż nie jest on skłonny zrezygnować z dotychczasowych "spójni i monolitów semantycznych",...

(powody, dla których tak się dzieje można mnożyć w nieskończoność, ale powodem nadrzędnym jest oczywiście TCHÓRZOSTWO i ASEKURACYJNY stosunek do szeroko rozumianej problematyki komunikowania się)

...dla początkującego pisarza w osobie A. - staje się materiałem dla niekończących się rozważań formalnych i eksperymentalnych na tematy semantycznie uniwersalne. Tak bardzo "ciacha" on dotychczasowe przyzwyczajenia, tak bardzo mnoży ekwilibrystyczne wręcz "sytuacje", oddalone od zimnych i martwych (lecz łatwych i przyjemnych - Mou Die!) powtarzalności, że dostajemy ostatecznie tekst balansujący na granicy para-poezji, para-literackości i (przepraszam za to słowo, ale rozumiem je ze wszech miar awangardowo) - "kiczowatości" zarazem.

Któż ma w sobie tyle odwagi by wywrócić wszystko na lewą stronę i WCIĄŻ patrzeć czytelnikowi prosto w oczy! Konfrontować się z nim bez wstydu i hańby!
Coś podobnego musiał czuć Picasso, o którym słynny brytyjski historyk Paul Johnson pisał:
"Jego największą siłą było to, że nie rozpoznawał różnicy między piękną, a brzydotą".
(Swoją drogą, czy można sobie wyobrazić większy komplement w świecie, gdzie wszystko jest przesiąknięte amerykańską zasadą "keep smiling, look good"?!).

Przy czym "piękno" trzeba tu rozumieć jako coś stereotypowego i rutynowo zaadaptowanego. "Brzydotę" natomiast jako coś niestereotypowego i innowacyjnie prze-adoptowanego.

"Wy" - jak sądzę - rozumiecie to bardzo dosłownie - i - (że pozwolę sobie przypomnieć słynną przypowieść o Adamie i Ewie) - jesteście dziećmi swoich rodziców!
Bez dwóch zdań!

Mało tego - wyrażam wielką wątpliwość, by ktokolwiek z "was" zachwycał się (albo nawet rozumiał - ha - cóż by to był za luksus!) czymś takim, jak SZTUKA PERFORMANCE (znana również jako "sztuka aktu"), którą w Polsce reprezentuje m.in. (słynny na cały świat) Zbigniew Warpechowski (> zainteresowanych odsyłam do jednej z jego książek - notabene bardzo wyzwalających artystycznie - pt. "ZASOBNIK - autorski opis trzydziestu lat życia poprzez sztukę performance").

Sądzę również, że wszyscy krytycy "szczekający" tutaj jak "pospolite mieszańce (przepraszam, ale nie mogłem się powstrzymać ;D Czasami trzeba dać komuś "po mordzie" [bez urazy], żeby sprawdzić - eksperymentalnie - co w ludziach siedzi) uzależnieni są niewolniczo od tradycjonalistycznych sposobów patrzenia na ZNAK. Oni chcą mieć koniecznie wszystko podane na tacy! Znaczenia... Łatwo identyfikowalne związki... Przyczynowo-skutkowe sumy... A więc wszystko to, co bezpośrednio łączy się z ich wielokrotnie (czy jakby to powiedzieli Brytyjczycy: "on and on...") wywoływanymi wspomnieniami. Każda innowacja, każdy przekręt, każdy ślepy zaułek... Parawan, enigmatyczna soczewka, nakrapiany okular... Wszystko to - haniebnie - zaburza pole widzenia przeciętnego lumpen-proletariusza. Masowego troglodyty, który prosi o prostotę. Prosi o łatwość. Błaga wręcz o przyczynowo-skutkowe zależności między rzeczami.

Skąd to pragnienie, by tkwić w tak przyjemnym, wręcz hedonistycznym - transie? Skąd ta asekuracyjna potrzeba? Dlaczego nie dostrzegacie zasadzki?! Przyjemność, do której zdążacie, ostrzy na was noże! Wpycha was na siłę do słoika pozbawionego tlenu. Gdzie się podziała wolność, o którą "zabijali się" romantyczni poeci?... Gdzie się podziała idealistyczna "chcica" (cóż za parszywe słowo!), która jeszcze nie tak dawno wzbudzała w ludziach podniety ku drogą mlecznym, zasobnym w obłoki...

