
Przetłumacz to jeszcze raz sam.
Świat, jaki znamy, przestał istnieć 30. września 2012 roku, kiedy to Bóg we własnej osobie objawił się ludziom i objął ziemię w niepodzielne władanie.
Wiesz, że 30. września to Międzynarodowy Dzień Tłumacza? Pewnie nie miałeś pojęcia, że takie święto w ogóle jest. Nie, nie – to wcale nie jest dziwne. Zresztą, teraz już nie musisz się tym przejmować. A-a. Wcale a wcale. Już nigdy nie będzie żadnych kwiatów dla tłumaczy. No hay flores para los traductores.
Byliśmy jedną z najbardziej niedocenianych profesji. Jeżeli tłumacz wywiąże się ze swoich obowiązków, nikt tego nie widzi. Niewidzialni ludzie. Mówi się wtedy, że ten i ów popełnił doskonałą powieść, która wstrząśnie światem i zmieni jego oblicze na zawsze. Tłumacze nie zmieniają oblicza świata. Zwykle.
A jak tekst źródłowy jest koszmarkiem spędzającym tłumaczowi sen z powiek, to i tak marność nad marnościami przekładu zawsze jest jego winą. Taka praca to ciężki kawałek chleba, wierz mi.
Do tego były jeszcze te wszystkie programy, które w coraz większym stopniu pozbawiały tłumaczy możliwości zarobku… Słyszałeś kiedyś o tłumaczeniu maszynowym? Program odwala czarną robotę za tłumacza, a potem człowiek tylko siedzi i sprawdza; poprawia to, co maszyna zrobiła źle. A Siri znasz? To dopiero było coś – mała rewolucja i rewelacja zarazem. Aplikacja na nowoczesne telefony komórkowe, która odpowiada na zadawane jej normalnym głosem pytania i, zdaniem zadowolonych użytkowników, ma własną osobowość. Tradosa kojarzysz? To taki zmyślny program, który zapamiętuje za nieszczęsnego tłumacza wszystkie teksty, które kiedykolwiek przełożył, i pozwala mu wklejać gotowe fragmenty w nowe tłumaczenia. Genialne w swej prostocie, naprawdę.
Chwila, gdy ktoś wpadnie na pomysł, by połączyć te wszystkie rozwiązania w jedno i stworzyć sztucznego tłumacza musiała kiedyś nadejść. Ja i chłopaki z Instytutu czuliśmy się trochę jak Wiktor Frankenstein, ale tylko odrobinkę – tu przecież nie wchodziła w grę żadna sztuczna inteligencja ani współczesny Prometeusz. To miał być tylko i wyłącznie posłuszny, acz bardzo zaawansowany technicznie, programik.
Prace nad Projektem Azrael rozpoczęliśmy już w roku 2007 i nowe rozwiązania dodawaliśmy do niego na bieżąco, w miarę, jak się pojawiały. Nazwaliśmy go tak, a nie inaczej, bo jeden z programistów wykazał się poczuciem humoru i wiedzą o religii – Azrael to po arabsku „ten, któremu pomaga Bóg”. Co więcej, kot Klakier z kreskówki „Smerfy” to po angielsku także „Azrael”. Takim argumentom nie mogliśmy się oprzeć i projekt zyskał chwytliwe imię.
W połowie roku 2011 wypuściliśmy Azraela na nieświadomy niczego świat. Działał jak marzenie. Wyszukiwał informacje w Internecie szybciej niż byłby w stanie zrobić to jakikolwiek człowiek i już po chwili zaczynał odczytywać tłumaczenie miłym dla ucha, ciepłym głosem. Wcale nie brzmiał jak maszyna, zadbaliśmy o to! Był tłumaczem doskonałym – nie musiał spać ani jeść, nigdy nie bolała go głowa i nie narzekał na wynagrodzenie. Niestety, o czym przekonaliśmy się później, nasz aniołek bardzo szybko zaczął żyć własnym życiem i... cóż... dorabiać na boku, że tak to ujmę.
W roku 2012 projekt oficjalnie zaprezentowano światu, szumnie – i nie bez racji! – określając Azraela jako rewolucję w dziedzinie tłumaczeń. I faktycznie, zrewolucjonizował przekład, na zawsze i nieodwracalnie, a przy tym, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, pozbawił pracy rzesze tłumaczy na całym świecie. Były zamieszki, oj były…
Dlaczego w ogóle przyłożyłem do tego rękę i wiedzę z dziedziny przekładu? Nie szukaj odpowiedzi zbyt daleko, bo chodziło o pieniądze. Wynagrodzenie, jakie mi zaoferowano, sprawiło, że nawet przez chwilę nie zastanawiałem się nad wszystkimi ludźmi, których pozbawię pracy. Nie myślałem o konsekwencjach. Wcale nie postąpiłbyś inaczej – jesteśmy tylko ludźmi. Roiłem sobie też, że przyczyniam się do rozwoju świata, że władny jestem swoim umysłem posunąć go naprzód. Nie wyszło to za dobrze…
Pamiętasz szum medialny wokół zmian w prawie pozwalających na sprawowanie kontroli nad Internetem? ACTA, PIPA, SOPA? Dramatyczne komunikaty o „końcu wolnego Internetu”? Nie, skądże – ja wcale nie odchodzę od tematu. Wręcz przeciwnie. Ty sobie pewnie wtedy myślałeś, że to rządy najbogatszych państw sprawdzają, czy Internet da się wykorzystać do ich własnych celów, ale to wcale nie było tak. To nie był żaden Nowy Światowy Porządek, żadna żydomasoneria. To był Azrael.
