"Odwieczne życie wojownika" [przygodowy/fantasy]

1
Podam tutaj tylko sam Wstęp nie jest zbyt dobry ale po przeczytaniu tego i pozwoleniu mi na dalsze wrzucanie rozdziałów, obiecuję, że spodoba się Wam. Miłego czytania :)



Odwieczne życie wojownika



Wstęp


Jest trzydzieste dziewiąte milenium ery Wojennego Młota. W odległej krainie za Morzem Północnym znajdowała się wioska.
Praca na polach aż wrzała, a rolnicy pracujący na nich śmiali się i radowali zdobytymi plonami w tym roku. Była to wioska Dangjorg.
Nigdy tu nie było żadnych problemów, każdy dbał o siebie. Lecz pewnego wieczoru nadjechali bandyci pod wodzą Gandinga Mniejszego. Była to najstraszliwsza banda łupieżców w okolicach. Wyciągnęli starszego wioski z chaty, by ten oddał przywódcy całe złoto, które posiadał. Jednak Korigan – starszy wioski odmówił twierdząc, że nic nie ma. Ganding słysząc to, szybkim ruchem wyciągnął sztylet i prosto w gardło wbił go Koriganowi. Ciało bezwładnie opadło na ziemię. Bandyci zaczęli gwałcić i zabijać wszystkich wieśniaków. Wielu z nich pod wodzą mojego ojca zaczęli stawiać opór, lecz to nic nie dało. Ja wychylając się lekko zza domu szybko uciekłem do swojej kryjówki, która znajdowała się w pobliskim lesie. Była to mała grota, którą razem z ojcem zbudowaliśmy kilka lat temu. Była lekko wkopana w ziemię, a ściany i strop był ułożony z wielkich płaskich kamieni. Przysypana ziemią i porośnięta różnej maści roślinami była bardzo trudna do wykrycia.
Schroniłem się tam, dopóki nie odjechali bandyci. Trwało to około trzech godzin. Gdy wyszedłem z lasu, by sprawdzić co się stało z moim ojcem i resztą osady, ujrzałem tlące drewniane chaty. Nikt nie przeżył. Nawet mój ojciec, emerytowany wojownik, który służył dawniej królowi tych ziem. Upadłem na kolana przed jego ciałem i zacząłem żałośnie płakać. W końcu wziąłem się w garść i nie patrząc za siebie, zmierzałem ku, Wielkiemu Portowi w Dornhjomie. Było to nie wielkie miasto portowe, które słynęło z najznakomitszych ryb w całym królestwie Wingerenów. Błąkałem się po porcie zaledwie dwa dni, gdy kapitan galery "Morskie Oko" zaproponował mi układ. - Hej chłopcze! - krzyknął do mnie dowódca.
- Yyy... tak... tak panie? - odpowiedziałem z lękiem.
- Ile masz lat? - zapytał kapitan. - Siedemnaście już... już skończyłem. - rzekłem. - Hymm... jesteś może zainteresowany, by do mojej załogi dołączyć? - zapytał z zadowoleniem kapitan.
- Jeśli to... to nie problem, to z wielką chęcią. - powiedziałem z lekkim uśmiechem na ustach.
- Więc witaj na "Morskim Oku" kamracie! Nazywam się Mordingrehn! - krzyknął dowódca.
- Jestem... jestem Radoghir. - odpowiedziałem z zadowoleniem.
Mordingrehn zaopiekował się mną i zabrał mnie na statek, który właśnie zmierzał do Thorngrodu - miasta najbardziej walecznych wojowników, którzy zabijali w imię Ghorna - Boga Wojny.
Podróż trwała bardzo długo, ponieważ przez te 3 lata przytrafiło nam się wiele przygód takich jak ataki piratów, czy ogromne sztormy. Raz tylko przybiliśmy do brzegu Latarni Morskiej, by zapoznać się z jej kustoszem. Przez te lata Mordingrehn nauczył mnie wszystkiego na temat władania bronią dwuręczną jak i jednoręczną. Gdy dopłynęliśmy do Thorngrodu, pożegnałem się z moim opiekunem i życzyłem mu pomyślności w dalszym życiu.
- Dziękuję Ci bardzo Mordingrehnie za te wszystkie lata poświęcone mi... - rzekłem lecz opiekun przerwał mi.
- Radoghirze, nie dziękuj mi. To ja tobie dziękuję, że bez wahania dołączyłeś do nas. Byłeś dla mnie jak syn... i nadal jesteś. - powiedział Mordingrehn z radością jak i smutkiem.
- Chciałem Ci jeszcze podziękować za to, że zastąpiłeś mi ojca. - powiedziałem ze wzruszeniem.
- Synu mój, weź ten miecz. Był on ważny dla mojego ojca, lecz ja go zachowałem na taką okazję. Proszę zabierz go. - odrzekł Mordingrehn wręczając mi półtora ręczny miecz.
- Jeszcze raz ci dziękuję. Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy Mordingrehnie. Żegnaj.
- Ja też mam taką nadzieję. Żegnaj Radoghirze.
Tak więc w wieku dwudziestu lat zszedłem z pokładu "Morskiego Oka" i zaczynając nowe życie powędrowałem do pobliskiej tawerny "Pod Toporem" i usiadłem przy wolnym stoliku. Siedząc tak i wsłuchując się w opowieści wędrownego skalda, nagle dosiadł się do mnie krępy mężczyzna. Był średniego wzrostu, miał blond włosy do ramion związane w kilka warkoczy i bujną przystrzyżoną jasną brodę. Był przyodziany w srebrny napierśnik, na którym widniał smok, miał też skórzane spodnie oraz buty kolcze. Przy pasie miał mały zdobiony sztylet, a na plecach wielki miecz dwuręczny.
- Witaj wędrowcze w Myrdanii. - powiedział wesoło mężczyzna.
- Witam szlachetnego pana. - odpowiedziałem z niepewnością.
- Haha "szlachetnego"? Proszę bez takich. Mów mi Skold.
- Hmmm... powiedz mi wędrowcze jak Cię zwą, bo do tej pory nie przedstawiłeś mi się jeszcze. - dodał.
- Wybacz mi. Nazywam się Radoghir, syn Dorhinga Walecznego. - odpowiedziałem z dumą.
Więc skąd pochodzisz Radoghirze? - zapytał z ciekawością.
- Pochodzę z małej wioski Dangjorg za Morzem Północnym. Niestety została doszczętnie spalona, ale nie chcę o tym rozmawiać. - odpowiedziałem ze smutkiem.
- Rozumiem cię chłopcze. - rzekł Skold.
Po długiej rozmowie razem z nowym towarzyszem zanocowaliśmy w tawernie. Gdy powoli zasypiałem, ciągle myślałem o swojej wiosce...
Ostatnio zmieniony wt 27 mar 2012, 11:50 przez Theoden, łącznie zmieniany 4 razy.
Szanujesz Ty mnie, to i ja Ciebie szanuję.