Tak!
Znudzone panny w kapciach i papilotach.
Tak!
Bezrobotni wolnomyśliciele! Szczerzący zęby do wody w pisuarach.
Tak!
Znudzone życiem harlekinowate lolitki.
Tak!
Nałogowi onaniści i alkoholicy,
siedzący po dziesięć lat w tym samym, pozbawionym perspektyw akademiku!

Jakże zaściankowy jest wasz poglądy na sprawy znaku, języka i szeroko rozumianej komunikacji (zarówno "inter-" jak i "mono-")personalnej!

Brońcie się!

Z***y i szansonistki.
Au garde!

EDIT : ancepa - Twój post może obrażać innych użytkowników. Proszę o zaprzestanie ataków na innych komentujących. Dziękuję.
Ostatnio zmieniony pt 30 mar 2012, 21:27 przez Epejos22, łącznie zmieniany 5 razy.

17
Epejos, jak wielką chwałę zyskałeś swym postem?

Wg mnie największym problemem w ocenie tego tekstu jest osoba jego autora. Należałoby zapomnieć o treści jego poprzednich postów - zwłaszcza tych w których ocenia sam siebie i swoje możliwości literackie. Nie zmieni to jednak faktu, że jest to tekst przeciętny a miejscami wręcz słaby - A. pompował balon, który po pęknięciu okazał się taki, jak wszystkie inne: pusty w środku.

18
Ja nie czytałem wcześniejszych postów A. Nie mam żadnych uprzedzeń, nie obchodzi mnie czy jest miły, czy niemiły, czy ma manię wielkości, czy nie. Obchodzi mnie jego tekst, bo to jest oręż w walce na polu literackim. A czytając to opowiadanie, przypomniało mi się, jak kiedyś moja młodsza siostra zapytała mnie, co to znaczy "pseudointelektualny bełkot". Szkoda, że nie miałem tego tekstu pod ręką. Odpowiedziałbym: "to".

I nie chodzi o to, że użyte są zbyt skomplikowane słowa. Bo wcale takimi nie są. Ale są użyte na siłę i w wielu przypadkach użyte błędnie. To jest świadectwo nie na świetne opanowanie języka przez piszącego, ale właśnie na silenie się, by coś brzmiało lepiej, bardziej wysublimowanie. A nie o to chodzi.

Podstawową funkcją języka jest komunikacja. A w tym opowiadaniu z komunikacją jest totalna klapa, kapota, kapilca.

19
A ja ze swojej strony dodam, że tekst pokazany publicznie ma bronić się sam. Im więcej "obrońców uciśnionych" i "adwokatów" to poziom jest gorszy.

Tym bardziej jest to śmieszne gdy autor próbuje dowartościować się używając przeintelektualizowanych form, których znaczenia nie rozumie.


Natomiast twój post Epejos jest poniżej poziomu. Napisz dlaczego tekst tobie się podoba, a nie dlaczego inni maja się nim zachwycać. Też się chcesz dowartościować pokazując szaremu tłumowi, że ty rozumiesz "głębokie przesłanie tego opowiadania", a reszta będzie musiała żyć w nieświadomości bo jest za głupia by dostrzec te objawione przesłania.
Wszechnica Szermiercza Zaprasza!!!

Pióro mocniejsze jest od miecza. Szczególnie pióro szabli.
:ulan:

20
Epejos22 pisze:Mnie się wydaje, że jesteście za bardzo rygorystyczni w stosunku do pana A. Skupiacie się na "wyłomach", lapsusach, przeinaczeniach. A tu nie o to chodzi.
Proszę na przykład mnie wyłączyć z tego "wy" i niejako ukierunkować przez to swoje zarzuty. Tworzy się bowiem przez to przekłamany obraz jakiejś chmary wrogów pisarstwa A. - oto on jak Ikar z Breugla z kończyną dolną wystającą z morza przeciętności ginie bezimiennie. Jak K. w kamieniołomie, ruszający dwiema kończynami w rytm kroków oprawców, gdy skowronki rozświergotane na firmamencie frazeologicznych obłoków przepowiadają jutrzenkę.