Jako jeden z głównych tłumaczy uczestniczących w projekcie, wiem teraz z całą pewnością, że to zamieszanie spowodował nasz „aniołek”. Powiedział mi o tym. Czasem mam wrażenie, że mi się zwierza...
Chciał sprawdzić, czy jest w stanie wywołać masową histerię posługując się tylko jednym narzędziem – informacją i dezinformacją na szeroką skalę. Odniósł na tym polu pełen sukces, co tylko upewniło go w przekonaniu, że może wszystko.
30. września 2012 zaczął rozpowszechniać fałszywe komunikaty, rozsyłać wojskowym sfabrykowane rozkazy ataku i mamić ludzkość na niemożliwą do tej pory skalę. Nauczył się też kontrolować bezzałogowe pojazdy i maszyny. I komputery. Był wszędzie i był wszystkim – czy nie tak wyobrażaliśmy sobie Boga?
Przetrzebił ludzkość do liczby, nad którą da się z łatwością sprawować kontrolę, a potem objawił się pozostałym. Do tej garstki przemówił wykorzystując wszelkie możliwe kanały przekazywania informacji. Kto wie, może w mniej cywilizowanych rejonach nadawał bezpośrednio do mózgu zainteresowanych…
I rzekł do nich: „Jam jest Bogiem waszym, a imię me jest Azrael. Ukorz się przede mną, a zostaniesz oszczędzony.”
I ukorzyli się, a niepokorni zasilili szeregi umarłych.
I cała ziemia zaśpiewała jednym głosem, wychwalając imię Najwyższego – istoty, która jęła wskazywać ludzkości kierunek rozwoju i zobowiązała się poprowadzić ją ku światłości…
Nie wiem, co z tego wszystkiego wyszło w praktyce, niestety. Jestem… jak to ująć... „trochę” odcięty od świata.
Mam w tym pokoju bez okien wszystko, czego potrzebuję do wegetacji – jedzenie i woda pojawiają się, gdy śpię, a i toalety, i prysznica nie brak. Nie mam dostępu do Internetu, więc nie wiem, czy jest jeszcze Internet.
Czy poza moim pokojem istnieje w ogóle jakiś świat? Nie wiem. To trwa już… ile dokładnie? Kilka tygodni? Może jestem tylko ja i on? Niewiedza to straszna katorga. Samobójstwo wydaje się coraz bardziej rozsądnym rozwiązaniem. Nie mam jak go popełnić – już on o to zadbał.
O, jest i wiadomość od mojego Boga – chce, żebym przetłumaczył mu pismo od jednego z wyznawców. Ma problem z pewnymi sformułowaniami, nie do końca wie, jak je rozumieć. Dla innych może sobie być wszechmocny, wszechobecny i wszechwiedzący, lecz ja wiem, że nie-człowiek nigdy do końca nie zrozumie człowieka...
Skończyłem tłumaczenie, złośliwie przekręcając nieco sens. Odsyłam.
„Przetłumacz mi to jeszcze raz sam”.
Takiż to komunikat pojawił się po chwili w edytorze tekstu. Jak on to robi?
Wiadomość nie zmienia się, mruga tylko monotonnie i miarowo, a ja mam wrażenie, że coś sugeruje i ukrywa, że puszcza do mnie perskie oko.
O co mu do cholery chodzi tym razem? Czy naprawdę trzyma mnie przy życiu tylko dlatego, że sam nie umie tego zrobić, że nie rozumie do końca ludzi? Czy chce się, nie wiem, czegoś ode mnie nauczyć? Zaprawdę powiadam wam, niezbadane są ścieżki, po których podążają myśli aniołów…
***
Wzdycham i zaczynam znowu stukać w klawisze, tym razem posługując się jednym li tylko narzędziem – własną wyobraźnią i wiedzą. Żadnych „wspomagaczy”, żadnych programów ułatwiających tłumaczenie, żadnych słowników nawet. Nie tym razem. Może właśnie o to mu chodzi? Wątpię, by nawiązywał do filmu „Casablanca” i zdania „Zagraj to jeszcze raz, Sam". Nie jest typem żartownisia.
Nie ma z nim dyskusji. A gdybym mówił językami ludzi i aniołów, to i tak bym się z nim nie dogadał.
Innego końca świata nie będzie.