2
Epicko!

"Jest trzydzieste dziewiąte milenium ery Wojennego Młota." Witamy w Wieściach z podgrodzia. Jutro będzie ciepło, chyba że będzie padać...

Tak właśnie widzę tego typu wstępy.

"Bandyci zaczęli gwałcić i zabijać wszystkich wieśniaków."

Zdanie wcześniej miałem już zamiar zakończyć czytanie, ale gdy ujrzałem przed oczami tą hetero-homoseksualną orgię, postanowiłem, że dotrwam do końca.

A tak na poważnie, to tekst tragiczny, dialogi tudzież. Jeżeli kolejne rozdziały mają podobny wygląd, czeka cię maaasa pracy przy korekcie.
Uśmiechając się do deszczu mniej się moknie

3
Ten tekst to potęga.

Najpierw coś o 39 milenium (myślę sobie, o, pewnie będzie coś o tłuczeniu orków przez panów w przerośniętych pancerzach.) Potem że niby wioska (!) napadnięta przez bandytów (!!), rżnących i gwałcących (!!!) nawet emerytowanych wojowników (tu już mi zabrakło znaku, ale wiadomo w czym rzecz). Pasjonujący akapit z którego wynikło mniej więcej tyle, że szczegółowo poznałem kryjówkę bohatera.

Upadłem na kolana przed jego ciałem i zacząłem żałośnie płakać. W końcu wziąłem się w garść i nie patrząc za siebie, zmierzałem ku, Wielkiemu Portowi w Dornhjomie.
Ja chcę tragizm! Tragizm i rwanie serducha! Nie suchą informację o tym, że w stronach bohatera biorą się w garść już w następnym zdaniu.

Potem jakiś tam dialog i dałem sobie spokój. Jest kiepsko, sztampowo i nudno. Rozumiem wiek i urodę pisania o zarąbistych wojownikach co to mieli trudne dziecinstwo, ale litości. Żeby dało sie coś takiego czytać, trzeba napisać o tym ciekawie. Pisać - jakoś. Póki co nie idzie ci to, ale spokojnie, daj sobie czas, oderwij od gierek, poczytaj trochę dobrej fantastyki i wróć do worda. I trochę odwagi w ubarwianiu narracji, bo choćbyś się zagalpowywał to znać będzie, że jest na czym robić warsztat.

Ode mnie to tyle.

Pozdrawiam jajecznie.
"Przez życie trzeba przejść z godnym przymrużeniem oka, dając tym samym świadectwo nieznanemu stwórcy, że poznaliśmy się na kapitalnym żarcie, jaki uczynił, powołując nas na ten świat." - Stanisław Jerzy Lec

4
Nie wiem czy mogę kontynuować wrzucanie kolejnych rozdziałów bo nie jestem pewien czy warto. Mam ich około sześciu ale one różnie pisane są, raz gorszy jest raz nie. Więc zależy od Was czy mam dalej wrzucać teksty to zweryfikowania.
Szanujesz Ty mnie, to i ja Ciebie szanuję.