Ale! - skąd pomysł, by definiować to jako błąd?! [...]wasze mózgi zżyły się za bardzo ze STEREOTYPOWYMI ZWIĄZKAMI FRAZEOLOGICZNYMI
Mój mózg (w stereotypowych papilotach) na to wpadł. Że błąd. I nie tkwi on (błąd nie mózg) w naruszaniu łączliwości czy decorum, ale w tym, że owo naruszenie było jak założenie papilotów na łysą głowę poprzez przyklejenie ich super glue.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

21
Bardzo proszę różne osoby o nie wchodzenie na temat samego autora czy komentujących. Tutaj oceniamy tylko tekst. Dyskusje o tym, kto, jaką sławę swoim postem zyskuje nie są mile widziane.
Dziękuję.


Jeżeli chcecie porozmawiać szerzej o podejściu do weryfikacji tego typu tekstów, to zapraszam do działu Rozmowy o tekstach lub do Hyde Parku (zależnie jak bardzo merytoryczna chcecie mieć tę rozmowę :P)
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

22
Romku, piszesz, że lektura mojego tekstu wymagała od Ciebie trudu. Jeszcze większego trudu wymagało ode mnie skonstruowanie takich "ciężkich" zdań. Bez żadnej przesady mogę powiedzieć, że nieraz zdarzało mi się spędzić przynajmniej kwadrans nad ułożeniem jednej zaledwie całostki syntaktycznej. Z 3-tomowym słownikiem języka polskiego oraz 2-oma słownikami wyrazów bliskoznacznych pod ręką.

Co z tego wynika? Otóż jeszcze wczoraj, po ostrej krytyce mojego tekstu, pomyślałem, że może rzeczywiście jestem cienki. Wodziłem po jego linijkach oczyma Nataszy, Michaela, Grimzona - i myślałem: "gówno; przekombinowane, zdecydowanie". Jak gdybym całkowicie zapomniał o uniesieniach, jakich doświadczałem podczas pisania, poświadczających wówczas dla mnie bezsporną wartość estetyczną mojej pracy.

Dopiero post Epejosa przywrócił mi wiarę w słuszność mojej intuicji. To prawda, że nie wiedziałem, iż "błonie" występują jedynie w l. mn. i że szwargot to nie świergot, a interwały to nie połacie. To prawda, że nie czyta się tego lekko. Ale - jako niesłychanie poważnie potraktowane ćwiczenie, dzięki któremu nabyłem większej sprawności warsztatowej - mój tekst istotnie stanowi, myślę, świadectwo niemałej wprawy pisarskiej. I nie zgodzę się absolutnie z Czytelnikiem, który napisał:
Tym bardziej jest to śmieszne gdy autor próbuje dowartościować się używając przeintelektualizowanych form, których znaczenia nie rozumie.
bo to jest sąd niezgodny z prawdą. Zdarzyła mi się garstka słówek, których rzeczywiście użyłem niepoprawnie, ale powyższa opinia nie znajduje właściwie uzasadnienia. Jezeli się mylę, proszę mi to uprzytomnić dowodem, przykładem.
Bo tylko wówczas będę mógł się nauczyć, jak czegoś nie robić.
Bo ja bym Ci wybaczył zdania kulawe czy błędnie zastosowane słowa, natomiast kiedy mówisz, że skupiałeś się na języku, a nie na fabule i swoim przekazie, to wiesz... uważam, że to nie jest uczciwe traktowanie czytelnika.


Język, jak już powiedziałem, istotnie odgrywa u mnie znaczącą rolę, ale to nie do końca jest tak, że zmarginalizowałem całkowicie znaczenie fabuły i przekazu. Przekazać chciałem przede wszystkim nastrój, imponderabilia. W mojej głowie ulęgła się wizja, że wyłoniłem się zza zakrętu, że kroczyłem pośród pól, pośród intensywnego światła słonecznego ku czemuś nieodwołalnemu, co położyłoby wreszcie kres wszelkiej udręce i prozaiczności cechujących życie ludzkie (zwłaszcza tej prozaiczności); że szedłem się, słowem, zabić, ale momenty poprzedzające akt samobójczy przesycone były radością, nieomal euforią, ekstazą, przyjemnym oczekiwaniem - a więc antypodami stereotypowych wyobrażeń związanych ze śmiercią.
Moje opowiadanie nie ma żadnych celów dydaktycznych; w zamierzeniu miało mieć, obok estetycznych oczywiście, cele poznawcze, ale rozumiane nietypowo. Chodziło mi bowiem o zwerbalizowanie czegoś, o czym nie da się potem powiedzieć: "on napisał o tym i owym, jego przekaz zasadzał się na tym i na tym; koniec; opowiadanie zinterpretowane". Przy czym ta werbalizacja polegała nie tylko na nadaniu emocjom kształtu pojęciowego, ale również (a może przede wszystkim?) na odzwierciedleniu ich w melodii, w dźwiękach języka.

Po pewnym czasie utraciłem jednak emocjonalny kontakt z tym inspirującym mnie obrazem. Wtedy powstała dalsza część tekstu (po 1-szym przerywniku), a także ustęp w pierwszym bloku tekstu zaczynający się od "Stosunkowo słabe podmuchy powietrza (...)" do "wsiadła do pojazdu i zniknęła". Oprócz rzeczonego obrazu jeszcze kilka innych domagało się "udźwiękowienia" i zostały one jak najstaranniej przekute na język, ale żaden nie dorównywał sugestywnością temu pierwszemu, dzięki któremu narodził się "rozdział" 1-szy.

Zatem to nie jest tak, że celowałem jedynie w kwiecistość :)
_____
Tak naprawdę to jeszcze zanim zamieściłem tutaj omawiany utwór, nosiłem się już z zamiarem wrzucenia na luz, wyswobodzenia się z dyktatury perfekcyjnego stylu. Zauważyłem bowiem, że we wszystkich niemal książkach, które biorę do ręki, zdania są ułożone byle jak (w stosunku do moich), że ja bym o niebo lepiej napisał to i to, przekręcił tamto, wstawił owamto; ale tę niedoskonałość stylistyczną kompensują one zdolnościami informacyjną i stymulowania wyobraźni. Szczerze mówiąc wkurza mnie ten intuicyjny rygor, który mi się narzuca, gdy piszę coś-literacko-ważkiego i niejednokrotnie już chciałem zacząć pisać jak inni, czyli (relatywnie) byle jak; wmawiałem sobie: "wartość foniczna to domena poezji, daj se spokój, bo inaczej nigdy nie napiszesz żadnego zasługującego na uwagę utworu epickiego", ale mimo wszystko ciągle mnie nęci do harmonijnego zestroju sfer wyobrażeniowo-emocjonalnej (semantycznej) i znakowej. Jest to chyba jednak zadanie przerastające człowieka. Flaubert próbował (nie wiem z jakim skutkiem, nie znam francuskiego). Napisał bodaj zaledwie 5 utworów.

Prawdopodobnie skłaniał się będę ku uproszczeniu swojego języka, nie tyle przez wzgląd na masowego odbiorcę, ile z uwagi na wykorzystanie potencjału mojej imaginacji, tłamszonej dotychczas rygorem stylu.

23
O tak... wzburzenie, niezgoda... Cóż za oczyszczająca chwila.

Gdybyście znali wcześniejsze opowiadania A., to dostrzeglibyście, że zrobił znaczne postępy, głównie w warstwie gramatycznej. To raz.

Dwa. Zaobserwowałem pewne zjawisko psychologiczne, które dzieje się we mnie. Co uważam za dość cenny nabytek. Tym bardziej, że po raz pierwszy przyglądam mu się z pozycji obserwatora, a nie z pozycji osoby nim owładniętej.