5
Theoden pisze:bo nie jestem pewien czy warto
Zawsze jest warto.

Herman EDIT: Proszę o komentowanie również tekstu, a nie tylko komentarza autora.
Ostatnio zmieniony czw 12 maja 2011, 18:47 przez BMF, łącznie zmieniany 1 raz.
"Siri was almost sixteen. I was nineteen. But Siri knew the slow pace of books and the cadences of theater under the stars. I knew only the stars." Dan Simmons

6
Theoden pisze:ale one różnie pisane są, raz gorszy jest raz nie.
Jeśli nie podoba Ci się, któryś rozdział to poprawiaj go tak długo, aż będzie dobrze ;)
Obrazek

7
No cóż. Wiele pracy przed tobą. Zdania krótkie, informacyjne. Nijak nie pasujące do opowieści.
Jest trzydzieste dziewiąte milenium ery Wojennego Młota. W odległej krainie za Morzem Północnym znajdowała się wioska.
Praca na polach aż wrzała, a rolnicy pracujący na nich śmiali się i radowali zdobytymi plonami w tym roku. Była to wioska Dangjorg.
Wszystko wymieszałeś. Wpierw krótka informacja o dacie. Potem szybko, że w krainie mamy wioskę. W owej krainie była tylko jedna wioska? Z twojego opisu wynika, że tak. Następnie dajesz nam scenkę z wioski sielskiej-anielskiej a następnie informujesz nas, że wioska nazywała się tak a tak. To powinno być na początku tekstu. Tu już trochę za późno na takie informacje.
Nigdy tu nie było żadnych problemów, każdy dbał o siebie. Lecz pewnego wieczoru nadjechali bandyci pod wodzą Gandinga Mniejszego. Była to najstraszliwsza banda łupieżców w okolicach. Wyciągnęli starszego wioski z chaty, by ten oddał przywódcy całe złoto, które posiadał. Jednak Korigan – starszy wioski odmówił twierdząc, że nic nie ma.
To jest szkic czegoś, co powinno rozwijać się przez przynajmniej dwie strony a nie być ujętym w dwóch zdaniach.
Dodaj jakieś opisy, które nadadzą głębi tekstowi. Samo zdanie: "Była to najstraszliwsza banda łupieżców..." to zdecydowanie za mało. Opisz ich, przedstaw, żeby czytelnik sam uznał, że są straszni.
Ja wychylając się lekko zza domu szybko uciekłem do swojej kryjówki, która znajdowała się w pobliskim lesie. Była to mała grota, którą razem z ojcem zbudowaliśmy kilka lat temu.
Nagle przeskakujesz do narracji pierwszoosobowej. Przygotuj na coś takiego czytelnika. Daj jakiś wstęp do tego i pamiętaj o osobnym akapicie.
Błąkałem się po porcie zaledwie dwa dni, gdy kapitan galery "Morskie Oko" zaproponował mi układ. - Hej chłopcze! - krzyknął do mnie dowódca.
Uważaj na to, czy rzeczy które opisujesz są prawdopodobne, czy nie. Błąkającemu się chłopakowi ktoś zaproponuje pracę? W ten sposób?
Tak więc w wieku dwudziestu lat zszedłem z pokładu "Morskiego Oka" i zaczynając nowe życie powędrowałem do pobliskiej tawerny "Pod Toporem" i usiadłem przy wolnym stoliku.
Sens zdania!!!! Tu ci wyszło, że zszedł ze statku i zaczął nowe życie przy stoliku w tawernie.

Powiem tak: masz zarys historii, teraz opisz ją na minimum dziesięciu stronach. Piszesz zbyt skrótowo. To jest szkic do opowieści, nie opowieść. Szkic dobry.

8
Chwała tym, którzy przychodzą po naukę, albowiem oni będą nauczać. Gdy się nauczą - Saamael, rodział II Wielkiej Księgi Minoi.

Jest trzydzieste dziewiąte milenium ery Wojennego Młota. [1]W odległej krainie za Morzem Północnym znajdowała się wioska.
Musisz rozgraniczać narratora na dwie warstwy: tę informacyjną, i tę plastyczną. Informacją jest data - nie jest to złe, takie surowe co prawda, ale już coś mówi. Złe jest, że zestawiasz to z plastyką, czyli pokazujesz jakąś wioskę. I czy faktycznie tam istnieje tylko jedna wioska? Oczywiście, nie i to już jest śmieszne.

Nie, nie, nie, nie mogę tego czytać Przepraszam, ale będziemy rozmawiać o twoich tekstach być może za kilka lat. Teraz nie ma to najmniejszego sensu. Po prostu czytaj - to przyjemne zajęcie. Może kiedyś, gdy zryw do pisania ci nie przejdzie, przyjemność przekujesz na własne utwory ku naszej uciesze?

dla wrednych czytających mój komentarz: chętnie bym szkolił tego młodego człowieka, ale zrobiłbym to tylko osobiście, a nie przez internet. W tej chwili mój czas zwyczajnie pójdzie na marne, bo inaczej się coś pisze, a inaczej mówi. W rozmowie mogę wyczuć autora, jego zamiary, dostrzec gdzie się potyka i dlaczego. Tutaj będę zgadywać w nieskończoność, bazując na zerowym warsztacie.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”