Otóż, za każdym razem, gdy wypowiadam swoje poglądy w sposób bezgranicznie pewny siebie i spotykają się one z nieokiełznaną falą krytyki (której nie przewidziałem), czuję wstyd. Bardzo nieprzyjemna emocja, która przeszywa człowieka na wskroś. Oczywiście wstyd jest tym większy, im silniej człowiek broni idei niepasującej do powszechnie panującej "mody" (gdyż trzeba przyjąć, że zgoda na tekst komunikatywny oraz niezgoda na tekst niekomunikatywny, to wyraz pewnej mody. Tak samo, jak wyrazem pewnej mody, było w XIX wieku odrzucanie obrazów "nikiforowych" i "vangogowych" przez główną linię Salonu - ale nie o tym chciałem).
W pierwszej chwili ów wstyd maksymalizuje się w człowieku, aż do pęknięcia. Ma się wtedy wrażenie, że wstyd i moje "ja" stanowią nierozerwalną bądź zunifikowaną (jak by się wyraził Strzemiński) jedność. Cały proces trwa od kilku do kilkunastu minut, podczas których cały intelekt zaangażowany jest w jedną, obsesyjną czynność - "co zrobić, aby zachować twarz?".

I teraz pytanie - "czym jest ta TWARZ? Czego ja bronię? Skąd ten wstyd, lęk, przerażenie? Przecież nikogo nie zabiłem, nie zdetonowałem żadnej bomby. Każda osoba wyszła z tego bez fizycznego szwanku. No więc... WTF? Czy można "skrzywdzić" kogoś inaczej niż fizycznie?. Ja sądzę, że nie. Wszyscy plotą o "krzywdzie emocjonalnej", "bolączkach interionalnych", ale... Czyja to wina, że ktoś "cierpi emocjonalnie" albo "światopoglądowo", osoby z zewnątrz czy osoby która tego cierpienia doświadcza?

"Wstyd", "lęk", "odrzucenie", "zawiść", "gniew", "zazdrość" - cała masa emocji, które krystalizują się wewnątrz ludzkiego "wnętrza".
Jak już wspomniałem - w pierwszej chwili każda komórka człowieka napełnia się niespotykaną ilością energii, a życie intensyfikuje się do tego stopnia, że nie da się już do niego nic wlać. Przez tę chwilę - pełną grozy i irracjonalnego popłochu - człowiek zapomina o wszystkich błahostkach i sięga swoimi myślami sedna wszystkich spraw.
I teraz dochodzi do punktu kulminacyjnego, rzekłbym: najbardziej kluczowego, gdyż człowiek ma do wyboru dwie drogi:

1) wpaść w trans emocjonalny i zacząć utożsamiać się z tą emocją.
2) nic z nią nie robić. Po prostu patrzeć jak ciało jest przez nią wypełniane i jak na nią reaguje.

Pierwszy sposób izoluje człowieka od rzeczywistości i zamyka go w swego rodzaju klatce emocjonalnej.
Drugi sposób natomiast ma w sobie coś całkowicie innowacyjnego. Człowiek, który akceptuje swoją emocję i pozwala się jej poruszać w sobie bez żadnego tłumienia, odczuwa co prawda spore wibracje fizjologiczne, ale umysł i wszelkie procesy intelektualne nie zostają przez nią przejęte. Mało tego, wstyd, który na początku był czymś negatywnym (gdyż tak go zinterpretował mózg), staje się po prostu wielkim ładunkiem energetycznym, który można potraktować jako tworzywo do zintensyfikowania swojej percepcji (zarówno intelektualnej jak i sensorycznej). Skutkiem czego może być napisany bardzo dobry tekstu albo namalowany bardzo szczery i odważny obrazu.

Hmm...
Sporo się dzisiaj nauczyłem.
Co jest swego rodzaju przygotowaniem do odgrywania improwizowanych performensów przed uczelnianą publicznością, gdzie "robienie rzeczy nieszablonowych" jest normą i stylistyczną koniecznością.

Życzę wszystkim miłego dnia i przepraszam jeśli ktoś się zezłościł.

Dodatkowo przepraszam moderatorów za off-topa. Moim zdaniem takie jest życie.

[ Dodano: Pią 30 Mar, 2012 ]
P.S.

Dla rozładowania emocji proponuję pohasać trochę przy tej muzyce ;):

24
I nie chodzi o to, że użyte są zbyt skomplikowane słowa. Bo wcale takimi nie są. Ale są użyte na siłę i w wielu przypadkach użyte błędnie.
Czekam na przykłady.

25
A. pisze:Czekam na przykłady.
Podałam o kończynach i firmamencie. Czekam na odpowiedź. :D
Zaznaczam, że szukam odpowiedzi dlaczego - jaki sens symboliczny miało zetknięcie tych zdań. Odpowiedź - żeby było z a b a w n i e albo że to iluminacja w procesie twórczym jest niewystarczająca (uwaga - eufemizm)
Chciałabym - marzyłoby mi się - ujawnienie znaczeń wtórnego sytemu semiologicznego, który powstaje przez projekcję ekwiwalencji z osi wyboru na os kombinacji .(por. J.M. Łotman)
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

26
A. pisze:Romku, piszesz, że lektura mojego tekstu wymagała od Ciebie trudu. Jeszcze większego trudu wymagało ode mnie skonstruowanie takich "ciężkich" zdań. Bez żadnej przesady mogę powiedzieć, że nieraz zdarzało mi się spędzić przynajmniej kwadrans nad ułożeniem jednej zaledwie całostki syntaktycznej. Z 3-tomowym słownikiem języka polskiego oraz 2-oma słownikami wyrazów bliskoznacznych pod ręką. [...] Jak gdybym całkowicie zapomniał o uniesieniach, jakich doświadczałem podczas pisania, poświadczających wówczas dla mnie bezsporną wartość estetyczną mojej pracy.
Widzisz, i to jest kluczem do rozmijania się w ocenie. Bo literatura - tekst napisany przez Ciebie, adresowany do czytelnika - polega na wysłaniu komunikatu. Owszem, może nim być zabawa językiem, ale ja nie przypadkiem odesłałem Cię do francuskich surrealistów połowy ubiegłego wieku: Viana, Michaux, Obaldii... dodałbym jeszcze paru późniejszych autorów w rodzaju Calvino czy Buzzattiego. Oni też bawili się językiem, łamali schematy, ale nie umykała im treść. Tobie - wybacz szczerość - w zaprezentowanym tekście umknęła. I powiem więcej: nawet gdyby nie błędy, gdybyś wszystkie słowa zastosował poprawnie, nie miał gramatycznych zakosów, ten tekst nadal nie niósłby żadnego istotnego komunikatu.

Nie chodzi o czytelnika popularnego. Czytałeś "Człowieka bez właściwości" Musila? To ciężka, ale satysfakcjonująca lektura. Canettiego - cokolwiek? To samo. Oni nie pisali łatwym językiem. Ale też nie sprowadzali literatury do języka. Język to tylko narzędzie, choć zgoda, że ważne, zgoda, że wielu piszących nie ma tego świadomości. Stąd ja nie wbijam Cię na pal, bo rozumiem zamysł. Ale Ty spróbuj zrozumieć, że skupianie się na języku to droga błędna, droga wiodąca na bagna.
Czytałeś Leśmiana? Jeden z największych słowotwórców polskich. Ale zobacz, ile on mimo tych raf językowych potrafi pokazać treści...

Pomyśl nad tym.
Mówcie mi Pegasus :)
Miłek z Czarnego Lasu http://tvsfa.com/index.php/milek-z-czarnego-lasu/ FB: https://www.facebook.com/romek.pawlak

27
Wiesz co, A? Awanturujesz się niepotrzebnie, przecież widać, że twój tekst wymaga dopracowania.
Zazdroszczę ci trochę, że Romek ci się wpisał do tematu i wyraził swoją opinię na temat twojego tekstu. Powinieneś być wdzięczny, a nie kłócić się niepotrzebnie.
Ja na twoim miejscu byłabym bardzo wdzięczna za rady osoby, która pisze zawodowo i ma w tym doświadczenie. Te rady byłyby dla mnie cenne. Szkoda, że ich nie doceniasz.

28
UWAGA! Każdy kolejny post nie analizujący tekstu będzie przeklejany do kosza.

Proszę dyskutować w innych tematach zgodnie z zaleceniami Adrianny.

A o autorze jako osobie i o komentujących - proszę nie dyskutować. Nie zastosowanie się do powyższych będzie skutkowało ostrzeżeniem.

29
Podałam o kończynach i firmamencie. Czekam na odpowiedź. :D
Zaznaczam, że szukam odpowiedzi dlaczego - jaki sens symboliczny miało zetknięcie tych zdań. Odpowiedź - żeby było z a b a w n i e albo że to iluminacja w procesie twórczym jest niewystarczająca (uwaga - eufemizm)
Właśnie już dwukrotnie chciałem zapytać, na jakiej podstawie połączyłaś firmament z kończynami, ale zawsze o tym, w ferworze formułowania kolejnych postów, zapominałem. Pytam zatem: co Cię w ogóle skłoniło do tak niedorzecznej interpretacji?

I gdzie tutaj pseudointelektualizm? W kończynach? W firmamencie?
Chciałabym - marzyłoby mi się - ujawnienie znaczeń wtórnego sytemu semiologicznego, który powstaje przez projekcję ekwiwalencji z osi wyboru na os kombinacji .(por. J.M. Łotman).
Czyli, innymi słowy, chodzi o drugie piętro znaczeniowe? I o to, że kiedy wybieram spośród paradygmatu językowego jakieś środki leksykalne (a co, zaszalejmy!) i układam z nich syntagmę, to proces jej układania jest... równowartościowy pod jakimś względem z procesem wybierania środków z paradygmatu? A czy te 2 procesy nie przenikają się wzajemnie? Czy nie zachodzą równocześnie? Pana Łotmana pewnie bym zrozumiał, gdybym znał kontekst, z którego zaczerpnęłaś cytat.
Wiesz co, A? Awanturujesz się niepotrzebnie, przecież widać, że twój tekst wymaga dopracowania.
Zazdroszczę ci trochę, że Romek ci się wpisał do tematu i wyraził swoją opinię na temat twojego tekstu. Powinieneś być wdzięczny, a nie kłócić się niepotrzebnie.
Romek z pewnością nie odebrał mojej wypowiedzi tak, jak Ty. Nikt się tutaj nie awanturuje. Chodzi o prawdę, wspólnie jej dociekamy. Ja chcę się czegoś nauczyć, dlatego właśnie zabiegam o rzeczową dyskusję.

To, że Romek poświęcił mojemu tekstowi uwagę, spotkało się z moim dużym ukontentowaniem, jakkolwiek nie miałem jeszcze sposobności zaznajomienia się z jego twórczością. Z tego właśnie powodu, a nadto przez wzgląd na przepajające mnie wewnętrzne przekonanie o posiadanym przeze mnie potencjale literackim i słuszności pewnych moich wyborów artystycznych, nie deifikuję Go i staram się być ustosunkowany krytycznie wobec Jego uwag. Nie oznacza to naturalnie, że nie doceniam przysługującej Mu estymy.

Romku, z całą pewnością sięgnę po zaproponowanych przez Ciebie autorów i zobaczę, jak oni sobie radzili.
I powiem więcej: nawet gdyby nie błędy, gdybyś wszystkie słowa zastosował poprawnie, nie miał gramatycznych zakosów, ten tekst nadal nie niósłby żadnego istotnego komunikatu.
Proszę o przytoczenie 2-óch przynajmniej zakosów. Chcę wiedzieć, gdzie popełniłem błędy.
Ale Ty spróbuj zrozumieć, że skupianie się na języku to droga błędna, droga wiodąca na bagna.
Właśnie dlatego powiedziałem, że wszystko wskazuje na to, iż będę pisać przystępniej. Zresztą waga, jaką przywiązywałem do kształtu językowego, powiązana jest ściśle z moją nieposkromioną dążnością do nadrobienia ogromnej luki w moim rozwoju intelektualnym, który na dobrą sprawę zaczął się dopiero w wieku lat 19-tu.

Oto najświeższy fragmencik mojej prozy, wykazujący już tendencję do większej komunikatywności:

aaaMonika, poprawiwszy nieznacznie koafiurę, wypięła biust i otworzyła drzwi. W obramowaniu framugi* stała postać w najwyższym stopniu enigmatyczna. Jej osobliwość zasadzała się na niekonwencjonalnym ubiorze oraz nadzwyczaj asymetrycznej twarzy.
aaa- Dzień dobry - powiedział przybysz, uchyliwszy kapelusza.
aaa- Eee... dzień dobry - odpowiedziała dziewczyna.
aaa- Przyszedłem, ponieważ... ponieważ...
aaa- Chyba się domyślam, po co pan przyszedł. Proszę wejść
aaaMężczyzna, uśmiechając się niezręcznie, przestąpił próg, zzuł buty i podążył w ślad za gospodynią - do sypialni. Znalazłszy się tam, wydobył zza pazuchy portfel, położył banknoty na niewielkim stoliku nocnym, schował pugilares z powrotem do kieszeni i jął, purpurowiejąc, przypatrywać się spod pomarszczonego czoła oczekującej jak gdyby czegoś dziewoi. Kłopotliwe milczenie trwało dosyć długo. Wreszcie Monika, równie zażenowana, zaczęła powoli, z widoczną konfuzją, rozdziewać się. Mężczyzna kaszlnął dwukrotnie, chcąc w ten sposób zagłuszyć napięcie, które towarzyszyło całej tej sytuacji.


* - masło maślane, wiem, ale musiałbym jakoś to inaczej ująć, żeby zachować rytm; gdybym napisał: "we framudze" to rytm zostałby zakłócony; dlatego przytoczyłem tak, jak jest w wersji roboczej

Nie ma tutaj jednak, na szerszą skalę, ani aliteracji ani płynności dźwiękowej. Czyli jest tak, jak w większości książek.

[ Dodano: Pią 30 Mar, 2012 ]
Chciałbym jeszcze dodać, że takie językowe eksperymentatorstwo było mi - tak czuję - potrzebne; i że piszę dopiero niecałe 5 lat, wobec czego muszę, po prostu muszę popróbować różnych szlaków.

30
A. pisze:Pytam zatem: co Cię w ogóle skłoniło do tak niedorzecznej interpretacji?
cytuję z opowiadania:
Droga pod moimi kończynami (ruszającymi się regularnie) stanowiła po prostu szeroki pas ziemi i rozgraniczała interwały. Słońce sięgało zenitu, a nieobecność obłoków na całym firmamencie gwarantowała pogodę.

Otóż - zdania te następują w tekście bezpośrednio po sobie, a więc wchodzą w związki. Niedorzeczne i niedorzecznie.
Nie odpowiedziałeś w ogóle - jak mam odczytać (zinterpretować), przypisać zdarzeniu sensy ukryte. Ja nie wiem, nie umiem znaleźć uzasadnienia interpretacyjnego. Ty wiesz?
Co jest przyczyną przeobrażeń stylistycznych (w sferze choćby doboru słownictwa)? Dlaczego to stało się ważne?
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

31
Droga pod moimi kończynami (ruszającymi się regularnie) stanowiła po prostu szeroki pas ziemi i rozgraniczała interwały. Słońce sięgało zenitu, a nieobecność obłoków na całym firmamencie gwarantowała pogodę.

Interwały równają się tutaj szmatom/połaciom pól. Ruszające się regularnie kończyny, jak już mówiłem, mają oddać zjawisko spaceru, chodzenia. Drugie zdanie przynosi całkowicie nowy obraz, mianowicie nieba. Pierwszy informował o drodze i polach, drugi o niebie. Nie widzę tutaj żadnej niedorzeczności.
Co jest przyczyną przeobrażeń stylistycznych (w sferze choćby doboru słownictwa)? Dlaczego to stało się ważne?
Żeby funkcja estetyczna komunikatu (już na poziomie zdania, a nawet mniejszej całostki syntaktycznej) zdominowała funkcję poznawczą, referującą rzeczywistość pozajęzykową; żeby percepcja odbiorcy zatrzymała się na wdzięczącym się doń języku. Wdzięk przejawia się m.in. poprzez słowa wyszukane, takie, które przydają utworowi atmosferę odświętności; takie, które pozwalają zdynamizować, "odnowić" rzeczywistość, zakrzepłą w utartych zwrotach. Poza tym mają wartość synonimiczną, co pozwala na unikanie powtórzeń.
Zablokowany

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”